czwartek, 7 marca 2013

Piekłow Raju-część trzecia

Z nosem przyklejonym do bocznej szyby obserwowalam...noc.

Ta pora dnia ma dla mnie szczegolny urok.
Przychodzi Pani Ciemnosc ze swoim diabelicznym usmiechem na twarzy, wlokac za soba Zjawiskowosc.
Wszystko wydaje sie takie inne,nierealne i ...bajkowe.
To co gubilam ''za dnia'' odnajdywalam w nocy.
Tak dobrze znajome ulice wydaly mi sie calkiem nieznane.Uspione domy ...uspieni ludzie i my ..posrod tego spiacego swiata.

Tacy az ..nie na miejscu.

Zmeczeni ta zyciowa gonitwa nie wiadomo za czym ;z kieszeniami wypchanymi zmartwieniami i problemami; z szalem trosk opatulajacym nas za ciasno..utrudniajacym oddychanie; z przyciezkimi butami szarego dnia..zawiazanymi poplatanymi sznurowkami zmeczenia; ze sladami na twarzy zaschnietych lez rozczarowan i niepowodzen...i nagle..

Dostrzeglam niebo...

Wlasciwie to zdziwilam sie ,ze widac ...gwiazdy.Rzadki to widok w Krolestwie.
Zazwyczaj nocne niebo przyobleka sie w chmurzasto-mglista pierzynke..i rozgwiezdzone niebo nalezy do rzadkosci.
A tutaj taka niespodzianka.
Gwiazdy przywrocily mnie do rzeczywistosci i fuklam na siebie w myslach , ze zas probuje ''szukac dziury w calym''.

Z czuloscia popatrzylam na profil meza ,potem skierowalam wzrok na dzieci...i porazila mnie nagle ..mysl..

Wszystko czego mi trzeba mam ...kolo siebie.

W naglym impulsie dotknelam policzka Slonca wierzchem dloni...ot taki nic nie znaczacy ..gest .
W kacikach jego ust pojawil sie zalazek usmiechu a ja wreszcie poczulam ,ze ogarnia mnie radosc i zadowolenie.
''Kocham Cie Slonce ''-powiedzialam w myslach ale jakos nie odwazylam sie na wypowiedzenie tego glosno...
Moglby jeszcze pomyslec, ze oszalalam i zamiast do Chorwacji ..odtransportowac ..tam gdzie nosza gustownie zawiazane z tylu ..fartuszki.

Omiotlam spojrzeniem ponownie dzieci i poczulam sie jakbym nagle wygrala milion funtow.

Tym razem do Francji dotrzemy tunelem.

Poniewaz droga niemal pusta a maz jeszcze nie zmeczony, mkniemy jak burza.

Nim sie obejrzelismy a oto bylismy na miejscu.
Mielismy nawet pol godzinki ''zapasu'' wiec poszlismy na kawe i malego fast fooda...choc -o tej porze raczej nikt ochoty na jedzenie nie mial(oprocz mnie)
....no ale zeby nie bylo, ze z matki tylko taki zarlok, to cos tam sobie kazdy wzial.
Potem wyswietlilo sie, ze ''laduja'' i trza bylo odpalic maszyne.
Pierwszy raz jednak mielismy jechac ''na gorze'' ...znaczy na wyzszym poziomie .Jak do tej pory to zawsze bylismy na....''parterze''.

-Jak ty tam Slonce wjedziesz?!-zapytalam niepewnie bo ...wydawalo mi sie to takie ciasne i mialam wrazenie, ze zaraz a... stracimy lusterko(ewentualnie- obydwa)...albo nas lekko otrze.
-Normalnie!-odpowiada malzonek i powolutku pniemy sie autkiem w gore.

Pan z obslugi pokazuje zeby jeszcze troszke przesunac auto do przodu ..po czym rekami pokazuje ''stop''...podklada pod kolo klocek i...gasimy silnik.
Taaaaak ...to mamy czas aby na chwilke oczka zmruzyc.
Wczesniej jednak wszyscy(oprocz mnie) udaja sie do toalety.
Mnie tez niby ''sie chce'' ale nie moge sie przelamac...i ..postanawiam, ze wytrzymam do postoju.
Od kiedy dzieci powiedzialy,ze jest tam strasznie ciasno to nijak nie moge sie zdecydowac..

''Ruszyla maszyna po szynach ospale (..)'' dajac tym samym przyzwolenie na chwilke snu.

Marta ciekawie spoglada przez szybe.
Przypomnialo mi sie jak ''za pierwszym razem'' mialam nadzieje, ze rybki poogladamy ...albo zatopione skarby, lezace na dnie.
A tu tylko betonowa sciana:(

Maszyna sie rozpedzila na dobre a my ukladamy sie do drzemki.
Mowie tylko jeszcze do Pati kolezanki:

-Jezeli zatka Ci uszy przelknij sline albo zuj gume.

Pograzamy sie w niby snie na pol godzinki.
''o matulu ..juz trza wstawac?!''-zdziwiona, otwieram jedno oko.
Wylapuje, ze oto i koniec jazdy...bo pociag zwalnia i teraz tylko zaledwie sie toczy.
Slonce tez slyszy roznice w stukocie maszyny bo i on otwiera oczy.
Zapalaja sie swiatla, otwieraja przegrody (przedzialy) przed nami.Potem nasz.. i juz mozemy jechac.
Machamy obsludze i...juz pedzimy za autkami, trzymajac sie prawej strony.

Samochodow coraz mniej na drodze.
Szybko i plynnie pokonujemy kolejne kilometry, robiac niewielkie przerwy.
Dzieci ''popadaly'' wiec w samochodzie robi sie nagle..za cicho.
Z mila checia poszlabym w ich slady ale wiem, ze oto nadszedl czas ''czuwania''.
Gadam sama nie wiem o czym i zmuszam meza aby przynajmniej odpowiadal -''tak''; ''nie''.
Coraz czesciej jednak zalega niebezpieczna cisza i jest to znak, ze zmeczenie nas dopada.
Szkoda bo znikomy ruch na drodze i moglibysmy jeszcze troszke ujechac.

-Na nastepnym parkingu robimy postoj na spanie-oznajmia Slonce.
-Uhm ...-odpowiadam a moze nie odpowiadam bo glowa mi leci w dol.

Maz juz ziewa przerazliwie i widze jego dlonie na kierownicy.
Sciska kierownice tak jakby bal sie , ze ktos mu ja nagle ukradnie.
I w tym momencie daje o sobie znac nie kto inny tylko.. ''problem''
Wyszczerzyla bestia zebiska jakby mowiac:''aaa..kuku!''

Zle pojechalismy, w efekcie czego nawigacja dolozyla nam kilometrow i wydluzyla czas.
Musimy zjechac na parking..a parkingu nie widac i nie widac.
Chcac nie chcac trzeba jechac dalej .
Kazdy nastepny kilometr jest juz wyzwaniem .
Z przerazeniem widze jaki ''polprzytomny''jest moj maz.

Znak z lietrka P( nasze wybawienie) wreszcie sie pojawia i Slonce ''pada''.
Po raz pierwszy nie przeszkadzaja mu odglosy z zewnatrz ani z zewnatrz( dzieci juz sie wyspaly).Ledwo zdazylam mu wcisnac podusie pod glowe a on juz spal.
Narzucilam na nas kocyk i spalismy chyba trzy godziny.


Z sms-ow wyslanych Basi wiem,ze okolo osmej rano bylismy juz za Achen.
Tom Tom pokazuje nam,ze do Orebica pozostalo nam...1630km.
Ruch jednak coraz wiekszy, w efekcie czego 300 dalszych kilometrow jedziemy prawie siedem godzin.
Jedziemy chwilke a potem kazde auto przed nami mruga na pomaranczowo..stajemy.
Kraksa na drodze .przymusowy postoj na dwie ..moze trzy godziny.

-ach te Niemcy!-mowie z wyrzutem w glosie-nie dosyc , ze takie ..''rozwleczone''to jeszcze zawsze cos sie dzieje.Jak nie wypadek to roboty drogowe....normalnie toz to az ...nienormalne!

Zakonczylam swoja mowe z jekiem.Slonce zrezygnowanym tonem powiedzial tylko:

-..no bo niektorzy jezdza jak barany!

-Tato otworz okno...duszno nam!!!-jecza dzieci.
-Tatooo...ugotujemy sie tutaj!!!
-Tato nie mozesz wlaczyc klimatyzacji???

Po ktoryms takim;''tato'' podniesionym tonem mowie do ''jeczydel'':
-Spokoj! -choc sama mam ochote rozdzierajaco zawyc.
Zamiast tego, wychodze z samochodu i doznaje szoku.

Skwar niemilosierny i duchota.Z duchota miesza sie nieprzyjemna won dolatujaca z pobliskiej farmy.Powalczylam z tym smrodem 10 minut i schowalam sie w samochodzie.
Maz zamyka oczy probujac spac a ja wysylam do Basi wiadomosc, zeby podeslala jakiegos janiola...bo nas tu na amen uskwierczy.
Termometr pokazuje 32 stopnie.


Pas awaryjny niestety zostal zablokowany przez dwa TIR-y.
Kierowcy robia miejsce dla karetek ,policji i strazy.Kazdy wciska sie nalewo...gdzie moze i jak moze...i zageszczenie powoduje przerazenie.
Zdaje sobie oto sprawe, ze w takim ukladzie..nawet jak ruszymy to....bedziemy jechac bardzo niemrawo.

Probuje myslec o moim Niebie ale nie za bardzo mi to wychodzi.Jestem zmeczona i....zla!

Obiecalam, ze juz niedlugo dojedziemy wiec teraz tak w skrocie:


Basia chyba janiolka faktycznie podeslala.

Samochody przed nami ruszaja, ruszamy i my.Co za ulga, ze nie musimy dluzej na tej autostradzie ''kwitnac'', tym bardziej iz nie wszyscy maja to szczescie.
Szczesliwcy skierowani zostaja na zjazd a nieszczesnicy, ktorzy zjazd juz mineli...dalej stoja w miejscu.
Chociaz jest mi ich zal to jednak bardzo sie ciesze, ze nalezymy do tej pierwsze grupy i nie zamienilabym sie z nimi za zadne skarby.
Przy zjezdzie stoi nasz janiol-policjant.
Szczerze ucieszona oddycham z niewypowiedizana ulga i odczuwam cos na ksztalt ogromnej wdziecznosci dla janiola-wybawcy.
''Niech Ci Bozia da zdrowko!'' zycze mu w myslach i na twarzy pojawia sie usmiech.

Z poczatku wolniutko jedziemy w sznureczku samochodow ale po jakims czasie sznureczek tak jakby przyspiesza.
Nie ma mozliwosci szybkiej jazdy ale wazne, ze ''jeczydla'' ucichly(klimatyzacja dziala:) )
Z naprzeciwka jada samochody wiec o wyprzedzaniu mowy byc nie moze...znaczy..nie do konca ...
W pewnej chwili dwa motocykle, jeden za drugim, wyprzedzaja nas z zawrotna szybkoscia.
Cisze przecial tylko swist ich maszyn i tyle ich widzielismy.

-Widzisz Kicia... i to jest powod dla ktorego nie zgadzam sie abys mial motor!
Jezdzilbys pewnie tak szybko jak ...jak te tam dwa, a ja umieralbym ze strachu czy wrocisz z pracy czy nie.
-Kiedys sobie kupie taka maszyne-kwituje malzonek a ja na to:
-Taaa...zapomnij! Po moim trupie!
- A co to ''trupie'' ?-pyta najmlodsze dziecko a ja tlumacze:
-Nie trupie tylko trup..czyli ktos kto nie zyje.
-Acha-mowi Dawid a ja jakos nie za specjalnie mam ochote ten temat ciagnac i zmieniam temat.

Ujechalismy moze jeszcze z dwa kilometry i.....zas korek.
Znowu Slonce musi zgasic silnik.
Patrze z niedowierzaniem na te auta przed nami i sobie mysle:
''fatum jakies ciazy nad nami czy co?!''
Zerkam z ukosa na meza spodziewajac sie wybuchu gniewu i...nic!
Kompletnie nic nie mowi.
Co jest bardzo niedobra oznaka.
Gdyby mnie skrzyczal, ze zas ''mi sie ta Chorwacja upieprzyla'' byloby o niebo lepiej. Wiem, ze nie wyrzucone emocje beda w nim narastaly.
Wolalabym zeby sie teraz zezloscil, wydarl na caly glos nawet, niz... potem .
Jak nastapi kumulacja to bedzie ..pieklo:)
Slonce ze stoickim spokojem mowi tylko ''cholera''.
W tym samym momencie slyszymy i widzimy dwa smiglowce ratunkowe, ktore oznaczac moga tylko jedno:wypadek.

Przymusowy postoj trwal niecala godzinke i znowu skierowano nas na jakas boczna wiejska droge.
Minelismy miejsce wypadku ze scisnietymi sercami widzac trzy rozbite samochody i motor.

-Czemu jest wypadek -pada pytanie dziecka .

Maz mu tlumaczy, ze chwila nieuwagi, nieostroznosc, brawura, glupota czasem zla pogoda lub stan drogi.
Latwo jest wtedy stracic panowanie nad pojazdem.
Smutno sie nam zrobilo na mysl o tych co ucierpili bo przeciez to moglismy byc ...my.

Jedziemy przez wioski a potem ladujemy znowu na autostradzie.

100 kilometrow przed austriacka granica pakujemy sie zas w korek .Tym razem na szczescie to nie wypadek a zwiekszony ruch jest jego przyczyna.


Tu Was ''wysadze'' drodzy moi poniewaz nie ma sensu abyscie niepotrzebnie przezywali to ze mna.

Nadmienie tylko ,ze potem stalismy w korku jeszcze dwukrotnie i dwukrotnie pomylilismy droge.
W efekcie czego dolozylismy sobie niepotrzebnych kilometrow..a co za tym idzie Raj nam sie znowu oddalil o dobrych kilka godzin.


Teraz lece sobie kawke zrobic i wracam do ciagu dalszego za chwilke (obiecalam, ze w nastepnej czesci prawie dojedziemy ).



-Morze ,morze!!!-wykrzykuja dzieci uradowane, ze skoro Jadran widac znaczy wedrowka dobiega konca.

Miny im jednak rzedna kiedy zamiast w strone morza jechac, my pniemy sie mozolnie w gore.

-Mamo a gdzie my jedziemy????...przeciez to Orebic!!-drze sie ktores.

Luklam na lewo..hmmm chyba jeszcze chyba jednak nie .Na znaku Trstenik w lewo wiec zapewne jak wyjedziemy na gorke bedzie ..Orebic.
Slonce pyta czy aby to nie tam mielismy skrecic.Coz ..ja juz niczego nie jestem pewna, wiec niepewnie odpowiadam:

-Chyba nie ....to ma byc ulica Trstenicka a nie miejscowosc....
-Uszczypnij mnie!-rozkazuje malzonek w polowie gorki.
-Co?!-pytam z niedowierzaniem zastanawiajac sie nad jego dziwaczna prosba.
-Wez mnie szczypnij do cholery!-mowi ostrzej.
-Ale po co ja mam cie szczypac ????!!!!-rowniez ociupinke podnosze glos, myslac jednoczesnie nad ta ulica..jak my ja znajdziemy.
-Bo zdretwialem!!-rzuca Slonce i dodaje -nic nie czuje!
-Matko Boska?!?! ... nic nie czujesz ..ale tak ..caly zdretwiales?! Kicia co sie dzieje???-juz nie pytam tylko krzycze w przerazeniu.

Strach, ze oto stoczymy sie w dol (po lewej przepasc) odblokowywuje mi myslenie.
Zapamietale szczypie go po rekach .Nie zawyl z bolu...nie skrzywil..
Uswiadamiam sobie,ze on naprawde nie zartuje.

-Bozee! Slonce no to moze w twarz ci dam?!-pytam wpatrujac sie w niego , proszac jekliwie:
-Kochanie wyjedzmy na gorke, prosze cie..Juz niedaleko. Po lewej stronie mozna sie zatrzymac .To tylko jeszcze ze trzy metry.
Nie zatrzymuj sie,blagam cie!
-Mozesz w twarz-odpowiada maz, czym doprowadza mnie do histerii.

Oto szesc duszyczek (w tym jedna cudza) wpatruje sie z przestrachem i panika w Slonce.
Przeciez my na ta cholerna gorke MUSIMY sie jakos wyskrobac!
W porywie desperacji malzonek dostaje w twarz.Nie za mocno cobym nieprzedobrzyla...
Widze jednak, ze zadnego wrazenia to na nim nie robi no to palnelam go troszku mocniej.
Zrobil grymas znaczy, ze tym razem ..poczul.

Dowleklismy sie na pobocze gdzie moglismy zaparkowac.

Dzieci polecialy ogladac widoki, Slonce przejsc sie, zeby mu czucie wrocilo a ja popedzilam zapytac siedzacych w samochodzie dwoch panow jak daleko Orebic (nawigacja nam zaczela szwankowac kilka kilometrow wczesniej-wlaczala sie i wylaczala ...a w dodatku ulicy naszej za nic nie potrafila znalezc ).
Pedze co sil w nogach upewnic sie , ze my faktycznie do ''Nieba'' jedziemy.

Panowie patrza na mnie z zaciekawieniem, na twarzy majac wypisane pytanie:''a ta czego chce?!''

Jak zwykle w chwilach zdenerwowania robie czasem bardzo dziwne rzeczy.
Pytam ich czy w dobrym kierunku jedziemy i jak daleko jest do Orebica (zakladajac z gory ze mnie zrozumieja)
Po wyrazie ich twarzy wiem, ze mnie nie zrozumieli .
Probuje po angielsku i znowu nic..
Jeden z drugim panem popatrzyli na mnie jeszcze bardziej dziwnie i pytajaco-twierdzaco jeden z nich rzuca:

-Ruskie?-wskazujac jednoczesnie rejestracje naszego auta.

Pytanie mnie zaskoczylo i ''zbilo z tropu'' na kilka sekund.
Mysle sobie: jakie ''ruskie''....o auto im chodzi czy o nas...?!
Niepocieszona, ze nas za ruskow wzieli, mowie:

-Polskie!
-hmmmm..polskie...?!-mruczy jeden, patrzac na mnie podejrzliwie a potem przypatrujac sie na powrot rejestracji.
-Polskie! :twisted: -odpowiadam dobitnie i troszeczke ''obrazona'',ponawiam pytanie:

-Orebic-koliko? (przypomina mi sie nagle jak jest''ile''po chorwacku).

-Orebic...aaaa! koliko??? 20 kilometar!-odpowiada pan i pokazuje mi reka kierunek a ja oddycham z ulga, ze sie wreszcie dogadalam.

Basia zaczela sie denerwowac, ze nas dlugo nie widac..no bo ilez mozna te dwadziescia km jechac.. :?

Postoj jednak trwal dluzej niz przypuszczalismy.
Slonce witalnosc odzyskiwalo a ja mylam zeby woda mineralna(fuj!).
Potem reszta poszla w moje slady.
Zalowalam, ze zwykla zesmy wypili..bo paskudnie sie ta mineralna te zeby mylo..no ale lepsze to niz na przyklad herbata czy tez kawa(ktorej resztki jeszcze w termosie byly)
Maz zarzadzil ewakuacje z miejsca postoju i udalismy sie w dalsza droge.
Dojechalismy do Orebica okolo 17-ej...a moze 18-ej.

-Kiciaaaa...wlasnie mielismy w Trtenicka skrecic!-powiedzialam zbyt pozno.
-Nie moglas wczesniej sie drzec?!-odparl zdenerwowany.
-Moglam ...gdybym wczesniej zauwazyla-odparlam bardzo spokojnie choc do spokojnosci mi wcale blisko nie bylo.

Zrobilismy nawrotke przy piekarni i wjechalismy w nasza uliczke.

-No to teraz musimy wypatrywac jakiegos placu na ktorym stoi...ciezki sprzet-rzeklam patrzac przed siebie.
-Jaki ''ciezki sprzet''?!-zapytal malzonek z panika bo moze pomyslal o...czolgu..
-...znaczy..Basia mowila, ze bedzie tam stal..samochod ciezarowy..ale teraz to nie jestem pewna...moze...traktor..?!-odparlam , starajac sie przypomniec sobie co to tam na tym placu jest.
-Traktor??-zapytal Slonce w ogromnym zdziwieniu.
-Kochanie! Musimy dojechac do tego placu a obok niego jest nasz dom!-wyjasnilam bardzo klarownie.
- A jaki to jest numer na tej Trstenickiej-zapytal ale, ze niestety numer wylecial mi z glowy to nie moglam mu odpowiedziec.
Zamiast tego powiedzialam:

-Basia namalowala kreda strzalki-szukajmy strzalek...

Maz obrzucil mnie uwaznym spojrzeniem i juz chcial cos powiedziec ,kiedy nagle dostrzeglismy jakis pusty plac.
Zrezygnowal i zapytal:

- ...i na tym placu mam zaparkowac?!
-Zaparkujemy na placu a potem sie rozgladniemy-powiedzialam pewnie, no bo przeciez Basia mowila, ze juz na nas czekaja na tarasie..wiec skoro tak to mialam nadzieje, ze nas ...wypatrza.

Tak tez sie stalo.Ledwo zesmy staneli i wysiedli, zobaczylismyBasie z rodzinka, ktorzy machali nam radosnie.

-Musicie cofnac sie autkiem i wjechac w pierwsza uliczke.Zaparkujecie przy apartamencie!-mowi Basia.

Zdazylam sie szybciutko z nia przywitac:

-Kasiaaaaa???!!!-wykrzykuje uradowana przyjaciolka.
-Basiaaaa???!!!-odkrzykuje z radoscia i chociaz nigdy na oczy zesmy sie wczesniej nie widzialy, to rozpoznajemy siebie bezblednie.


Wjezdzamy w uliczke i jedziemy pare metrow dalej.
Uf !-jakie szczescie.Jestesmy wreszcie w domu!









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz