poniedziałek, 23 września 2013

..kolejna część-tym razem ostatnia:)

Wyjasnień słów kilka...


Długo mnie nie było..Nie jestem pewna czy nie za długo aby pisać ciag dalszy ale nie moge tego tak zostawić.
W sumie to jestem zła jak diabli! Zła na siebie, że ''urodziłam'' to...''dziecię''..zła na otaczająca mnie rzeczywistość, która zabiera mi całą energię; zła na Tego który pozwolił mi sie urodzić a nie obdarzył wystarczającym talentem i na ....Was też jestem zła...że nie zostawiliście mnie samej sobie i przydreptaliście tu za mną.
 Gdyby nie było Was (mam na myśli wszystkie  kochane duszyczki) ...byłoby mi lżej a tak dręczące wyrzuty sumienia sparawiają, że muszę dokończyć co zaczęłam.
Problem tylko tkwi w tym, że zupełnie nie wiem jak mam to zrobić.
Przeliczyłam się z lekka i przeceniłam własne możliwości pisarskie.Owszem-potrafię składać zdania..potrafie opisywać emocje ale brakuje mi tak dużo, że ogarnia mnie straszliwe przygnębienie.
Ja chciałabym naprawde móc umieć...Chciałabym spisać moje myśli w takiej formie w jakiej lęgną się w głowie lecz zanim wystukam na klawiaturze jedno zdanie, drugie już mi umyka.
Często- gęsto gubię się i udaje mi się zapisać tylko część...a reszta ...ulatuje niczym motylek.Jakbyby te ''motylki'' mogły się urzeczywistnić okazałoby się, że otoczona jestem nimi, niczym jakąś szarańczą.

Gdybym potrafiła tak szybko pisać jak...myślę...być może wtedy byłabym zadowolona.Piszę ''być może'' bo już sama nie wiem ...czy by było inaczej ..?!
Czego ''czepiam się'' tak samej siebie ..czemu wywołuje to we mnie stany frustracji a zwątpienie dusi mnie jak jakiś powróz zadzierzgniety na szyji.

Swoja drogą to i zła jestem na moje marzenia!Po co je mam?!Po co ''uwidziało mi się'' przelewanie czegokolwiek na papier..?!Teraz tak głupio dać za wygraną i poddać się.
Nawet gdy ''złożę broń',' nic to nie da, bo gdzieś tam (w mojej łepetynie) ''zaszczepiło mi się'' dziwne przeświadczenie, że powinnam przynajmniej spróbować.Jeżeli nie spróbuję.. umrę ze świadomością, że spartoliłam rzecz, która być może była  ''tym czymś'' czego wciąż nie potrafię na tym świecie znaleźći czego ciągle ..szukam.

Mówie ''od rzeczy'' ..ja wiem ale ..tak gadam sobie czasem sama do siebie...Tak poza tym to wszystko ze mną w porządku i zapewniam Was, że żadnego specjalisty nie potrzebuję!:)))))

Jest jeszcze coś...Zlokalizowałam przyczynę mojej ''blokady''...Jako osoba anonimowa byłoby mi łatwiej się ''otwierać'' a tak...musze powstrzymywać swoje ''zapedy'' coby za bardzo po dupsku nie oberwać...:)..bo choć sama na siebie mówię:ekschibicjonistka...to...nie chciałabym uchodzić za zbytnie wynaturzenie i ''odstępstwo od normy'' w oczach innych.
Jak  aby opisać to wszystko co chcę nie wystawiając się na ''baty''...Musze znaleźć jakieś wyjście bo teraz to ''jestem w szachu''...
Nie martwcie się !Znajdę i na to jakieś rozwiazanie (kiedyś bardzo dobrze grałam w szachy:))) )

Pora pędzić po dziecko na stacje...
''Będziemy w kontakcie''!:)

Serdeczności Wszystkim!







czwartek, 6 czerwca 2013

Część czternasta Piekła

-..no chyba sobie żartujecie!-wykrzyknęła Pati obruszona.
 
Nastroszyła się niczym nieoswojone zwierzatko kiedy próbuje się je pogłaskać. Oczy zmieniły się w szparki a zaciśnięte usta nie wróżyły nic dobrego.Widać było, że szykuje się cała soba do ''ataku''.Jej ładne rysy stały się aż brzydkie.Złość malująca sie w jej oczach sprawiła , że jej twarz stała się niemila dla oka.
Ja zamarłam! .Wszak każde nieprzemyślane słowo mogło spowodować Słońca ''odwrót''.W kogo to moje dziecko się wdało to nie wiem ale aż wstrzymałam oddech.Oto doszło do konfrontacji dwóch największych uparciuchów w rodzinie.
Słońce zgromił ją wzrokiem na co ona odpowiedziala w typowy dla niej sposób, oburzeniem.
 
-Że co???-''uniosła się'' kiedy mąż wymieniał warunki czym zdenerwowała małżonka, który podniósł głos i powiedział:
-To co słyszałaś!
-Ale to jest niedorzeczne...jedenasta???!!!
-Mamo powiedz coś tacie..-jęknęła Paulina nieszczęśliwie.
 
Obydwie córki skierowały na mnie wzrok w nadzieji, że ''wezmę ich stronę''.Poczułam coś na kształt współczucia i pomyślałam tylko:''o litości!''.
Słońce dyktował warunki i już, a reszta miała do wyboru-przyjąć bądź odrzucić.
Ciekawiło mnie niezmiernie jak też baby ''przełkną'' to wszystko, bo przecież do ugodowych osób raczej nie należą(nie tyle moze z racji charakteru , choć to i też, ale raczej ze wzgledu na''głupi wiek dojrzewania''.)
To była taka swoistego rodzaju ''lekcja pokory'', która miała dużo plusów.
Okazało się, że potrafią słuchać i racjonalnie mysleć, broniąc ''swoich racji''.Próbowały ''zmiękczyć'' warunki i z dialogu wyszła jakaś ''bitwa'' na argumenty.Łudziły się w swej dziecięcej jeszcze naiwności, że coś wywalczą ale ja od samego poczatku wiedziałam, iż Słońce ''nie popuści''.
 
-I to mają być wakacje?!-fuknęła najstarsza córa a młodsza przezornie milczała.
-To jeszcze nie wszystko!-ciągnął małżonek-od dzisiaj żadnego drinkowania, zrozumiano?!-powiedział,zwróciwszy się najpierw do bab a potem patrząc na mnie wycedził:
-I spróbuj im matka dać jakies pieniądze..
 
Zabrzmialo to bardzo nieprzyjemnie i groźnie.Skuliłam się w sobie..a potem pomyślałam, że nawet jakbym im chciała dać jakieś drobne to...nie mam..Moje ''zaskórniaczki'' już baby ''przepuściły a portfelem i tak zarządzał małżonek więc..o to moze być spokojny-nie dam bo nie mam.
Ta ''matka'' zaś mnie troszkę ''zabolała'' i przypatrzyłam sie mu uważnie.Wydało mi sie, że nie dostrzegł mojego spojrzenia, zbyt zaabsorbowany swoją wyliczanką.
Dziewuchy zaakceptowały wszystko oprócz..''godziny policyjnej''.Nie potrafiły sobie wyobrazić, że na wakacjach mają być w łóżkach o jedenastej w nocy.
Mnie też jakieś dziwne się to wydało..no i kto niby ma ich ''pilnować'' o tej jedenastej...hmm...przecież..
To oznaczało, że jedno z nas( ja albo mąż) musielibyśmy być w domu o tej porze...albo obydwoje.
Co z kolei wykluczało ''dancing u Iwanka''..badź tez tarasik u Basiulinka.
 
-Kochanie....a może tak dwunasta..co?!-zapytałam delikatnie aby nie pomyślał, że podważam jego zdanie.
 
Baby zaczeły go również prosić i w końcu ''uległ''.
Stanęło więc na tym , że o dwunastej wszystkie dzieci mają być w łóżkach.
Z Paulą i Martą nie powinno być żadnych problemów ale co do Pati ..byłam pełna obaw.Jak sie później miało okazać całkiem słusznych, bo córcia miała problem z rozstaniem się z Marcinem o wyznaczonej godzinie.
Tylko dwie pierwsze noce nie musiałam sprawdzać czy najstarsze dziecko grzecznie siedzi w pokoju.Potem niestety zaczęła niefrasobliwie podchodzić do tematu.Co noc więc latałam za moim dzieckiem(przeważnie na dół) i co noc było to samo:
 
-Mamo..za pięć minut przyjdę..
 
Oczywiście z tych pięciu minut zawsze robiło się co najmniej dziesięć...Troszkę się zatem olatałam w te i we wte po tych schodach I... ogadałam.
Codzienny rytuał szukania mojego dziecka sprawiał, że jakaś nadpobudliwa się stałam.
 
Co do warunków Słońca..To oczywiście nie były wszystkie!.Pomniejszych, tych mniej ważnych nie wymieniam natomiast jedno zdanie,które małżonek powiedział sprawiło, że przeprowadziliśmy znowu jedną z tych..bardzo poważnych rozmów.
 
Kiedy już wychodziliśmy z pokoju Słońce rzucił na odchodne:
 
- I pamiętajcie! Jeżeli gdzieś idziecie to trzymacie się razem.Nie ma żadnego chodzenia w pojedynkę..ani żadnego włóczenia się po nocy.
 
Baby burknęły coś (że zrozumiały) a ja pomyśląłam sobie, że to włóczenie to po tatusiu mają i uśmiechnęłam się szeroko nic nie mówiąc.
A że ten uśmiech chyba taki nieodpowiedni miałam to małżonek skierował na mnie swój wzrok i powiedział dobitnie:
 
-A Tobie co tak wesoło?!..Matka... doo ciebie się to szczególnie tyczy!!!
 
Po moim uśmiechu nie pozostało ani śladu.Przeogromnie się zdziwiłam jakim prawem i na jakiej podstawie małżonek śmie zarzucać mi ''włóczenie''.
Przeciez wyjasniłam już mu tą kwestię..ponadto widział mnie na schodach,pogrążoną w poważnej rozmowie z młodzieżą, więc jak u licha może ciągle snuć te insynuacje?!
Za pierwszym razem podeszłam do nich z przymrużeniem oka ale po raz wtóry..nie potrafiłam.
Cisnienie mi się lekko podniosło bo gdyby miał powód aby mi to zarzucać byłoby ok..ale -nie miał!
Zresztą.. nie wiem czy bym się zdobyła na to aby tak sobie pójść ''na przechadzkę'' nic mu nie mówiąc. Raczej nie odważyłabym się na podobny wyczyn z prostej i bardzo prozaicznej przyczyny:boję się ciemności!
Jako dziecko miałam jakieś zwidy, że niby gdzies tam czai się jakieś zło i ''ciemności egipskie'' napawały mnie porzerażeniem.W nocy bałam się nosa ''wyściubić'' z domu a jak już mi się zdarzyło, to gnałam na złamanie karku do domu..a serce tak mi się tukło w piersi, że miałam wrażenie iż biegnie gdzieś tam koło mnie.
Nie lubiłam chodzić po ciemku sama bo ciagle zdawało mi się, że zza rogu wyskoczy jakaś zjawa ..jakiś duch.
Moja mama nie mogła zrozumieć czego ja się tak panicznie boję nocy.
Ja też tego nie rozumiałam..Może za dużo bajek czytałam...a potem miałam problem ponieważ bajkowy świat nakładał się na rzeczywisty.
Czarownice, wiedźmy i wróżki towarzyszyły mi w realu...tak jak i bajkowe zło i dobro-ciagle walczące ze sobą a ja przyglądałam się tej walce wiedząc(lub raczej ..wierząc), że dobro zawsze musi zwycieżyć.Nie umiałam wypośrodkować co jest fikcją literacką a co prawdą.
Dużo z tej łatwowierności zostało mi do dzisiaj i ...przeklinam czasem samą siebie, ze jestem taka głupia..taka naiwna..
Potykam się wciąż na tych samych ''kamyrdolach''a ..zamiast ''pizgnąć ''je w bok ja wciąż się ...''ranię''.
Mam już czasem tak serdecznie dość tego mojego spojrzenia na otaczający świat..tego naiwniactwa dziecięcego z którego (pomimo, że mam już czterdzieści lat) nie potrafię wyrosnąć.
Lustro drze się w niebogłosy:''do diabła cieżkiego-zmień się!!!''...a ja wciąż...taka sama...
 
No więc...może i bym mogła ''pojść w diabły'' gdyby nie takie strachajło ze mnie było...i gdybym nie obawiała się czy mnie co w tych orebicowskich ciemnościach nie zeżre (choc podobno:'' złego nie biorą..:)-wolałam nie ryzykować.. )
 
Poczekałam aż znajdziemy się w naszym pokoju po czym obrażona rzekłam do Słońca:
 
-No wiesz...?!
-Taaa...tylko gdzie byłaś ubiegłej nocy..?!
-Na schodach siedziałam jak durna.. a ty naprawde do okulisty musisz...i na przeczyszczenie uszu..też!!!
 
Zaś zaczęło się w naszym pokoju ''błyskać''.
 
 
Ton jakim to powiedziałam do miłych nie należał bo i nie mógł.Lekko zakrawał na sarkazm,bo zezłościł mnie małżonek nie na żarty.Obróciłam się na pięcie i poszłam na taras zapalić a w duchu pomyślałam:''o dupe to rozbić ..myśl se co chcesz!''.
 
Pogrążona w swoich myślach i zajęta ''rozmową z przyjacielem'' zarejestrowałam kącikiem oka, że uchylają się drzwi balkonowe.
Małżonek nadciągał...
''ocho!-pomyślałam-poważnej rozmowy ciąg dalszy..''
 
Usiadł nieopodal mnie nic nie mówiąc.
Delikatny wiaterek popchnął dym z papierosa w jego stronę.Skrzywił się, więc żeby go ''oszczędzić '' przesunęłam się z krzesełkiem w drugą stronę.
Doceniałam oczywiście fakt, że dzielnie znosi tytoniowy smród (wszak mógł siedzieć sobie w pokoju) a postanowił dotrzymać mi towarzystwa.
Wydawało mi się, że już wszystko zostało powiedziane.Ileż mozna gadać ''w koło Macieju'' o ..tym samym..
Po jego minie i po tym, że postanowił przy mnie usiąść domyśliłam się, że coś go jeszcze nurtuje..
Mnie nurtowała w zasadzie tylko jedna rzecz:''czy przez mojego małżonka nie przemawia pospolita...zazdrość?!''
 
-Kicia...powiedz mi...czy ty aby nie jesteś zazdrosny?-zapytałam przypatrując się mu bardzo uważnie aby wychwycić coś co potwierdzi moje...obawy.
-Nie jestem!-odparł zwieźle...ale tak jakoś za...szybko jak na niego.
-hmm..na pewno?
-..a o co?!-odparł pytaniem na pytanie.
-To ja sie ciebie pytam...bo ..jakoś tak mi się wydaje...
-Nie jestem zazdrosny tylko zły!
-..ale o co ...''zły''?
- o wszystko!
-To mi mało mówi.''Wszystko'' jest pojęciem względnym.
-Powinnaś wiedzieć!
-..''wiedzieć'' co?!
-Oczywiście tak ciężko się domyślić-rzucił kpiąco .
-To może mi powiesz?! Jakoś nie mam daru czytania w twoich myślach!-odparłam ściszając głos , zaczynając po troszku tracić cierpliwość.
-Udane wakacje....nie ma co!Człowiek telepie się tyle kilometrów a tu takie bagno-odrzekł i popatrzył na mnie jakbym to ja była wszystkiemu winna.
-Czyli, że niby to przeze mnie???
-Między innymi!Może się zastanów..czy jestem ci wogóle potrzebny do szcześcia..?!Jak nie ''biegasz'' to sprzatasz...jak nie sprzątasz to śpisz..Nawet nie chce ci sie na plażę iść..o sprawach łóżkowych już nawet nie mówiąc...
-Chce mi się ale nie na tą! Nie lubię tej plaży i nie chce mi się tam leźć!-warknęłam przerywając jego żale zastanawiając się równocześnie czy Słońce celowo i z premedytacją nie chce nowej wojny rozpętać...napomykając o ''tych sprawach''.
Jak mam go pragnąć ..kiedy..ciagle jesteśmy w stanie wojny (a zawieszenie broni występuje tylko na chwilkę).
Nie potrafie myśleć tylko ciałem...kiedy pierwsze jest jednak ''serce''.
 
Po chwili namysłu powiedziałam:
-I widzę, że jednak o to bieganie najwięcej ci chodzi..a jeżeli ''tak'' to pytałam się ciebie czy chcesz..
Przerwał mi, gniewnie mówiąc:
-No bo jeszcze mnie nie pogięło!
 
Zamiast zripostować siegnęłam po papierosa (już nawet nie liczyłam którego z kolei) i ''zaniemówiłam'' na dłuższą chwilę.
Rozmowę dokończyliśmy w apartamencie po telefonie od mamy Marty.
''Królestwo'' na linii - czyli ..choć nie była to ''rozmowa kontrolowana''....to czułam się tak jak za komuny kiedy nie wiesz co masz powiedzieć, bo ''wszystko co powiesz może byc użyte przeciwko tobie'' .
Troszeńkę przesadzam bo jednak mama Marty pozytywnie mnie zaskoczyła- wykazała zrozumienie co do kwestii kontynuowania przez nas dalszych wakacji, wręcz nie dopuszczając opcji, że wrócimy ze względu na Martę.
Wkurzyła się na jedną rzecz ale...nie będę się zbytnio już rozpisywać...
Tyle jeszcze sie działo, że na razie jest to watek...poboczny (jak będę miała sposobność to do tego wrócę).
 
Gadaliśmy ze Słońcem jeszcze dobrą godzinę...a potem podreptaliśmy do Basiulinka oznajmić co uradziliśmy odnośnie urlopu.
  

środa, 24 kwietnia 2013

Kilka słów

Wiem..wiem-moje ''dziecko''juz nie płacze ono..wyje w niebogłosy a ja (wyrodna jednak ze mnie matka) mam to w nosie ale nie potrafię ..pisać!
To nie jest ''blokada'' to jakieś potworne zmęczenie, które towarzyszy mi od dłuższego czasu a dotyczy  całej mnie.Mam zmęczone ciało i zmęczony umysł.
Zaczęłam pisać co prawda nastepną część ale skończyłam na kilku zdaniach I ani rusz dalej.
Słowa nie płyną-utykają na mieliźnie.
Każdego dnia powtarzam sobie:''jutro będę pisać'' ale zawsze kończy się tak samo.Nie mam sił ...nie mam tego ''czegoś'' co pozwoliło by mi na moje pisarskie próby.
Jestem anemiczką i tak własnie się czuję-śpiąca i wiecznie zmęczona.Żelazo przestało działac czy ki diabli, że ledwo chodzę...?!
Wróciły nudności i kiepskawe samopoczucie..a było przecież lepiej..
W głowie kołacze się tylko jedna wielka niepewność-co dalej?!
Co z moim blogiem ...co z Agapi???

Nie myślcie, że o Was nie myślę...wręcz przeciwnie!
Jest mi tak wstyd, że czekacie na darmo...jest mi głupio i beznadziejnie.
Nie chciałam Was rozczarować ale...:(
Przerwa w pisaniu trwa zdecydowanie za długo a ja czuję tylko...bezsilność.
Tak sobie myślę...że ze mnie pisarka jak z koziej doopy trąba ale jedno mam tak jak niektórzy pisarze-nie zawsze mogę to robić.
Muszę poczekać na ''natchnienie''...
Nie wiem jak długo to potrwa..może już jutro siadę i słowa same popłyną..a może za tydzień..albo dwa-nie wiem i przepraszam Was z całego serca!


Całusków tonę dla Wszystkich!

czwartek, 11 kwietnia 2013

Ciąg dalszy...:)

Wracając z ''dołu'' cały czas myślałam nad tym co mówiła Ania.

Właściwie nurtowała mnie jedna myśl-czego ja chcę?...co dla mnie byłoby najlepsze?!Próbując wskrzesić w sobie egoizm...dotarłam do naszej sypialni.Zastanawiajace było to, że wtedy nie czułam nic.Wyzuta z wszelkich emocji chłodno kalkulowałam, emocje mnie opuściły I co za tym idzie przypominałam jakąś lalkę o szklanych oczach.Takie zachowanie było do mnie niepodobne.''Programowałam ''swoje myślenie niczym bezduszna maszyna..jak robot nie umiejący czuć.

Zostać czy wrócić-oto jest pytanie.

Nie chciałam męza ''naciskać''.Nie miałam zamiaru go przekonywać do pozostania z obawy aby później ''mi się nie dostało''(gdy znowu ''skoczymy sobie do gardeł'').Jakas też dziwna duma nie pozwoliła na ten krok...choć...

Ludziłam się, że może zdecyduje aby jednak spróbować jakoś ''przetrwać''.Wiecie...mnie najbardziej w powrocie przerażalo to, ze będę musiała wrócić wcześniej do pracy.Oczami wyobraźni widziałam już te dni...jeden domek, drugi, trzeci..zaś gonitwa zaś bieg I....zaś to sprzątanie...

Wizja tegoż właśnie skutecznie odsuwała chęć powrotu.

Wyszło mi w myslach, że ja jednak chciałabym jeszcze w Orebicu zostać (pomimo, że przecież i ta opcja optymizmem nie napawała no bo wciąż czułam do małżonka ...żal.On zapewne też bo nasze wzajemne stosunki ,choc w pełni poprawne były jakieś takie...chłodno-zimne).Nie potrafiliśmy sobie wybaczyć .. zapomnieć.On próbował , ja próbowałam ale wciąż miedzy nami była jakś ściana..jakis mur.

Nie byłam gotowa by go zburzyć..zresztą jedyne narzędzie, którym mogłam to uczynić poszło sobie precz.Nie czułam miłości a tylko ona potrafiłaby rozwalić tą dzielącą nas niewidzialną ścianę.

Obojetnośc jest chyba najgorszym z możliwych uczuć dla mnie.Zawsze w parze z nią chodzi apatia a za nimi ,niczym cień, wlecze się przygnębienie.

 

Taki stan wcale konstruktywnie na mnie nie działał a wręcz przeciwnie-był powodem potężnego ''doła''.

Słowa nie sa w stanie opisać tamtej ...beznadziejności.

Zaparliśmy się jak dzikie osły I obydwoje ze Słońcem nie umieliśmy się przemóc by przywlec miłość-zdrajczynie i uciekinierkę -za fraki do naszych serc.

To jakaś dziecinna duma i niepojęta nieugiętość spowodowała, że z kochających się przecież ludzi staliśmy się dla siebie...obcy .

 

Usiedliśmy koło siebie w bezpiecznej odleglości.Chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu.Stwierdziłam, ze chyba muszę zacząć rozmowę bo będziemy tak do Bozego Narodzenia się sobie przyglądać.

 

-..I co myślisz Kicia?!

-Nie wiem...!-odparł z wachaniem małżonek.

Jego odpowiedź troszeczkę mnie zdeprymowała więc spytałam tylko:

-..no ale jak to ...''nie wiesz''?!

-Zwyczajnie...nie wiem!

 

No tośmy sobie podyskutowali...

Utkwiłam spojrzenie w jego oczach próbując odgadnąć co też mu może ''chodzić po głowie''..ale nic ''chodzącego'' nie wypatrzyłam.

Jego wzrok nie mówił nic a nic..jedynie ton jego głosu był jakis taki smutno-zrezygnowany.

Musiałam mu dać troszkę czasu aby się zastanowił ale ..jakos cierpliwość mnie opuscila bo wypaliłam:

 

-Na litość boską...byś powiedział czy chcesz faktycznie wracać...czy może zostać..?!

-..a jak sobie wyobrażasz dalsze wakacje???!!!-podniesionym tonem zapytał Słońce a tym razem ja odparłam matowym głosem:

-..nie wiem!

 

Nie wyobrazałam sobie i szczerze powiedziawszy nie chciałam sobie wyobrażać! Pomyślałam, że trzeba ''zdać się na los''.Będzie co będzie ...albo nic nie będzie..

 

Z ust małżonka pada zdanie, które mnie tak zaskakuje iz zapominam co chciałam wlasnie powiedzieć.

 

-Nie wiem czy jestem w stanie z toba dalej być..Pożycie z tobą staje się coraz trudniejsze.. lepiej będzie jak się rozstaniemy....-obwieszcza mi Słońce.

 

Otwarłam buzie ze zdziwienia chcąc cos powiedzieć ale nie bylam w stanie wydobyc z siebie głosu.Zaskoczył mnie tym tak bardzo, ze dłuzszą chwilę mnie''przytkało''.Tylko w głowie myśli nie nadarzały i nakładały się jedna na drugą..

''Rozwód...????''-chuczało mi w łepetynie niedowierzanie pomieszane z ogromnym zdziwieniem.Potem pomyslałam sobie, że przeciez już to ''przerabialiśmy'' w Tucepi ..

Popatrzyłam na Słońce myśląc ze może to jakis głupi ..żart..Jego mina nie zostawiała złudzeń.

Skoro tak sprawy się potoczyły.. musiałam przyjąć do wiadomości, że Słońce juz nie chce ze mną być.Jezeli nie chce znaczy, że juz mnie nie kocha...a skoro mnie nie kocha...znaczy....lepiej będzie jak sie rozejdziemy.

To było proste i logiczne...tylko ..skąd w takim razie ten nadciągający smutek?!

Poczucie ogromnego smutku nadciągało niczym wielki, spieniony bałwan...jak wielka potężna fala mająca kilka metrów.

Wiedziałam, ze ta fala nie może mnie dosięgnąć...nie może mnie zatopić bo inaczej...nie bedę w stanie nawet pomyśleć...

Utopiłabym się w takiej fali jak nic(to pewne!) a wtedy rozwód to byłaby tylko ..formalność.

W sumie to nie wiedziałam czy chcę cokolwiek ''działać'' aby ''dni rozwodowe '' oddalić...ale szkoda mi było tak przekreślić tych dziewietnastu lat...tym bardziej, że rok temu tyle łez w tucepi wylałam...I co?!...miałyby te lzy tak na marno ...cieknąć..?!

 

-Dobra Kicia!...skoro tak..to nie bedę cie unieszczęśliwiać sobą ale.....będziemy rozwodzić się w Anglii!!!
Teraz jesteśmy na wakacjach póki co...I zostawiam tobie decyzję czy wracamy czy zostajemy w Orebicu!

 

Powiedziałam to zdecydowanie i stanowczo pagtrząc wyczekujaco na małzonka.Rozwód musiał poczekać..to nie był odpowiedni czas ani miejsce aby podejmować jakąkolwiek tego typu decyzję.

 

Słońce stwierdził:

 

-Możemy zostać ale ...na moich warunkach.

 

Czy też z  przewrażliwienia .. czy też słowo :''warunki'' zabrzmiało conajmniej złowrogo w każdym razie...obudziła się moja czujność i podejrzliwie spojrzałam na Słońce, mysląc przy tym ''co też miał na myśli''...Zaczynałam się juz bać tych jego ''warunków'' bo podejrzewałam, że mogą być trudne do zaakceptowania.Warunki te (jak sie później miało okazać) tyczyły się głównie ''doroślejszych dzieci'' ale...nie tylko...

 

-...hmmm...cóż...zatem chodźmy do bab..-odparłam zaciekawiona niezmiernie z czym Słońce ''wyskoczy'' i czy.....''warunki się przyjmą''..

 

 

 

Część trzynasta Piekła

Muszę powiedzieć, że wyjeżdzamy..ale nie wiem jak..''Najprościej''-podszeptuje mi serce więc patrząc smutnym wzrokiem mówię do Ani:

 

-Chcieliśmy się też...pożegnać!

 

Basi mama przewierca mnie spojrzeniem a jej mina mówi więcej niż same słowa.Zaskoczyłam ją tym jednym zdaniem i chwilkę trwa zanim to do niej dociera.

 

-Jak to.....''pożegnać''????-pada z jej ust a jest to w takim samym stopniu pytanie jak i ...nagana.Jej oczy prześwietlaja mnie na wskroś a ja mam ochotę schować sie predziutko w jakąś mysią dziurę.

Czuję się jak gdybym coś ''zmalowała''..niczym mała dziewczynka, która spsociła i znalazła się ''na dywaniku''..nie wiem gdzie mam oczy podziać, zeby nie widzieć tego ...Ani spojrzenia.Jest w delikatnym szoku, zapewne nie spodziewala się czegoś takiego usłyszeć.

 

-Postanowiliśmy, że ..wracamy do domu...-mówię a głos troszeczkę mi sie załamuje.

 

Nutki niepewności zaczynają ''pobrzdękiwać'' i już sama nie wiem czy jest to jednak słuszna decyzja.

Robi mi się przeraźliwie smutno na duszy...Nie będzie już wieczornych pogaduszek..porannej kawusi..rozmów..śmiechów..

Jedyne co będzie to- jedna wielka niewiadoma- po wcześniejszym przymusowym powrocie.

Już wielokrotnie bywałam w sytuacji ''bez wyjścia'' ale jeszcze nigdy nie czułam się tak ..''podle'' jak w tamtej chwili.

Żałość ogromna mnie ogarnęła, że tak oto maja skończyć się te...wakacje.

Przeklinam w duchu te złe janioły, że nie zostawiły mnie w spokoju....że nie dały mi odpocząć od siebie....i przylazły!Wrzeszczę do nich w duchu:''Nie jestem taka zła przecież żebym nie mogła mieć kilkunastu spokojnych i radosnych dni w roku...czy już nie wystarcza wam, że w Królestwie łazicie za mna krok w krok...?! Nie mozecie się choć na chwilkę ..odczepić????..''

Dobrze, że na zewnątrz nie słychać tego mojego monologu z ''kocmołuchami''...dobrze, że nie widać jak ''czarne piekności'' obstapiły mnie i z przeraźliwym chichotem tańcuja dookoła mnie dziki, diabelski taniec.Nie mam sił aby je od siebie odgonić...przepędzić na cztery wiatry...posłać tam skąd przyszły, czyli do piekielnych czeluści ciemności.

Złe moce zawiązują mi chustę na oczy i postanawiaja urządzić sobie zabawę w ''ciciubabkę''.Krecąc mną dookoła, dotykają swoimi czarnymi łapami i śmiejąc się do rozpuku wykrzykują znaną z dzieciństwa rymowankę:

''-Babciu, babciu na czym stoicie?

-Na beczce!

-A co w tej beczce?

-Kapusta i kwas!

-To..gońcie nas!''

Zostałam z zawiązanymi oczami a one rozpierzchły się dookoła.

Jestem zmęczona na tą zabawę...Zmęczona aby się w ''ciuciubabkę'' bawić..zmęczona..na cokolwiek a już z nimi zupełnie nie mam ochoty bawić się w ..cokolwiek.Mam im za złe, że sobie mnie ''upatrzyły''i ze mnie tak ..''polubiły''.Dlaczego akurat ...mnie???

Zdzieram chustę i powracam do rzeczywistości..Wstrętne złośliwce znikają a ja słyszę jak Ania pyta:

 

-..ale dlaczego wyjeżdżacie???Co sie stało???

-Stało się.... dużo! O mały włos abyśmy się wczoraj nie pozabijali ze Słońcem...Dalismy niezły ''pokaz''-niczym z jakiejś patologicznej rodziny.Marta zalewa się łzami..najzwyczajniej w świecie już nie mamy sił..-odpowiadam z rezygnacją w głosie.

 

Basiulinkowa mama patrzy na mnie przeciągle i marszczy czoło.Niezadowolenie zaczyna gościć na jej twarzy i tak jakby ..nutka rozczarowania.

Mam wrażenie, że to rozczarowanie dotyczy ....mnie!

Cóż...zapewne wyobrażala sobie Agapi ciuteczkę inaczej...ale...ja chcę przecież tylko..''świętego spokoju''...chcę aby demony sobie poszły...bo Orebic zaczął przypominać jakąś ''Łysą Górę''.

Trudno mi to jej wszystko wytłumaczyć.Na to potrzebowałabym znacznie więcej czasu...a ja ...go nie mam..ja chcę -uciec ..

 

-Kasia..a co na to dzieci?! Też chcą wracać do domu???-pyta Ania a mnie znowu serce krwawi.

 

Przed oczami pojawia sie obraz ich szlochów i płaczów.Niemal słyszę te nocne pochlipywania i znowu tonę w fali smutku.

 

-Nie..dzieci przepłakały całą noc z żałości, że wracamy..-zaczęłam a Ania mi przerwała:

-Znaczy....chcesz unieszczęśliwić swoje własne dzieci kosztem szczęścia jednego cudzego???!!!

 

Dezaprobata z jaką Ania to powiedziała poruszyła jakieś komórki myślowe w mojej głowie i zaczęłam czuć się już całkiem beznadziejnie no bo to co powiedziała Basiulinkowa mama było...takie strasznie trafne i prawdziwe.

Tak to niestety ..wyglądało.Tyle, że  w sytuacji w jakiej się znaleźliśmy, nie było miejsca na takie myślenie.Ktoś musiał ucierpieć..ponieważ nie było ''słusznej drogi''.Każda z dróg prowadziła do ..''nikąd''.

Zostanie w Orebicu groziło następnym piekłem (wcześniej czy później)..i zdawałam sobie z tego sprawę.To był zaledwie początek tak zwanej ''góry lodowej''...No i jeszcze...Marta..Czyż mogłam pozwolić żeby dziecko  zalewało się łzami na wakacjach ?!

 

-Kasia..dlaczego ty zawsze robisz wszystko dla ..innych?!Dlaczego nie możesz zrobic coś dla ..siebie?! Przecież wiesz, że powrót będzie koszmarem.Nic nie odpoczęliście...stłamszeni psychicznie wrócicie do Królestwa a potem ..co?! Czy myślisz, że będzie ...lepiej?!-zapytała Ania a ja nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć.

 

Obawiałam się, że Basiulinkowa mama ma rację.Bałam się powrotu i szkoda mi bylo moich dzieci...

Serce rozdzierało mi się na kawałeczki kiedy tak Ania mówiła...to co ja bałam sie powiedzieć na głos.

 

-Poza tym ...przemyśl to co chcesz zrobić..Zapłaciliście gospodyni za dwa tygodnie.Raczej tych pieniędzy nie odzyskacie..Marta nie ponosi żadnych konsekwencji finansowych ale...wy ..tak!

Czy nie lepiej zostać i puścić to wszystko co się wczoraj stało w niepamięć?!Dzieci bedą szczęśliwe..wy się dogadacie....

-no a co z Martą?!-przerwałam Ani ze smutkiem.

-Marta bedzie musiała jakoś wytrzymać te kilka dni i podejść do sprawy w ten sposób, ze ''darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda''.To są w końcu wasze wakacje! To nie Marta was wzięła na wczasy tylko wy ją!

Skoro dzieciaki chcą zostać...a i wy chyba też(pomimo wszystko)...to...

 

Ania przerwała bo właśnie na tarasie pojawiła się Basia, która nie całkiem obudzona zrobiła ''wielkie oczy '' na nasz widok.Nie tyle na widok nas jako nas, co na widok wyrazu naszych twarzy.

Kiedy usłyszała, że przyszliśmy się pożegnać wykrzyknęła:

 

-No chyba nie mówicie poważnie..oszaleliście???!!!

-Twoja mamusia powiedziała:''czy wyście zwariowali''-odrzekłam i uśmiechnełam się smutno do przyjaciółki.

 

Basia nie słyszała nocnej awantury bo twardo spała..zatem w skrócie  opisaliśmy jej... co ja ominęło.

-hmm...nie wygladacie na takich ''awanturników''-odpowiedziała usmiechając się szeroko i dodając- szczęście, że Tomas spał bo jakby ona tam wpadł..to dopiero by wszystkich ''poustawiał''.

 

 Wyobraziłam sobie więc... mniej wiecej co Basia miala na myśli i zaczął  pojawiać się nieśmialutko usmieszek na mojej twarzy...tak...mogłoby być jeszcze...''ciekawiej''..bez dwóch zdań.

 

Z każda kolejną minutą pomysł wyjazdu przestal juz być takim ...''cudownym rozwiązaniem''...no i Ania przecież miała rację...pora spojrzeć w lustro i zacząć lubić tą okropną Agapi..a co za tym idzie..zastanowić się co jest dla niej ..najlepsze..bo jak to Basiulinkowa mamusia mówi:

''troszke egoizmu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło'' .

 

Decyzja o wyjeździe zaczęła tracić grunt pod nogami...i niczym niestabilna budowla poczęła kołysac się z lewa na prawo.

-To co....moze jednak ...zostaniecie?!-zapytała Ania a ja popatrzylam na Slońce pytając:

-Co o tym wszystkim myślisz?

 

Nie chciałam żeby w razie czego...było ''na mnie'' i ostateczną decyzję pozostawiłam mężowi...Połowa mnie jednak ..chciała zostać i miałam nadzieję, że mąż zdecyduje iż walizki zostaną rozpakowane.

Słońce popatrzył na mnie przeciągle mówiąc:

 

-Pójdziemy na górę to przedyskutować jeszcze raz.

 

Poszliśmy zatem na ..''naradę''.Wchodząc do apartamentu odruchowo spojrzałam w to głupie lustro.Zobaczylam wyprostowana dumnie Agapi krocząca za małżonkiem a w jej oczach zaczął pojawiać się ten błysk.Nie bałam się już moich demonów..mało tego...byłam pewna, ze jezeli jeszcze raz urzadzą sobie ze mnie ''ciuciubabkę'' skopię im tyłki jak nic.

Nie miałam pojecia co zdecyduje Słońce ale wiedziałam, że cokolwiek to będzie do Królestwa wrócę...''odmieniona''.Zaczęłam lubić siebie, akceptujac swoje ułomności i wady..nie gubiąc jednocześnie tych wszystkich pozytywów jakie posiadam... 

 

 

 

czwartek, 28 marca 2013

Piekło w Raju -część dwunasta

Nastał poranek..ani nie taki wymarzony ani nie za bardzo chciany.

Chciałam spać i się nie budzić.

Powrót do Królestwa tak bardzo przerażał, że miałam ochotę zasnąć na sto lat..jak w bajce o Spiacej Królewnie-a potem zjawia się piękny rycerz ..na pięknym rumaku..odziany w ślniącą zbroję.Podnosi przyłubicę i składa pocałunek, który budzi ''śpiocha'' i żyją dłuuugo i szczęśliwie..

Nie wiem co dla mnie piekniej brzmiało...to ''obudzenie'' czy to..''długo i szczęsliwie''..

Na stuletni sen widoków nie było tak jak i na '' szcześliwie'' zakończenie.Mój Słońce też ''jakosik'' ..królewicza nie przypominał..

Ta szara rzeczywistośc czasem jest taka...mało zjawiskowa, że człowieka az nerwy biorą..Cóż...


Wiadomo, ze życie jednak bajką nie jest...a i mnie do królewny daleko tak więc z ociąganiem zwlekłam się z łóżka.

Kac moralny był jeszcze większy i potezniejszy niż przed zaśnięciem...i to ...poczucie winy..

Gdybym mogła cofnąć czas ..naprostować schrzanione wydarzenia..

Wiecie...chciałam w tamtej chwili posiadać pierścień Arabelli.Przekręciłabym go na palcu i znalazłabym się w innej..rzeczywistości.Po co człowiek naogladał się tyle bajek skoro potem tylko żal, że to fikcja( przepiękna i fascynująca ale tylko fikcja!).

Różności lęgły mi się w mojej głowie kiedy ''doprowadzałam się do porządku '' po krótkim i męczącym śnie.

Słońce był ''gotowy'' do drogi. Pakował rzeczy ze stoliczka do plecaka.

Spojrzałam na niego i westchnęło mi się smutnie.To moje westchnienie było chyba ociupinkę za głośne bo zerknął na mnie a jego brwi powedrowały w górę w niemym pytaniu.

Właściwie...to nie miałam pojęcia co miało ono wyrazić...chyba wszystkie uczucia z możliwych.

Zrezygnowana postanowiłam się nie odzywać.Kiedy indziej zapewne cos bym powiedziała tym razem jednak zabrakło mi ochoty aby cokolwiek mówić.Tak... jakby przymusowy powrót ukradł mi cały zapas sił i energii mojej..''witalności.

Zresztą cóż mogłam powiedzieć ponad to co już zostało powiedziane..?!


Zostawiłam Słońce z tym ..pakowaniem i powlokłam się do bab by je obudzić.

Kiedy stanęłam pod ich drzwiami ręka zawisła w pozycji gotowej do zrobienia ''puk puk''. Zamarłam ..jakby ktoś zrobił:''stop klatka!cięcie'' niczym w jakimś filmie.

Znieruchomiałam uświadomiwszy sobie, że jeżeli ja je teraz zbudzę i wszyscy udamy sie na dół (aby powiedzieć znienawidzone ''do widzenia'' )to pewnikiem lament i szloch rozniesie się zaś po całym Orebicu.

Przyszło mi zatem do głowy, że najlepiej będzie jak dzieci pożegnają się przed samym odjazdem.Wiedziałam, że będą ''wyć w niebogłosy'' i jakoś nie uśmiechało mi się słuchać tego dłużej niż konieczne.


Wróciłam do pokoju mówiac do męża:

-Kicia...może chodźmy sami ''dół'' przeprosić a dzieci pożegnaja się później..?!

-Tak chyba będzie lepiej...-odparł Słońce zamykając delikatnie drzwi..by nie pobudzić dzieciaków.


Powolutku pokonaliśmy schody i zapukałam do Basiulinkowego apartamentu.Wiedziałam, że zapewne Basia jeszcze śpi ale miałam nadzieję, że Ania jest już ''na nogach''.Zdeterminowana i smutna miałam nadzieję, że Basia wybaczy mi poranną pobudkę.

Nie chcielismy wyjeżdżać w samo południe i stąd wynikał ten...pośpiech.

Chwilunię postaliśmy pod drzwiami bo wygladało na to, że jednak wszyscy odsypiają..''nocne koszmary''.

Zapukalam troszkę głośniej jednocześnie skopując na dół owoc winogronka, które spadło na płytki.Winogronko poleciało sobie w dół a zza drzwi dobiegł odglos kroczków.


-..a..dzień dobry!- ucieszyła się Ania na nasz widok, troszkę jednak zdziwiona wczesnawą godzina odwiedzin.

-Aniu...mozemy na chwilkę ...-zaczęlam a mój głos jakoś zabrzmiał obco i dziwacznie bo Ania badawczo zaczęla się nam przypatrywać.

-..no pewnie, że możecie!-odparła Basiulinkowa mama zapraszając nas na tarasik.


Przemierzając korytarz wiedziałam, że czeka mnie bardzo trudna rzecz...Trzeba było oto wyjaśnić dlaczego wyjeżdżamy...dlaczego się poawanturowaliśmy.

Mówca ze mnie kiepskawy i plątając sie w tym co chciałam powiedzieć zaczęłam:


-Aniu...chcielibyśmy bardzo przeprosić za ubiegłą noc.Za wrzaski ..za to, że nie daliśmy Wam spać.

Sama nie wiem jak to sie mogło stać..ale...się stało...

-..ale Kasia..nikt się nie gniewa! Nie ma sprawy!-przerywa mi Ania.


Jestem jej ogromnie wdzięczna za wyrozumiałość.

Wzruszenie... że zamiast porządnej ''bury'' Ania podchodzi do tego całego zajścia ze zrozumieniem powoduje, iz czuję się ...jeszcze gorzej..

Żal i smutek wypełniają każdy zakamarek serca...łzy szykują się do ataku ale ...oczy pozostają suche.Chciałabym się wybeczeć (tak jak w Tucepi) ale nie potrafię.To jest gorzej niz źle bo oznacza, że stres nie zostanie odreagowany.

Płacz niejako jest częścią mnie.Płaczę kiedy się wzruszam; kiedy się śmieję; kiedy się złoszczę..

Łzy pomagają mi dać upust nagromadzonym w środku emocjom i jak sobie tak ''pochlipię'' robi mi się lżej na duszy.


Tamtego poranka łzy gdzieś się tam czaiły...czułam , że są...ale nie chciały się pokazać.Bardzo dziwna rzecz u mnie i ..wielce niepokojąca.

Nie zanosiłam się łkaniem jak moje dzieciaki choc przecież...czułam się sto razy od nich gorzej.


cdn jak wydobrzeję...





Kochani ..chciałabym jeszcze coś napisac ale ...grypa mnie rozkłada coraz bardziej.Głowa za ciężka a co za tym idzie i ręka ciąży.

Mam wyrzuty sumienia, że tak rzadko piszę..że tak mało..Nie dam radę nawet myśleć.

Mąż nafaszerował mnie czosnkiem i jak ..przezyję to..będę pisala ciag dalszy..(mam nadzieję, że Slońce tez przezyje..bo ten czosnek ''capi'' niesamowicie...:)))))


ŚWIETA już tuż tuż więc zycze Wam Wszystkim dużo zdrówka i smacznego jajka...dyngusa nie za mokrego..cobyście się mi nie pochorowali:)))

Niech kazdemu z Was uplyną one w szczęśliwości i miłości.


Kocham Was Wszystkich bardzo !


Kaśka


poniedziałek, 25 marca 2013

Piekło w Raju-część jedenasta

Miałam już serdecznie dość i jedyna rzecz jaka mi się marzyła to ..świety spokój. A że spokój nie był mi najwidoczniej w Orebicu pisany więc...jedynym sensownym rozwiązaniem było spakowanie manatków i wrócenie do domu. Właściwie..to nie wyobrażałam sobie tego powrotu ale tak samo nie wyobrażałam sobie dalszego pobytu w tym Piekle. Sprawy zaszły za daleko.
Co innego zwykła sprzeczka czy kłótnia( która niczym takim nowym nie jest) a co innego ...szarpanina z poteżną dawką złości i gniewu, który miał niszczycielską siłę. Poczułam niesmak do samej siebie wszak nie zapanowałam nad nim ..Malo tego-ja pozwoliłam aby rozlał się w moim sercu zatruwając moja ''janielską'' duszę.
Demon ciemności zacierał ręce z uciechy, że tak łatwo mu przyszło zdeptanie mojego poczucia własnej godności...i miłości, w którą zawsze tak wierzyłam...i którą zawsze stawiałam ponad wszystko inne.Co pozostało z tej mojej miłości jeżeli potrafiłam sie tak..''zapomnieć''?!

Przyszła mi na myśl piosenka ..''Niepokonani''..która zaczęła mi śpiewać w skołatanym serduszku..

''(..) Gdy nie można mocą żadną
Wykrzyczanych cofnąć słów
Czy w milczeniu białych haniebnych flag
Zejść z barykady
Czy podobnym być do skały
Posypując solą ból
Jak posąg pychy samotnie stać(..)''

Chciałam wymazać z pamięci te ''wykrzyczane słowa'' ale nie udało się.

Wciąż gdzieś na dnie serca odbijały się niczym echo i powracały do głowy... a glowa myślała tylko o ..''białej fladze''.Nie miałam w tamtym momencie nic ze skały(a jeżeli miałam, to chyba z takiej...wapiennej-kruchej i wrażliwej na działanie różnych destrukcyjnych czynników ).

Najlepszym rozwiązaniem ( o ile można było mówić o ..jakimś lepszym i gorszym rozwiazaniu problemu) była ...ucieczka od niego.

Zdawało mi się, że cokolwiek nie wybierzemy będzie..''do kitu''.

Powrót do pracy wcześniej niż zamierzałam napawał mnie wręcz..obrzydzeniem.Słabo mi się robiło na samą myśl, że ''zgnieciona i niewypoczęta'' będę musiała zaś rzucić się w ten ..'' pracowity kierat''.Zdołowana i wyzuta z pozytywnej energii stanę się oto łatwym kąskiem dla wszelkich ''dołów i dołeczków''(delikatnie mówiąc...bo byłam pewna, że ''deprecha'' zeżre mnie żywcem jak nic).

Z takimi oto myślami wkroczyłam do pokoju bab oznajmiając beznamietnym tonem:

-Dziewczyny..proszę pakować walizki , wracamy do domu!

-Cooooo????-Paula wytrzeszczyła oczy szukając w moich sensu tego co usłyszała.

Pati również ''wpiła'' swój wzrok w moją twarz a usta zaczęły jej niebezpiecznie drgać.Była to oznaka, ze siła powstrzymuje sie od płaczu.


- Rano wyjeżdżamy więc spakujcie się żebyście mogły troszke dłuzej pospać!-odpowiedziałam mając wrażenie, że baby patrzą na mnie jak na...potwora.
 
-...ale mamusiu...czemu???-rozszlochała się Paula na głos.Jej płacz poruszył mnie do głębi i zachwiał poczucie konieczności tegoż kroku.
-Koniec wakacji!-odrzekłam i dodałam-no już! brać mi się za walizki.
-Mamo...proszę cię..!!!-zaczęła płakac Pati a łzy jak grochy zaczęły spływać po jej policzkach.
-Mamusiu....?!-jęknęła znowu Paulina a spazmatyczne łkanie nie pozwoliło jej dokończyć.
 
Rozumiałam ich ból ..ich rozczarowanie i ...rozpacz.Zaczęłam odczuwać to samo.Głos ''uwiązł mi w gardle''.Chciałam też się rozpłakać ale ...nie potrafiłam.Nie tym razem.Rezygnacja zawdzieczała w moim głosie kiedy odezwałam się po dłuższej chwili:
 
-Nie potrafiłyście się dogadać..to jest koszmar a nie ..wakacje..wyjeżdżamy.
Paula rozdzierająco zaszlochała;
-Mamusiu...przekonaj tatę zebyśmy nie wyjeżdżali...proszę...
-Córcia...ja też chcę już jechać... to nie tylko taty decyzja!-uświadamiam Pauli, że jest to obopólna decyzja i przybieram srogi ton.
 
Tylko w ten sposób zapobiec mogę dalszym prośbom o ...zostanie.
Jak na jeden wieczór za dużo już tych ''wrażeń''.Marzę tylko o tym żeby położyc się spać.
Baby widząc , że moja twarz jest wyzuta z wszelakich uczuć, szlochajac głośno, zaczynają wyciagać rzeczy z szafy, układając w walizkach.
Mam wrażenie, że oto znalazłam się w jakimś świecie stanu przejściowego czyli ..w Czyścu...bo odczuwam dziwne..''zawieszenie'' między Piekłem a Niebem.Ulga, że oto koszmar dobiegnie końca jest przyćmiana przez poczucie winy, iż zabieram swoim dzieciom osiem dni wakacji tylko dlatego, że nie jestem w stanie tolerować dłużej Marty łez.
Jęki ,lament i zawodzenie jak nic kojarzą mi się z tułającymi duszami,które wołaja o litość.Niezachwianie jednak wierzę, że ''nie ma innej opcji'' jak tylko powrót.
-Ale czemu???-nie daje za wygraną młodsza córka-czemu wyjeżdżamy???
-Bo nie potraficie sie dogadać..-odpowiadam i zerkam na najmłodsze dziecko, które właśnie się przebudziło .Dawid siada na łóżku pytając:
-Czemu dziewczyny płaczą?!
-Ciiii!...Śpij sobie...to nic...-mówię mając nadzieję, że posłucha i nie dołączy do grona wyjacych dusz bo..to dopiero byłby ..koszmar.
 
Układam go do spania, przykrywając prześcieradłem i głaszczac jego długaśna czuprynkę.Dawid na szczescie na powrót zasypia.
-Baby..przestańcie beczeć bo budzicie Dziorka!-rozkazuję niemalże.
 
Szloch nie ustaje.Pakują się z ociąganiem jakby w nadzieji, że zwlekaniem zmiękczą moje serce.
Serce rozrywa mi się na kawałeczki.Zdaję sobie sprawę, że baby ''cierpią'' ale nie widzę innego rozwiazania.
Jedynie Marta nie płacze.Spakowała się tak błyskawicznie, że gdyby ktos zorganizował konkurs na jak najszybsze pakowanie zapewne wygrałaby bezapelacyjnie.
Wycofuję się po cichu. Smutno mi przeraźliwie kiedy muszę jeszcze powiedzieć Danielowi.
-Danielu..wyjezdzamy rano.Twoja walizka jest w połowie spakowana..resztę wrzucimy jutro.
-Musimy?!-pyta dziecko tak smutnym głosem, ze mam ochotę zawyć z rozpaczy.Zamiast jednak to zrobić rzucam tylko :
-Tak!
Daniel odwraca się twarzą do ściany i ..po ruchach jego pleców widzę, że płacze.Jak przystalo jednak na meżczyznę wstydzi się ich okazać.
Płacz Daniela parzy i rani...Taki cichutki i bezgłosny jest gorszy niż wszystkie najgłośniejsze.
Szkoda mi moich pociech...cóż jednak moge wiecej zrobić...?!
Udaje się do pokoju z ciężkim sercem i mówię półgłosem do samej siebie;
-a niech to szlag trafi!
Jezeli miałam nadzieję, że zasne to bylam w wielkim błędzie.
Dziewczyny łkały zawodząc i nie dało sie oka zmrużyć.Dopiero po czwartej próbie uciszenia, za ścianą u bab zapanowała jako taka cisza.
A zapanowała tylko dlatego , że zagroziłam iż jak sie nie uspokoją to wyjedziemy..choćby zaraz...no bo i tak spać sie w takich warunkach nie da.
Cztery razy jednak ''kursowałam w te i we wte'' zanim sama mogłam głowie dac odpocząć.
Walizki spakowałam i połozyłam pod łóżkiem.Jutro zostało mi tylko pozbieranie rzeczy z łazienki i z tarasu.
Siódma godzina wydawała sie nieralna więc przypuszczałam, że wyjedziemy gdzies koło dziewiatej.
Uzgodnilismy ze Słońcem, że jak pójdziemy sie pożegnać..musimy wszystkich uroczyście przeprosić za te nocne ''scysje'' .
Sen w końcu zmorzył nas po około dwóch godzinach..ale ani małzonek ani ja nie spalismy tej nocy dobrze.
Co przyniósł poranek..?!
Cóż ..sprawy przybrały jeszcze dziwaczniejszy obrót...