czwartek, 28 marca 2013

Piekło w Raju -część dwunasta

Nastał poranek..ani nie taki wymarzony ani nie za bardzo chciany.

Chciałam spać i się nie budzić.

Powrót do Królestwa tak bardzo przerażał, że miałam ochotę zasnąć na sto lat..jak w bajce o Spiacej Królewnie-a potem zjawia się piękny rycerz ..na pięknym rumaku..odziany w ślniącą zbroję.Podnosi przyłubicę i składa pocałunek, który budzi ''śpiocha'' i żyją dłuuugo i szczęśliwie..

Nie wiem co dla mnie piekniej brzmiało...to ''obudzenie'' czy to..''długo i szczęsliwie''..

Na stuletni sen widoków nie było tak jak i na '' szcześliwie'' zakończenie.Mój Słońce też ''jakosik'' ..królewicza nie przypominał..

Ta szara rzeczywistośc czasem jest taka...mało zjawiskowa, że człowieka az nerwy biorą..Cóż...


Wiadomo, ze życie jednak bajką nie jest...a i mnie do królewny daleko tak więc z ociąganiem zwlekłam się z łóżka.

Kac moralny był jeszcze większy i potezniejszy niż przed zaśnięciem...i to ...poczucie winy..

Gdybym mogła cofnąć czas ..naprostować schrzanione wydarzenia..

Wiecie...chciałam w tamtej chwili posiadać pierścień Arabelli.Przekręciłabym go na palcu i znalazłabym się w innej..rzeczywistości.Po co człowiek naogladał się tyle bajek skoro potem tylko żal, że to fikcja( przepiękna i fascynująca ale tylko fikcja!).

Różności lęgły mi się w mojej głowie kiedy ''doprowadzałam się do porządku '' po krótkim i męczącym śnie.

Słońce był ''gotowy'' do drogi. Pakował rzeczy ze stoliczka do plecaka.

Spojrzałam na niego i westchnęło mi się smutnie.To moje westchnienie było chyba ociupinkę za głośne bo zerknął na mnie a jego brwi powedrowały w górę w niemym pytaniu.

Właściwie...to nie miałam pojęcia co miało ono wyrazić...chyba wszystkie uczucia z możliwych.

Zrezygnowana postanowiłam się nie odzywać.Kiedy indziej zapewne cos bym powiedziała tym razem jednak zabrakło mi ochoty aby cokolwiek mówić.Tak... jakby przymusowy powrót ukradł mi cały zapas sił i energii mojej..''witalności.

Zresztą cóż mogłam powiedzieć ponad to co już zostało powiedziane..?!


Zostawiłam Słońce z tym ..pakowaniem i powlokłam się do bab by je obudzić.

Kiedy stanęłam pod ich drzwiami ręka zawisła w pozycji gotowej do zrobienia ''puk puk''. Zamarłam ..jakby ktoś zrobił:''stop klatka!cięcie'' niczym w jakimś filmie.

Znieruchomiałam uświadomiwszy sobie, że jeżeli ja je teraz zbudzę i wszyscy udamy sie na dół (aby powiedzieć znienawidzone ''do widzenia'' )to pewnikiem lament i szloch rozniesie się zaś po całym Orebicu.

Przyszło mi zatem do głowy, że najlepiej będzie jak dzieci pożegnają się przed samym odjazdem.Wiedziałam, że będą ''wyć w niebogłosy'' i jakoś nie uśmiechało mi się słuchać tego dłużej niż konieczne.


Wróciłam do pokoju mówiac do męża:

-Kicia...może chodźmy sami ''dół'' przeprosić a dzieci pożegnaja się później..?!

-Tak chyba będzie lepiej...-odparł Słońce zamykając delikatnie drzwi..by nie pobudzić dzieciaków.


Powolutku pokonaliśmy schody i zapukałam do Basiulinkowego apartamentu.Wiedziałam, że zapewne Basia jeszcze śpi ale miałam nadzieję, że Ania jest już ''na nogach''.Zdeterminowana i smutna miałam nadzieję, że Basia wybaczy mi poranną pobudkę.

Nie chcielismy wyjeżdżać w samo południe i stąd wynikał ten...pośpiech.

Chwilunię postaliśmy pod drzwiami bo wygladało na to, że jednak wszyscy odsypiają..''nocne koszmary''.

Zapukalam troszkę głośniej jednocześnie skopując na dół owoc winogronka, które spadło na płytki.Winogronko poleciało sobie w dół a zza drzwi dobiegł odglos kroczków.


-..a..dzień dobry!- ucieszyła się Ania na nasz widok, troszkę jednak zdziwiona wczesnawą godzina odwiedzin.

-Aniu...mozemy na chwilkę ...-zaczęlam a mój głos jakoś zabrzmiał obco i dziwacznie bo Ania badawczo zaczęla się nam przypatrywać.

-..no pewnie, że możecie!-odparła Basiulinkowa mama zapraszając nas na tarasik.


Przemierzając korytarz wiedziałam, że czeka mnie bardzo trudna rzecz...Trzeba było oto wyjaśnić dlaczego wyjeżdżamy...dlaczego się poawanturowaliśmy.

Mówca ze mnie kiepskawy i plątając sie w tym co chciałam powiedzieć zaczęłam:


-Aniu...chcielibyśmy bardzo przeprosić za ubiegłą noc.Za wrzaski ..za to, że nie daliśmy Wam spać.

Sama nie wiem jak to sie mogło stać..ale...się stało...

-..ale Kasia..nikt się nie gniewa! Nie ma sprawy!-przerywa mi Ania.


Jestem jej ogromnie wdzięczna za wyrozumiałość.

Wzruszenie... że zamiast porządnej ''bury'' Ania podchodzi do tego całego zajścia ze zrozumieniem powoduje, iz czuję się ...jeszcze gorzej..

Żal i smutek wypełniają każdy zakamarek serca...łzy szykują się do ataku ale ...oczy pozostają suche.Chciałabym się wybeczeć (tak jak w Tucepi) ale nie potrafię.To jest gorzej niz źle bo oznacza, że stres nie zostanie odreagowany.

Płacz niejako jest częścią mnie.Płaczę kiedy się wzruszam; kiedy się śmieję; kiedy się złoszczę..

Łzy pomagają mi dać upust nagromadzonym w środku emocjom i jak sobie tak ''pochlipię'' robi mi się lżej na duszy.


Tamtego poranka łzy gdzieś się tam czaiły...czułam , że są...ale nie chciały się pokazać.Bardzo dziwna rzecz u mnie i ..wielce niepokojąca.

Nie zanosiłam się łkaniem jak moje dzieciaki choc przecież...czułam się sto razy od nich gorzej.


cdn jak wydobrzeję...





Kochani ..chciałabym jeszcze coś napisac ale ...grypa mnie rozkłada coraz bardziej.Głowa za ciężka a co za tym idzie i ręka ciąży.

Mam wyrzuty sumienia, że tak rzadko piszę..że tak mało..Nie dam radę nawet myśleć.

Mąż nafaszerował mnie czosnkiem i jak ..przezyję to..będę pisala ciag dalszy..(mam nadzieję, że Slońce tez przezyje..bo ten czosnek ''capi'' niesamowicie...:)))))


ŚWIETA już tuż tuż więc zycze Wam Wszystkim dużo zdrówka i smacznego jajka...dyngusa nie za mokrego..cobyście się mi nie pochorowali:)))

Niech kazdemu z Was uplyną one w szczęśliwości i miłości.


Kocham Was Wszystkich bardzo !


Kaśka


poniedziałek, 25 marca 2013

Piekło w Raju-część jedenasta

Miałam już serdecznie dość i jedyna rzecz jaka mi się marzyła to ..świety spokój. A że spokój nie był mi najwidoczniej w Orebicu pisany więc...jedynym sensownym rozwiązaniem było spakowanie manatków i wrócenie do domu. Właściwie..to nie wyobrażałam sobie tego powrotu ale tak samo nie wyobrażałam sobie dalszego pobytu w tym Piekle. Sprawy zaszły za daleko.
Co innego zwykła sprzeczka czy kłótnia( która niczym takim nowym nie jest) a co innego ...szarpanina z poteżną dawką złości i gniewu, który miał niszczycielską siłę. Poczułam niesmak do samej siebie wszak nie zapanowałam nad nim ..Malo tego-ja pozwoliłam aby rozlał się w moim sercu zatruwając moja ''janielską'' duszę.
Demon ciemności zacierał ręce z uciechy, że tak łatwo mu przyszło zdeptanie mojego poczucia własnej godności...i miłości, w którą zawsze tak wierzyłam...i którą zawsze stawiałam ponad wszystko inne.Co pozostało z tej mojej miłości jeżeli potrafiłam sie tak..''zapomnieć''?!

Przyszła mi na myśl piosenka ..''Niepokonani''..która zaczęła mi śpiewać w skołatanym serduszku..

''(..) Gdy nie można mocą żadną
Wykrzyczanych cofnąć słów
Czy w milczeniu białych haniebnych flag
Zejść z barykady
Czy podobnym być do skały
Posypując solą ból
Jak posąg pychy samotnie stać(..)''

Chciałam wymazać z pamięci te ''wykrzyczane słowa'' ale nie udało się.

Wciąż gdzieś na dnie serca odbijały się niczym echo i powracały do głowy... a glowa myślała tylko o ..''białej fladze''.Nie miałam w tamtym momencie nic ze skały(a jeżeli miałam, to chyba z takiej...wapiennej-kruchej i wrażliwej na działanie różnych destrukcyjnych czynników ).

Najlepszym rozwiązaniem ( o ile można było mówić o ..jakimś lepszym i gorszym rozwiazaniu problemu) była ...ucieczka od niego.

Zdawało mi się, że cokolwiek nie wybierzemy będzie..''do kitu''.

Powrót do pracy wcześniej niż zamierzałam napawał mnie wręcz..obrzydzeniem.Słabo mi się robiło na samą myśl, że ''zgnieciona i niewypoczęta'' będę musiała zaś rzucić się w ten ..'' pracowity kierat''.Zdołowana i wyzuta z pozytywnej energii stanę się oto łatwym kąskiem dla wszelkich ''dołów i dołeczków''(delikatnie mówiąc...bo byłam pewna, że ''deprecha'' zeżre mnie żywcem jak nic).

Z takimi oto myślami wkroczyłam do pokoju bab oznajmiając beznamietnym tonem:

-Dziewczyny..proszę pakować walizki , wracamy do domu!

-Cooooo????-Paula wytrzeszczyła oczy szukając w moich sensu tego co usłyszała.

Pati również ''wpiła'' swój wzrok w moją twarz a usta zaczęły jej niebezpiecznie drgać.Była to oznaka, ze siła powstrzymuje sie od płaczu.


- Rano wyjeżdżamy więc spakujcie się żebyście mogły troszke dłuzej pospać!-odpowiedziałam mając wrażenie, że baby patrzą na mnie jak na...potwora.
 
-...ale mamusiu...czemu???-rozszlochała się Paula na głos.Jej płacz poruszył mnie do głębi i zachwiał poczucie konieczności tegoż kroku.
-Koniec wakacji!-odrzekłam i dodałam-no już! brać mi się za walizki.
-Mamo...proszę cię..!!!-zaczęła płakac Pati a łzy jak grochy zaczęły spływać po jej policzkach.
-Mamusiu....?!-jęknęła znowu Paulina a spazmatyczne łkanie nie pozwoliło jej dokończyć.
 
Rozumiałam ich ból ..ich rozczarowanie i ...rozpacz.Zaczęłam odczuwać to samo.Głos ''uwiązł mi w gardle''.Chciałam też się rozpłakać ale ...nie potrafiłam.Nie tym razem.Rezygnacja zawdzieczała w moim głosie kiedy odezwałam się po dłuższej chwili:
 
-Nie potrafiłyście się dogadać..to jest koszmar a nie ..wakacje..wyjeżdżamy.
Paula rozdzierająco zaszlochała;
-Mamusiu...przekonaj tatę zebyśmy nie wyjeżdżali...proszę...
-Córcia...ja też chcę już jechać... to nie tylko taty decyzja!-uświadamiam Pauli, że jest to obopólna decyzja i przybieram srogi ton.
 
Tylko w ten sposób zapobiec mogę dalszym prośbom o ...zostanie.
Jak na jeden wieczór za dużo już tych ''wrażeń''.Marzę tylko o tym żeby położyc się spać.
Baby widząc , że moja twarz jest wyzuta z wszelakich uczuć, szlochajac głośno, zaczynają wyciagać rzeczy z szafy, układając w walizkach.
Mam wrażenie, że oto znalazłam się w jakimś świecie stanu przejściowego czyli ..w Czyścu...bo odczuwam dziwne..''zawieszenie'' między Piekłem a Niebem.Ulga, że oto koszmar dobiegnie końca jest przyćmiana przez poczucie winy, iż zabieram swoim dzieciom osiem dni wakacji tylko dlatego, że nie jestem w stanie tolerować dłużej Marty łez.
Jęki ,lament i zawodzenie jak nic kojarzą mi się z tułającymi duszami,które wołaja o litość.Niezachwianie jednak wierzę, że ''nie ma innej opcji'' jak tylko powrót.
-Ale czemu???-nie daje za wygraną młodsza córka-czemu wyjeżdżamy???
-Bo nie potraficie sie dogadać..-odpowiadam i zerkam na najmłodsze dziecko, które właśnie się przebudziło .Dawid siada na łóżku pytając:
-Czemu dziewczyny płaczą?!
-Ciiii!...Śpij sobie...to nic...-mówię mając nadzieję, że posłucha i nie dołączy do grona wyjacych dusz bo..to dopiero byłby ..koszmar.
 
Układam go do spania, przykrywając prześcieradłem i głaszczac jego długaśna czuprynkę.Dawid na szczescie na powrót zasypia.
-Baby..przestańcie beczeć bo budzicie Dziorka!-rozkazuję niemalże.
 
Szloch nie ustaje.Pakują się z ociąganiem jakby w nadzieji, że zwlekaniem zmiękczą moje serce.
Serce rozrywa mi się na kawałeczki.Zdaję sobie sprawę, że baby ''cierpią'' ale nie widzę innego rozwiazania.
Jedynie Marta nie płacze.Spakowała się tak błyskawicznie, że gdyby ktos zorganizował konkurs na jak najszybsze pakowanie zapewne wygrałaby bezapelacyjnie.
Wycofuję się po cichu. Smutno mi przeraźliwie kiedy muszę jeszcze powiedzieć Danielowi.
-Danielu..wyjezdzamy rano.Twoja walizka jest w połowie spakowana..resztę wrzucimy jutro.
-Musimy?!-pyta dziecko tak smutnym głosem, ze mam ochotę zawyć z rozpaczy.Zamiast jednak to zrobić rzucam tylko :
-Tak!
Daniel odwraca się twarzą do ściany i ..po ruchach jego pleców widzę, że płacze.Jak przystalo jednak na meżczyznę wstydzi się ich okazać.
Płacz Daniela parzy i rani...Taki cichutki i bezgłosny jest gorszy niż wszystkie najgłośniejsze.
Szkoda mi moich pociech...cóż jednak moge wiecej zrobić...?!
Udaje się do pokoju z ciężkim sercem i mówię półgłosem do samej siebie;
-a niech to szlag trafi!
Jezeli miałam nadzieję, że zasne to bylam w wielkim błędzie.
Dziewczyny łkały zawodząc i nie dało sie oka zmrużyć.Dopiero po czwartej próbie uciszenia, za ścianą u bab zapanowała jako taka cisza.
A zapanowała tylko dlatego , że zagroziłam iż jak sie nie uspokoją to wyjedziemy..choćby zaraz...no bo i tak spać sie w takich warunkach nie da.
Cztery razy jednak ''kursowałam w te i we wte'' zanim sama mogłam głowie dac odpocząć.
Walizki spakowałam i połozyłam pod łóżkiem.Jutro zostało mi tylko pozbieranie rzeczy z łazienki i z tarasu.
Siódma godzina wydawała sie nieralna więc przypuszczałam, że wyjedziemy gdzies koło dziewiatej.
Uzgodnilismy ze Słońcem, że jak pójdziemy sie pożegnać..musimy wszystkich uroczyście przeprosić za te nocne ''scysje'' .
Sen w końcu zmorzył nas po około dwóch godzinach..ale ani małzonek ani ja nie spalismy tej nocy dobrze.
Co przyniósł poranek..?!
Cóż ..sprawy przybrały jeszcze dziwaczniejszy obrót...

czwartek, 21 marca 2013

Piekło w Raju-część dziesiąta

Słońce ''stanął jak wryty''.. ale tylko na chwilkę bo szybciutko ten stan zdziwienia przerodził się w stan zgoła odmienny.

Złość rodzi złość...agresja wywołuje agresję..

Taaaak...

Właśnie tak zaczeło się dziać. Moja wściekłość ( ''jakżesz to śmiał mi drzwi zamykać'') zaczęła wypełniać cały nasz apartament.

Ciężkie powietrze, niczym przed burzą, zacieśniało swoją pętle chwyciwszy mnie i Słońce w swe władanie i opatuliwszy troskliwie.

Zanosiło się na.. potężną nawałnicę.

Takiego nagromadzenia negatywnych emocji nawet Święty by nie udźwignął...a cóż dopiero...zwykły śmiertelnik.



-Niech ja tylko dorwę gówniarę!-wrzasnął małzonek majac na myśli najstarszą pociechę i .. domniemaną winowajczynię.

Moje matczyne serce ścisnęlo się ze strachu, że pewnikiem dziecku się oberwie i przygwoździwszy Słońce do ściany odkrzyknęłam;



-Uspokój się do diabła ciężkiego!

-Sama się uspokój i puść mnie!-wrzasnął zaś mąż próbując uwolnić się od mojego chwytu.

Przyszło mi na myśl, że szkoda iż jakiegoś ''super glu'' nie mam akurat pod ręką..bo wiedziałam iż fizycznie jest jednak silniejszy i długo go tak nie utrzymam.



-Mówię ci po dobroci... puszczaj mnie!

Tej ''dobroci'' jednak w jego spojrzeniu nie zobaczyłam.Jego oczy ciskały gromy a twarz zimna i nieprzyjazna napawała mnie przerażeniem.

Niepewna i zła jak sto diabłów rozdarłam się, sapiąc przy tym bo to trzymanie wyrywającego się małzonka wcale łatwe nie było..

-...ani mi się śni!!!

-Puszczasz czy nie?!..bo dostaniesz!-zagroził Słońce.



Mnie było już wszystko jedno ...najważniejsze było to żeby trzymać go z dala od Pati...Zdawałam sobie sprawę iż jak ją wyszarpie to dopiero się cyrk zacznie.

Groźba,że Słońce nie zapanuje nad sobą i córce po raz pierwszy w życiu ''przykleji się klapsior'' , była całkiem realna.

Złość rozum odbiera a my...

Byliśmy wszak tak wzburzeni, że nie potarfiliśmy już panować nad uczuciami niższymi.

Mąż drze się :

-Odkleisz się ode mnie czy nie???!!!

-Nie!!!-odpowiadam i sto myśli równocześnie przez głowę mi przelatuje...no bo co jeśli faktycznie podniesie na mnie rękę....co jeśli mnie uderzy???

Wiedziałam, że chyba się nie odwazy ale z drugiej strony wciąz tkwiliśmy w jakiejś amokowej furii.

Rzeczy na pozór niemożliwe staja sie czasem faktem wiec...pewności żadnej nie miałam czy jak Słońce puszczę to czy...potrafi swoją szaleńczą wsciekłość okiełzać i ujarzmić.

Nie mogłam go więc puścić!

Pogróżka, że mnie uderzy ....że byłby do tego zdolny zadziałała nie tak jak trzeba...Zamiast mnie troszkę ''przystopować''...rozsierdziła jeszcze bardziej i wrzasnęłam:



- no! tylko się poważ mnie uderzyć!

-..a zobaczysz!-pada z ust małżonka.

-a sprobuj!-odpowiadam i odruchowo chytam męża za przedramiona.

Zaczyna to wszystko przypominać jakieś zapasy.

Strach przemienia mnie w dziką i żadną krwi istotę.

-Weź ode mnie swoje ręce bo nie ręczę za siebie!-prosi małżonek.



Ja przypominam w tym momencie dziką lochę, która potrafi zaatakować bez powodu jak tylko poczuje, że jej warchlaki są w niebezpieczeństwie.



-To się uspokój do ''choinki''!-wrzeszczę i mierze go wściekłym wzrokiem.



-Ja nie żartuję! Dostanie ci się!-odpowiada mąż a ja mu na to:

-To ci oczy wydrapię ! Myslisz, że ci nie oddam????



Nasze zapasy wprawiają w przerażenie baby.

Paulina i Pati pojawiają się przy nas patrzac w osłupieniu.

Po raz pierwszy widzą coś takiego.Nasz wrzask i szarpanina jest dla nich nie do pojęcia i widzę w ich oczach ogromny lęk.

Nie rozumieją co sie dzieje...nie pojmują tego jak moglismy zniżyc się do takiego stanu...jak mogły nami zawładnac takie prymitywne odruchy.



-Mamo ..tato...przestańcie!...co wy wyprawiacie?!-prosi młodsza i zaczyna płakać.

-Oszaleliście czy co?!-mówi zszokowana Pati .



-Myśmy ''oszaleli''?????Myyyy????-drze się Słońce w stronę najstarszej córki dodając-a ty smarkulo co sobie wyobrażasz?! Koleżankę zaprosiłaś to ją niańcz a nie za chłopakiem lataj!



-Dziewczyny ..idźcie do pokoju!-rozkazuję bo widzę, że małżonek lada moment a oswobodzi się z mojego trzymania.



Napieram całym cialem aby go przytrzymać przy tej ścianie ale jednak jest silniejszy.Przesuwamy się w strone pokoju.Zanim sie zmiarkowałam co zamierza już byliśmy przy łóżku....i żeby sie ode mnie uwolnić Słońce popycha mnie na łóżko.

Nogi zrobiły niemalże świecę i zanim się zdażylam ''pozbierać'' mąż zwrócił się do Pati drąc się :



-Co ty sobie gówniaro wyobrażasz?! Piekne wakacje mamy przez ciebie niedojrzała smarkulo!



Zamiast wycofać się w odpowiednim czasie Pati odpysknęła coś ..a Słońce rozdarł się rozwścieczony:



-Jeszcze śmiesz pyskować???!!! Do pokoju ale to już!-to mówiąc chwyta ja za ramię.

-Nie dotykaj mnie!!!!!!!!!!!-wrzeszczy Pati i szlochając wybiega z apartamentu.



Akcja przenosi się zatem na korytarz.

Rozhisteryzowana Pati ''zawodzi'' zanosząc się spazmatycznym szlochem, powtarzając w kółko jedno i to samo:

''On mnie uderzył, on mnie uderzył, on mnie uderzył''...niczym na jakimś meczu...kiedy kibice skandują: ''jeszcze gola''..



-Pati!-próbuję ''przegadać jej do rozumu''-nikt cię nie uderzył!



Dziecko jakby mnie nie słyszało, znowu słyszę:''on mnie uderzył'' i zaczynam mieć tego wszystkiego dość.

-Pati !-mowię podniesionym tonem bo ten jej histeryczny płacz zaczyna przeradzać się w jakąś ''tragi-farsę''-po pierwsze-nie''on'' tylko tato a po drugie-wcale cie nie uderzył a jak się nie uspokoisz to zarobisz klapsa ode mnie..przynajmniej będziesz miała o co płakać!



Zrobił się nam '' istny dom wariatów''...i to taki ''zewnętrzny''.Patrycji spazmy obudziły sasiadów.Marianka i Mariusz pojawiają się przetraszeni tym płaczem.Zjawia się też Ania z Hermanem.

Zdezorientowani dopiero po chwili rozumieja w czym rzecz.

Ania mówi:

-Kasia.. wy się ze Słońcem dogadajcie a ja uspokoję Pati..

Odetchnęłam z ulgą, że wreszcie zawodzenie Pati ustanie bo już mi w uszach dźwięczało .



Teraz miałam jeszcze nerwy na najstarszą córkę.Co prawda wiedziałam jak nagielskie dzieci są przeczulone na punkcie ''nietyklaności ''...ale moje sa przeciez polskie z krwi i kości...i żeby jeszcze faktycznie miała powód do takiego spazmatycznego płaczu..

  W sumie...powodem takiego jej zachowania a nie innego była nasza .. awantura, której dzieci się po prostu wystraszyły ...



Wróciliśmy zatem do pokoju. Jeszcze przez chwilkę ''skaczemy sobie do oczu'' ale tym razem pomiędzy nami stoi Marianna z Mariuszem, nie dopuszczając abyśmy ze Slońcem mieli mozliwość ''bliższego kontaktu''.

Emocje powoli opadają.

Nasi sąsiedzi ''zza ściany''widząc, że ochota ''wzajemnego mordu'' nas opuściła ..wycofują się do swojego apartamentu.

Po ''bitwie'' opada powoli kurz...i choć trupów naokoło nie widać czuję się tak jakby w pokoju zalegały ich tysiące.

Serce ściska się na myśl, że tak nisko człowiek upadł.

Gdzie wzajemny szacunek...gdzie zrozumienie...gdzie ta milość,którą sobie kiedyś przyrzekaliśmy..?!


Smutek wielki, niczym studnia bez dna, zapełnia miejsce złości i wściekłości.

Zalegająca cisza jest cięższa niż te nasze uprzednie wrzaski i ''darcia''.

Spoglądamy ze Słońcem na siebie w niemym zdziwieniu i tak jakoś smętnie nam na duszy.


-Idę po Patrycję.-mowię gdzieś w pustkę...bardziej do siebie niż do męża.


Patrycja początkowo ''staje okoniem'' aż wreszcie udaje mi się ją przekonać, że zostanie ''na dole'' na noc niczego dobrego nie przyniesie.


Wydaje mi się, że najgorsze już za nami ale kiedy jednak docieramy na górę Piekło się nie kończy.Złe demony atakują z drugiej strony i to z ..takiej mało oczekiwanej i tym samym...bardziej zaskakujacej.


-Dzwonię do mamy!-mówi Marta.


Popatrzyłam na nią myśląc, że żartuje ale ona właśnie sie połączyła z Królestwem.

No jeszcze tego trzeba..druga w nocy a ona budzi matkę..pięknie!

W pierwszym odruchu mam ochotę wyszarpać jej tą komórkę z ręki i ''pizgnąć'' o ścianę.Jedno niebezpieczeństwo zostało zażegnane ale o spokoju mowy być nie może.

Siląc się na uprzejmy ton mówię bardzo spokojnie:

-Marta...daj mi ten telefon!


Coś w moich oczach dało jej do myślenia bo z ociąganiem ale oddaje mi ''słuchawkę''.


-Cześć!-witam się z mamą przypatrując się uważnie jednocześnie Marcie, która ucieka wzrokiem w kąt.

-Co się dzieje?-slyszę po drugiej stronie, że mama jest bardzo zaniepokojona, więc mówię tylko ogólnikowo;

-Mieliśmy kłótnię i ...posprzeczaliśmy sie okropnie ze Słońcem.Nie jestem w stanie teraz ci tego wyjaśnić..ale nic się nie stało.Idziemy spać.Nie jestem pewna ale chyba skrócimy wakacje...

-Zadzwonię zatem rano tylko daj znać jak się obudzicie.-mówi mama Marty i życzymy sobie dobrej nocy.


Oddaję Marcie jej własność i jestem niepocieszona.Ten telefon zrobił więcej złego niż ktoś by przypuścił...bo zaczęłam dostrzegać coś co mi umykało dziwnym trafem wcześniej..Marta nie potrafiła bez rodziców się obejść.To za nimi oczy wypłakiwała, nie umiejąc cieszyć się tymi wakacjami.

Nie mieścilo mi się jednak w głowie jak można być aż tak uzależnionym w tym wieku..od...rodziców.Ja w jej wieku tylko patrzyłam aby wybyć z domu i jezdziłam jak nie do koleżanek to do siostry na Sląsk...a jak byłam w domu to właściwie wiekszość czasu poświęcałam dyskotekom niż ...mamie czy tacie.Jednak przede wszystkim...nigdy nie obciążałam mamy swoimi zmartwieniami.Mama nie rozwiązywała za mnie problemów-jak ''nawarzyłam piwa'' musiałam go sama wypić.Nawet do glowy by mi nie przyszło, zeby wyrywać mamę ze snu w środku nocy...a tutaj Marta nie zastanawia się nad tym jak matka może się poczuć po takim telefonie...czy będzie się o Martę zamartwiała do samego rana...


Wszystkie te myśli tłoczyły się na raz i ..rosło potężne niezadowolenie.Za to...niezasłużone Piekło...za ten pokręcony urlop..za ..piekielną klótnie...za spazmy Patrycji....za to, ze Marta ciągle beczy... za dąsy i fochy...


-Proszę idźcie teraz grzecznie spać !-rzuciłam zmęczona do granic.

-Przepraszam panią..!-uslyszałam od Marty kiedy odwróciłam się kierując swoje kroki w stronę pokoju.


Spojrzałam na nią zaskoczona i powiedzialam;

-Mnie nie musisz....a przeprosić to powinnaś raczej swoją mamę, która po tym telefonie zapewne ''po ścianach łazi''. Zważywszy, że rano musi wstać do pracy czeka ją caly dzień ''męki''.


Żałość mnie jakaś taka wzięła ogromna i kiedy padło z ust małżonka:

-Powiedz dzieciom żeby się pakowały..o siódmej rano wyjazd!

Poczułam tylko ...ulgę.






czwartek, 14 marca 2013

Piekło w Raju- część dziewiąta

-Kicia...jak zacznie muzyka grać bawię sie z toba..tylko rozchmurz się..ok?!-próbowałam udobruchać męża, który powiedział:

-..no ..z pewnoscią ale..już nie dzisiejszego wieczoru..

Przerwałam mu zapewniajac gorliwie, że ''oczywiście, że ...''dzisiejszego''.

Słońce zaś ''poczęstował mnie'' wiązką piorunów i błyskawic po czym wycedził:

-Jakbyś nie zauważyła to muzykanci pakują sprzęt!


Odwróciłam sie do tyłu by zerknąć.Faktycznie ...wygladało na to, że dzisiaj to już koniec tańców.

Źle ..niedobrze ale musiałam pogodzić się z faktem, że najprawdopodobniej małżonek wróci do domu z marsową miną.

W drodze powrotnej odpowiadał tylko zdawkowo, milcząc zawzięcie.

Nie za bardzo chciało mi się ratować sytuację bo jakoś nie czułam się winna. Wyszalałam się za wszystkie czasy i tak jakoś czułam sie jak...nowonarodzona.

Chciało mi sie nawet i po ulicy pląsać ale ograniczyłam się tylko do ..nucenia prawie niedosłyszalnie jakiejś piosneczki.

Na ustach miałam uśmiech i było mi tak lekko i wesoło.

Znowu miałam wrażenie, że po ulicy idzie jakaś zupełnie inna Kaśka..że.. ja to nie ja.

Na to, że Słońce się rozgada nie miałam co liczyć wiec pogrążyłam się w ...rozmyślaniach(bzurnych ale ...miłych).

Idąc tak z ''głową w chmurach'' nawet nie zauważyłam, że oto i dotarliśmy do naszego domku.

Poszłam jeszcze sobie zapalić.


Uczucie zadowolenia nie opuszczało mnie i chciałam zabrać go troszkę do Królestwa.

Zapytałam sama siebie dlaczego ja cały czas nie moge tak tą radością tryskać...dlaczego tylko czasami potrafię naprawdę żyć...śmiać się ...cieszyć się..

W szarej rzeczywistości jestem taka.....nijaka a tu wystarczy taka bzdurka żebym zaczęła oddychać pełną piersią.

Kiedy powróciłam z tarasu mąż układał się już do spania.

No to pora na ząbki i siusiu...a przy okazji trzeba było sprawdzic jak tam młodziezy dyskoteka sie udała.

Do dzisiaj zastanawiam się czy gdybym wtedy nie poszła do łazienki (która mieściła się przy kuchni) sprawy przybrały by inny obrót...

Czy gdybym... zamiast na balkon palić, poszła umyć te cholerne ząbeczki dziesięć minut wcześniej...nie odmieniłabym tym samym biegu wydarzeń.

Znalazłam się w kuchni i stanęłam oko w oko z zaryczaną Martą, która płakała jawnie nawet nie próbujac ukryć łez.


Rzuciłam pytające spojrzenie w stronę Pauli, która wzruszyła ramionami i wzniosła oczy do nieba.
''O co chodzi tym razem?!''- westchnęłam w duchu, że długo moją radością się nie nacieszyłam...

 -A co tu się dzieje??? Stało się coś...?!-zadałam pytanie patrząc jak Marta wyciera nos i oczy.

Moja radość wystraszyła się chyba tych łez bo nie został po niej nawet maleńki ślad.

Cieżkie brzemię zaczęło ściskać mi serce....

Myślę sobie:''Boże słodki...czemu mnie to spotkało...czemu zaś mam patrzeć na te łzy...

Jakaś dziwna do zidentyfikowania złość zaczęła rozlewać się w sercu.

Czym sobie zasłużyłam żeby przez to wszystko przechodzić..

Ja chce troszkę...normalności!

Z jednej strony dąsy.. z drugiej strony łzy - ja pośrodku ich i w dodatku bez pomysłu aby temu zaradzić.
Czy za dobre serce muszę być tak ...karana.
Owszem ...zgodziłam się wziąźć Pati koleżankę ale..nie zgodziłam się na ten cały ...cyrk!

To bylo ponad moje siły.
Nie umiałam się dogadać z tymi babami...i zaczęłam się irytować( i to dosłownie).
Nie takie miały to być wakacje...i nie taki odpoczynek!


Podniosłam ociupinkę głos pytając:

-Czy może mi ktoś łaskawie powiedzieć co się znowu stało?!

 Paulina odpowiedziała po dłuższej chwili:

-Marta chciała wrócić do domu a wszyscy chcieli jeszcze zostać .. więc przyszłyśmy z Kasią ją przyprowadzić.

-..i....???-zapytałam nie mogąc pojąć co to ma wspólnego z beczeniem Marty.

-Jak Patrycja mnie potrzebowała to ja przy niej byłam a gdy ja jej potrzebuję ...ma mnie w nosie.

Po co mnie zaprosiła jeżeli widzi tylko Marcina a mnie ...nie zauważa..?!-pytała Marta a mnie darło sie coś w srodku:''..ale ty Marta przystałaś na to zaproszenie do jasnej choinki..!!!''.

 -Marta..bo ty też zdziwiasz i fochy robisz niepotrzebne!-powiedziała Paulina na co Marta raptownie podniosła sie z krzesła i jak z procy wypruła z apartamentu w ciemna noc...szlochając.
''Matko Boskaaaaa!!!'' zawyłam i rzuciłam do młodszej córki:

-Paula- leć biegiem za nią i spróbuj z nią pogadać a ja lecę pogadać z Pati i z Marcinem bo tak dłużej być nie może.

 Paulina wybiegła za Martą a ja szybkim krokiem na dół ..bo czułam, że moja najstarsza ratolość jest u Marcina.
Spotkaliśmy się w połowie schodów.

 -Słuchajcie...!
Marta beczy na ulicy!

Musimy jakoś tą sprawę rozwiązać bo w przeciwnym wypadku...wrócimy do domu wcześniej niż zamierzaliśmy.
Usiadłam z nimi na schodach próbujac po raz setny zrozumieć co tu jest grane..bo zaczęłam podejrzewać, że tu chodzi o coś wiecej niż....Pati..
Miałam nadzieję, że Marcin może coś mi rozjaśni w tej materii ...

Toczą się dwie rozmowy jednocześnie:Paula gada z Martą a ja rozmawiam z Marcinem i Pati.
Jeszcze tli się płomyczek nadzieji...jeszcze być może wszystko uda się jakoś ...''naprostować''..

 Ten płomyczek nadzieji gasi Słońce który własnie otwiera drzwi i mówi podniesionym tonem :

-Pogieło cię na amen??? Po pierwszej w nocy a wy gdzieś łazicie???
Człowiek zasnąć nie może bo tylko drzwi sie to zamykają to otwierają.
Normalne jesteście?????

 Spojrzałam na niego ze złością, mysląc w duchu;'' jeszcze mi i ciebie do szczęścia tu potrzeba!''.
Powstrzymałam sie jednak od ''odpysknięcia'' i nadajac swojemu glosowi w miare spokojne brzmienie odzywam się do męża;

 -Zaraz przyjdziemy...skończymy tylko rozmawiać.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to już tyle godzin...Czas mijał w zawrotnym tempie.
Małżonek ''zawinął ogonem'' i burcząc coś pod nosem na temat mojej...''normalności''..wycofał się z pola...bitwy.

 -Dobrze ..Pati!.. mam nadzieję, że cokolwiek się zmieni w waszych relacjach z Martą.Zawołaj resztę bab i za dziesięć minut chcę was widzieć wszystkie w domu...ja idę do taty bo strasznie zły coś..-to mówiąc otwarłam drzwi na korytarz najciszej jak potrafiłam.

Niemalże na palcach przeszłam korytarz żeby nie pobudzić sąsiadujących z nami rodzinek.

Jak złodziej nacisnęłam klamkę do naszych drzwi aby nie narobić hałasu.

Drzwi jednak się zacięły.Naparłam na nie ciałem próbując je popchnąć..bez skutku.
No jeszcze tego trzeba..Nie dosyć, że mam tu taki galimatias ..to jeszcze stoję jak durna przed drzwiami...nie mogąc wejść do mieszkania..

Lepiej być nie może...
Zaatakowałam nieposłuszne drzwi z większym rozmachem ale ..ramie tylko mnie zabolało a drzwi ani drgnęły.
''Do diabła cieżkiego!'' szepnełam coraz bardziej zła...''jakies złe moce sprzysięgly się na kupę czy co?!''.

 Nagle....zdałam sobie sprawę, ze przecież nigdy wcześniej nie bylo z nimi kłopotu.
Do tej pory działały bez zarzutu ...czemu więc teraz.......????
Odpowiedź na to pytanie była tak prosta, że aż niewiarygodna...i kiedy do mnie dotarła...wściekłam się tak jak jeszcze nigdy do tej pory.

''Zagotowałam''...i gdyby nie to, że miałam na uwadze śpiących obok i nad nami ..zapewne moja furia wyrawałaby je razem z zwiasami.
Powstrzymujac się od walnięcia w nie porządnie, zastukałam delikatnie:''puk puk''.
Żadnego odzewu ze środka..zastukałam juz glośniej..przecież nie bedziemy spać z babami na korytarzu...
Przystawiłam ucho do drzwi w nadzieji, że wyłapię nadchodzące kroczki męża..Nic ...cisza!
Nie słychać było żadnego szurania...żadnego odgłosu...
''Poumierali w tym domu czy co?!''-zaczęłam się już porządnie niecierpliwić i denerwować stojac tak z uchem przyklejonym do tych drzwi.
Ponowiłam pukanie mówiac półgłosem;''niech ja cię tylko dorwę!''.
Dziewczyny stanęły za mną pytając:

-Co się dzieje?!
-Też chciałabym wiedzieć! Drzwi są zamknięte!-złość przybrala na sile i bardziej to... wycedziłam niż powiedziałam, resztkami sił powstrzymujac się od ochoty by zacząć w nie walić z całych sił...dopóki się nie otworzą.

Spróbowałam dostrzec coś przez dziurke od klucza ale w dziurce był klucz i ...nic nie bylo widać.
Mordercze instynkty zawładneły resztką rozsądku.
Było mi już wszystko jedno czy'' postawię wszystkich domowników na nogi'' czy też nie ...nie miałam zamiaru tułać sie z babami po sąsiadach aby przeczekać do rana...no bo wiedziałam, że kiedyś te cholerne drzwi muszą się otworzyć.
Odetchnęłam głeboko licząc do dziesięciu aby furia ustapiła.Kiedy wydawało mi się, że zaczęłam panować nad swoimi emocjami schyliłam się i szeptając do dziurki od klucza mówię:

 -Radzę ci po dobroci ..albo otworzysz te drzwi albo zacznę w nie tak walić, że cały Orebic się zleci.

 Odpowiedziała mi znowu cisza w zwiazku z czym aby pokazać, że naprawdę nie żartuję.. załomotałam w nie głośno, szarpiac za klamkę.
Jak jestem cierpliwym człowiekiem to w tym momencie wcale nie było tego widać.
Miałam serdecznie dość takiego traktowania...serdecznie dość takiego ...poniżenia...żeby stać jak ten głupek i prosic o coś ...o co w życiu nie powinnam prosić...Miarka się przebrała!
Jakim prawem i dlaczego????
Trzęsąc się z wściekłości kopnęłam lekko nieczułe drzwi dajac im ostatnią szansę, sycząc złowrogo:

 -Jeżeli w tej chwili drzwi się nie otworzą zacznę się tak ''łupić'', że usłyszy mnie każdy w obrębie kilometra i wiesz...jest mi wszystko jedno czy ktoś wezwie policję czy nie ...mogą nas wszystkich nawet pozamykać..mam to w nosie!.

