Z nosem przyklejonym do bocznej szyby obserwowalam...noc.
Ta pora dnia ma
dla mnie szczegolny urok.
Przychodzi Pani Ciemnosc ze swoim diabelicznym
usmiechem na twarzy, wlokac za soba Zjawiskowosc.
Wszystko wydaje sie takie
inne,nierealne i ...bajkowe.
To co gubilam ''za dnia'' odnajdywalam w
nocy.
Tak dobrze znajome ulice wydaly mi sie calkiem nieznane.Uspione domy
...uspieni ludzie i my ..posrod tego spiacego swiata.
Tacy az ..nie na
miejscu.
Zmeczeni ta zyciowa gonitwa nie wiadomo za czym ;z kieszeniami
wypchanymi zmartwieniami i problemami; z szalem trosk opatulajacym nas za
ciasno..utrudniajacym oddychanie; z przyciezkimi butami szarego
dnia..zawiazanymi poplatanymi sznurowkami zmeczenia; ze sladami na twarzy
zaschnietych lez rozczarowan i niepowodzen...i nagle..
Dostrzeglam
niebo...
Wlasciwie to zdziwilam sie ,ze widac ...gwiazdy.Rzadki to widok
w Krolestwie.
Zazwyczaj nocne niebo przyobleka sie w chmurzasto-mglista
pierzynke..i rozgwiezdzone niebo nalezy do rzadkosci.
A tutaj taka
niespodzianka.
Gwiazdy przywrocily mnie do rzeczywistosci i fuklam na siebie
w myslach , ze zas probuje ''szukac dziury w calym''.
Z czuloscia
popatrzylam na profil meza ,potem skierowalam wzrok na dzieci...i porazila mnie
nagle ..mysl..
Wszystko czego mi trzeba mam ...kolo siebie.
W
naglym impulsie dotknelam policzka Slonca wierzchem dloni...ot taki nic nie
znaczacy ..gest .
W kacikach jego ust pojawil sie zalazek usmiechu a ja
wreszcie poczulam ,ze ogarnia mnie radosc i zadowolenie.
''Kocham Cie Slonce
''-powiedzialam w myslach ale jakos nie odwazylam sie na wypowiedzenie tego
glosno...
Moglby jeszcze pomyslec, ze oszalalam i zamiast do Chorwacji
..odtransportowac ..tam gdzie nosza gustownie zawiazane z tylu
..fartuszki.
Omiotlam spojrzeniem ponownie dzieci i poczulam sie jakbym
nagle wygrala milion funtow.
Tym razem do Francji dotrzemy tunelem.
Poniewaz droga niemal pusta a maz
jeszcze nie zmeczony, mkniemy jak burza.
Nim sie obejrzelismy a oto
bylismy na miejscu.
Mielismy nawet pol godzinki ''zapasu'' wiec poszlismy na
kawe i malego fast fooda...choc -o tej porze raczej nikt ochoty na jedzenie nie
mial(oprocz mnie)
....no ale zeby nie bylo, ze z matki tylko taki zarlok, to
cos tam sobie kazdy wzial.
Potem wyswietlilo sie, ze ''laduja'' i trza bylo
odpalic maszyne.
Pierwszy raz jednak mielismy jechac ''na gorze'' ...znaczy
na wyzszym poziomie .Jak do tej pory to zawsze bylismy
na....''parterze''.
-Jak ty tam Slonce wjedziesz?!-zapytalam niepewnie bo
...wydawalo mi sie to takie ciasne i mialam wrazenie, ze zaraz a... stracimy
lusterko(ewentualnie- obydwa)...albo nas lekko otrze.
-Normalnie!-odpowiada
malzonek i powolutku pniemy sie autkiem w gore.
Pan z obslugi pokazuje
zeby jeszcze troszke przesunac auto do przodu ..po czym rekami pokazuje
''stop''...podklada pod kolo klocek i...gasimy silnik.
Taaaaak ...to mamy
czas aby na chwilke oczka zmruzyc.
Wczesniej jednak wszyscy(oprocz mnie)
udaja sie do toalety.
Mnie tez niby ''sie chce'' ale nie moge sie
przelamac...i ..postanawiam, ze wytrzymam do postoju.
Od kiedy dzieci
powiedzialy,ze jest tam strasznie ciasno to nijak nie moge sie
zdecydowac..
''Ruszyla maszyna po szynach ospale (..)'' dajac tym samym
przyzwolenie na chwilke snu.
Marta ciekawie spoglada przez
szybe.
Przypomnialo mi sie jak ''za pierwszym razem'' mialam nadzieje, ze
rybki poogladamy ...albo zatopione skarby, lezace na dnie.
A tu tylko
betonowa sciana:(
Maszyna sie rozpedzila na dobre a my ukladamy sie do
drzemki.
Mowie tylko jeszcze do Pati kolezanki:
-Jezeli zatka Ci uszy
przelknij sline albo zuj gume.
Pograzamy sie w niby snie na pol
godzinki.
''o matulu ..juz trza wstawac?!''-zdziwiona, otwieram jedno
oko.
Wylapuje, ze oto i koniec jazdy...bo pociag zwalnia i teraz tylko
zaledwie sie toczy.
Slonce tez slyszy roznice w stukocie maszyny bo i on
otwiera oczy.
Zapalaja sie swiatla, otwieraja przegrody (przedzialy) przed
nami.Potem nasz.. i juz mozemy jechac.
Machamy obsludze i...juz pedzimy za
autkami, trzymajac sie prawej strony.
Samochodow coraz mniej na
drodze.
Szybko i plynnie pokonujemy kolejne kilometry, robiac niewielkie
przerwy.
Dzieci ''popadaly'' wiec w samochodzie robi sie nagle..za
cicho.
Z mila checia poszlabym w ich slady ale wiem, ze oto nadszedl czas
''czuwania''.
Gadam sama nie wiem o czym i zmuszam meza aby przynajmniej
odpowiadal -''tak''; ''nie''.
Coraz czesciej jednak zalega niebezpieczna
cisza i jest to znak, ze zmeczenie nas dopada.
Szkoda bo znikomy ruch na
drodze i moglibysmy jeszcze troszke ujechac.
-Na nastepnym parkingu
robimy postoj na spanie-oznajmia Slonce.
-Uhm ...-odpowiadam a moze nie
odpowiadam bo glowa mi leci w dol.
Maz juz ziewa przerazliwie i widze
jego dlonie na kierownicy.
Sciska kierownice tak jakby bal sie , ze ktos mu
ja nagle ukradnie.
I w tym momencie daje o sobie znac nie kto inny tylko..
''problem''
Wyszczerzyla bestia zebiska jakby
mowiac:''aaa..kuku!''
Zle pojechalismy, w efekcie czego nawigacja
dolozyla nam kilometrow i wydluzyla czas.
Musimy zjechac na parking..a
parkingu nie widac i nie widac.
Chcac nie chcac trzeba jechac dalej
.
Kazdy nastepny kilometr jest juz wyzwaniem .
Z przerazeniem widze jaki
''polprzytomny''jest moj maz.
Znak z lietrka P( nasze wybawienie)
wreszcie sie pojawia i Slonce ''pada''.
Po raz pierwszy nie przeszkadzaja mu
odglosy z zewnatrz ani z zewnatrz( dzieci juz sie wyspaly).Ledwo zdazylam mu
wcisnac podusie pod glowe a on juz spal.
Narzucilam na nas kocyk i spalismy
chyba trzy godziny.
Z sms-ow wyslanych Basi wiem,ze okolo osmej rano
bylismy juz za Achen.
Tom Tom pokazuje nam,ze do Orebica pozostalo
nam...1630km.
Ruch jednak coraz wiekszy, w efekcie czego 300 dalszych
kilometrow jedziemy prawie siedem godzin.
Jedziemy chwilke a potem kazde auto
przed nami mruga na pomaranczowo..stajemy.
Kraksa na drodze .przymusowy
postoj na dwie ..moze trzy godziny.
-ach te Niemcy!-mowie z wyrzutem w
glosie-nie dosyc , ze takie ..''rozwleczone''to jeszcze zawsze cos sie
dzieje.Jak nie wypadek to roboty drogowe....normalnie toz to az
...nienormalne!
Zakonczylam swoja mowe z jekiem.Slonce zrezygnowanym
tonem powiedzial tylko:
-..no bo niektorzy jezdza jak
barany!
-Tato otworz okno...duszno nam!!!-jecza
dzieci.
-Tatooo...ugotujemy sie tutaj!!!
-Tato nie mozesz wlaczyc
klimatyzacji???
Po ktoryms takim;''tato'' podniesionym tonem mowie do
''jeczydel'':
-Spokoj! -choc sama mam ochote rozdzierajaco zawyc.
Zamiast
tego, wychodze z samochodu i doznaje szoku.
Skwar niemilosierny i
duchota.Z duchota miesza sie nieprzyjemna won dolatujaca z pobliskiej
farmy.Powalczylam z tym smrodem 10 minut i schowalam sie w samochodzie.
Maz
zamyka oczy probujac spac a ja wysylam do Basi wiadomosc, zeby podeslala
jakiegos janiola...bo nas tu na amen uskwierczy.
