czwartek, 6 czerwca 2013

Część czternasta Piekła

-..no chyba sobie żartujecie!-wykrzyknęła Pati obruszona.
 
Nastroszyła się niczym nieoswojone zwierzatko kiedy próbuje się je pogłaskać. Oczy zmieniły się w szparki a zaciśnięte usta nie wróżyły nic dobrego.Widać było, że szykuje się cała soba do ''ataku''.Jej ładne rysy stały się aż brzydkie.Złość malująca sie w jej oczach sprawiła , że jej twarz stała się niemila dla oka.
Ja zamarłam! .Wszak każde nieprzemyślane słowo mogło spowodować Słońca ''odwrót''.W kogo to moje dziecko się wdało to nie wiem ale aż wstrzymałam oddech.Oto doszło do konfrontacji dwóch największych uparciuchów w rodzinie.
Słońce zgromił ją wzrokiem na co ona odpowiedziala w typowy dla niej sposób, oburzeniem.
 
-Że co???-''uniosła się'' kiedy mąż wymieniał warunki czym zdenerwowała małżonka, który podniósł głos i powiedział:
-To co słyszałaś!
-Ale to jest niedorzeczne...jedenasta???!!!
-Mamo powiedz coś tacie..-jęknęła Paulina nieszczęśliwie.
 
Obydwie córki skierowały na mnie wzrok w nadzieji, że ''wezmę ich stronę''.Poczułam coś na kształt współczucia i pomyślałam tylko:''o litości!''.
Słońce dyktował warunki i już, a reszta miała do wyboru-przyjąć bądź odrzucić.
Ciekawiło mnie niezmiernie jak też baby ''przełkną'' to wszystko, bo przecież do ugodowych osób raczej nie należą(nie tyle moze z racji charakteru , choć to i też, ale raczej ze wzgledu na''głupi wiek dojrzewania''.)
To była taka swoistego rodzaju ''lekcja pokory'', która miała dużo plusów.
Okazało się, że potrafią słuchać i racjonalnie mysleć, broniąc ''swoich racji''.Próbowały ''zmiękczyć'' warunki i z dialogu wyszła jakaś ''bitwa'' na argumenty.Łudziły się w swej dziecięcej jeszcze naiwności, że coś wywalczą ale ja od samego poczatku wiedziałam, iż Słońce ''nie popuści''.
 
-I to mają być wakacje?!-fuknęła najstarsza córa a młodsza przezornie milczała.
-To jeszcze nie wszystko!-ciągnął małżonek-od dzisiaj żadnego drinkowania, zrozumiano?!-powiedział,zwróciwszy się najpierw do bab a potem patrząc na mnie wycedził:
-I spróbuj im matka dać jakies pieniądze..
 
Zabrzmialo to bardzo nieprzyjemnie i groźnie.Skuliłam się w sobie..a potem pomyślałam, że nawet jakbym im chciała dać jakieś drobne to...nie mam..Moje ''zaskórniaczki'' już baby ''przepuściły a portfelem i tak zarządzał małżonek więc..o to moze być spokojny-nie dam bo nie mam.
Ta ''matka'' zaś mnie troszkę ''zabolała'' i przypatrzyłam sie mu uważnie.Wydało mi sie, że nie dostrzegł mojego spojrzenia, zbyt zaabsorbowany swoją wyliczanką.
Dziewuchy zaakceptowały wszystko oprócz..''godziny policyjnej''.Nie potrafiły sobie wyobrazić, że na wakacjach mają być w łóżkach o jedenastej w nocy.
Mnie też jakieś dziwne się to wydało..no i kto niby ma ich ''pilnować'' o tej jedenastej...hmm...przecież..
To oznaczało, że jedno z nas( ja albo mąż) musielibyśmy być w domu o tej porze...albo obydwoje.
Co z kolei wykluczało ''dancing u Iwanka''..badź tez tarasik u Basiulinka.
 
-Kochanie....a może tak dwunasta..co?!-zapytałam delikatnie aby nie pomyślał, że podważam jego zdanie.
 
Baby zaczeły go również prosić i w końcu ''uległ''.
Stanęło więc na tym , że o dwunastej wszystkie dzieci mają być w łóżkach.
Z Paulą i Martą nie powinno być żadnych problemów ale co do Pati ..byłam pełna obaw.Jak sie później miało okazać całkiem słusznych, bo córcia miała problem z rozstaniem się z Marcinem o wyznaczonej godzinie.
Tylko dwie pierwsze noce nie musiałam sprawdzać czy najstarsze dziecko grzecznie siedzi w pokoju.Potem niestety zaczęła niefrasobliwie podchodzić do tematu.Co noc więc latałam za moim dzieckiem(przeważnie na dół) i co noc było to samo:
 
-Mamo..za pięć minut przyjdę..
 
Oczywiście z tych pięciu minut zawsze robiło się co najmniej dziesięć...Troszkę się zatem olatałam w te i we wte po tych schodach I... ogadałam.
Codzienny rytuał szukania mojego dziecka sprawiał, że jakaś nadpobudliwa się stałam.
 
Co do warunków Słońca..To oczywiście nie były wszystkie!.Pomniejszych, tych mniej ważnych nie wymieniam natomiast jedno zdanie,które małżonek powiedział sprawiło, że przeprowadziliśmy znowu jedną z tych..bardzo poważnych rozmów.
 
Kiedy już wychodziliśmy z pokoju Słońce rzucił na odchodne:
 
- I pamiętajcie! Jeżeli gdzieś idziecie to trzymacie się razem.Nie ma żadnego chodzenia w pojedynkę..ani żadnego włóczenia się po nocy.
 
Baby burknęły coś (że zrozumiały) a ja pomyśląłam sobie, że to włóczenie to po tatusiu mają i uśmiechnęłam się szeroko nic nie mówiąc.
A że ten uśmiech chyba taki nieodpowiedni miałam to małżonek skierował na mnie swój wzrok i powiedział dobitnie:
 
-A Tobie co tak wesoło?!..Matka... doo ciebie się to szczególnie tyczy!!!
 
Po moim uśmiechu nie pozostało ani śladu.Przeogromnie się zdziwiłam jakim prawem i na jakiej podstawie małżonek śmie zarzucać mi ''włóczenie''.
Przeciez wyjasniłam już mu tą kwestię..ponadto widział mnie na schodach,pogrążoną w poważnej rozmowie z młodzieżą, więc jak u licha może ciągle snuć te insynuacje?!
Za pierwszym razem podeszłam do nich z przymrużeniem oka ale po raz wtóry..nie potrafiłam.
Cisnienie mi się lekko podniosło bo gdyby miał powód aby mi to zarzucać byłoby ok..ale -nie miał!
Zresztą.. nie wiem czy bym się zdobyła na to aby tak sobie pójść ''na przechadzkę'' nic mu nie mówiąc. Raczej nie odważyłabym się na podobny wyczyn z prostej i bardzo prozaicznej przyczyny:boję się ciemności!
Jako dziecko miałam jakieś zwidy, że niby gdzies tam czai się jakieś zło i ''ciemności egipskie'' napawały mnie porzerażeniem.W nocy bałam się nosa ''wyściubić'' z domu a jak już mi się zdarzyło, to gnałam na złamanie karku do domu..a serce tak mi się tukło w piersi, że miałam wrażenie iż biegnie gdzieś tam koło mnie.
Nie lubiłam chodzić po ciemku sama bo ciagle zdawało mi się, że zza rogu wyskoczy jakaś zjawa ..jakiś duch.
Moja mama nie mogła zrozumieć czego ja się tak panicznie boję nocy.
Ja też tego nie rozumiałam..Może za dużo bajek czytałam...a potem miałam problem ponieważ bajkowy świat nakładał się na rzeczywisty.
Czarownice, wiedźmy i wróżki towarzyszyły mi w realu...tak jak i bajkowe zło i dobro-ciagle walczące ze sobą a ja przyglądałam się tej walce wiedząc(lub raczej ..wierząc), że dobro zawsze musi zwycieżyć.Nie umiałam wypośrodkować co jest fikcją literacką a co prawdą.
Dużo z tej łatwowierności zostało mi do dzisiaj i ...przeklinam czasem samą siebie, ze jestem taka głupia..taka naiwna..
Potykam się wciąż na tych samych ''kamyrdolach''a ..zamiast ''pizgnąć ''je w bok ja wciąż się ...''ranię''.
Mam już czasem tak serdecznie dość tego mojego spojrzenia na otaczający świat..tego naiwniactwa dziecięcego z którego (pomimo, że mam już czterdzieści lat) nie potrafię wyrosnąć.
Lustro drze się w niebogłosy:''do diabła cieżkiego-zmień się!!!''...a ja wciąż...taka sama...
 
No więc...może i bym mogła ''pojść w diabły'' gdyby nie takie strachajło ze mnie było...i gdybym nie obawiała się czy mnie co w tych orebicowskich ciemnościach nie zeżre (choc podobno:'' złego nie biorą..:)-wolałam nie ryzykować.. )
 
Poczekałam aż znajdziemy się w naszym pokoju po czym obrażona rzekłam do Słońca:
 
-No wiesz...?!
-Taaa...tylko gdzie byłaś ubiegłej nocy..?!
-Na schodach siedziałam jak durna.. a ty naprawde do okulisty musisz...i na przeczyszczenie uszu..też!!!
 
Zaś zaczęło się w naszym pokoju ''błyskać''.
 
 
Ton jakim to powiedziałam do miłych nie należał bo i nie mógł.Lekko zakrawał na sarkazm,bo zezłościł mnie małżonek nie na żarty.Obróciłam się na pięcie i poszłam na taras zapalić a w duchu pomyślałam:''o dupe to rozbić ..myśl se co chcesz!''.
 
Pogrążona w swoich myślach i zajęta ''rozmową z przyjacielem'' zarejestrowałam kącikiem oka, że uchylają się drzwi balkonowe.
Małżonek nadciągał...
''ocho!-pomyślałam-poważnej rozmowy ciąg dalszy..''
 
Usiadł nieopodal mnie nic nie mówiąc.
Delikatny wiaterek popchnął dym z papierosa w jego stronę.Skrzywił się, więc żeby go ''oszczędzić '' przesunęłam się z krzesełkiem w drugą stronę.
Doceniałam oczywiście fakt, że dzielnie znosi tytoniowy smród (wszak mógł siedzieć sobie w pokoju) a postanowił dotrzymać mi towarzystwa.
Wydawało mi się, że już wszystko zostało powiedziane.Ileż mozna gadać ''w koło Macieju'' o ..tym samym..
Po jego minie i po tym, że postanowił przy mnie usiąść domyśliłam się, że coś go jeszcze nurtuje..
Mnie nurtowała w zasadzie tylko jedna rzecz:''czy przez mojego małżonka nie przemawia pospolita...zazdrość?!''
 
-Kicia...powiedz mi...czy ty aby nie jesteś zazdrosny?-zapytałam przypatrując się mu bardzo uważnie aby wychwycić coś co potwierdzi moje...obawy.
-Nie jestem!-odparł zwieźle...ale tak jakoś za...szybko jak na niego.
-hmm..na pewno?
-..a o co?!-odparł pytaniem na pytanie.
-To ja sie ciebie pytam...bo ..jakoś tak mi się wydaje...
-Nie jestem zazdrosny tylko zły!
-..ale o co ...''zły''?
- o wszystko!
-To mi mało mówi.''Wszystko'' jest pojęciem względnym.
-Powinnaś wiedzieć!
-..''wiedzieć'' co?!
-Oczywiście tak ciężko się domyślić-rzucił kpiąco .
-To może mi powiesz?! Jakoś nie mam daru czytania w twoich myślach!-odparłam ściszając głos , zaczynając po troszku tracić cierpliwość.
-Udane wakacje....nie ma co!Człowiek telepie się tyle kilometrów a tu takie bagno-odrzekł i popatrzył na mnie jakbym to ja była wszystkiemu winna.
-Czyli, że niby to przeze mnie???
-Między innymi!Może się zastanów..czy jestem ci wogóle potrzebny do szcześcia..?!Jak nie ''biegasz'' to sprzatasz...jak nie sprzątasz to śpisz..Nawet nie chce ci sie na plażę iść..o sprawach łóżkowych już nawet nie mówiąc...
-Chce mi się ale nie na tą! Nie lubię tej plaży i nie chce mi się tam leźć!-warknęłam przerywając jego żale zastanawiając się równocześnie czy Słońce celowo i z premedytacją nie chce nowej wojny rozpętać...napomykając o ''tych sprawach''.
Jak mam go pragnąć ..kiedy..ciagle jesteśmy w stanie wojny (a zawieszenie broni występuje tylko na chwilkę).
Nie potrafie myśleć tylko ciałem...kiedy pierwsze jest jednak ''serce''.
 
Po chwili namysłu powiedziałam:
-I widzę, że jednak o to bieganie najwięcej ci chodzi..a jeżeli ''tak'' to pytałam się ciebie czy chcesz..
Przerwał mi, gniewnie mówiąc:
-No bo jeszcze mnie nie pogięło!
 
Zamiast zripostować siegnęłam po papierosa (już nawet nie liczyłam którego z kolei) i ''zaniemówiłam'' na dłuższą chwilę.
Rozmowę dokończyliśmy w apartamencie po telefonie od mamy Marty.
''Królestwo'' na linii - czyli ..choć nie była to ''rozmowa kontrolowana''....to czułam się tak jak za komuny kiedy nie wiesz co masz powiedzieć, bo ''wszystko co powiesz może byc użyte przeciwko tobie'' .
Troszeńkę przesadzam bo jednak mama Marty pozytywnie mnie zaskoczyła- wykazała zrozumienie co do kwestii kontynuowania przez nas dalszych wakacji, wręcz nie dopuszczając opcji, że wrócimy ze względu na Martę.
Wkurzyła się na jedną rzecz ale...nie będę się zbytnio już rozpisywać...
Tyle jeszcze sie działo, że na razie jest to watek...poboczny (jak będę miała sposobność to do tego wrócę).
 
Gadaliśmy ze Słońcem jeszcze dobrą godzinę...a potem podreptaliśmy do Basiulinka oznajmić co uradziliśmy odnośnie urlopu.