 Ostatnie słowa już wykrzyczałam bo przestałam nad soba panować.Wpadłam w taką złość, że gdy tylko usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza rzuciłam sie na małżonka jak wściekła kocica...nie drapiąc i nie gryząc ale..drąc się o wiele za głośno niż powinnam.
Zacmienia jakiegos dostałam totalnego bo wystarczyło tylko wejść spokojnie i ...nie wdając się w dyskusję ..udać do spania.
Kiedy indziej tak bym zrobiła ale ten dzień ..był jakiś taki ...''przeklety'' ...

 ''Zaatakowany'' małżonek najpierw stanął jak wryty a potem...potem to juz bylo tylko gorzej...





sobota, 9 marca 2013

niemoc..

Głowa gdzieś w chmurach

muzyka słów

tańczy swój wściekły taniec

płonie znów Feniks

i kapią łzy

a ja gdzieś obok

tylko

patrzę

chciałabym pisać

lecz .. nie wiem jak

gdy pióro jak ołów ciąży

powrócił ból

przywiało strach

niemoc w swych szponach mnie

tuli

Uśmiechnij się!:))

Historie opowiedzial znajomy anglik, kiedy zaczelismy rozmawiac o ..trudnym wieku dojrzewania mlodziezy(zeby mnie pocieszyc, ze moje problemy to...''pikus'')

Jego syn, majacy wowczas lat siedemnascie, poprosil ktoregos dnia Petera czy moze isc na Sylwestra do knajpki z kolegami.
Ojciec odparl, ze owszem ale pod warunkiem, ze zalatwia sobie przywozke i odwozke(bo bylo to 15 kilometrow od domu i on nie ma zamiaru o drugiej w nocy wstawac!).
Syn na warunek sie zgodzil, przyrzekajac, ze ojciec kolegi ich do domu odtransportuje.

Wszystko ustalone..syn i ojciec zadowoleni.
Sylwester nadszedl..syn na impreze pojechal a Peter pare minut po polnocy polozyl sie spac.
(Klucz od domu syn mial..wiec wszystko ok).

Ojciec pograzyl sie w blogim snie.Smacznie mu sie spalo kiedy to zadzwonila komorka.
Wkurzony, ze ktos go po nocy budzi zerknal na telefon no i wyswietlilo mu sie ze to synek sie do niego ''dobija''(druga w nocy???!!!)
Peter wielce podenerwowany pyta o co chodzi.
A zdenerwowal sie jeszcze bardziej kiedy to syn oznajmil mu, ze nie ma jak z kolegami wrocic do domu, bo..''cos tam cos tam''...i tata musi po niego przyjechac.

Coz bylo robic..
Przemyl twarz zimna woda coby sie rozbudzic...
Rad nie rad ubral sie w pospiechu i pojechal, klnac i zlorzeczac na czym swiat stoi na gowniarza.
Gdyby jeszcze syn trzezwy byl..ale ..ledwo mogl sie z nim przez telefon zgadac...znaczy ..pobalowali niezle.

Kilometr od knajpki widzi cztery postacie idace krokiem ..bardzo niestabilnym ...srodkiem jezdni.
Na ten widok wkurzyl sie juz dokumentnie.
''Glupie szczeniaki! Toz ktos moglby ich potracic...
Bezmozgowce''-pomyslal Peter i uzywajac niemalze wszystkich rodzaju przeklenstw zatrzymal sie coby ich do auta wpakowac.

Syn jednak udaje ''hojraka'' i obrazonym tonem mowi, ze :''laski nie potrzebuje''(a obrazil sie bo go ojciec niezle przez telefon zwyzywal).

To dopiero Petera wkurzylo.
-Wsiadaj gowniarzu i to juz ! I wy tez!-to mowiac otwarl wszystkie drzwi samochodu coby szybciej ich zapakowac .

Syn z dwoma innymi poslusznie wsiedli, bo to juz nie byly przelewki ..Widzieli wszak, ze ojciec nie zartuje.Pomimo zamroczenia bezblednie ocenili stopien zdenerwowania Petera.

Jeden chlopak jednak opiera sie i mowi:
-Prosze pana ..ja sobie pojde..
-Gdzie do jasnej cholery se pojdziesz???-wrzeszczy rozezlony ojciec-pakuj dupe do auta ale to juz!

Kolega jednak twardo obstaje pzry swoim ze :
-Naprawde nie trzeba..ze to klopot....

Tego juz bylo za wiele Peter wyszedl z siebie ..zlapal go za fraki i mowi:
-Wsiadasz czy nie bo jak ci..prz....yloze to sie nie pozbierasz.
Wreszcie to poskutkowalo.
Kolega potulnie zajmuje miejsce w aucie.

Zaczyna sie odwozenie gowniarzy..
Najpierw jednego..(ktory mieszkal 5 kilometrow od domu Petera).
Potem drugiego(dwie miejscowosci dalej)..

Niezle juz zmeczony ojciec warczy do syna;
-a tego trzeciego kolege gdzie mam zawiezc?!

Syn otwarl oczy i wybelkotal;
-Nie wiem!
-Jak to nie wiesz??? Nie wiesz gdzie twoj kolega mieszka????-ryknal Peter i powoli zaczely sie w nim jakies mordercze instynkty wyzwalac..

Syn popatrzyl najpierw na kolege..potem na ojca i belkotliwie mowi:
-Nie znam go! On nie byl z nami..

Ojciec popatrzyl na syna badajac czy sobie zartow glupich nie robi a potem zwrociwszy sie do kolegi drze sie:
-To co ty robisz w moim aucie???!!!

Chlopak niezle juz wystraszony odpowiada:
-Przeciez mowilem panu , ze nie trzeba i ze sobie pojde...-a Peter przerywa mu drac sie zas :
-To po cos wsiadl???!!!
-No jak mialem nie wsiasc kiedy pan zagrozil ze mi ...przylozy...ze strachu ...wsiadlem....


-Dobra...skoro juz cie tu dowiozlem to ...gdzie jest twoj dom...?!-zapytal Peter z westchnieniem,ze pol nocy przez syna jezdzi jak glupi...w dodatku nie soje dzieci wozac..

Uśmiechnij się! :)

Coś co napisałam na forum...niektórzy już czytali inni może ..nie mieli jeszcze  okazji:)

Uroki Królestwa:)

Moja byla szefowa miala zwyczaj pokazywania mi sie w nowych ciuszkach i co weekend mialam przymusowy pokaz mody.
Najgorsze bylo jednak to, ze ona pytala mnie zawsze ;''No i jak Kasia?''
Czasem musialam sie niezle naglowkowac jak wyrazic swoje zdanie(zeby nie klamac -no bo prawde powiedziawszy nie wszystko lezalo na niej pieknie... i zeby jej przykrosci duzej nie sprawic powiedzeniem prawdy).

Po paru takich ''rewiach'' mialam juz troszke ..''dosc ''.

W pewien sobotni dzionek przyszlam do pracy a tu szefowa Linda pedzi ku mnie w czarnym ,wielkim kapeluszu..pytajac:
-no i co Kasia ..co o tym myslisz...ladnie?!

Przypatrzylam sie kapeluszowi i mowie:
-Hmm...ladnie!(co bylo zgodne z prawda).

Linda jednak okreca sie w nim na wszystkie strony...znaczy samo ''ladnie'' nie wystarcza-wyraznie czeka na cos wiecej.
Troszku juz zla (bo chcialam szybciutko zrobic swoje i isc do domu) pomyslalam sobie:

''Noz pogielo tych anglikow z tym Haloween.Nie dosyc , ze pol dnia latalam za strojami dla moich dzieci(ktore nic tylko musza sie przebrac..!) i bylam juz naprawde zla , bo zakupow nie cierpie ..to jeszcze Linda tez dala sie oglupic temu ...
A niech diabli wezma to cale glupawe swieto! ''

Westchnelam w duchu i powiedzialam:
-No!Bedziesz w nim wygladac jak prawdziwa czarownica!

Na twarzy Lindy pojawil sie wyraz niedowierzania i szoku.Przestala sie usmiechac ,zmierzyla mnie lodowatym wzrokiem cedzac przez zeby:

-Kasia! To nie bylo mile!!!

W tym momencie zgupialam dokumentnie...toz przeciez komplement jej powiedzialam a ona obrazila sie???
Pomyslalam, ze moze ..zle sie wyrazilam wiec mowie:

-Przepraszam cie najmocniej jezeli cie czyms urazilam ale chcialam tylko powiedziec , ze doskonale dobrany na Haloween!

Jezeli myslalam, ze Linda sie udobrucha i usmiechnie to bardzo sie pomylilam.
Jej wzrok ciskal iskry i blyskawice.
Wkurzyla sie strasznie i podniesionym tonem ''syczy'':

-To nie jest na Haloween!!! Kupilam go na slub corki przyjaciela!!!

Mnie jakby w twarz dal i zawylam bezglosnie:
''Masz ci los...Slub??????''
Z zazenowania nie wiedzialam gdzie mam oczy podziac, no to faktycznie mi wyszedl komplement.
Linda zdarla nieszczesne czarne cudo z glowy i obrazona popedzila do swojego pokoju.

Plusem calego zdarzenia bylo to , ze byla to ostatnia rzecz jaka Linda mi sie pochwalila..
Minusem- szefowa obrazila sie do tego stopnia, ze dwa tygodnie odzywala sie do mnie tylko kiedy musiala..a na twarzy zamiast usmiechu miala dziwny grymas...jak po wizycie u dentysty.

Nigdy nie dowiedzialam sie
.... czy poszla w tym kapeluszu na ten slub czy tez nie-nie smialam pytac...

piątek, 8 marca 2013

Piekło w Raju- część ósma

Głupawki dostalam od tego wina i ciągle tylko gębusia mi się śmiała.Tego jednak mi było trzeba...ludzi dookoła siebie, żebym wreszcie poczuła, że ..żyję.

Im bardziej mi było wesoło tym bardziej Słońce ''markotniał''.Wino jednak szumiało mi już w główce i podeszłam do tego..z pewna nutka obojetności i beztroski.
No bo przecież to nie moja wina, że małżonek nie cieszył się tak jak ja....
A może i moja..?! Powinnam sie głównie z nim bawić a ja...rozszalałam się na parkiecie podczas gdy on siedział przy stoliku.
Nie siedział jednak sam więc'' rozgrzeszyłam się'' szybciutko.
Kiedy po kolejnej przerwie muzyka znowu zabrzmiała Tomek pyta:

 -Kaśka..idziesz się bawić?!
-Tomek ja ledwo co ochłonełam a poza tym..jestem pełna obaw czy potrafiłbyś się ze mna ubawić..-powiedziałam uśmiechając się z zakłopotaniem bo dostrzegłam, że Slońce zrobił taką ..''niewyraźną'' minę.
Tomek mojemu mężowi się nie przypatrywał, więc i nie mógł zauważyc tego ..niezadowolenia ale ja tak.

 -Idziesz?!-ponowił pytanie a ja rozdarta..między chęcią sprawdzenia Tomkowych umiejętności tanecznych a ...moim małżonkiem odrzekłam:
-hmmmm....- równoczesnie myśląc:'' i chciałabym i boję się''.

 Moje ''hmmm'' Tomek opatrznie zrozumiał i zapewnil mnie, że:

-.... damy radę!

 Moje obawy wynikały z faktu, że Słońce może się zaś naburmuszyć i spędzę calutki następny dzień aby mu ''przeszło''.
Po chwili zastanowienia zwracam się do małżonka:

 -Kicia czy mogę pójść się zabawić z Tomkiem?!

 Popatrzył na mnie.Jego oczy mówiły ''wykluczone!'' ale usta rzuciły krótkie ''możesz''.
Powiedział to jednak tak dziwnie oschle, że zapytałam:
 
-Jesteś pewny?!-na co zas padło tylko króciutkie:
-Tak!

 Podniosłam się niepewnie bo wyrzuty sumienia , że może jednak ...nie powinnam, dały o sobie znać.
Z drugiej strony pomyślałam jednak, że przecież małżonek może poprosić do tańca Basię, Anię , Mariankę czy też Gosię...albo jakąkolwiek kobitkę.

Wyrzuty wlekłam za sobą aż do parkietu.

Z chwilą wejścia na okrągły podest do tańczenia sumienie przestało szeptać ''wredna żona'' i nogi wyrwały się do tańca.
Musiałam jednak uprzedzić trenera, że jeżeli zaczniemy sobie po nogach deptać to schodzimy z parkietu.
Zadarłam głowę do góry żeby dostrzec Tomka twarz bo wysoki chłop z niego..a ja wzrostu niskiego.

 -Tomek...jakby co...to złazimy,ok?!- zapytałam na co usłyszałam:
-Damy radę! Taniec nie jest moją ''najlepszą stroną''.

 Nie wiem czemu ale z chwila kiedy podałam mu dłoń wiedziałam, ze kłamał.Tylko ..po co..
Chyba tylko po to abym nie zwiała mu do stolika.
Zaczęliśmy się bawić a ja powiedziałam ze śmiechem:

-dobra ...to teraz w takim razie rewanż za ...biegi. Zobaczymy czy wytrzymasz moje tempo.

 Chciałam go delikatnie ukarać za to wprowadzenie w bład, że niby...słabo tańczy.
Kawałek był nie aż taki szybki...jak ja go tańczyłam.
Tańczenie z Tomkiem potraktowałam jako ...zawody -ktoś musi przegrać by wygrać mógł ...ktoś ( a tym ''ktosiem'' miałam być ja!)
Jakiś złośliwy chochlik sie we mnie odezwał...dodawając szybkości moim ruchom i kroczkom.
Pomyslałam sobie:''ciekawe ile Tomek wytrzyma''..bo akurat muzykantów wzięło na granie ''wściekłych polek''.
Zawody okazały się bardzo wyrównane.Tomek jakby mnie przejrzał...im szybciej ja tańczyłam - tym więcej on mnie kręcił.
Jedna piosenka ..druga ...trzecia...Sukienka oblepiła mi spocone z wysiłku ciało.Na plecach czułam jak spływają mi kropelki potu.
Dostawałam już ''biegowej'' zadyszki ale chęć zobaczenia Tomka ''na deskach'' dodawała mi skrzydeł. Tym bardziej, że widziałam iż i on już nieźle sie zmachał.

 -No to teraz UWAŻAJ!!!-zakrzyknął trener i zanim załapałam na co mam uważać poczułam, że.....fruwam.

 W pozycji poziomej zawisłam na ułamek sekundy na jego boku po czym wróciłam do pionu.
''O Bożeeee Tomeeek'' udarłam się i popatrzyłam na niego z niedowierzeniem w oczach...i lekkim przestrachem.
Wizja upadku wcale nie przypadła mi do gustu.

 -Spokojnie ..trzymam cię!-roześmiał się diabelsko i dodał z ognikami w oczach-masz dość?!

To była jawna prowokacja z jego strony..
Pomyślałam:
''No ale jeżeli myśli, że mnie tymi podrzutami ..czy też wyrzutami przystopuje to się grubo myli...''
Zresztą... nagle przypomniały mi się czasy kiedy nie takie taneczne figury wyczyniałam i przekornie powiedziałam:

 -Łał!...tylko żebyśmy gleby nie zaliczyli! Trzymaj mnie mocno ..ok?!

 Roześmiał się i zaś pofrunełam na jego drugi bok.
To , że obracał mnie koło siebie jak kukiełke...to jeszcze nic...ale, że mi nic nie ''szczeliło'' w kościach to ...cud.
Czułam sie tak jakbym zaś miała ''naście'' lat.

 -Tomcio... to teraz schodzimy do ..parteru!
-Co?-zapytał nie rozumiejac o jaki ''parter'' mi chodzi więc mówię;
-uginamy nóżki i..zniżamy się aż do ziemi!

 Bliżej podlogi był chyba Tomek bo mi mieśnie coś nie chciały się uelastycznić wystarczająco.
Po kolejnej akrobacji wysapałam z trudem łapiac oddech:

 -..litości Tomek...moje majtki....
-co???...nie masz?-zapytał zaskoczony.
-no co ty-obruszyłam się- ...oczywiście, że...mam...tylko teraz cała sala może je podziwiać.
Moja zbolała mina wprawiła go w wesołość i odparł:

-...no to spoko..
Poprawiłam sukieneczkę ściągając ją w dół jak najbardziej się dało.
Zapewne jeszcze kilka figur byśmy sobie poprzypominali ale Tomek nagle poważnieje i uśmiech znika z jego twarzy.

-Kaśka...-zaczyna niepewnie-wracamy do stolika!
-Ha! A widzisz..masz dość!-wykrzykuję triumfalnie i ''obrastam w piórka''.

 Tomek jednak odpowiada:

 - Wcale nie mam dość ale od naszego stolika sypią się gromy i błyskawice!

 W pierwszym momencie zdziwiłam sie niepomiernie :''Idzie Burza ???''
Po chwili jednak załapałam o jakie gromy może chodzić.Nie wiedziałam tylko z czyjej strony -Slońca czy Beatki...

-Chodź!-rzuca rozkaz Tomek i trzymając mnie za ręke pociąga za sobą.

 Im mniejszy dystans dzielił mnie od stolika tym bardziej rozumiałam skąd ten pośpiech.
Tomek szepnął tylko:
-Twój chłop jest zazdrosny!

Skwitowałam to lekko;

-..e tam! Chyba ci sie zdaje...czasem chciałabym żeby był...ale ...
-Kaśka!...-przerywa mi Tomek -uwierz mi , że jest!

 Nie za bardzo jednak chciałam uwierzyć i dopiero jak usiadłam przy stoliku i zobaczyłam ten... męża wzrok, przyznałam trenerowi rację.
Tylko jakoś nie chciało mi sie w głowie pomieścić: ''dlaczego''..przecież to tylko ..głupi taniec!

Slońce był ..zły.

Jego marsowa mina zdusiła ociupinke moją wesołość...a coś w srodku mi jeknęlo i zawyło...:''masz babo placek...!''



cdn niebawem czyli ...w nocy:)



Piekło w Raju -część siódma

Chcąc zachować kolejność wydarzeń powinnam napisać teraz o spotkaniu forumowego bractwa, które odbyło się ''u Iwanka''.Pozwólcie jednak, że przeskoczymy w czasie o dwa dni (spotkanie zostawiając na ''ostudzenie'' Piekła).Wkleję opis tego wydarzenia troszkę później.


Wzajemne stosunki miedzy Martą a moją Pati ulegały wciąż pogorszeniu.
Doszło do tego, do czego dojść musiało.
Patrycji koleżanka nie potrafiła ukryć, że jest daleka od ''szczęśliwosci''.
Między nimi wyczuwałam wciąż rosnący mur.Każda z nich budowała swoja twierdzę nie do zdobycia..od czasu do czasu(sporadycznie) opuszczajac zwodzony most.
Pati obojętniała na Marty fochy a Marta nie potrafiła zaakceptować odstawienia w kąt.
Wytworzyło sie w ten sposób ''błedne koło'', które najbardziej to chyba bolało mnie.
Nie macie nawet pojęcia ile razy ''prałam siebie po pysku'' za to, że człowiek nie wziął czegoś takiego pod uwagę.

A podobno były ..przyjaciółkami...:(
Serce mnie bolało ale..czy mogłam coś na to poradzić..?!
Nawet jak mogłam to nie wiedziałam co jeszcze mogę zrobić..by..i Marta zaczęła się częściej uśmiechać....a nie tylko okazjonalnie.
Obydwoje ze Słońcem podświadomie wyczuwaliśmy nienormalność całej tej sytuacji, co przenosiło się i na nasze wzajemne stosunki.
Bezsilność nas przygniatała..bo przecież niejako byliśmy zobligowani do tego aby i Marta spędziła miło czas.

 W nadziei, że może Basiulinek potafi dotrzeć do Marty poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc.
Razem z Basią tłumaczyłysmy, że są i inne dzieciaki..oprócz Pati..
Wydawało się, ze po tej rozmowie jakby coś zaczęło iść ku lepszemu...Promyk nadzieji pojawił się w tym ...pamiętnym dniu.

Starszyzna młodzieżowa wybrała sie na dyskotekę a my do ''Iwanka''.
Podekscytowanie u bab napawało nadzieją, że Marta się zintegruje wreszcie z pozostałymy dzieciakami i o Pati ...zapomni.

Wieczór nie zapowiadał niczego takiego nadzwyczajnego (co potem zaczęło sie dziać).
Drogi nie przebiegł żaden czarny kot...żaden znak szczególny na niebie się nie pojawił..nie wstaliśmy lewa nogą (wręcz przeciwnie-milutko spedzilismy dzień na plaży,który śmialo mozna zaliczyć jako ...udany).

 Rodzinka, która miała dotrzeć -dotarła i boss Basia wydała rozkaz do wymarszu na kolacyjkę zapoznawczo- integrujacą...:)

 Siedzieliśmy przy złaczonych stołach i popijaliśmy winko.
Czas upływał na śmiechach i chichach.Muzyczka przygrywała, zachęcajac w ten sposób do zabawy.
Chorwackie melodie jednak nie każdemu pasują.
Slońce z ''braku laku'' zaakceptował biesiadne kawałki...a ja przy każdej muzyce mogę się bawić...zresztą...ja lubię słuchać chorwackiej muzyki.
Nie grali oczywiście tego co bym chciała ale...można się było bawić.
Iwanek pilnie dawał pozor aby nam winka nie brakowało co ..zaowocowało tym iż po trzech lampkach ja już się czułam wesolutka i ..ogarnęła mnie jakaś niepochamowana radość.
Mąż liczył moje ''lampki winka'' i przy czwartej powiedział:

 -prosze Cię ....może na chwilke przystopuj..upijesz się!
-..no co ty Kicia ...wcale nie czuję żebym winko piła...chyba Iwanek wodę nam przyniósł..przez pomyłkę..-odparłam ze smiechem.

 Fakt faktem...jakoś tak mało tego wina czułam.
Wiedziałam jednak, że Słońce ma rację.Nie każdy pić może a ja zdecydowanie należę do tej grupy ludzi, którzy nie powinni w ogóle .. pić.
U mnie nie ma znaczenia jak dużo wypiję (czy to są dwie lampki czy cztery)..potem i tak ''umieram''.
Nie dotyczy to jednak Chorwacji bo ..jakoś mój organizm sobie nadzwyczajnie w tym klimacie radzi i nie mam sensacji żołądkowych.
W innym klimacie wypicie lampki wina kończy się odwiedzeniem toalety.
Dlaczego tak się dzieje...nie mam bladego pojęcia.
Mąż nie tyle wykazywał sie troską o mnie (choć to też) co faktem, że taka wesolutka byłam..w tańcu nie do prowadzenia.
Źle mu sie ze mną bawiło bo przejmowałam ''stery''.Nawet nie tyle ''przejmowałam'' co ''narzucałam'', nie bacząc na to, że czasem kroczki mi sie pomyliły;zamiast jednego obrotu..dwa zrobiły;a jak wypuszczał mnie ze swoich objęć zbyt daleko...bawiłam się improwizując no bo jakoś ręce za krótkie się okazywały.

Prawdę powiedziawszy to lepiej mi się bawi samej niż z kimś w parze ( ale zawsze odkąd pamietam tak było).
Chyba..pozostałości z młodzieńczych czasów dyskotek.

 Zabawiłam się kilka piosenek ze Słońcem a potem panowie muzykanci zrobili sobie przerwę.
Pomyślałam sobie czy nie potrafili by zagrać czegoś...mniej biesiadnego tak aby cały ''nasz stół'' mógł się zabawić.
W głowie zrodził się szalony pomysł aby podejść i ..zapytać.''A nóż widelec'' zagrają jakiś swiatowy przebój po...angielsku,wtedy i Basiulinek pewnie na tańce by się skusiła.

 -Kicia..zaraz wracam!-rzekłam po czym zaczełam podnosic cztery literki z ławeczki.
-Wybierasz się gdzieś?!-zapytał Słońce patrząc na mnie pytająco.
-Idę.....do...toalety!-odparłam szybciutko.
 
Gdybym powiedziała co mi'' łazi po głowie'' kazał by mi z powrotem usiaść i nie zdziwiać.
Lekkie niedomówienie pozwoliło mi sie oddalić bez dalszego tłumaczenia.
Czując na plecach wzrok małżonka troszeczkę się..zawachałam.''Szalona baba''-szepnełam do siebie w myślach obrawszy kierunek gdzie muzykanci posilali się przed następna częscią ''koncertu''.

Ich stolik znajdował się troszkę dalej niż miejsce do którego ponoć szłam.Siedzieli na wprost a drzwi do łazienki były na lewo.
Parę kroków przed nimi stchórzyłam i ..faktycznie poszłam tam gdzie niekoniecznie mi się chciało iść.
Rozsadku głos mi szepnał, że nie wypada ich zaś ...nagabywać (już raz wszak ich prosiłam aby mi Kazaliste coś zagrali) ale nie umieli i zagrali Gorana.
Drugi raz ich dręczyć...to chyba przesada( się mogą zdenerwować).
''Bijąc się z myślami'': poprosić-nie poprosić;podejść-nie podejść, umyłam ręce( chyba ze dwa razy) po czym.....-podeszłam do nich.
Musialam mieć jakiś pretekst aby wyciągnąć resztę towarzystwa na parkiet a ...piosenka ze specjalną dedykacją mi to ułatwiła.:)
Wróciłam do stolika.Ledwo usiadłam a tu muzykanci skończyli przerwę i zaczęli grać.

 -A teraz...panie proszą panów! Aniu czy mogę porwać Hermana w tany?!-zapytałam.
-No pewnie!-uśmiechnęła się mama Basi.

 Powędrowałam z Hermanem na parkiet z lekka obawą ale bezzasadną,bo bardzo dobrze prowadził a ja ...nie zdziwiałam.
Potem przyszla pora na pozostałych panów...(wszak -biały walc).
Może gdybym nie tańczyła z Tomkiem sprawy potoczyłyby się inaczej a tak.....

Zazdrość to ...ogłupiajace uczucie...


 cdn najszybciej jak się da....bo teraz już myśli mi uciekają(tez chcą ...spać..: )\
(wyłacza mi sie juz myslenie kompletnie..i nie dam rady nic juz dzisiaj natworzyc a to co skleciłam ...poprawię jutro)



czwartek, 7 marca 2013

Piekło w Raju-część szósta

Wracamy do domu powolutku...rozkoszujac sie nocnym Orebicem.

Dzieci poszly wczesniej, bo juz troszke zmeczone byly, wiec jak weszlismy do apartamentu chlopcy juz spali a baby...hmmm..
W kuchni siedziala Marta ...w pokoju zastalam Paule a ...Pati gdzies mi przepadla.

- ..a co ty tak sama Martusia tu siedzisz?!-zapytalam przypatrujac sie jej uwaznie.

Marta odrywa wzrok od komorki, bo wlasnie byla w trakcie pisania sms-a i patrzac na mnie mowi;
-..a..tak jakos....
Wydmuchala nos i zajela sie na powrot pisaniem.

Cos mi tu bardzo ale to bardzo...''nie pasowalo''.

-a Pati gdzie?!-zadalam pytanie znowu jej przerywajac.
-No a gdzie moze byc?!...Z Marcinem!-odpowiedziala'' z przekasem'' i choc chciala ukryc co o tym mysli, nie udalo sie jej.
Z jej twarzy mozna bylo wszystko wyczytac.
Smutek ,rozczarowanie, zlosc i bol....

-No a ty dlaczego nie jestes z nimi ?-zapytalam na co uslyszalam pelna rozgoryczenia odpowiedz;
-Nie jestem jej na nic potrzebna! Ma Marcina!

Nie wiem co mam jej odpowiedziec.Jestem ta sytuacja niemile zaskoczona.
W dodatku wydaje mi sie, ze chusteczka nie znajduje sie w Martusi rece przypadkowo i nie sluzy tylko do wysmarkania nosa...
Marta plakala.

Z poczatku ''targnal '' mna delikatny powiew zlosci na moje najstarsze dziecko...po czym w sercu rozszalal sie prawdziwy ''Orkan''.
No jak ona mogla zostawic Marte samej sobie...przeciez chciala z nia wakacje spedzic.
Nie moge patrzec na lzy Marty...nie moge patrzec na ten smutek...probuje znalezc rozwiazanie nowozaistnialego problemu..
Swoje dzieci znam ale nie znam prawie wogole Marty.
Nie wiem nic o jej wrazliwosci..i ..szukam odpowiednich slow, zeby sprawy nie schrzanic...
Po chwili zastanowienia mowie:

-Martus...a probowalas z Pati o tym porozmawiac?!
-Ale o czym?-pyta Marta a glos jej brzmi tak ...smetnie, ze az mnie sie serce sciska.
-O tym ,ze czujesz sie jak sie czujesz...
-To nic nie da...-zaczyna a ja ''wpadam jej'' w slowo:
-...hmmm....mysle, ze jak powiesz jej , ze czujesz sie samotna to chyba ''da''..
-Pati jak juz zwroci na chlopaka uwage...to wszystko przestaje byc dla niej wazne..


No i.....''Bestia'' powrocila!
Macha do mnie swoja kudlata lapa, szczerzac kly...przerazajaco piekielne slepia wpatruja sie we mnie bezlitosnie..
Przed tym problemem nie uciekne..nie schowam sie w mysia dziure...Bestia pojdzie za wechem i wczesniej czy pozniej mnie..dopadnie!
Musze ''wyjsc mu naprzeciw'' z nadzieja, ze nie podziele losu Czerwonego Kapturka..
Musze Go przechytrzyc ...tylko jak ..????

Wszelkie madrosci z glowy mi wyparowaly...
Cos tam przeswituje ale...niewyraznie .
''Klaplam'' na kuchenny stolek z rezygnacja.
Bestia sledzi kazdy moj ruch ...gotowa do ataku..

''o moje Janiolki Dobrej Rady...czy juz tak mocno spicie, ze nie slyszycie mojego wolania????!!!''-szepcze do siebie w duchu majac nadzieje, ze oto zleca sie cala banda i uniosa mnie, na swoich skrzydlach madrosci, daleko....gdzies...gdzie bede poza zasiegiem krwiozerczej Bestii...
''Orkan''sieje spustoszenie w moim sercu.
Kiedy przeistacza sie w tornado z wieloma wirami..patrze na nie w niemym przerazeniu.
Porywa mi wszystkie madrosci zyciowe.Doswiadczenia dotad nabyte wyrywa razem z korzeniami..
Niszczycielska sila nie zostawia nic oprocz..bezsilnosci( ktorej najmniej a nawet...wcale..w tym momencie nie potrzebuje..).
Zdana sama na siebie..probuje ''tornado'' ''uglaskac'' zdajac sobie sprawe, ze...
Nawet gdyby jakis Janiol sie nagle ..obudzil, to...z taka '''dewastujaca sila'' nie ma szans!
Musze jakos sobie poradzic...tylko nie wiem jak...


Wraz z odglosem otwierajacych sie drzwi a pozniej zamykajacych..wstepuje we mnie nadzieja, ze moze gdy porozmawiam z Pati...

Powazna rozmowe z moim najstarszym dzieckiem decyduje zostawic do rana,kiedy to ''uloze'' sobie i ''wypunktuje'' wszystkie rzeczy co musza byc powiedziane.
Zanosi sie na powazna ''rozprawke'' wiec ...pozna pora nie jest do tego bynajmniej odpowiednia.

Jak uczen na egzamin przygotowywuje sie z ''przerobionego materialu''..tak ja -przygotowywuje moja ''matczyna mowe'' ..probujac ''wcielic sie w skore '' moich nastoletnich bab.

Jutrzejszy dzien pokaze z jaka ocena zdam.
Klade sie do lozkaz bolem glowy i z obawa, ktora oblepila moja ''morfeuszowska podusie''...utrudniajac tym samym zasniecie.

Wiecie... oblac egzamin to maly pikus, kiedy mozna go ..poprawic...gorzej kiedy ''egzamin'' nie ma poprawki a ...moze zdecydowac o pozniejszym wygladzie wymarzonego urlopu....
Obudzilam sie i otwarlam szeroko oczy, myslac:''Boze ...ale sen...''.
Nie zaden jakis koszmar ale...snily mi sie osoby z przeszlosci, ktorych juz ''wieki'' nie widzialam.
Zupelnie dalekie..wiec dlaczego nagle pojawiaja sie w moich snach?! Przeciez nawet o nich nie mysle...
Idiotyczne sny i ...niewytlumaczalne.
Glupoty- niby tworzace jeden obraz i jedna calosc ale.. pozbawione sensu.
Nie lubie takich snow.Wywoluja we mnie dziwny do opisania niepokoj i ..rozdraznienie.
Budze sie wtedy zmeczona i wydaje mi sie, ze wcale nie spalam.
Nie przywiazuje do nich wagi ..niemniej, czasami, zastanawiam sie co ten moj mozg w nocy wyczynia i dlaczego...podswiadomosc kresli takie chore scenariusze..
Oczywiscie czasem lukne sobie w sennik, jednak bardziej z ciekawosci niz z ''wiary''..czy tez szukania tlumaczenia.
Niektore sny udaje mi sie zapamietac bardzo dokladnie, inne nie za bardzo...

Pierwsza mysl po przebudzeniu byla:''Opowiem to Sloncu..'' ale moj maz smacznie spal.
Nie obudzil sie nawet wtedy kiedy delikatnie pocalowalam go w policzek.
Powstrzymalam pierwszy odruch aby go przebudzic...
''Niech sobie pospi..''-pomyslalam.

Narzucilam na siebie ''ciuszek'' i otwarlam drzwi na balkon.
Kiedy wydaly z siebie charakterystyczny zgrzyt syknelam niezadowolona i zerknelam na lozko..
Maz nawet sie nie poruszyl...

Wzielam krzeselko i usadowilam sie w kaciku tarasu .
Dookola cisza ''jak makiem zasial''...tylko Jadran szumial wyrazniej niz podczas dnia.
Wygladal tez jakos inaczej.. tak ...bardziej ponuro..nie tak niebiesko..
Wydawalo mi sie , ze dociera do mnie jego zlowieszczy pomruk.

Zapatrzona w morze, probowalam myslec nad moja ''mowa''.

Co ja mam tym babom powiedziec i jak ...zeby do nich dotarlo.
..zeby dotarlo przede wszystkim do mojej najstarszej corki, ze powinna sie zachowywac ..odpowiedzialnie.
Skoro zaprosila kolezanke na wakacje niech ''stanie na wysokosci zadania'' i niech sie o nia troszczy.

Przez te Marty lzy... ja czulam sie zle..
Oto pierwszy raz zetknelam sie z tym, ze dziecko na wakacjach jest...nieszczesliwe...i ..placze.
Cos mi w srodku wolalo;''litosci!!!!''
..wiec chocbym miala na glowie stanac musze moja egoistyczna i uparta Pati ''przywolac do porzadku''...
Zatracilam sie troszke w tym ''mysleniu'' i nawet nie zauwazylam, ze Orebic powolutku zaczal sie budzic.
Nasluchiwalam czy na dolnym tarasie tez ktos sie rusza ale ...Basiulinek i reszta smacznie spala.
Wrocilam zatem do lozeczka, probujac zamknac oczy i chwilke sie zdrzemnac.Na prozno!
Nie chcialo mi sie juz spac.
Poszlam do lazienki wziazc prysznic a potem.....

Postanowilam posprzatac apartament.
Musialam przeciez czyms sie zajac i wpadlam na genialny pomysl, ze zrobie generalne porzadki.
Na pierwszy ogien poszla lazienka.Kiedy konczylam myc lustro uslyszalam glosy z kuchni.
Lazienka niemal lsnila, wiec zadowolona z siebie wytarlam jeszcze kran i zgasilam swiatlo.
Zdecydowalam, ze kuchnie zostawie na sam koniec.
Moi zaczynali sie budzic.
Daniel z Dawidem juz ubrani przekomarzali sie w kuchni.

-Jedliscie sniadanie?!-pytam Daniela widzac, ze na stole stoja tylko szklaneczki z piciem.
-Ja jeszcze nie jestem glodny.-odpowiada straszy syn a mlodszy mowi:
-Daniel nie chce mi zrobic...
Starsze dziecko popatrzylo zezloscia na mlodszego brata i mowi:
-Sam se zrob! Nie jestes juz maly dzidzius!
-ale.. nie wiem co..-odpowiada Dawid i robi jakas ...smieszna mine do Daniela, parodiujac go..

Popatrzylam na nich z mieszanymi uczuciami..bo zdalam sobie sprawe, ze roznica wieku (szesc lat)staje sie teraz bardziej zauwazalna niz jeszcze rok temu.
Teraz moj (niemal czternastoletni) syn traktuje mlodszego z ...szorstkoscia...i wyzszoscia.
Zapomnial ,ze jak on mial osiem lat to baby mu pomagaly.
Z drugiej jednak strony nie jest to wcale takie zle bo Dawid uczy sie przez to samodzielnosci...
''hmm...ale on taki jeszcze maly''-szepnal mi matczyny glosik, biorac Dawidka w obrone .

-Co chcesz Dziorek na sniadanie ?!-zapytalam otwierajac lodowke i wyjmujac mleko..pewna niemal na sto procent, ze zazyczy sobie ''platki z mlekiem''.
Nie pomylilam sie.
-Daniel ..ty tez chcesz?!-zapytalam starszego, ktory odpowiedzial:
-Ja sobie pozniej zrobie ..teraz ide do lazienki.

Zostawiwszy chlopcow poszlam luknac czy moje slonce juz ''na nogach'' i ..czy baby juz wstaly.
Drzwi do dziewczyn zamkniete.Zadnego dzwieku...znaczy-spia.

Slonce wlasnie wyszedl z pokoju i mowi:
-Budz baby!...dokad beda spaly??? Idziemy na plaze!

Pomyslalam:''idziecie!''..bo ja mialam inne plany na dzisiejsze dopoludnie, o ktorych dopiero za chwile mial sie maz dowiedziec.
Ja mialam moje.... porzadki.
No a wczesniej ..''rozmowe''.

Zapukalam i rozdarlam sie ''pobudka!!!''.
Dziewczyny zaczely leniwie sie przeciagac i mruczec , ze:''za wczesnie''.

Wcale tak wczesnie nie bylo ...


Kiedy nadarzyła sie okazja powiedziałam do Pati i Marty;
-Dziewczyny ...musimy pogadać..
-O czym?!-wpadła mi w słówko córka.
-... a chociażby o tym, że Marta płacze..-odpowiedziałam wpatrując sie uważnie w twarz Patrycji.

Ta popatrzyła na mnie złowrogo i syknęła:
-..o Boże..! sie zaczyna...!
Wywrociła oczami, zrobiła odpowiednia minkę i dodała:
-Weź mamo przestań, dobra?!

Straciłam na moment pewność siebie, bo jak sie można było spodziewać, moje dziecko, zareagowało w typowy dla niej sposób..
Cos co było dla niej niewygodne zbywała lekka pogardą.
Nie powiedziała nic wiecej, ale jej mina ''mówiła'' za nią.
Widać było, że rozdrażniłam ją lekko.
Ja jednak, przygotowana niejako na takową reakcję, ciągnęłam bezlitośnie:

-Czy tego chcesz czy nie Pati ..wysłuchasz co mam do powiedzenia, bo ja już nie mogę patrzeć jak Marta chodzi ''osowiała'' i ''markotna''.!
- A to może moja wina????-podniosła glos Patrycja ''ciskając błyskawice'' w strone Martusi, która milczała, uciekłwszy wzrokiem gdzies w bok.
-Oczywiście, że Twoja.. młoda damo! Zajęłaś się chłopakiem i zapomniałaś, że wzięłas koleżankę na wakacje!

Mój glos zabrzmiał troszkę ostrzej niż może powinien, ponieważ z lekka zaczełam się już irytowac.
Patrycja nie widziała problemu czy też nie chciała zauważyć..?!
Problem przecież jednak...był! (I to przez duże ''P'').

-Nie przesadzaj.. dobrze?!-odpowiedziała Patrycja i odwróciła sie, szykując się do odejścia.
-Pati...ja nie skończyłam!-rzekłam zdecydowanym tonem.
-Daj mi spokój mamo...nie moja wina, ze Marta tylko fochy strzela i się dąsa jak małe dziecko.Czy ja jej zabraniam z nami chodzić?!
Nic jej się nie podoba i obraża się o byle co!

Marta wstając od stołu, powiedziała tylko:
-To nie ma sensu!- i popedziła do pokoju.

Zostałam w kuchni sama z moim najstarszym dzieckiem .
Poczułam wielkie przygnębienie.Bezradność skradała się na paluszkach i czułam za soba jej oddech..

Ta rozmowa to nie był nawet ''szach-mat''.To była iście patowa sytuacja.
Pozbawiona możliwości wykonania żadnego ruchu, westchnęłam i popatrzyłam w egoistyczne oczy mojego dziecka.
Nie dostrzegłam w nich żadnej oznaki chęci zrozumienia problemu.

.. ja...
''Zaszachowana'' przez postawe corki i Marty...nie mam żadnego pola manewru.
Marta ''zamknęła się'' w sobie a moja Pati...ani mysli słuchać kogokolwiek...i czegokolwiek..

Próbuje jeszcze ''dotrzeć'' do mojej córki , mówiac:
-Patrycja...zaprosiłas kolezankę na wakacje...postępuj zatem odpowiedzialnie i ..zajmuj się nią należycie!
Córka zniecierpliwiona zapytała:
-To co ...ja mam być jej niańką???-dodając po chwili rozeźlonym tonem:
- Zlituj się mamo!..Ona nie ma pięciu lat!
..już żałuję, że mi ten pomysł wpadł do głowy, bo nie myślałam ,że ona taka będzie..!
-A ja mam nadzięję, że dotrze do ciebie znaczenie słowa: ''odpowiedzialność''...bo zachowujesz sie jak smarkula!
-..dzięki mamo!-moje dziecko rzuca sarkastycznie, ''dotknięta do żywego''..i robi ''w tył zwrot''.


''To sobie pogadalam..''-gadam sama ze sobą.
Niesmak z calej tej... źle przeprowadzonej rozmowy ''zalega na duszy''.
Dyskomfort narasta.
To dopiero poczatek holideju a co będzie ...później..kiedy już ''na starcie'' jest ..niewesoło..
Nie chcę sobie nawet wyobrażać!

Problem..niczym drzewo.. zaowocuje kwaśnym i cierpkim owocem.. za kilka dni.
A próbował ktoś ''dzikie jabłuszka ''?!(..sa strasznie...''fujskie''!)


Rozmowa z babami wprawiła mnie w rozdrażnie.
Nie tak sobie ją wyobrażałam i nie tak powinna ona wyglądać.
Rozdarta między miłością do córki i ''niedolą'' Marty..posmutniałam.

-Idziemy na miejską plażę!-rzucił małżonek.
Dzieci prędziutko ''wskoczyły'' w stroje a ja spojrzałam na Słońce mowiąc;
-Idźcie ...ja posprzątam!
-Co zrobisz???-zapytał mąż patrząc na mnie z niedowierzaniem.
-Zrobię porzadek w domu..-odparłam.
-Czy ty się aby dobrze ..czujesz?!-zadał pytanie, w którym pobrzmiewało niezadowolenie.

Nie to żeby Słońce do czystości wagi nie przywiązywał..wręcz przeciwnie.. ( u niego wszystko musi mieć swoje miejsce, ułożone ..podczas gdy to ja jestem raczej bałaganiarą.U mnie rzeczy zmieniają swoje miejsca w zawrotnym tempie a potem sama nie wiem co gdzie polożyłam..).
Jezeli czegoś nie robię to ...nie robię ale jak już się za coś wezmę to...moja pedantyczność zakrawa na chorobę.

Mąż po prostu wiedział co u mnie oznacza taki ''deep cleaning''.
Każda przysłowiowa dziura i kazdy zakamarek musi wygladać bez zarzutu..
Zezłościło go to, że o własny dom nie mam czasu tak dbać a na wakacjach chcę pół dnia poświęcić na gruntowne sprzątanie.

Zdecydowałam jednak, że porządki są tym, czego własciwie teraz potrzebuję najbardziej na świecie...aby ''wyłaczyć'' myślenie.
Zajeta czymś innym, nie będę miała czasu.. aby popaść w większy ''dołek''.

-Choć z nami..-poprosił Słońce, na co ja odparlam:
-Nie lubię tej plaży..jakoś...i niespecjalnie mam ochotę tam ''leźć''.
-Nie mozesz na chwilkę z nami pójść? Naprawdę wolisz sprzatać niż pobyć chwilkę ze mną...-spytał ze smutkiem.

Widziałam ten ..niemy wyrzut ale nic na to nie mogłam poradzić, że byłam w podłym nastroju.
Kiedy indziej zapewne poszłabym na kompromis..i dała się namówić...ale..nie wtedy.
Zaparłam się jak dziki osioł, że ''nie i koniec'', zdając sobie jednoczesnie sprawę, iż robie męzowi przykrość.
Nie chciałam iść plażować wiedząc, ze będę zgryzliwa, marudna i zła.

Słońce ''pozbierał'' dzieciaki i zniknął.
Chwilunię miałam taki ''przebłysk'' aby jednak do nich dołączyć..ale jak szybko błysło tak szybko zgasło..

Dom opustoszał a ja rzuciłam się w wir porzadków.
Kiedy bylam w trakcie mycia podłogi w kuchni, Slońce przyszedł na chwilke po ''coś tam''.
Ja akurat na klęczkach walczyłam zawzięcie z ...brudnymi fugami na wykładzinie gumowej (czy jak to się zwie).
Mąż stanął jak wryty, robiąc wielkie oczy.

-Boże...czyś ty już naprawde zmysły straciła?! Co ty robisz???-ton jego głosu podniósł się o kilka tonów.
-Podłoge myję!-odparłam spokojnie, po czym wzięłam miskę aby zmienić w niej wodę.
-Nie masz mopa???
-Gdzieś tam jest...ale widzisz, że te fugi powinny być białe a są.... niemal czarne ?!

Nasz dialog przerwało pojawienie się Basiulinka.
-A co ty kobieto robisz?!-zapytała i ona z wielkim zdziwieniem.
-Wzięłam sie za porządki..żeby z wprawy nie wyjść.
Rozprawiam się z fugami.-odrzekłam podnosząc się z kolan na widok gościa, robiac sobie chwilową przerwę.

Kiedy zaskoczenie u Basi leciutko opadło, powiedziała do Słońca:

-No...masz prawdziwy skarb...tak sprzatać cudzy dom...to już sobie wyobrazam jak musi wygladać wasz..
..ale masz robotną kobite!!!

Ledwo zdążyła to powiedzieć a mąż syknął:
-Szkoda tylko, ze ona w domu taka...robotna nie jest..- i dodał:
-..życzyłbym sobie, żeby ona w domu takie porzadki robiła...a nie na wakacjach..
Basia popatrzyła na niego ze zdziwieniem mówiąc;
-..e tam, nie przesadzaj!

Zdecydowałam się wtracić swoje ''trzy grosze'' coby Basi troszkę to wszystko naświetlić i mówię;
-Basiulinek...widzisz ...Słońce chyba nie przesadza...bo ja to jestem takim.. dokładnym odzwierciedleniem przysłowia:''Szewc w dziurawych butach chodzi''.

Wyraz niedowierzania nie znikał z Basi twarzy, wiec pospieszyłam wyjaśnic;
-Widzisz kochana...cudze domki pucuję na błysk..a na swój nie starcza mi już ani sił, ani energii, ani...ochoty.
Po całym dniu mam juz tak serdecznie ''dosyć'', że takich porządków mój dom nie widuje często..nad czym ubolewam..

Spojrzałam na małżonka, który chyba też nad czymś ''ubolewal''.Jakąś taką dziwnie przygaszoną miał minę.
Burzyłam jego wizję wspaniałego urlopu co chwilę jakimś ..''genialnym pomysłem''..a mój upór i przekora działały na niego...nienajlepiej.


W tym miejscu  skończyłam pisać forumową relację.
CD zatem już dzisiaj.
Ogonki podoklejałam tylko w pierwszej części.Sukcesywnie będę poprawiała następne....ale teraz muszę zająć się ciągiem dalszym bo nie po to duszyczki tu zaglądają aby o jakiejs biedronce czytać..:))))))

Dzisiaj w nocy zapraszam do........ Piekła:)




Piekło w Raju-część piata

Czy z glupoty i szalenstwa mozna byc dumnym?!

Ja bylam!
Wtedy nie postrzegalam tego biegania jako glupie i nieodpowiedzialne .
Patrzylam na to wszystko z niefrasobliwa radoscia i jak dziecko, nie zauwazalam w tym nic glupiego.
Nie zastanawialam sie nad tym, ze wystawiam swoje zdrowie na ciezka probe.Uspilam strach, leki i obawy.
We wlasnych oczach ''uroslam''.

Niczym paw, pyszniacy sie swoim przeslicznym ogonem,wkroczylam do domu.
Drzwi od naszej sypialni byly zamkniete.
Dzieci wywialo z domu na miejska plaze.

-Tomek..usiadz ja tylko zerkne co robi Slonce!-powiedzialam do trenera po czym usadzilam go przy kuchennym stole(kuchnia pelnila u nas role pokoju goscinnego).

Juz mialam chwycic za klamke kiedy drzwi sie otwarly.
Slonce odruchowo cofnal sie na moj widok i z nieklamanym przerazeniem udarl sie :

-Jezus Maria!!!
-Kicia wrocilam!-odparlam z radoscia w oczach i zadowoleniem na co on wrzasnal:
-Jak ty wygladasz???!!!Widzialas sie w lustrze???
''Faktycznie cieszy sie , ze mnie widzi''-pomyslalam z zalem i lekko rozgoryczona rzucilam:
-Jestem w kuchni z Tomkiem.
Posmutnialo mi sie troszke, ze malzonek wcale dumny ze mnie nie jest.

-Czego ci nalac?-pytam Tomka, ktory odpowiada:
-Wszystko jedno .Co masz to dawaj.

Rzucilam okiem na stol, gdzie staly napoje.
-Moze byc lemoniada?-pytam .
-Obojetnie co byle...zimne!-pada odpowiedz.

Sprawdzilam czy mamy lod w zamrazarce.Wrzucilam dwie kostki do szklanki i nalalam mu lemoniady.
Ja musialam zrobic sobie kawe.
Tomek upil lyk i skrzywil sie lekko, pytajac:

-Kaska.. a masz wode?
-...ale taka zwykla czy mineralna?-zapytalam myslac jednoczesnie,ze chyba Tomek nie lubi takich ..barwionych swinstw(tak jak ja)
-Dawaj jaka masz!
Polozylam przed nim butelke wody mowiac:
-..dolej sobie jak za slodkie.

Ja zrobilam sobie ''rozpuszczalna'' i klaplam na stolek .
Tomek malo co sie odzywa a ja tez nie za bardzo mam sile na podtrzymywanie rozmowy.
Mam wrazenie jakbysmy sie co najmniej kilka lat znali.

Po chwili do kuchni wchodzi malzonek i rzuca zdawkowe ''czesc'' Tomkowi.
Wyczuwam , ze jest zly.
Nagle Malzonek patrzy na mnie a jego oczy ciskaja gromy.
Rozezlony pyta:

-..a co ty mu nalalas?!.
''O co mu moze chodzic..''zastanawiam sie w duchu, ze moze picia Tomkowi zaluje ..
Ton jego glosu jest wrecz niemily i wrogi, co wyzwala u mnie zlosc i podniesionym lekko glosem mowie:
-Lemoniade!
Slonce patrzy na Tomka z nieukrywanym zdziwieniem i zaskoczeniem pytajac:
-I ty to mozesz pic???
Zglupialam i zupelnie nie moglam zrozumiec o co mu chodzi...toz za wczesnie zeby pic cos mocniejszego.
Tomek odpowiada:
-spoko..postawilo mnie na nogi.

Zaczynalam obawiac sie czy ja jakiegos udaru jednak sie nie nabawilam bo przestalam ich rozumiec.
Caly ten dialog byl jakis taki dziwny.Czego Slonce taki niegrzeczny....no i co to mialo znaczyc to ''postawilo mnie na nogi''.
''Zle ze mna ...''-jeknelam w duchu ale na dalsze rozmyslania czasu nie mialam bo Slonce sie zas rozdarl:
-Lemoniada???????? Toz to kobito koncentrat cytrynowy (stu procentowy w dodatku) mu wlalas!!!

Popatrzylam na Lemoniade....potem na Slonce, na Tomka i dotarlo do mnie dlaczego Tomek sobie wody tak dolewal i dolewal ..i dolewal.
Zrobilo mi sie przeokropnie wstyd . Dobrze, ze gebe mialam wciaz ''buraczkowa'' od tego biegania bo nie bylo przynajmniej tego wstydu tak widac.
Alez ze mnie kretynka.

Maz z sarkazmem rzekl:
-No to cie ugoscila...
To ostatnie zdanie moglby sobie malzonek darowac bo bez tego czulam sie strasznie glupio(tak jakbym kupila mape Istrii)
Z nutka pretensji w glosie pytam Tomka:
-A ty czego nie powiedziales, ze to cytryna co?!
-Ja tam wszystko wypije-odparl mi na to a ja pomyslalam:''Twarda sztuka z niego''.

Trener poszedl do siebie a moj maz udal sie na miasteczkowa plaze .
Ja musialam troszke odpoczac i doprowadzic sie do porzadku.

Kiedy udalam sie do lazienki i spojrzalam wreszcie w lustro jeknelam rozdzierajaco:''o Boze!!!!''
Moja twarz straszyla! Wygladala jakby mi ja ktos wypedzlowal buraczkiem cwiklowym i to w dodatku....nierowno.
Mialam nadzieje, ze do drugiej odzyskam normalne kolory bo wybieralismy sie na plazowanie do Kuciste.

Slonce polecial na miejska plaze a ja ''myk''do ..lozia.

Wyciagnelam swoje obolale czlonki na wyrku i z luboscia zamknelam oczka.
Wczesniejsza kapiel czesciowo zmyla ze mnie trud biegania i niemal juz nie pamietalam o swoim wyczynie.
Cisza, spokoj i..klimatyzacja.
Przeszkadzal mi ten szum wiec ja wylaczylam i przykrylam sie przescieradelkiem po same uszy.
Zasnelam z usmiechem na twarzy, ze oto i jestem w Raju.
Tak tez sie czulam.Wreszcie moglam sobie pozwolic na slodkie chwile blogosci ''nicnierobienia''.
Jakby w poczuciu winy za ta bezczynnosc pomyslalo mi sie tylko, ze pasowaloby cos zrobic do jedzenia.Za niedlugo pora obiadowa..dzieci ze Sloncem wroca glodne...

''a co tam..pojdziemy na miasto cos zjesc''-stlumilam poczucie winy i zapadlam w sen.
Nie mam problemu ze spaniem czy tez z zasypianiem wiec, niczym jak za machnieciem czarodziejskiej rozdzki, Morfeusz przytulil mnie mocno i conajmniej dwie godziny spalam ''jak zabita''.

Kiedy dotarly do mnie smiechy moich pociech stwierdzilam , ze pora wstac.

Uradzilismy, ze wieczorkiem pojdziemy cos zjesc a na szybkiego zrobimy sobie jakas ''zupinke''.
Duzego wyboru nie mielismy .. swiadomie nie targalismy tym razem wielkich zapasow z Krolestwa-ot pare torebek zup i to wszystko..
(Chcielismy wreszcie odpoczac od gotowania i nastawilismy sie, ze bedziemy jadac poza domem.Jak urlop to urlop!)

Nie mam zadnych wybrednych istotek,jezeli chodzi o jedzenie, zatem barszcz bialy sie ''mignal'' i bylismy niemal gotowi na ..Kuciste.
Zaladowalismy potrzebny ekwipunek i w droge!

Basiulinek i reszta juz czekali na nas przy samochodzie.

Ciekawila mnie ta ladniejsza plaza...ale w sumie moglaby byc ''byle jaka'' bo sam fakt, ze mamy tak wspanialych ludzi kolo siebie, sprawial iz wszedzie bylo pieknie i bajkowo.

Kiedy dotarlismy na miejsce okazalo sie, ze ludzi wcale nie ma tak duzo...jak to pierwotnie podejrzewalismy.
W porownaniu do Tucepi bylo ..prawie pusto:)


Tak ...
Dotarlismy zatem na plazyczke w Kuciste.
Juz samo to , ze nie bylo takiego ''zageszczenia'' jak w Tucepi bardzo mi sie spodobalo.Mozna bylo bez problemu porozkladac naszych siedem recznikow..bez obawy, ze jak czlowiek z wody wyjdzie to zmienia swoje polozenie(bo w Tucepi czasem nam reczniki ''lazily'').
Troszke wiecej prywatnosci niz tam ..gdzie czlowiek niemal do czlowieka przylepiony( i to ..obcego!)

Spodobala mi sie plaza.
Niby kamienie troszke wieksze ale woda bardziej przejrzysta..chyba czystsza ..

O plazowaniu nie bede sie rozpisywac no bo nic szczegolnego sie nie dzialo.
''Rewelacje'' beda dopiero za cztery dni.
Poczatek urlopu byl taki anielski, ze az ..nudny:)

Szczesliwosc wypisana na siedmiu twarzach i zadowolenie...

Na mojej to chyba jeszcze wyraz niedowierzania goscil bo nie moglam wprost uwierzyc, ze moze byc tak pieknie-cicho ,radosnie i spokojnie.
(Za ta spokojnoscia tesknilo mi sie chyba najbardziej).
Nie musilam nigdzie sie spieszyc...patrzec na zegarek..

Wydawac sie nawet moglo, ze czas w miejscu stanal.

Takie chwile chcialoby sie na zawsze zatrzymac ...by wiecznie trwaly.
Wiadomo jednak, ze czasem szczescie bywa ..zludne...ze gdzies tam, w podszewce znajdzie sie i jakas dziurka.
Z poczatku malenka..potem coraz wieksza..

Wtedy jeszcze nie podejrzewalam, ze moj Raj ma taka licha podszewke i ze juz niedlugo nastapi rozdarcie na pol.
Pomimo, ze zadnych kataklizmow myslami nie sciagalam...one i tak doczepily sie do mnie.
Odnalazly mnie ,nie wiem jakim cudem (bo Kaska Kaske przestala przypominac i nie powinny mnie przeciez rozpoznac..) taka bylam ...radosnie odmieniona.
Twarz mi promieniala, w oczach zar.
Szarosc dnia powszedniego zniknela a w jej miejsce zawitala pani Radosc..ubrana w leciutka, blekitnawa szatke Jadranu wprosila sie na herbatke.
Cudnie dlugie loki, upstrzone ozdobkami Orebicowskiego slonca, nadawaly pani Radosci wdzieku i powabu.
Usmiechnela sie do mnie lobuzersko puszczajac oczko i mowiac:
''Szczesciara z ciebie agapi!''
:D

Orebicowskie sloneczko grzalo nas niemilosiernie.Co za tym idzie trzeba bylo sie troszke ''nafiltrowac'' zeby skory za wczesnie nie zrzucic.
Tak wiec miedzy kapiela a opalaniem musialo tez byc i ...smarowanie.

-Kasia co ty uzywasz do opalania-zapytala Basia ciekawie spogladajac na moja buteleczke.
-Tucepowski specyfik koloryzujacy-odpowiedzialam nacierajac wszystkie dostepne partie ciala..poczawszy od buzi ..skonczywszy na stopach.

Basia z ciekawoscia rzucila okiem i zdziwila sie;
-To ty filtra nie uzywasz?! nie boisz sie, ze cie spiecze?
Uspokoilam jej obawy mowiac:

-Nie...W tamtym roku tez tego uzywalam i jakos normalnie mnie opalilo(tak pieknie brazowo).
-A co to jest ?-spytala przyjaciolka.
-To jest ..olejek z akacji!-odparlam.
-Hmm...o akacjowym olejku nie slyszalam..-rzekla Basia ze zdziwieniem.
-Chcesz sie posmarowac?-zapytalam ,na co ona odparla, ze jeszcze za wczesnie bez filtra.

Ja natomiast natluszczalam sie raz po raz, majac w nosie obawy, ze mnie spiecze za bardzo-wszak testowalam rok wczesniej.
Swiecie wierzylam , ze moj eliksir ma akacjowy wyciag w srodku, ktory ma tez dzialanie...lecznicze...
''Wiara czyni cuda'' i ...faktycznie skora zbrazowiala i nie zlazila.

Wykonczylam moje smarowidlo po jakims tygodniu...i kiedy mialam wyrzucic buteleczke do kosza...spojrzalam na nalepeczke coby sobie taka sama kupic.
Duzymi literami napisane bylo slowo, ktore wyzwolilo we mnie tok mysleniowy.
Dopiero wtenczas poprawnie ..zrozumialam..i sobie mysle:
''Boze.. alez tluman jezykowy ze mnie''.
Znowu sie zawstydzilam, ze z agapi to taka...zagapiona gapa.
Tam pisalo jak byk: AKCIJA!!!

Dzieci pozjadaly juz wszystkie ''dziady'' ktore wzielismy na plaze.

Owoce,paluszki ciasteczka ''sie migly'' ...znaczy chcac nie chcac trzeba bylo ''zwijac majdan'' i wracac.
Najmlodszy syn zapamietale grzebal w plecaku w poszukiwaniu czegos co jeszcze mozna zjesc.Wyjadl okruszki krakersow po czym z zawiedzona mina, ze juz nic nie ma, powiedzial:

-Mamo ..nie mam nic jesc..?
Wylapujac blad gramatyczny w konstrukcji zadania poprawiam go:
-Powinienies powiedziec:''Nie mam co jesc''.
-Nie mam nic do jedzenia-odpowiada a ja zastanawiam sie dlaczego zaczyna zle budowac zdania.

W domu mowimy tylko po polsku...powinien mowic poprawnie.Coraz czesciej jednak Dawid ma problemy z odmiana czesci mowy.
Czasem smiesza mnie jego ''przeinaczenia'' ale w wiekszosci denerwuja.
Przemknelo mi przez mysl, ze moze powinnam go uczyc polskiej gramatyki ale wiem, ze nie znalazlabym na to czasu..przynajmniej nie teraz.
Tylko pytanie:''jak nie teraz to kiedy?''
Najblizsza przyszlosc wygladala malo optymistycznie.
Realnie patrzac musialabym zmienic prace..co jest niewykonalne.On jeszcze za maly aby sam przychodzil ze szkoly wiec..musi byc tak jak jest.

Posmutnialo mi sie troszke na mysl o pracy ..o tym ciaglym brakiem czasu i zeby czym predzej o tym zapomniec popatrzylam na morze.
''Jestes na wakacjach!''powiedzialam ze zloscia do siebie samej-''praca won!''
Zwijanie recznikow ,zbieranie ekwipunku plazowego pomoglo mi ''wyprzec '' te..''smutnosci''.

Gdyby nie fakt, ze bylismy strasznie glodni, zapewne zostalibysmy podziwiac zachod slonca.
Kazdy jednak chcial juz wracac.

Ekspresowa kapiel,ubieranie i bylismy gotowi na ''jedzonko''.
Nie mielismy tylko pojecia ''dokad''.
Zdecydowalismy sie na pierwsza lepsza.
Nazwa restauracyjki tak nawet ladnie brzmiala: AMFORA, zatem powinno byc i dobre jedzonko.
Bylo takie sobie ale mielismy za to widok na Jadran, wiec w pelni rekompensowalo to wszelkie ''braki''.
Milo bylo tak siedziec wchlaniajac i upajajac sie Orebicowskim klimatem wiec troszeczke sie ''zabylismy''.
Sprawialo mi przyjemnosc patrzenie na zadowolone gebusie moich dzieci.
Rejestrowalam detale i szczegoly w wyrazie twarzy z wielka starannoscia..probujac w glowie nagrac film na ''potem''.
Pomyslalam, ze..
Te rozanielone miny, to.. szczescie i radosc w oczach bede sobie ''puszczac'' kiedy szara rzeczywistosc dopadnie nas na powrot w swe szpony.
Kiedy codziennosc stanie sie juz tak szara, ze chcac nie chcac wpadne ''w dolek''..

Nie moglismy jednak siedziec tam w nieskonczonosc.
Powolutku, nigdzie sie nie spieszac wrocilismy do apartementu.

Dawid i Daniel zasneli ledwo polozyli glowe na poduszce natomiast starsze dzieci poszly jeszcze na spacer.

-Kasia?! Jestes tam?!-pyta Basiulinek uslyszywszy zapewne, ze moszcze sie na krzeselku na tarasiku.
-Jestem!-odpowiadam bo wlasnie usiadlam i zapalilam papierosa.
-No to przyjdzcie na dol!
-Zobacze ...moze na chwilke...wpadniemy-mowie ale wcale nie jestem pewna czy nie pojde w slady chlopcow.

Czuje sie z lekkka spiaca...co wprawia mnie w oslupienie, zwazywzszy na wczesna jeszcze godzine.
Slonce lezy wyciagniety na loziu jak dlugi, z zamknietymi oczami.
-Kicia..spisz?-zciszam glos w obawie, ze jak spi to nie potrzebnie moge go obudzic ale slysze:
-Nie.
-Idziemy wiec do Basiulinka...na tarasik..?!
Po kilku sekundach Slonce rzuca:
-Jak chcesz mozemy isc.
Jako, ze w ciagu dnia nie mialam wiele okazji aby z Basia pogadac ubieram spodenki i mowie do Slonca:
-To idziemy na chwilke, dobrze?!
Zamiast odpowiedzi widze, ze malzonek wstaje.

Basiulinkowy tarasik pelnil role ''punktu zbiorczego'' wszystkich rodzinek.

-Dobry wieczor wszystkim!-mowimy ze Sloncem i przysiadamy sie do rozweselonej grupki.
Czuje sie tak jak gdybym znala ich wszystkich cale lata.
Slucham jak Beata opowiada i stwierdzam, ze nie ma sobie rownych.Potrafi tak zajmujaco opisywac zdarzenia zyciowe, ze nawet jak ktos nie chce to...slucha.
Od czasu do czasu wtracam kilka slow zeby na mruka nie wyjsc ale...ale w zasadzie to wole sluchac niz mowic...co tez z przyjemnoscia czynie.
Zona Tomka jest niezrownana.Wpatrzona w nia odczuwam podziw....ja tak nie potrafie.
Wole zdecydowanie wystepowac w roli sluchacza niz oratora.

Stwierdziwszy , ze ''chwilka'' minela pozegnalismy sie zyczac dobrej nocki .

Tomek zapowiedzial sie, ze rankiem przyjdzie zwlec mnie z wyrka na ..bieganie i bylam przekonana, ze mowi bardzo serio..musialam sie troszke przespac...
Kiedy dotarlismy ze Sloncem do pokoju..pojawil sie problem spania.
Lozka pasowaloby zlaczyc ale tak jakos i tym razem nie mielismy na to sil .W zwiazku z tym polozylismy sie znowu na pojedynczym.

Kiedy przebudzilam sie nad ranem wystekalam przeciagle:''auuuuuc!''.

Wszystko mnie tak strasznie bolalo, ze nawet jak poruszylam reka to odczuwalam niesamowity bol(o nogach i pupie nie wspominajac).
Nie bylo to bynajmniej efektem spania we dwoje na ''przyciasnym'' lozku..

Nabawilam sie poteznych zakwasow.
Po cichutku ,wolniutko, stawiajac male kroczki powloklam sie do lazienki a potem do kuchni ,zrobic sobie kawe.
Z kazdym krokiem, mimowolnie, usta wyginaly sie w podkowke.
''..no to teraz sobie pocierpisz ,gluupia ty..!''mowilam sama do siebie.
Slonce smacznie spal wiec nie moglam mu sie pozalic..zreszta..wciaz byl o ten bieg zly wiec..pewnikiem by mnie nie przytulil, ani nie pozalowal..ech..!
Jego wzrok zapewne mowilby :''sama zes sobie winna!''.
Skoro nie bylo nikogo kto ''laczylby sie ze mna w bolu'' trzeba bylo wziazc sie w garsc!

Probujac zapomniec, ze czuje sie jak sie czuje usiadlam przy stole, zastanawiajac sie rownoczesnie nad dzisiejszym biegiem.
Przeciez nie bede w stanie przebiec nawet metra....no chyba, ze ...''jakims cudem''.
Tylko nie bylam pewna czy ten limit cudow juz nie wyczerpalam.
Nawet siedzac czulam jakby mi ktos skore naciagal.Cale cialo mialam obolale .
Zakwasy nie byly mi obce ale takich to ja jeszcze nigdy nie mialam.
Zdawalam sobie sprawe, ze po takim wysilku ''przyleza'' ale nie myslalam, ze az tak bolesnie i dotkliwie to odczuje.
''Cierp cialo jakzes chcialo!''-powiedzialam sobie polglosem.
Zachcialo mi sie biegow to mam!

Wewnetrzny monolog przerwalo mi pukanie do drzwi.

Tomek juz zwarty i gotowy do dzisiejszego boju(i zapewne bez zakwasow) czekal pod drzwiami.
Staralam sie w miare szybko otworzyc coby wszystkich na nogi nie postawil ale zanim to zrobilam on juz zwatpil i uslyszalam tylko czlapanie na schodach prowadzacych ''na gore''.
''Se poszedl''-szepnelam w myslach z westchnieniem ulgi.

Wrocilam do kawy..kiedy znowu rozlega sie ''puk puk''.
Pomyslalam:''znowu nie otworze na czas i niepotrzebnie przejde sie do drzwi..'' wiec mowie:
-Wejdz ,otwarte!
Tomek wszedl po czym w zdziwieniu popatrzyl na mnie mowiac:
-To ty jeszcze nie gotowa???
-..a ty taki rzeski ..i nic cie nie boli???-odpowiadam z nutka zazdrosci, ze ino mnie...''wzielo''.
(Gdyby i on ''jeczal z bolu'' byloby mi jakos ...lzej).
-hmmm....-zasepil sie trener a w jego oczach dostrzeglam nutki wspolczucia.
-Dzisiaj biegniesz sam!-zalosnie mu oznajmilam.

Popatrzyl na mnie niczym doktor na pacjenta i rzekl rzeczowo i zwiezle:
-Jak sie nie rozruszasz ..wieczorem bedzie jeszcze gorzej!.
-Myslisz..?!-zapytalam zdajac sobie sprawe, ze ma racje, dodajac-Tomek...nie wiem czy jestem w stanie!
-Jestes!-pada odpowiedz twierdzaca.

Po chwili zastanowienia dochodzimy do porozumienia.
Decyduje sie aby sprobowac.Trener przyrzeka, ze jezeli nie bede ''na silach'' ..natychmiast zawrocimy.
Zebralam sie w sobie i z jekiem powolutku biegne przed Tomkiem(dzisiaj to on musi dostosowac sie do mnie).
Z kazdym krokiem czuje jakby mi ktos pakowal w cialo tony szpileczek.
Aby odwrocic swoja uwage od tych odczuc zaczynam wyobrazac sobie, ze moje nogi sa silne...ze same mnie niosa.
Udaje mi sie zapomniec, ze jeszcze przed chwila z ledwoscia chodzilam.
''Pokonam cie ty wredna istoto!'' -mowie do zakwasow i takim sposobem dobiegam do punktu gdzie wczoraj zawrocilismy.

Przemknelo mi przez mysl, ze do Kuciste lecimy.
Droge w dol pamietalam z wczorajszego plazowania..
-Teraz skrecamy w prawo!-mowi Tomek.
-Tomek...ty chyba zartujesz?!-mojemu zdziwieniu towarzyszy cos na ksztalt przerazenia bo... ''w prawo'' zaczyna sie spora gorka.
-Pobiegniemy pod kosciolek...-zaczyna trener ale przerywam mu , mowiac:
-..o nie nie! stop!

Zatrzymalismy sie przy drogowskazie.Na gorke zdecydowanie nie reflektuje a poza tym brakuje mi juz tchu.
Odpoczywamy chwilke i ...ciekawosc zobaczenia zabytkowego kosciolka bierze gore nad zmeczeniem.
Probuje biec ale nie mam sil.Z zalem mowie Tomkowi:
-Tez chcialabym zobaczyc ale nie jestem w stanie tej gorki pokonac..znajdziemy troszke cienia gdzie moge na ciebie zaczekac..a ty pobiegniesz!

Trenerowi moj pomysl zupelnie sie nie podoba i mowi:
-To moze marszem ja pokonamy?
-Tomeczku ...ja to mialabym problemy nawet z ..wyczolganiem sie a ty o marszu mowisz...

Minelismy wlasnie dwa zakrety gorki i stwierdzam :''ani kroku dalej!''.
Robie siad plaski na poboczu jezdni a Tomek idzie w moje slady.
Czuje sie strasznie zmeczona i nie zwazajac na to, ze pewnie zakurze sie niemilosiernie..klade sie na plecach.
Nad glowa widze niebo przeswitujace tu i owdzie poprzez korony drzew.Drzewa rzucaja troszke cienia, chroniac przed mocnym orebicowskim sloneczkiem, ktore na sile probuje sie do nas przedostac.
Cykady daja koncert.
Zamykam na moment oczy i czuje zapach drzew..przypomina mi sie momentalnie Polska.

Las...chodzenie z dziecmi na grzyby..
W serce wdziera sie tesknota.
Uswiadamiam sobie rowniez, ze nie tesknie za pozostawionymi tam''czterema katami''..mi brakuje .. mojego lasu..
Pojawiaja sie obrazy z przeszlosci:

Dom polozony zaraz przy lesie.
Wystarczylo wspiac sie na gorke by utonac w lesnej ciszy.
Ten chlod, ktory daja drzewa nawet gdy na dworze jest upal...na twarzy delikatne musniecia wiaterku... szelest sciolki pod stopami...to bylo niczym kuferek zlota...
Kiedy tylko mialam chwilke bralam moje dzieciaczki i szlismy na grzyby.
Bywaly dni , ze spedzalismy w lesie pol dnia, do domu wracajac tylko aby cos zjesc.
Dawida jeszcze ''nie bylo w planach'' kiedy las rzucil na mnie urok.
Otumanil i omamil do tego stopnia,ze...
Patrycje prowadzilam za jedna reke, Pauline za druga a Daniela ''targalam'' w nosidelku na plecach.(Zazwyczaj Danielek spal)
Dziewczynki z radoscia szukaly grzybkow...czesto gesto biorac muchomorka za prawdziwka..i robiac zalosna minke kiedy mowilam :''nie zrywaj!''

Obrazy z przeszlosci sprawily , ze wcale nie mialam ochoty otwierac oczu...ale przeciez ..nie bylam sama.
Tomek ...


-Tomek...biegnij na ta gorke a ja tu na ciebie zaczekam!-powiedzialam zdecydowanie.
-Nie zostawie cie tutaj samej!.
-Oczywiscie ze...zostawisz! Nie badz niemadry..coz mi moze sie tu stac?!-probowalam uspokoic jego(i swoje rowniez) obawy -no lec!Siade sobie w cieniu a ty szybciutko wrocisz.
Niebieskie oczy popatrzyly na mnie badawczo. Zrobilam pewna siebie mine i mowie:
-Ja przez ten czas nabiore sil, no idz juz!
-Jak odpoczniesz chwilke to razem pobiegniemy-rzekl a ja mu na to:
-Jezeli nawet tam wyleze to o wlasnych silach nie zejde..a chyba nie chcesz mnie targac z powrotem na rekach...-to powiedziawszy usmiechnelam sie bo..przypomnialo mi sie cos z dawnych, mlodzienczych lat.

Zasepil sie i widzialam jak walczy ze soba.Niezdecydowanie mial wypisane na twarzy i musialam znalezc jakies argumenty coby go przekonac iz nic mi sie tu stac nie moze.
Nie chcialam byc dla niego balastem a gdyby nie pobiegl tak wlasnie bym sie czula.

-Tomek...przeciez to tylko kilka minut, no prosze cie...biegnij! Nie badz uparty!-powiedzialam bardzo stanowczo.

Trener popatrzyl na mnie uwaznie mowiac:
-Ale ..nigdzie sie nie ruszaj ,ok?!
-A dokad mialabym niby pojsc?! Toz ja bym sie za pierwszym zakretem ..zgubila-no!Juz cie nie ma!
-Bede za 10 minut z powrotem-odrzekl i juz go nie bylo.

Chwilke widzialam jego plecy po czym trener zniknal z pola widzenia.
Odetchnelam z ulga, ze posluchal.
Slonce przedarlo sie przez korony drzew i swiecilo prosto na mnie.
Musialam poszukac sobie innego miejsca.Rozgladnelam sie dookola niepewnie i zdecydowalam, ze ulokuje sie na przydroznym glazie.
Obadalam czy czasem miejsce nie jest juz zajete(majac w pamieci, ze gady lubia sie wylegiwac wlasnie przy takich kamieniach).
Zadnego lokatora nie zauwazylam wiec usiadlam .
O wygodzie moglam tylko pomarzyc...Kanciasty i poszarpany kawalek skaly wpijal mi sie nieprzyjemnie w pupe ale przynajmniej bylam oslonieta od piekacego slonca.
Przemknelo mi przez glowe:''a moze by tak siasc pod drzewem..''
Zaraz jednak pomyslalam o mrowkach..kowalikach czy tez czyms co mogloby mnie oblezc..wiec zrezygnowalam.
Nie mialam nic coby moglo mi posluzyc za prowizoryczny kocyk..hmm ...spodenek przeciez nie sciagne i nie podloze sobie...tak wiec glaz byl najlepszym rozwiazaniem.
Siedzenia na poboczu jezdni tez nie chcialam ryzykowac ..no bo istnialo potencjalne niebezpieczenstwo , ze napatoczy sie jakis samochod zjezdzajacy szybko z gorki i mnie ..nie zauwazy..

Siedzialam i czekalam , zmieniajac od czasu do czasu pozycje.
Spacerowac dookola nie bylam w stanie bo nogi mialam jak z gumy.Nadwyrezone miesnie daly o sobie znac.
Serce jednak juz nie walilo jak mlotem..puls wracal do normy.

..nie ma nic gorszego od..czekania.
Nie mialam nawet zegarka aby sprawdzic czas.Zaczelam liczyc do szesdziesieciu..potem znowu..ale dalam za wygrana.
Czasu nie przyspiesze i tak ...wiec rozgladalam sie na boki wylawiajac kazdy szczegol krajobrazu.
Dluzylo mi sie niemilosiernie i chcialabym zeby Tomek juz wrocil..ale jego nie bylo i nie bylo..
Nie slyszal moich zaklec:''Tomcio wracaj juz ,wracaaaaj!''

Nasluchiwalam czy nie slychac tupotu jego stop ale poza cykadami nie bylo slychac zupelnie nic.
Graly wyjatkowo glosno i przez moment zaczelo dzwonic mi w uszach.
Dziwnie sie czulam tak siedzac sama posrod nich ..jak jakis intruz.
Poczulam sie nagle taka..zagubiona i samotna...niczym w izolatce.
''za jakie grzechy..?!''-pomyslalam ale, ze troszke by sie ich tam znalazlo..wolalam nie potegowac przygnebiajacej pustki.
Nie byl to bynajmniej dobry moment na robienie rachunku sumienia.

Zalowalam, ze nie zdobylam sie jednak na to zeby biec na gorke...to na pewno byloby lepsze od takiego siedzenia i czekania.
Probowalam zajac swoje mysli czyms innym ale sie nie udawalo...

Nie bylam w stanie myslec o niczym innym jak tylko o tym, ze czas sie tak wlecze...i wlecze ...

Wciaz nie slyszalam znajomych krokow...
''a jezeli Tomkowi cos sie tam stalo?''-zatrwozylam sie nagle''ja tu na niego czekam podczas gdy...''
Fuklam na siebie rozezlona;nie ma zadnego ''gdy''!
Zaraz pewnikiem uslysze jego ''tup tup''..

Zamiast tego wyczekiwanego odglosu dotarl do mnie zupelnie inny dzwiek.
Slysze oto silnik samochodu..znaczy jakies autko zjezdza z gorki...
Z ciekawoscia spojrzalam na jadacy samochod.
Jakos tak bez konkretnej przyczyny zalozylam, ze to droga malo uczeszczana i ze nikogo na niej nie bedzie.
Samochod rzeczywiscie zjezdzal i nie byly to zadne moje omamy.
Z ciekawoscia probowalam dostrzec czy to czasem nie jakis rodak.
Kierowca w chwili kiedy mnie zauwazyl zaczal zwalniac..

''O nie tylko nie to..''-jeknelam w duchu, ze moze mysli iz na stopa czekam.
Potem jednak zobaczylam wyraz twarzy kierowcy, ktory wpatrywal sie we mnie z takim samym zdziwieniem co ..przerazeniem..
Takie samo przerazenia mial Slonce na twarzy kiedy wykrzyknal wczoraj:''Jezus Maria!!!''

''No tak..pewnie wygladam jakbym reanimacji potrzebowala..''-pomyslalam, ze musze cos szybciutko zrobic aby autko pojechalo dalej..tylko co?!
Przelecialo mi pare opcji przed oczami ale ...co mam pokrecic przeczaco glowa...a moze pomachac ...a moze pokazac kciukiem , ze wszystko ok....albo....
Bo jezeli wygladam strasznie to jeszcze moze ''gosciu'' karetke wezwie..Tomek wroci i mnie nie zastanie...i od zmyslow odejdzie..

Za nic w swiecie nie chcialam zeby samochod sie zatrzymal wiec usmiechnelam sie leciutko...i odwrocilam sie lekko bokiem udajac , ze podziwiam krajobraz.
Nie zaszczycajac juz wiecej kierowcy ani jednym spojrzeniem mialam nadzieje, ze ''odpusci''.
Moja leciutka wada wzroku(delikatne zawezenie bocznego pola widzenia) jakby nagle ustapilo bo wyraznie katem oka zauwazylam , ze samochod zaczyna sie dalej staczac..znaczy..jedzie w dol.

Odetchnelam z niewypowiedziana ulga ..

Cale to zdarzenie troszke przerwalo ta monotonie czekania a po nie tak dlugiej chwili daly sie slyszec trenera kroki.
''Tup tup..tup tup''-moje ''wybawienie'' wylonilo sie zza zakretu.
W sama pore bo to czekanie bylo gorsze niz dwa biegi do kupy





Do domu wracalismy wolniutko.
Nie zregenerowalam sil na tyle wystarczajaco zeby powrotna droge przebiec.
Wiecej bylo marszu niz biegu.

Strasznie sie ucieszylam kiedy zobaczylam, ze wreszcie dochodzimy...do znajomej uliczki.
Jeszcze troszke pod gorke i bylismy w domu.Znaczy ..pod!

-Teraz Ci pokaze cwiczenia na brzuch-powiedzial trener.

Troszku sie wystraszylam ,ze zas na ulicy bedzie musztra i zrobilam wielkie oczy pytajac:

-ale ...tutaj???
-Nie no nie tutaj !Chodz!-rzekl.

Odetchnelam z ulga, ze przynajmniej ludziska sie stukac po czolach nie beda...bo byla juz taka pora, ze ''tlumy''szly na plaze lub z niej wracaly.
Poszlismy z drugiej strony domu, tam gdzie gospodyni miala miejsce na grila.

-Ile wazysz?-zapytal Tomek.
Pytanie zupelnie mnie zaskoczylo.
- Skad niby mam wiedziec?!-odparlam bo wazylam sie wieki temu i nie mialam bladego pojecia ile to kilogramikow mam na czas obecny.

- A teraz stawaj!
-Cooo???-zapytalam i wybaluszylam na trenera slepia.
-Stawaj na wage!-powiedzial zdecydowanie.

Popatrzylam na niego z przerazeniem i pokrecilam przeczaco glowa mowiac:

-Masz wage???-zapytalam a zdziwienie siegnelo zenitu-nie bedziemy sie chyba... wazyc?!
-Nie marudz ! Dawaj.. .no juz! Przeciez zeby widziec rezulaty musisz wiedziec ile wazysz.

Cos mi w srodku zawylo.No przeciez w zyciu nie stane na tym ''mierzydle''.Zaczelam sie zastanawiac nad odwrotem ale cos w Tomka oczach mie nie pozwolilo.Usmiechnal sie jakos tak...sama nie wiem..
W kazdym razie powiedzialam :
-Dobra...ale jak zrobisz jakas nieodpowiednia mine to cie zamorduje!

Niepewnie wlazlam na ta wage ..modlac sie coby strzalka za daleko nie przeskoczyla.
Tomek rzucil okiem i powiedzal:
-Nnno..nie jest najgorzej..myslalem szczerze powiedziawszy, ze wiecej wazysz.
-To moze jeszcze sie zmierzymy?-powiedzialam pol zartem pol serio.

Mialam wrazenie, ze uczestnicze w jakims programie dla ''zrzucajacych kilogramy''.
A juz jak trener pokazal mi serie cwiczen to niemal bylam pewna, ze jestem w jakiejs ''szkole''...nie wiedzac o tym.
Bylo to jednak fajne i takie nowe przezycie dla mnie, ze czulam sie niemal jak jakis..zawodnik czy tez sportowiec podczas treningu.
Pelny profesjonalizm.
Zalowalam, ze w Krolestwie nie mam zadnej pulchniutkiej kolezanki ..bo moglybysmy cwiczyc i biegac.
Samej jakos mi sie nigdy nie chce a jak jest druga osoba do towarzystwa to jakos tak czlowiek sie mobilizuje..po prostu ..bardziej sie chce.


Zadowolona, ze ''nie wymieklam'' i drugi bieg rowniez przezylam, sytalam trenera czy wlazi na..cos do picia...
Tomek na ..''lemoniade'' nie reflektowal mowiac:

-Nie, nie wchodze bo jeszcze mi sie od Twojego chlopa dostanie..wczoraj zly byl okrutnie.
-Na mnie a nie na ciebie-powiedzialam i zastanowilam sie czy dzisiaj bedzie...mnie zly...
Moze juz sie przyzwyczail do moich szalonych zachowan.. :?


Slonce najzwyczajniej w swiecie chyba zaczal sie przyzwyczajac, bo tylko spojrzal na mnie przeciagle i poszedl na miejska plaze.

Mialam zatem chwilke aby doprowadzic sie do ladu.
Basia wpadla na chwilke zeby zaznajomic mnie z planami na ''dzis''.

Jechalismy poplazowac do Kuciste a potem....w rozkladzie dnia cos, co ucieszylo mnie niezmiernie:
Wyjscie do knajpki gdzie mozna bedzie potanczyc.
Na to drugie zareagowalam bardzo entuzjastycznie.
Polaczymy przyjemne z pozytecznym czyli zjemy cos i zabawimy sie odrobinke.
Juz zaczynalam sobie nucic po cichutku ''lalala'' i kroczki taneczne przypominac...plasalam sobie tak od kuchni do pokoju, korzystajac, ze dom pusciutki i ...nikt nie bedzie na mnie dziwnie patrzyl.
Na komputerku wlaczylam sobie podklad ...muzyczny i tak jakos od razu imprezowo wesolo mi sie na duszy zrobilo.

Kiedy wyszlam na tarasik na ...chwile rozmowy z ''przyjacielem'' zaszokowalo mnie, ze juz nie czulam moich zakwasow.
Jeszcze cos tam gdzie niegdzie mnie zaklulo..ale ...zakwasy minely.

Po plazowaniu przyszedl czas na ...pranie.

Troszke czasu do ''tancow'' jeszcze zostalo a reczniki az sie prosily aby je ''przekapac''.
Sol je ''lekko'' usztywnila i takie ''nakrochmalone'' zaczynaly byc z lekka nieprzyjemne.
Pozbieralam wiec wszystkie plazowe.

A skoro juz wzielam sie za pranie to dorzucilam i te lazienkowe i ...pare innych rzeczy.
Wywalilam kolo wanny i popatrzylam na to z lekkim przerazeniem.
Basia wspominala, ze pralka u nich w lazience jest ale jakas dziwna- bo niedosyc , ze sama chodzi(znaczy przemieszcza sie samoistnie) to jeszcze cos z nia nie tak.
(Chyba raz wode wylala na lazienke.)
Stwierdzilam, ze ja dziwnej pralki ''tykac'' nie bede .

Wlozylam korek do wanny,odkrecilam goraca wode, wsypalam proszku i wrzucilam najpierw biale reczniki.
Dopiero czesc rzeczy a juz mialam polowe wanny...
W sumie przyszlo mi do glowy, ze nie jest to wcale takie zle(to reczne pranie) bo mam darmowe cwiczenia na brzuch..i inne czesci ciala.

W lazieneczce male okienko slabo pelnilo funkcje wentylatora..zreszta na zewnatrz upal wiec nawet to , ze go uchylilam niewiele dalo.
Zrobilo sie jak w saunie.Duszno i goraco..i w efekcie zmuszona bylam pozbyc sie koszulki i spodenek a zalozylam stroj.
Para wodna sparwila, ze moje cialo wygladalo jakbym wlasnie z kapieli wyszla.

Przed oczami pojawil sie obraz z dawnych czasow.Nie moich , bo ja nie pamietam prania za pomoca tary...ale na filmach czesto ogladalam metalowe wielkie wanny i tarki....albo pranie w strumieniu.
Zalowalam, ze gospodyni takim tarkowym sprzetem nie dysponuje bo byloby jak znalazl.Usprawniloby mi to troszke prace.
Skoro jednak praprababcie dawaly rade to czemu ja (dyponujac cuudownymi proszkami ) mialabym nie dac???

Nie wzielam jednak pod uwage tego , ze zajmie mi to ''troszke'' czasu.
Kazdy wyprany recznik przerzucalam do brodzika gdzie czekal na plukanie.Uporalam sie wiec z''bialymi'' i przyszla kolej na ''kolory''- plazowe reczniki.
Tu juz nie bylo tak latwo..(wieksze i ciezsze).
Stwierdzilam, ze zostawie je aby sie namoczyly i zrobilam sobie ''brejk''.

-Prysznic bralas drugi raz???-zapytal maz ze zdziwieniem kiedy minelismy sie na korytarzu.
-Nie ...mam darmowa saune!-odparlam usmiechajac sie.
-Co?
-Nic...pranie robie...-odrzeklam otwierajac drzwi na balkon.
Skoro przerwa to musowo musialam zapalic.

Malzonek popatrzyl z dezaprobata i nie wiedzialam tylko czego ona dotyczy..prania czy tez palenia...a moze obydwu tych rzeczy.
-Zagon baby do roboty!-zasugerowal Slonce a ja popatrzylam na niego, skrzywiajac sie lekko.

Co jak co ale pranie to jest ostatnia rzecz jaka bym im powierzyla.
Nie wiem dlaczego ale nie lubie jak one wlaczaja pralke.
Nawet jak Slonce ''puszcza'' mi czasem pranie to ..jakos tak .. nie jestem zachwycona.
W mojej glowie ''ukichalo sie '', ze tylko ja ,osobiscie, zrobie to jak nalezy.
Domownicy moga sprzatac, gotowac, zmywac ale wylacznosc na pranie mam tylko ja.
Nie wiem skad mi sie to wzielo ...dlaczego tak mi sie w mozgu zakorzenilo ale stanowczo zakazalam im ruszac pralki.
Kiedys jak maz sie ''wylamal'' to tyle sie naburczalam i nagadalam, ze potemu juz ..dal za wygrana.

Moje baby(czyli corki i Marta) pieknily sie .
My mielismy isc do Peljeski Dvori..a one wraz z Marcinem i Kasia(corka Marianki) chcieli zobaczyc Korcule.
Moj ''zieciunio'' byl, niczym poradnik i przewodnik w jednym, dla bab...bo niemal kazdy zakatek znal na pamiec.
Nielatwe zadanie ...zwazywszy , ze on jeden ''rodzynek'' z czterema kobietkami(pozniej dolaczyla jeszcze Koni)..
Byl jeszcze moj Daniel i Dawid ...no ale ..oni mlodsi wiec ..nie pasowali do ''mlodziezy''.

Kiedy przerwa sie skonczyla udalam sie do ''sauny''.
Tak jakos siodme poty mnie oblaly, ze z ulga powitalam w lazience Slonce, ktory przyszedl ..''na inspekcje''.
-A nie ma tu pralki???-zapytal patrzac na moja gimnastyke i dodajac-toz ty tutaj do polnocy bedziesz prala...
-Nie jest tak zle-odparlam mordujac sie wlasnie z wielkim kolorowym recznikiem.

Maz wiecej sie nie odezwal i wyszedl.
Troszke zawiedziona, ze idzie mi to tak powoli otarlam pot z twarzy zastanawiajac sie jednoczesnie gdzie ja to wszystko porozwieszam...
Balkon az tyloma sznurkami nie dysponowal..''spinaczkow'' tez nie bylo za wiele..
Po pieciu minutach wrocil malzonek mowiac:

-Bylem zapytac o pralke i wiesz...Ania poddala mi dobry pomysl..Wrzucic wszystko do brodzika i ...podeptac!
-Kicia kapuste mozna deptac a nie pranie!-odparlam na co on powiedzial:
-A ja mysle, ze to wcale nieglupi pomysl..Dawaj te reczniki pod prysznic!
-Pod prysznicem sa juz biale ...gotowe do plukania-odparlam wykrecajac recznik.
Slonce westchnal i rzekl:
-Trzymaj za koniec!
-Jaki...koniec?-zapytalam zaskoczona.
-Koniec ..recznika!-to mowiac pochylil sie nad wanna i zlapal z drugiej strony.

Wdziecznosc rozlala sie po moim serduszku i po raz pierwszy z radoscia przyjelam jego pomoc.
Zerklam przy tym na niego z czuloscia i usmiechnelam sie.
Poczulam sie jak dziecko podczas zabawy.
Pranie stalo sie teraz niemal ...fascynujacym zajeciem.
Glupia prosta i banalna czynnosc wyzwolila we mnie dziwne uczucia...niemal juz zapomniane.
Poczulam jakas dziwna ''jednosc'' z moim malzonkiem.Tak jakby to zajecie zblizylo nas do siebie.
I znowu pomyslalam, ze bardzo go kocham ....znowu popatrzylam na niego ''inaczej''.

Takich chwil brakuje mi w codziennym zyciu, kiedy osoba z ktora sie jest niemal dwadziescia lat jest ...zbyt spowszedniona.
Kiedy wydaje ci sie , ze juz niczym nie moze cie zaskoczyc...kiedy wszystko jest takie..przewidywalne.
Czy to jest..nuda?!
Powiedzialabym ,ze raczej.. brak czasu aby ta rzeczywistosc postrzec inaczej.
Po czesci tez zabieganie , nie pozwalajace cieszyc sie zwyczajnymi rzeczami a dostrzegajace tylko te...niecodzienne.
Zaczelam goraczkowo myslec dlaczego w Krolestwei nie potrafie wynajdywac takich pretekstow..aby byc blizej meza...Dlaczego tylko na wakacjach mi sie to zdarza...

Moje rozmyslania przerwal mi malzonek, ktory wrzucil wykrecony recznik do plastikowej miski.
Odglos pacniecia wyrawal mnie z nostalgii i spojrzalam na nasze dzielo.
Najgrubsza robota zostala zrobiona.
Malzonek niewiele myslac zdjal klapki i wlazl do brodzika .
Zaczal zapamietale ..deptac.
Rozsmieszyl mnie ten widok i tak gapilam sie na to co wyczyniaja jego stopy.
Odglosy:''plusk plusk..pac pac'' stworzyly dziwna muzyke.
Nie do konca przekonana nad skutecznoscia tejze metody patrzylam jednak na niego jak zaczarowana.

-Choc mi pomoc!-rzucil Slonce miedzy jednym pluskiem a drugim.
Pomyslam:''wlasciwie...czemu nie..?!''



-Wiesz Kicia..-zaczelam -przypomnialy mi sie dzieciece czasy, jak tak patrzylam na twoje nogi..
-Kapusta?-zapytal malzonek.
-Kiszenie kapusty!.Obraz wciaz tkwi gleboko uspiony w pamieci..a ty swoimi bosymi stopami go ozywiles.

Widzac, ze maz z zainteresowaniem slucha, ciagne dalej:

-Kiedy bylam mala mama zawsze kisila kapuste w wielkiej drewnianej beczce.
Cala kuchnia zawalona wtedy byla kapusta, marchewka , cebula.
Kiszenie to byl wielki rytual zaczynajacy sie od ..moczenia przez pol dnia nog taty.
Tato jako ''glowny deptacz'' siedzial przez pare godzin z nogami w misce.Nogi musial szorowac ..plukac ..zas szorowac, dopoki mama nie stwierdzila, ze ''juz wystarczy''.
Strasznie go wtedy zalowalam bo tak jakos dziwnie wygladaly te jego biale nogi...odmoczone nienaturalnie..i wydawalo mi sie, ze musi strasznie cierpiec.
Ile moglam miec wtedy lat?!...moze osiem ...moze dziewiec,nie wiem!W kazdym razie bylam...mala.
Kiedy tato poddawal swoje konczyny gruntownej ''odnowie'', mama przygotowywala akcesoria typu: beczka deseczki..kamienie..lniane sciereczki .
Potem warstwami wsypywala poszatkowana wczesniej kapuste, marchew i cebule(posypujac kazda warstwe sola).
Drewniany drag pelnil role tluczka.
Ubiwszy kilka warstw ''paleczke'' przejmowal tatus.Wlazil do tej wielkiej beki i tancowal zawziecie.
To tancowanie chyba niezle mu wychodzilo bo mamy kapusta byla na prawde przepyszna.
Sasiadki sie zachwycaly i mama zawsze kisila wiecej niz potrzeba,zeby pol wsi obdarowac.

Kapusta puszczala soki ktora to wode wybieralysmy, z siostra, kubeczkiem.

Po ubiciu warstwy tato mial przerwe na papieroska a mama szykowala nastepna..
Cala kuchnia pachniala tym kiszeniem.Zapach cebuli unosil sie w powietrzu drazniac nasze dzieciece oczy...i nosy.
W kuchni nie szlo sie ruszyc ..a trwalo to niemal caly dzien.
Zazwyczaj mama wybierala sobote...jako ,ze w niedziele nie trzeba bylo w polu pracowac i mogli po tym kiszeniu troche odpoczac.
Tato zartowal z mamy..mama z taty...a ja lubilam patrzec kiedy byli tacy weseli .

pozniej....

Drewniana beczke zastapila mniejsza ..plastikowa.Tato juz nog nie mial potrzeby moczyc bo tluczek w zupelnosci wystarczal.

Najciekawsze bylo jednak to , ze mama, podczas tego kiszenia, opowiadala nam o swoim dziecinstwie(koszmarnym zreszta).
Jako dziecko czesc rzeczy nie moglam pojac...dopiero jak bylam starsza ''przyszla madrosc''.
Wydawalo mi sie wowczas ,ze mocno przesadzala...ze to nie mogla miec takiego strasznego dziecinstwa.
Ale sluchalam z zaciekawieniem tych..''bajek'' ,ktorych sens dotarl do mnie dopiero po ladnych paru latach.


Cos w tym..''deptaniu ''zapewne bylo bo ..i ja ze Sloncem jakos inaczej siebie odbieralismy.
Tanczac po recznikach cofnelismy sie ladnych kilkanascie lat w ...tyl..
Beztroskosc wyzwolila w nas i inne uczucia.

-Szepne ci cos na ..uszko...-zamruczal Slonce cichutko przytulajac sie do mnie delikatnie.






Ten .. pomysl Ani z deptaniem byl genialny.Zamiast zdzierac sobie dlonie wystraczylo troszke ''tancow'' i pranie mozna bylo rozwieszac.
Dalo nam tez i troszke ..zabawy.

Basiulinek jak zobaczyl ile tego zrobilismy zalamala rece i stwierdzila, ze nastepnym razem wyprobujemy pralke (ktos tylko bedzie musial stac na strazy i pilnowac maszyny).
Swoja droga to nie wiem jakim cudem ale zawsze (nie wazne czy w domu czy na wakacjach) tego prania mam..''tony''.

Szybciutko jakos nam ten czas minal i nadeszla pora by pojsc cos zjesc.
''Straszyzna dzieciowa'' poplynela na Korcule a my w doskonalych nastrojach poszlismy do Peljeski Dvori.

Usiedlismy przy stoliku rozgladajac sie ciekawie dookola.
Ja w szczegolnosci zainteresowana bylam ta...muzyka na zywo oraz parkietem.
To drugie wydawalo mi sie takie male i choc okragle to ...niewystarczajace dla wszystkich gosci.
Zalozylam z gory , ze kazdy bedzie tanczyl i ze bedzie scisk i tlok (nic bardziej mylnego bo tylko czasami zdarzaly sie ''tlocznosci'').
Niektorzy wcale nie wykazywali zainteresowania tancem.
Garstka tanczyla ..reszta spokojnie siedziala przy stolikach ''posilkujac sie''.

Nie wiem co sobie zamowilismy ale wiem, ze smaczne to bylo a ceny przystepne.

Musze tutaj oddac czesc kelnerowi Iwankowi.Ten chlopak przechodzil samego siebie.
Lawirowal miedzy stolikami dwojac sie i trojac aby szybko obsluzyc gosci.
Niewymuszony usmiech na twarzy, wesole spojrzenie.
Chcialoby sie go usciskac za takie wlasnie podejscie do klientow.
Ja wiem , ze to tez zasluga napiwkow(czasem wcale nie takich znowu malych) ale..pieniadze pieniedzmi...
On po prostu mial w sobie taka serdecznosc..zyczliwosc wypisana na twarzy, ze ujal mnie tym od pierwszej chwili.
Od tamtej pory dla mnie ta restauracja zmienila nazwe na: ''u Iwanka''.

Chwilke przed wyjazdem do Orebica dolaczylam do forumowej Rodzinki sluchajacej cro muzyczki i wprost nie moglam doczekac sie czy wylapie cos z Radyjka.

Kiedy Zespol muzyczny zaczal grac okazalo sie, ze nikt tak strasznie na parkiet sie nie kwapi...nikt sie nie zrywa i nie pedzi...
A juz wyobrazalam sobie, ze na dzwiek pierwszych akordow ludzie tlumnie ''powstana''..
Zbilo mnie to z tropu.No i co???
Na parkiecie tylko jedna para a ja mam ze Sloncem isc sie bawic..hmm...
Zamyslilam sie ..
Z jednej strony nogi az sie rwaly z drugiej deprymowal mnie brak tanczacych ludzi.
Znowu niesmialosc sie we mnie odezwala.

Niepewnie rozgladnelam sie za Iwankiem...bo winko nam sie skonczylo.
Zamowiwszy druga karafke Slonce zapytal:
-Idziemy sie zabawic?!
-Nie jestem pewna...-odpowiedzialam z wachaniem.
-Chodz!-rzekl maz a ja zrobilam tylko jakas glupia mine.
Tak calkiem na trzezwo nigdy nie potrafilam sie bawic..
-Zaczekaj..skoncze moje winko i ...pojdziemy-obiecalam.

Saczylam je powolutku z nadzieja, ze towarzystwo sie ''rozrusza''..ale nie zanosilo sie na to.
Na parkiecie dwojka maluchow szalala z radoscia i wspomniana para.

Zaczelam sie bac, ze chyba przyrosne do tego siedzenia bo jakos nie mialam odwagi by ot tak wlezc na parkiet i sie bawic.
-Idziesz wreszcie?!-zniecierpliwiony malzonek zrobil gniewna mine.
-..no ide..-odrzeklam dalej siedzac.
-???-Slonce wpatrywal sie we mnie wyczekujaco.
-Poczekaj zapale sobie tylko ...-co powiedziawszy siegnelam po ''przyjaciela''.

Zawsze to kilka minut do zyskania.
Kiedy jednak niedopalek wyladowal w popielniczce malzonek wzial mnie za reke i delikatnie pociagnal.
Podnioslam pupe i pomaszerowalam z mina skazanca na parkiet.
Po godzince troszke wiecej ludzi ruszylo w nasze slady i juz parkiet nie swiecil pustkami...ale to juz nie mialo znaczenia bo ...ja juz zapomnialam , ze ludzie sa dookola ..i ze moze badawczo mierza nas wzrokiem...niesmialosc zniknela z chwila kiedy zaczelam sie bawic.


Tamtego wieczoru to byly tylko srednio umiarkowane tance..takie..''przedbiegi'' bo za kilka dni okazalo sie, ze Iwankowe winko wcale takie slabiutkie nie bylo i troszke mi w glowie...''zaszumialo'':)
i mozna by smialo rzec''oj szlala szalala...
Agapi za woda..''


Teren zostal rozeznany!
...z kazda nastepna wizyta u Iwanka bylo tylko..lepiej...




Jestesmy w Raju...

''Milosc kwitnienie wokol nas..''-wszyscy sie kochaja ..ciesza ..zadowolenie na twarzach..
Orebic-''Wyspa Szczesliwosci''!


Na razie!

..zaczynaja sie bowiem tego wieczoru pierwsze ''zgrzyty''...

Po tancach wracamy do domku, kladziemy sie grzecznie do lozeczek...
-Czego zes dala dzieciom pokoj z wielkim lozkiem?!-pyta gniewnie Slonce krecac sie na wszystkie strony na naszym malenkim.
-No a jak niby moglyby sie tutaj pomiescic..???-pytam pelna zdziwienia, ze wogole moglo mu cos takiego do glowy zaswitac.
-Zawsze cosik na wakacjach wymyslisz...jak nie pan M. (w Tucepi) to ..pojedyncze lozko, gdzie czlowiek sie wyspac nie moze porzadnie...-zaczal ''przemowienie ''malzonek.
-Mozemy zawsze zlaczyc dwa do kupy!-odparlam nie widzac problemu.
-Taak..!Bede sie jeszcze ''siepal'' z meblami co noc..-odburknal Slonce.

Pomyslalam , ze przeciez to zaden problem..ale na dyskutowanie jakos sil mi zabraklo i powiedzialam:

-Wiesz...jak ci niewygodnie to ..przeniose sie ..''do siebie'' czyli na drugie lozeczko a ..hmm...jak bedziesz mial ochote na...''szeptanie na uszko'' to ...powiedz,ok?!
Popatrzyl na mnie wsciekle i warknal:
-Nawet na wakacjach sie nie moge do ciebie ..przytulic tylko osobno mamy spac.....?!
Zaczynal mnie juz denerwowac i odpysklam :
-Tobie to dogodzic normalnie ciezko..!Zlaczyc do kupy ''spania'' to zadna filozofia!

Zasnelismy bez przytulania na osobnych lozeczkach i spalo mi sie...calkiem calkiem.
Ciekawilo mnie czy Slonce tez wstanie bardziej...wypoczety..
Nie wstal.

Znaczy ..:
-Dzien dobry spioszku..!-zaswiergotalam nad uchem zeby sie budzil.Najwyzsza pora bo juz kolo dziesiatej .
Ja juz zdazylam kawke u Ani zaliczyc...a Slonce w najlepsze chrapie.
Przeciagnal sie tylko i odwrocil plecami...
-Kicia ..no wstawaj..!-poprosilam milutko na co uslyszalam:
-Widze, ze ci sie dobrze spalo...samej...

Wylapalam nutke sarkazmu w jego glosie znaczy..trza zrobic ''odwrot''..
Wywrocilam oczami i z westchnieniem poszlam zobaczyc co slychac u ..mlodziezy, zostawiajac Slonce w spokoju.
Do Kuciste i tak dopiero o 14-ej ..wiec moze spac nawet do poludnia, zdecydowalam.

Baby malowaly sobie wlasnie pazurki wiec poszlam w ich slady.
Zadowolona, ze chociaz na wakacjach mam ladne paznokcie wyciagnelam dlonie przed siebie podziwiajac efekt...
''Slicznie..'' powiedzialam bardziej do siebie niz do bab...
Paula zerknela na moje dzielo i podajac mi jeszcze jakis tam..''utwardzacz'' powiedziala:
-Przeciagnij tym ...
Kiedy bylam w trakcie ''utwardzania'', slysze jak Slonce mnie wola(znaczy...domyslilam sie ,ze to o mnie chodzi )..

-A matka gdzie zas lazi..???!!!
''Ocho...!''-mysle sobie..cos ''nam do dupki wlazlo...!


Rok temu nie udalo mi sie zobaczyc Korculi...a teraz mialam ja ''na wyciagniecie reki''.

Mielismy plynac wieczorkiem i zachod slonca zobaczyc..
Korcula podobno wlasnie podczas takiego zachodu jawi sie najpiekniej.

Dzieci ubraly sie ekspresowo i czekaly gotowe do wyjscia.
Maz tez..tylko oczywiscie ja (jak zwykle)..na koncu i ostatnia- patrzylam na lozko ..
Niezdecydowanie malujace sie na mojej twarzy ''podnioslo cisnienie'' Sloncu.
Widzialam, ze zaczyna juz w miejscu dreptac wiec (ciagle nie przekonana do konca) wzielam z lozka jedna z bluzek.
Mialam ich rozlozonych chyba z piec...i za nic nie moglam sie zdecydowac w ktorej ''dzisiaj wystapie''.
Wiedzialam tylko, ze ''gaci'' nie zmienie...ale bluzka..

Chcialam ladnie wygladac ..no wszak tylko na wakacjach mam czas na taki luksus aby sie stroic.
Do pracy latam ''byle jak'' znaczy..przewaznie w czyms wygodnym.
Na makijaz tez jakos sil nie mam i...czasu, zatem tylko kilkanascie dni w roku moge poczuc sie naprawde..''kobieco''.


Usprawiedliwiona przez sama siebie za to guzdranie, zarzucilam biala koszulke i popedzilam do lustra.
Niczym surowy sedzia spojrzalam na siebie z dezaprobata i zdarlam ''biale cudo'', ktore jakos tak wcale mnie piekniejsza nie zrobilo.
Druga i trzecia bluzka spowodowala juz moja irytacje.
Jakze zazdroscilam kobietom, ktore naloza na siebie byle co i wygladaja ladnie.
Ja zawsze mam ''ciezki orzech do zgryzienia'' w tej kwestii(i dlatego tez.. nie nawidze zakupow!)

Chcialo mi sie juz wyc...wszystkie bluzki byly...do kitu.

Stalam tak na wpol rozebrana..w staniku, patrzac sie na kazda po kolei..a lzy bezsilnosci zakrecily sie w oczach.

Slonce spojrzal na zegarek i powiedzial:

-Za piec minut mamy byc na dole...wszyscy zapewne juz czekaja przed domem...
-..ale ja nie wiem co mam zalozyc..!-jeknelam rozpaczliwie, dodajac:
-..no patrz sie jak ja w tym wygladam!!!

Maz wywrocil oczami, westchnal i powiedzial zly:
-Wszystkie sa dobre..ubierz byle jaka na litosc..boska! Nie mamy czasu!!!

Popatrzylam zas na moja ''garderobe'' i niepewnie naciagnelam rozowy podkoszulek.
-No ! I w tej mozesz isc!-rzekl Slonce a ton jego glosu nie pozostawial mi zludzen.
Jezeli sie zaczne przebierac to pewnikiem Korculi nie zobacze.

-..nie wygladam w tym dobrze...-zaczelam ale zdazylam tylko to powiedziec, bo jego wzrok zaczal''sypac gromy''.
Nie wystawiajac juz zatem jego cierpliwosci na dalsza probe z westchniem dalam za wygrana.
Zreszta Basia juz wolala, ze czekaja na nas.
Ominelam lustro nawet nie rzuciwszy na nie okiem.

Wszyscy juz faktycznie byli gotowi i czekali przed domem.

Zatem ..pora na powiedzenie Korculi ''dzien dobry''.
Pomaszerowalismy szybkim krokiem zeby zdazyc na statek( ostatni jaki plynal dzisiaj).

Z kazdym krokiem jestem coraz bardziej zla i wsciekla.
Najpierw wsciekam sie na siebie...bo probuje sobie wyobrazic jak ta rozowa bluzeczka musi okropnie wygladac ze spodniami w zblizonej tonacji...a potem zlosc skierowywuje na moje Slonce.
Wsciekla jestem, ze mam na sobie co mam...i czuje sie tak ...rozowo..niczym ''Swinka pigi''.

Do wscieklosci dolacza sie zal, ze Pati nie chciala z nami plynac.
Nie chcialo mi sie jakos wierzyc, ze wczoraj choroby morskiej sie moje dziecko nabawilo.
Tyle razy promem plynela i jakos wszystko bylo ok...a tu po wczorajszej wyprawie na Korcule...nagle choroba morska sie o nia upomniala.
Kiedy zaczelam drazyc temat tejze przypadlosci, ''wyszlo szydlo z worka''..

-Patrycja...a co ty w lozku???-zdziwilam sie niepomiernie widzac, ze najstarsze dziecko..''zaniemoglo''.

Dzieci sie ubieraja..a ona lezy ''przezroczysta'' i taka jakas....na wpol zywa..

-Ja zostaje, bo mam chorobe morska..-odrzekla cichutkim glosem.
-Co???-zapytalam bo ..jakos nie potrafilam zrozumiec o czym moje dziecko mowi.
-Nie moge plynac z wami.-rzecze Pati a u mnie podejrzliwosc wzrosla.
-Przeciez ty nie masz zadnej choroby morskiej! Ubieraj sie!-mowie kategorycznie.
-Od wczoraj ...mam!-odpowiada corka.

Przypatrzylam sie jej jeszcze uwazniej i stwierdzilam, ze wyglada jakos...''chorawo''.
Zadnym jednak sposobem nie potrafilam uwierzyc iz to ...wina plyniecia statkiem.
Cos mi tutaj nie pasowalo.
Odwrocilam sie w strone drugiej corki i pytam:

-Paula...a ty nie masz tej....choroby???Tylko Pati ''wzielo''.
Paula mowi:
-..no bo Patrycje na statku wychustalo...i zwymiotowala ...
-To dlaczego ja sie dopiero teraz dowiaduje???-pytam z pretensja w glosie-nie laska bylo mi o tym powiedziec???
-..ale o czym?-pyta Paula nie rozumiejac.
-no jak to o czym???-podnioslam glos bo juz lekko mnie zaczela irytowac- ze ma chorobe morska!

Paulina uciekla spojrzeniem w kat.
Cos mi tu zaczynalo ''nie grac''.
-Paula....!-zaczelam-tylko mow prawde!
-Ja nie wiem co ona ma ...a czego nie ma....ale gdyby wczoraj na Korculi drinka nie pila...to ...-zaciela sie mlodsza corka kiedy spojrzalam na nia ..jak spojrzalam.

No pieknie...to juz sie wydalo zatem skad ta choroba nam sie wziela.
''Ja z tymi babami to oszaleje'' -zawylam w duchu, ze zaczynam tracic nad nimi kontrole.

-Po jaka cholere ci ten drink byl???....myslisz, ze to oznaka doroslosci?!-zdenerwowalam sie.
-Mamooo...tam wcale prawie alkoholu nie bylo czuc..-zaczyna Pati a ja nie wiem co mam powiedziec.

Zdaje sobie sprawe, ze juz dzieckiem nie jest ale...tez do doroslosci brakuje jej paru miesiecy..
Wiem rowniez, ze po Balu na zakonczenie szkoly..mlodziez pila alkohol..(w tym moje dziecko)
Zatem jestem ''w kropce'' jak zareagowac?
Udac, ze nie wiem o tym( a przeciez wiem)...czy podejsc do tego spokojnie i zwrocic jej uwage, ze wcale to nie jest dla niej dobre...
Wyglosic mowe, ze w jej wieku jeszcze za wczesnie itd....
Wsciec sie i ja wyszarpac...

Rozne opcje przewinely sie mi przez glowe.
Wybralam ta, ktora nie robila ze mnie hipokrytki...bo jakos dwulicowosci to ja nigdy nie cierpalam .

Mowe wyglosilam(krotka, zeby cos tam do niej dotarlo),zganilam ja i z westchnieniem przyjelam do wiadomosci iz najstarsze dziecko zle sie czuje przez wlasna glupote.
Oczywiscie Pati zarzekala sie, ze naprawde to nie wina drinka tylko ...tej choroby morskiej...ale..mnie nie przekonala.

Zatem zostala w domu.
Ania i Herman nie plyneli na Korcule ,tak wiec nie byla sama.


Wszystko to jakos podenerwowalo mnie i w polowie drogi mialam zamiar popedzic do domu, by sie przebrac...(''luknac'' przy okazji co porabia moje dziecko).
Ocenilam jednak swoje biegowe szanse i wyszlo mi, ze albo plyne taka rozowa..albo nie plyne wcale.
Nie mialam wyboru i musialam pogodzic sie z faktem, ze wygladam koszmarnie.
Jakos tez smutno mi bylo, ze Pati nie ma z nami..

Czy moglam zatem zachwycac sie urokliwa Korczula kiedy serce mi ''wylo''....:(


Nie wiem czy nie ucieszylabym sie gdyby nagle...jakims cudem stateczek nie odplynal...

No ale...u mnie cuda to az tak czesto sie nie zdarzaja..wiec oczywiscie zdazylismy na ostatni kurs dzisiejszego dnia.
Kiedy wlasnie bylismy w trakcie wchodzenia na poklad zadzwonilo moje dziecko ..

-Mamo...gdzie jestescie?!-pyta Pati.
Przemknelo mi zaraz przez glowe, ze moze sie jej pogorszylo.
Corka jednak mowi:

-.. no bo ja wlasnie ide do portu.zdecydowalam sie poplynac z Wami.
-To cudnie corcia tylko, ze my za dwie minutki odbijamy...
-To poplyne nastepnym.
-Nastepnego juz dzisiaj nie ma!-mowie i robi mi sie jeszcze bardziej smutno.
Ciesze sie jednak , ze dziecko mi tak szybko ''cudownie ozdrowialo''..
-aa...no to wracam do domu...a nie mozecie zaczekac???-pyta Pati.

Coz mi szkodzi sprobowac zapytac...
Podchodze do pana, ktory wlasnie podnosi kladke i pytam czy nie mozna by bylo zaczekac chwilke z odplynieciem.
Na pytanie dlaczego odpowiadam, ze jeszcze jedna osoba z nami chce plynac.

-..a gdzie ona jest?!-pyta pan.
- ..bedzie za piec minut-odpowiadam na co uzyskuje odpowiedz, ze piec minut ...nie da rady..
Rozumiem i podziekowawszy grzecznie, informuje corke iz niestety ..nie mozemy czekac.

Pati tak jakby z zalem powiedziala:
-no to trudno..

Mnie natomiast smutnosci takie wziely , ze nie bylam w stanie cieszyc sie wycieczka a o podziwianiu zostawianego w tyle Orebica juz nawet mowy byc nie moglo..



Rozkojarzona przez te moje..''rozowosci'' niewiele co tej Korculi zobaczylam.

Czulam sie jak jakis ..skazaniec.
Oto ja ...(ktora przeciez uwaza, ze ''nie szata zdobi czlowieka'') nie wiedziec po jaka cholere.. obrzydzilam sobie ten dzien az do przesady.
Przez taka bzdure i glupote zamiast usmiechu mialam grymas na twarzy.

Kiedy teraz to analizuje zas wychodzi mi, ze duzo rzeczy przytrafia mi sie ''na wlasne zyczenie''.
Wystarczylo przeciez wtedy troszke ''luzu''; beztroskiego spojrzenia na ''pink'' i moglabym zachwycac sie Korcula, ktora nie bez racji, zwana jest ''Malym Dubrovnikiem''.
Kazda uliczka konczy sie ponoc ...schodami.
Gdyby nie moje samopoczucie potrafilabym to naocznie stwierdzic ale..teraz to musze wierzyc temu co przeczytalam.

Malo mnie obchodzily schodki ..uliczki...mury.
Ja okazalam sie sama dla siebie bezlitosnym ...''katem''...
Leb potoczyl sie po bruku i tak szlam...''bez glowy'', niczym slepiec.
Niewidzace oczy rejestrowaly to co dookola ale nie przesylaly dalej.
Mury i uliczki Korculi nie powodowaly zadnej reakcji.
Beznamietne oczy niby widzace a...niezauwazajace.

-Moze bys sie tak usmiechnela...-zapytal malzonek biorac mnie za reke.
-Nie umiem!-odrzeklam westchnawszy glosno..tak glosno, ze chyba to moje westchnienie do Orebica dolecialo.
Malzonek popatrzyl na mnie i wzmocnil uscisk dloni, probujac wyrwac mnie z tego ''otepienia''.
Ten ..czuly gest, mowiacy: ''nie martw sie taka glupota'' tylko mnie rozdraznil i swoja zlosc przenioslam na niego mowiac:

-I ty powiedziales, ze dobrze wygladam....????!!!!
-Nie przesadzasz ???-odpowiedzial pytaniem na pytanie, dodajac:
-Nie wygladasz wcale tak tragicznie...

Staral sie jak mogl ale.. dalo to .. tylko tyle, ze zaczelam go obwiniac, iz mnie pospieszal.
Cud , ze nie wyszczelal mnie po dupie jak rozkapryszonego dzieciaka....bo chyba mi sie nalezalo.

Zwiedzanie (na cale szczescie) nie trwalo dlugo.
Z ulga powitalam stateczek z napisem:''Korcula-Orebic'' i dopiero jak odplywalismy, zrobilo mi sie zal zmarnowanych chwil.
Dopiero wtedy przyszlo ..''opamietanie''..
Zbyt pozno!


Poszlismy... ''odreagowac'' do ''Iwanka''..gdzie zapomnialam, ze jestem rozowa.

Zjedlismy ..potanczylismy troszke i udalismy sie do domu, gdzie...''rece mi opadly'' ..