Termometr pokazuje 32
stopnie.
Pas awaryjny niestety zostal zablokowany przez dwa
TIR-y.
Kierowcy robia miejsce dla karetek ,policji i strazy.Kazdy wciska sie
nalewo...gdzie moze i jak moze...i zageszczenie powoduje przerazenie.
Zdaje
sobie oto sprawe, ze w takim ukladzie..nawet jak ruszymy to....bedziemy jechac
bardzo niemrawo.
Probuje myslec o moim Niebie ale nie za bardzo mi to
wychodzi.Jestem zmeczona i....zla!
Obiecalam, ze juz niedlugo dojedziemy wiec teraz tak w skrocie:
Basia
chyba janiolka faktycznie podeslala.
Samochody przed nami ruszaja,
ruszamy i my.Co za ulga, ze nie musimy dluzej na tej autostradzie ''kwitnac'',
tym bardziej iz nie wszyscy maja to szczescie.
Szczesliwcy skierowani zostaja
na zjazd a nieszczesnicy, ktorzy zjazd juz mineli...dalej stoja w
miejscu.
Chociaz jest mi ich zal to jednak bardzo sie ciesze, ze nalezymy do
tej pierwsze grupy i nie zamienilabym sie z nimi za zadne skarby.
Przy
zjezdzie stoi nasz janiol-policjant.
Szczerze ucieszona oddycham z
niewypowiedizana ulga i odczuwam cos na ksztalt ogromnej wdziecznosci dla
janiola-wybawcy.
''Niech Ci Bozia da zdrowko!'' zycze mu w myslach i na
twarzy pojawia sie usmiech.
Z poczatku wolniutko jedziemy w sznureczku
samochodow ale po jakims czasie sznureczek tak jakby przyspiesza.
Nie ma
mozliwosci szybkiej jazdy ale wazne, ze ''jeczydla'' ucichly(klimatyzacja
dziala:) )
Z naprzeciwka jada samochody wiec o wyprzedzaniu mowy byc nie
moze...znaczy..nie do konca ...
W pewnej chwili dwa motocykle, jeden za
drugim, wyprzedzaja nas z zawrotna szybkoscia.
Cisze przecial tylko swist ich
maszyn i tyle ich widzielismy.
-Widzisz Kicia... i to jest powod dla
ktorego nie zgadzam sie abys mial motor!
Jezdzilbys pewnie tak szybko jak
...jak te tam dwa, a ja umieralbym ze strachu czy wrocisz z pracy czy
nie.
-Kiedys sobie kupie taka maszyne-kwituje malzonek a ja na
to:
-Taaa...zapomnij! Po moim trupie!
- A co to ''trupie'' ?-pyta
najmlodsze dziecko a ja tlumacze:
-Nie trupie tylko trup..czyli ktos kto nie
zyje.
-Acha-mowi Dawid a ja jakos nie za specjalnie mam ochote ten temat
ciagnac i zmieniam temat.
Ujechalismy moze jeszcze z dwa kilometry
i.....zas korek.
Znowu Slonce musi zgasic silnik.
Patrze z niedowierzaniem
na te auta przed nami i sobie mysle:
''fatum jakies ciazy nad nami czy
co?!''
Zerkam z ukosa na meza spodziewajac sie wybuchu gniewu
i...nic!
Kompletnie nic nie mowi.
Co jest bardzo niedobra oznaka.
Gdyby
mnie skrzyczal, ze zas ''mi sie ta Chorwacja upieprzyla'' byloby o niebo lepiej.
Wiem, ze nie wyrzucone emocje beda w nim narastaly.
Wolalabym zeby sie teraz
zezloscil, wydarl na caly glos nawet, niz... potem .
Jak nastapi kumulacja to
bedzie ..pieklo:)
Slonce ze stoickim spokojem mowi tylko ''cholera''.
W
tym samym momencie slyszymy i widzimy dwa smiglowce ratunkowe, ktore oznaczac
moga tylko jedno:wypadek.
Przymusowy postoj trwal niecala godzinke i
znowu skierowano nas na jakas boczna wiejska droge.
Minelismy miejsce wypadku
ze scisnietymi sercami widzac trzy rozbite samochody i motor.
-Czemu jest
wypadek -pada pytanie dziecka .
Maz mu tlumaczy, ze chwila nieuwagi,
nieostroznosc, brawura, glupota czasem zla pogoda lub stan drogi.
Latwo jest
wtedy stracic panowanie nad pojazdem.
Smutno sie nam zrobilo na mysl o tych
co ucierpili bo przeciez to moglismy byc ...my.
Jedziemy przez wioski a
potem ladujemy znowu na autostradzie.
100 kilometrow przed austriacka
granica pakujemy sie zas w korek .Tym razem na szczescie to nie wypadek a
zwiekszony ruch jest jego przyczyna.
Tu Was ''wysadze'' drodzy moi
poniewaz nie ma sensu abyscie niepotrzebnie przezywali to ze
mna.
Nadmienie tylko ,ze potem stalismy w korku jeszcze dwukrotnie i
dwukrotnie pomylilismy droge.
W efekcie czego dolozylismy sobie
niepotrzebnych kilometrow..a co za tym idzie Raj nam sie znowu oddalil o dobrych
kilka godzin.
Teraz lece sobie kawke zrobic i wracam do ciagu
dalszego za chwilke (obiecalam, ze w nastepnej czesci prawie dojedziemy ).
-Morze ,morze!!!-wykrzykuja dzieci uradowane, ze skoro Jadran widac znaczy
wedrowka dobiega konca.
Miny im jednak rzedna kiedy zamiast w strone
morza jechac, my pniemy sie mozolnie w gore.
-Mamo a gdzie my
jedziemy????...przeciez to Orebic!!-drze sie ktores.
Luklam na lewo..hmmm
chyba jeszcze chyba jednak nie .Na znaku Trstenik w lewo wiec zapewne jak
wyjedziemy na gorke bedzie ..Orebic.
Slonce pyta czy aby to nie tam mielismy
skrecic.Coz ..ja juz niczego nie jestem pewna, wiec niepewnie
odpowiadam:
-Chyba nie ....to ma byc ulica Trstenicka a nie
miejscowosc....
-Uszczypnij mnie!-rozkazuje malzonek w polowie
gorki.
-Co?!-pytam z niedowierzaniem zastanawiajac sie nad jego dziwaczna
prosba.
-Wez mnie szczypnij do cholery!-mowi ostrzej.
-Ale po co ja mam
cie szczypac ????!!!!-rowniez ociupinke podnosze glos, myslac jednoczesnie nad
ta ulica..jak my ja znajdziemy.
-Bo zdretwialem!!-rzuca Slonce i dodaje -nic
nie czuje!
-Matko Boska?!?! ... nic nie czujesz ..ale tak ..caly
zdretwiales?! Kicia co sie dzieje???-juz nie pytam tylko krzycze w
przerazeniu.
Strach, ze oto stoczymy sie w dol (po lewej przepasc)
odblokowywuje mi myslenie.
Zapamietale szczypie go po rekach .Nie zawyl z
bolu...nie skrzywil..
Uswiadamiam sobie,ze on naprawde nie
zartuje.
-Bozee! Slonce no to moze w twarz ci dam?!-pytam wpatrujac sie w
niego , proszac jekliwie:
-Kochanie wyjedzmy na gorke, prosze cie..Juz
niedaleko. Po lewej stronie mozna sie zatrzymac .To tylko jeszcze ze trzy
metry.
Nie zatrzymuj sie,blagam cie!
-Mozesz w twarz-odpowiada maz, czym
doprowadza mnie do histerii.
Oto szesc duszyczek (w tym jedna cudza)
wpatruje sie z przestrachem i panika w Slonce.
Przeciez my na ta cholerna
gorke MUSIMY sie jakos wyskrobac!
W porywie desperacji malzonek dostaje w
twarz.Nie za mocno cobym nieprzedobrzyla...
Widze jednak, ze zadnego wrazenia
to na nim nie robi no to palnelam go troszku mocniej.
Zrobil grymas znaczy,
ze tym razem ..poczul.
Dowleklismy sie na pobocze gdzie moglismy
zaparkowac.
Dzieci polecialy ogladac widoki, Slonce przejsc sie, zeby mu
czucie wrocilo a ja popedzilam zapytac siedzacych w samochodzie dwoch panow jak
daleko Orebic (nawigacja nam zaczela szwankowac kilka kilometrow
wczesniej-wlaczala sie i wylaczala ...a w dodatku ulicy naszej za nic nie
potrafila znalezc ).
Pedze co sil w nogach upewnic sie , ze my faktycznie do ''Nieba''
jedziemy.
Panowie patrza na mnie z zaciekawieniem, na twarzy majac
wypisane pytanie:''a ta czego chce?!''
Jak zwykle w chwilach
zdenerwowania robie czasem bardzo dziwne rzeczy.
Pytam ich czy w dobrym
kierunku jedziemy i jak daleko jest do Orebica (zakladajac z gory ze mnie
zrozumieja)
Po wyrazie ich twarzy wiem, ze mnie nie zrozumieli .
Probuje
po angielsku i znowu nic..
Jeden z drugim panem popatrzyli na mnie jeszcze
bardziej dziwnie i pytajaco-twierdzaco jeden z nich
rzuca:
-Ruskie?-wskazujac jednoczesnie rejestracje naszego
auta.
Pytanie mnie zaskoczylo i ''zbilo z tropu'' na kilka
sekund.
Mysle sobie: jakie ''ruskie''....o auto im chodzi czy o
nas...?!
Niepocieszona, ze nas za ruskow wzieli,
mowie:
-Polskie!
-hmmmm..polskie...?!-mruczy jeden, patrzac na mnie
podejrzliwie a potem przypatrujac sie na powrot rejestracji.
-Polskie! -odpowiadam dobitnie i
troszeczke ''obrazona'',ponawiam pytanie:
-Orebic-koliko? (przypomina mi
sie nagle jak jest''ile''po chorwacku).
-Orebic...aaaa! koliko??? 20
kilometar!-odpowiada pan i pokazuje mi reka kierunek a ja oddycham z ulga, ze sie
wreszcie dogadalam.
Basia zaczela sie denerwowac, ze nas dlugo nie widac..no bo ilez mozna te
dwadziescia km jechac..
Postoj jednak
trwal dluzej niz przypuszczalismy.
Slonce witalnosc odzyskiwalo a ja mylam
zeby woda mineralna(fuj!).
Potem reszta poszla w moje slady.
Zalowalam, ze
zwykla zesmy wypili..bo paskudnie sie ta mineralna te zeby mylo..no ale lepsze
to niz na przyklad herbata czy tez kawa(ktorej resztki jeszcze w termosie
byly)
Maz zarzadzil ewakuacje z miejsca postoju i udalismy sie w dalsza
droge.
Dojechalismy do Orebica okolo 17-ej...a moze
18-ej.
-Kiciaaaa...wlasnie mielismy w Trtenicka skrecic!-powiedzialam
zbyt pozno.
-Nie moglas wczesniej sie drzec?!-odparl zdenerwowany.
-Moglam
...gdybym wczesniej zauwazyla-odparlam bardzo spokojnie choc do spokojnosci mi
wcale blisko nie bylo.
Zrobilismy nawrotke przy piekarni i wjechalismy w
nasza uliczke.
-No to teraz musimy wypatrywac jakiegos placu na ktorym
stoi...ciezki sprzet-rzeklam patrzac przed siebie.
-Jaki ''ciezki
sprzet''?!-zapytal malzonek z panika bo moze pomyslal
o...czolgu..
-...znaczy..Basia mowila, ze bedzie tam stal..samochod
ciezarowy..ale teraz to nie jestem pewna...moze...traktor..?!-odparlam ,
starajac sie przypomniec sobie co to tam na tym placu
jest.
-Traktor??-zapytal Slonce w ogromnym zdziwieniu.
-Kochanie! Musimy
dojechac do tego placu a obok niego jest nasz dom!-wyjasnilam bardzo
klarownie.
- A jaki to jest numer na tej Trstenickiej-zapytal ale, ze
niestety numer wylecial mi z glowy to nie moglam mu odpowiedziec.
Zamiast
tego powiedzialam:
-Basia namalowala kreda strzalki-szukajmy
strzalek...
Maz obrzucil mnie uwaznym spojrzeniem i juz chcial cos
powiedziec ,kiedy nagle dostrzeglismy jakis pusty plac.
Zrezygnowal i
zapytal:
- ...i na tym placu mam zaparkowac?!
-Zaparkujemy na placu a
potem sie rozgladniemy-powiedzialam pewnie, no bo przeciez Basia mowila, ze juz
na nas czekaja na tarasie..wiec skoro tak to mialam nadzieje, ze nas
...wypatrza.
Tak tez sie stalo.Ledwo zesmy staneli i wysiedli,
zobaczylismyBasie z rodzinka, ktorzy machali nam radosnie.
-Musicie
cofnac sie autkiem i wjechac w pierwsza uliczke.Zaparkujecie przy
apartamencie!-mowi Basia.
Zdazylam sie szybciutko z nia
przywitac:
-Kasiaaaaa???!!!-wykrzykuje uradowana
przyjaciolka.
-Basiaaaa???!!!-odkrzykuje z radoscia i chociaz nigdy na oczy
zesmy sie wczesniej nie widzialy, to rozpoznajemy siebie
bezblednie.
Wjezdzamy w uliczke i jedziemy pare metrow dalej.
Uf
!-jakie szczescie.Jestesmy wreszcie w domu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz