czwartek, 7 marca 2013

Piekłow Raju-część czwarta

Dzwiek otwieranych drzwi samochodu byl taki mily dla ucha. Oznaczal koniec jazdy..i az mi sie lzej na sercu zrobilo;dziwnie lekko i radosnie.

Oto dotarlismy cali i zdrowi do naszego Raju .

Tamtej radosci, ze wreszcie meka dobiegla konca nie jestem w stanie ubrac w slowa.Zadne tez slowa nie oddadza w pelni tego co poczulo rownoczesnie siedem duszyczek.
To jakby ktos nas nagle uwolnil od wielkiego ciezaru.
Radosc pomieszana z niedowierzaniem, ze to juz nie postoj a nasz- cel!.
Wydaje mi sie, ze mozna to porownac do radosci zdobycia szczytu...
W mgnieniu oka zapomnialam, ze jestem zmeczona ...ze Slonce ledwo stoi na nogach..ze dzieciaki umordowane...

Duchota zamiast przeszkadzac wyzwolila we mnie tesknote aby jak najszybciej zobaczyc Basi Orebic.
To jednak musialo poczekac.

Najpierw niezliczona ilosc usciskow i caluskow.
Troszke nam zeszlo zanim z kazdym zesmy sie przywitali ...tzn z mezem Basi i synem , z rodzicami Basiulinka- no i z gospodynia oczywiscie tez(choc teraz to nie jestem pewna bo chyba do niej poszlismy pozniej ciutke..)
Potem poznalismy pozostale rodzinki, ktore zajmowali poszczegolne apartamenty.
Uzbierala sie nas w ten sposob bardzo pokazna grupka ludzi...22 osoby o ile sie w liczeniu nie pomylilam(Basia skoryguje jakby co :) )

(W dalszej czesci przedstawie ich troszeczke blizej.)

Po zapoznaniu sie przyszedl czas na wyjecie z auta bagazy,zebysmy mogli sie ''doprowadzic do uzywalnosci''.
Bylo tyle rak ofiarowanych do pomocy, ze w rezultacie ja chyba tylko stalam i rozmawialam z Basia i jej mamusia.

Tu musze troszeczke napisac o leku, jaki odczuwalam jeszcze w Anglii, na wiesc ,ze poznam tyle nowych twarzy.
Mialam nielatwe zadanie, bo oto musialam ''dusze dzikuski ''schowac do kieszeni i ''wyjsc do ludzi''.
Musialam przelamac wewnetrzne opory i ..rozmawiac.
A ja staje sie wtedy z lekka niesmiala i zawstydzona.
Doszla jeszcze jedna rzecz...otoz zarowno Basiulinek jak i jej mamusia (forumowa babiczka) znaly mnie i moja rodzinke z Relacji...co za tym idzie obawialam sie czy mamusia Basi nie uzna mnie za jakies...wynaturzenie.
Owszem .... Basia uprzedzila mnie , ze mama jest zachwycona agapi ale...nie do samego konca jej wierzylam.
Usmiech jakim obdarzyla mnie Babiczka sprawil iz wszelkie moje obawy pierzchly .

-Witaj agapi!!!-zawolala uradowana calujac mnie na powitanie.
-Dzien dobry-wykrztusilam szukajac w jej oczach nutki ..dezaprobaty badz tez ''angielskiej zyczliwosci''...

Nic takiego jednak nie znalazlam.Zamiast tego zobaczylam przeogromna zyczliwosc i radosc kiedy mnie usciskala.
W ulamku sekundy stalam sie jej wiezniem.
Swoja serdecznoscia sprawila iz nagle przestalam sie obawiac.Lek ulotnil sie tak szybko jak sie pojawil.
Pelna wdzieku naturalnosc i dobroc Basiulinkowej mamy usidlila agapi i Kaske na amen .
Jak zaczarowana wpatrywalam sie w twarz Babiczki ..majac wrazenie, ze potrafi ona czytac w moich myslach..
Tak jakby Basi mama wiedziala o mnie wiecej niz ja sama .

Pozniej opowiem jak powolutku wplywala na to , ze zaczelam lubic agapi..

Teraz nadszedl czas aby zobaczyc nasze lokum...
Drepcze za Basia, ktora pokazuje mi nasze pokoje, kuchnie, lazienke ..myslac rownoczesnie, ze moglabym nawet na klepisku spac ..

-I jak?! Moze byc?!-pyta z niepewnoscia w glosie Basia wyrywajac mnie z zadumy.
-..no pewnie!-odpowiadam szybciutko,zeby sobie nie pomyslala, iz ta zaduma to moze z rozczarowania.

Przezyte emocje zbieraja swoje zniwo.
Zmeczenie obejmuje mnie powolutku powodujac, ze nie jestem w stanie myslec jak sie ulokujemy ...kto gdzie bedzie spal..
Dzieci mysla za mnie i juz taszcza walizki do wiekszego pokoju, gdzie jest jedno wielkie loze malzenskie i jedno niemalzenskie pojedyncze.
Slonce i ja mamy drugi pokoj..mniejszy, z dwoma pojedynczymi lozkami.
Mysle :''Coz...zlaczymy je do kupy i bedzie ok!''
Z tym zlaczaniem to roznie pozniej bywalo.. ale to w kolejnej czesci..

-To teraz zostawiam Was samych a pozniej zapraszamy do nas..jak sie wykapiecie i troszke odpoczniecie-mowi przyjaciolka.
-Dzieki Basiulinek!-odpowiadam i marze tylko o tym zeby zmyc z siebie ten wilogodzinny trud podrozy.

Czuje sie taka brudna jakbym z miesiac sie nie kapala.
Z niewypowiedziana ulga wskakuje pod prysznic kiedy lazienka wreszcie pustoszeje.
Dzieciaki juz wykapane i przebrane rozpakowywuja walizki, a ich podekscytowanie nowym miejscem..wywoluje u mnie usmiech zadowolenia.
I znowu pomyslalam:
''Tak malo trzeba czlowiekowi czasem do szczescia''- i westchnelo mi sie glosno, ze tak rzadko mysle w ten sposob..
Ze czasem oczekuje od zycia zbyt wiele..a potem sa lzy rozczarowania i..zawodu..

Zostawiajac zmeczenie pod prysznicem, wycieram sie szybciutko i zakladam swieze ciuszki.
Czysciutka... czuje sie jak odmieniona.
Mokre wlosy wygladaja jak rozcapirzona miotla ale nie chce mi sie uzywac suszarki.Przeciagam je tylko szczotka, pozwalajac im ulozyc sie byle jak.
Spiesze sie przeciez ''na dol'' aby porwac Basie na chwilke i moc z nia pogadac..mam jej tyle do powiedzenia:)

-Choc pokaze ci plaze-powiedziala Basia dodajac szybciutko-tylko sie nie zniechecaj bo miasteczkowa plaza taka sobie.
My pojedziemy jutro na inna ,piekniejsza.
-uhm..-odpowiedzialam rozgladajac sie ciekawie na boki probujac ustalic roznice miedzy Orebicem a Tucepi.




Tu bylo tak jakos ..inaczej.Nie umialam okreslic czy lepiej czy gorzej niz w Tucepi.
Bardziej spokojnie, mniej ludzi, mniejszy gwar na ulicy.
Wymarzone miejsce aby sie wyciszyc..a moze nawet aby pisac...
Tak ...
Pomyslalam ze moze zaczne prowadzic cos ala ''wakacyjny dziennik'' .Kazdego dnia bede sobie ''skrobala '' na pamiatke potomnym:)
(Pozniej okazalo sie , ze nie mialam na to czasu bo tyle sie dzialo).
Dopadly mnie jakies ''gornolotne mysli'' i jakas niepojeta egzaltacja.
W obawie aby Basi ''nie przestraszyc'' zatrzymalam emocje w srodku.
Tylko w mojej glowie......


Agapi chwycila Basie za reke i w podskokach pobiegla przywitac sie z Jadranem.Potem trzymajac sie za rece krecily sie w kolko dopoki orebicowskie niebo nie zaczelo tanczyc wraz z nimi..szybciej i szybciej az do utraty tchu.
Potem padly na piasek jak dlugie zasmiewajac sie do lez..a morze szeptalo im do ucha o radosci ..o przyjazni...o milosci..
Opowiadalo im ''Bajke o Szczesciu''.
Zachodzace sloneczko zapytalo na odchodnym morza:''A co to jest to...szczescie?!''
Jadran zastanowil sie chwilke...Fale sie uspokoily i juz nie uderzaly z taka sila o brzeg .Zrobilo sie ciszej na kilka sekund po czym w zamysleniu odparl:

''Szczescie to jedyna rzecz, ktora sie mnozy, jesli sie ja dzieli.''

Sloneczko lekko poczerwienialo.
Zawstydzone zaczelo szykowac sie do snu..no bo jak mozna bylo nie wiedziec...takiej oczywistej oczywistosci..
:)


-Idzie twoj maz z dzieciakami!-powiedziala Basia, ktora (wczesniej niz ja) go dostrzegla .

Malzonek lekko sie obruszyl, ze zamiast na niego poczekac ''wydarlam '' z Basia jakby mi sie pod nogami palilo.
Chwilke posiedzial z nami na murku po czym z luboscia rzucil sie w fale...choc woda wcale juz taka ciepla nie byla.
Dzieciaki poszly w slady taty a ja odlozylam to ''przywitanie sie'' z orebicowskim morzem na jutro.
Zadowoleni wrocilismy do domku.

Mielismy zaproszenie na Basiulinkowy tarasik aby sie zapoznac z reszta ekipy.
Dzieci powedrowaly do lozek a my powedrowalismy do Basi.

Zapoznalismy sie z Marianna, Mariuszem i ich corka Kasia oraz z Beatka, Tomkiem i synkiem Nikodemem.
Pozostala czworka ludziow miala dolaczyc dopiero za tydzien.

W czasie tegoz wieczorku zapoznawczego obiecuje Tomkowi cos czego pozniej przyjdzie mi gorzko pozalowac...



Tu bylo tak jakos ..inaczej.Nie umialam okreslic czy lepiej czy gorzej niz w Tucepi.
Bardziej spokojnie, mniej ludzi, mniejszy gwar na ulicy.
Wymarzone miejsce aby sie wyciszyc..a moze nawet aby pisac...
Tak ...
Pomyslalam ze moze zaczne prowadzic cos ala ''wakacyjny dziennik'' .Kazdego dnia bede sobie ''skrobala '' na pamiatke potomnym:)
(Pozniej okazalo sie , ze nie mialam na to czasu bo tyle sie dzialo).
Dopadly mnie jakies ''gornolotne mysli'' i jakas niepojeta egzaltacja.
W obawie aby Basi ''nie przestraszyc'' zatrzymalam emocje w srodku.
Tylko w mojej glowie......


Agapi chwycila Basie za reke i w podskokach pobiegla przywitac sie z Jadranem.Potem trzymajac sie za rece krecily sie w kolko dopoki orebicowskie niebo nie zaczelo tanczyc wraz z nimi..szybciej i szybciej az do utraty tchu.
Potem padly na piasek jak dlugie zasmiewajac sie do lez..a morze szeptalo im do ucha o radosci ..o przyjazni...o milosci..
Opowiadalo im ''Bajke o Szczesciu''.
Zachodzace sloneczko zapytalo na odchodnym morza:''A co to jest to...szczescie?!''
Jadran zastanowil sie chwilke...Fale sie uspokoily i juz nie uderzaly z taka sila o brzeg .Zrobilo sie ciszej na kilka sekund po czym w zamysleniu odparl:

''Szczescie to jedyna rzecz, ktora sie mnozy, jesli sie ja dzieli.''

Sloneczko lekko poczerwienialo.
Zawstydzone zaczelo szykowac sie do snu..no bo jak mozna bylo nie wiedziec...takiej oczywistej oczywistosci..
:)


-Idzie twoj maz z dzieciakami!-powiedziala Basia, ktora (wczesniej niz ja) go dostrzegla .

Malzonek lekko sie obruszyl, ze zamiast na niego poczekac ''wydarlam '' z Basia jakby mi sie pod nogami palilo.
Chwilke posiedzial z nami na murku po czym z luboscia rzucil sie w fale...choc woda wcale juz taka ciepla nie byla.
Dzieciaki poszly w slady taty a ja odlozylam to ''przywitanie sie'' z orebicowskim morzem na jutro.
Zadowoleni wrocilismy do domku.

Mielismy zaproszenie na Basiulinkowy tarasik aby sie zapoznac z reszta ekipy.
Dzieci powedrowaly do lozek a my powedrowalismy do Basi.

Zapoznalismy sie z Marianna, Mariuszem i ich corka Kasia oraz z Beatka, Tomkiem i synkiem Nikodemem.
Pozostala czworka ludziow miala dolaczyc dopiero za tydzien.

W czasie tegoz wieczorku zapoznawczego obiecuje Tomkowi cos czego pozniej przyjdzie mi gorzko pozalowac...

Siedzialam przy stole probujac zapamietac imiona wszystkich i sie nie mylic.

Oczywiscie Basiulinkowych najblizszych ''zakodowalam '' od razu ( z innymi bylo ciut gorzej).
Basi mama z pani Ani stala sie Ania; Pan Herman stal sie po prostu Herman;Meza Basi Tomasa nie ''paniowalam'' oczywiscie ale zostal zdrobniony lekko na -Tomasek a Marcin-syn Basi ,zostal moim zieciuniem:)
Bylo tak milutko, ze az szkoda sie bylo rozstawac.Jednak..

Ja ze Sloncem musielismy wczesniej niz inni, pozegnac sie z tym''okraglym stolem''..jako, ze sen upomnial sie o swoje i zmeczenie nie pozwolilo nam juz dluzej siedziec.
Zyczymy im wszystkim dobrej nocki i podnosimy cztery literki aby udac sie do siebie.

-Kaska..!-drze sie Tomek-tylko pamietaj , ze mi obiecalas i zebys sie mi jutro nie wymigala!
-alez oczywiscie!-odrzeklam ze smiechem a Tomek mi na to:
-Jestem u ciebie o szostej!
-Powaznie?ale tej rano czy ..wieczorem?-odpowiadam.
-Kaaaskaaa...ja mowie powaznie-rzuca bez cienia usmiechu co brzmi niemal jak ...grozba.
-Dobra....no to do szostej..rano!-mowie starajac sie udawac powage.
W duchu se mysle:''no juz widze jak wstaniesz o tej godzinie..
Tomek jeszcze krzyczy za mna:
-Punkt szosta!


Nie chcac pobudzic dzieci, po cichutku zamknelismy za soba drzwi i postanowilismy, ze zlaczenie lozek zostawimy na jutro.

-Kicia....zmiescimy sie na jednym!-decyduje bo nie chce mi sie juz kombinowac i przemeblowywac.

Czuje sie padnieta i marze tylko aby przytulic glowe do podusi i ....zasnac.
Maz podziela moje zdanie .
Troszke ciasnawo nam bylo ale zasnelismy w mgnieniu oka.
Przed zasnieciem przelatuje mi mysl aby nastawic budzik...ale rezygnuje.
Nie wierze, ze Tomek zwlecze sie z wyrka o tej szostej rano....Wszak to ja tylko jestem tak szalona ...by cos takiego robic.
A nawet gdyby to przeciez obudze sie bez budzika.

Tak mi sie dobrze spalo jak nigdy.
Troszke tylko niewygodnie bo lozko jednak bylo ciuteczke za waskie jak na dwojke..
Obudzilam sie dopiero po siodmej, sprawdzialam czas na komorce po czym poszlam na taras zapalic.
Robiac sobie kawe usmiechalam sie sama do siebie.
Szosta juz dawno minela....:)

Z westchnieniem ulgi poczlapalam przytulic sie jeszcze do malzonka i zasnelam bez wiekszego problemu



''Lup,lup,lup!!!''-sni mi sie odglos pukania w drzwi.
Kiedy dzwiek sie powtarza i to glosniejszy ...zdaje sobie sprawe, ze to chyba nie sen.
''Matko Boska co sie dzieje???-przemyka mi przez glowe i zrywam sie na rowne nogi.

Lomot ustaje i stoje jak skamieniala na srodku pokoju nie wiedzac czy to mi sie snilo ...czy nie..
Spogladam na meza , ktory ani drgnal..i klade sie z powrotem .
Ledwo to uczynilam a tu znowu..Teraz juz wiem ,ze to mi sie nie snilo.
Glosne dudnienie rozlega sie echem w uspionych domu.
Narzucam na siebie ubranie i pedze do drzwi.
Nie calkiem ''kojarzaca'' otwieram...a tu... Tomek .

-A co ty tutaj robisz?! Nie spisz???-pytam zdziwiona.
-Jak to co??? Bylismy umowieni!-odpowiada powaznie Tomek.
-Umowieni???...a no tak ...ale przeciez ty chyba nie mowiles powaznie?!
-No Kaska ...wymiekasz?!

No tak.. teraz to mi probuje na ''ambicje wjechac'' mysle sobie i probuje sie jakos wymigac mowiac:

-Miales byc ponoc o szostej...a ktora tak wogole godzine mamy?!
-Jest prawie dziewiata-rzuca Tomek i dodaje stanowczo i zdecydowanie:
-Ubieraj sie!
-Ale ..jestem ubrana-mowie po czym zerkam sprawdzajac czy aby mi sie i to nie snilo, ze narzucilam cos na siebie..

Odetchnawszy z ulga, ze jednak odzienie mam, probuje go wziazc na litosc mowiac:

-hhmm...ale juz chyba za pozno...
Tomek przerywa mi zniecierpliwiony:
-Wrzucaj jakies gacie na tylek i lecimy!
-..a kawy nie chcesz?!-niesmialo probuje pertraktowac z nieprzejednanym , powaznym wyrazem twarzy Tomka i dodaje:
-..mialam nadzieje, ze wczoraj zartowales...
-Nie zartowalem i czekam na ciebie na dole!Tylko jakies dobre buty zaloz!-rzuca i juz go nie ma.

''dobre buty,dobre buty'' przedrzezniam go i sama siebie nie nawidze!
Nie znosze tej glupawej agapi , ktora zanim sie zastanowi to mowi a potem Kaska musi za jej glupoty ''placic''
Fakt faktem glupio mi bylo pokazac, ze faktycznie ''wymiekklam'' wiec zalozylam spodenki ,podkoszulek i tenisowki i z mina mowiaca-
''Dobra ..no to ja ci Tomeczku pokaze , ze wcale cieniasem nie jestem !'' zbieglam po schodkach gdzie czekal na mnie moj...biegaczowy trener czyli Tomek we wlasnej osobie.


Przed domem trener Tomek robil sobie rozgrzewke a ja niepewnie rozgladnelam sie na boki i odetchnelam z ulga, ze Orebic jeszcze spi...i jak okiem siegnac ani zywej duszy.
Kiedy tylko stanelam obok niego niezdecydowana,obliczajac w myslach ile procent szans mam na przezycie tego biegu,padla komenda:

-Rob to co ja!
-Tomek...toz ja ostatni raz takie cwiczenia w podstawowce robilam, zmiluj sie!-zawylam.
-To wcale nie jest trudne-mowi, dodajac:
-Jedna noga na murek ..rece tak i napinasz miesnie tak.. zebys poczula ..
Obserwuj co ja robie i juz!

Wystawilam wiec jedna noge na murek i zerkam z ukosa na Tomka.

-Kaska!Przyloz sie do tych cwiczen! -huknal Tomek.
-Przykladam sie!-syknelam urazona do zywego a poczulam sie jak w wojsku.

''Zaraz patrzec a padnie komenda:''padnij!powstan!'' ''-pomyslalam z przerazeniem...
Mialam cicha nadzieje, ze czolgac to mi sie po ulicy nie kaze chyba.

-...no, teraz lepiej!-spojrzal na mnie laskawiej.
-Czujesz jak ci sie napinaja miesnie?!-padlo pytanie .
-Tak -odpowiedzialam rzeczowo i krotko a w duchu dodalam :''najbardziej te ..miesnie twarzy!..''

Bo w tym momencie tak strasznie zachcialo mi sie smiac , ze resztka sil opanowalam niebezpieczne podrygi ust, pozwalajac aby jedynie delikatny usmieszek na nie wypelzl.
Znalam Tomka zaledwie dzien i nie mialam pojecia czy ma poczucie humoru ..gotow sie moze ..obrazic..
Na tarasie Basiulinkowym wygladal na takiego co ma...ale ...ja tak czesto mylilam sie co do ludzi, ze troszke powsciagliwosci nie zawadzilo.

Musztra trwala moze z dziesiec minut a ja juz poczulam sie ..zmeczona.
Zadowolony z siebie Trener rzuca komende:

-Biegniemy!

Jak biegniemy to biegniemy! Wyprulam jak strzala i slysze jak Tomek drze sie do moich plecow:

-Ale zwolnij!!!Takim sprintem to my nawet kilometra nie przebiegniemy!
-Szybciej pobiegniemy -szybciej wrocimy!-odkrzykuje ale zwalniam.
-Spokojnie !To ma byc trucht a nie galop!
Sluchaj sie mnie, dobrze?!-prosi.
-No dobrze..-odzywam sie dostajac delikatnej zadyszki.

Ledwo zbieglismy z Trstenickiej na glowna droge a ja sapie jak lokomotywa.
Kiedy pada komenda:

-W prawo!

Jak automat, skrecam w prawo...choc mysle sobie:''a dlaczego nie na lewo?''
Zdecydowalam jednak nie negowac zadnych polecen ..no bo ..przeciez to on dowodzi.
Zreszta..patrzac na jego umiesnione cialo zdawalam sobie sprawe, ze ''z niejednego pieca chleb jadl''
Golym okiem widac bylo , ze jest wysportowany i ze takie bieganie to dla niego byla przyslowiowa bulka z maslem.
Rada nie rada poslusznie nasladowalam go jak moglam najlepiej.
Biegniemy ramie w ramie.
Tomek dostosowywuje swoj krok do mojego.Nie widac po nim zadnego zmeczenia, ja natomiast nie moge zlapac tchu.
Czterdziestostopniowy upal nie pozwala mi normalnie oddychac .
Z trudem lapie powietrze i z kazdym wdechem wydaje mi sie, ze tego powietrza nie wdycham ..ze zaraz sie udusze .

-Tomek ...nie mam juz sil..nie moge oddychac..-sapie czujac jak po plecach splywa mi pot.
- Nie gadaj tylko biegnij-rzuca nawet na mnie nie spojrzawszy.
-Kiedy ja juz nie moge!
-Jeszcze kawalek! do tamtej palmy !-pada rozkaz.

Staram sie dostrzec Tomkowa palme ale przed oczami widze tylko sloneczko ktore mnie wrecz razi.
Chodnik zaczal sie zageszczac od turystow robiacych zakupy i tubylcow.
Teraz biegniemy slalomem..to po chodniku ..to po ulicy.
Probuje nie myslec o tym, ze cale cialo mi plonie.Twarz, glowa, nawet rece.
Promienie slonca pala mi glowe(no bo oczywiscie czapeczki zadnej nie nalozylam).
Probuje nie zwracac na to uwagi.
''Skup sie na czyms innym'' podszeptuje mi cos w glowie.
Usiluje wyobrazic sobie, ze oto potrafie rozkazac nogom aby biegly i plucom aby normalnie oddychaly.

Tomek pyta z troska w glosie:

-i jak ...dasz rade?!

Chce mu odpowiedziec, ze nie mam sily..ze czuje sie jakbym byla jedna, wielka, pedzaca kula ognia...ale nawet mowienie przychodzi mi z wielkim trudem.
Zaniepokojony, ze umilklam mowi:

-Jak chcesz mozemy chwilke isc!
-Dobrze -odpowiadam i staje na ulamek sekundy w miejscu.
Slysze bicie wlasnego serca i w uszach mi szumi.

-Wszystko ok?Chcesz wracac?-pada pytanie a ja wbrew logice ..wbrew wszystkim oznakom, ze jestem na skraju wyczerpania dumnie odpowiadam :
-Nie! Lecimy dalej!Tylko ty biegnij z przodu a ja za toba, dobrze?!
-..ale nie bede cie mial wtedy na oku...
-jak nie uslyszysz za soba sapania znaczy, ze padlam-probuje sie usmiechnac.

Przebieglismy niecale trzy kilometry i Tomek decyduje, ze na pierwszy raz wystarczy.
Robimy zatem nawrotke i do domu.
Tomek biegnie przede mna a ja koncentruje swoja uwage na jego koszulce ...a dokladnie na mokrej plamie od potu, dziwiac sie,ze nie widac po nim az takiego wysilku.
Ja natomiast wygladam jak po kapieli......i to -w ukropie...


Musialam udowodnic sobie, ze potrafie zapanowac nad swoim cialem ..ze jestem silna i twarda...no a przede wszystkim chcialam troszke zrzucic tych kilogramow.Stwierdzilam, ze jest ku temu szansa i to zapewne dodawalo mi skrzydel.

Podczas biegania..
W tej nierownej walce z upalem, setki razy chcialam sie poddac, jednak cos nie pozwolilo mi wystawic bialej flagi.
Skrajnie wyczerpana fizycznie ale jakze szczesliwa dobieglam do domu.

Kiedy bylismy juz prawie przy schodach moj trener powiedzial bardzo powanym tonem:

-Wiesz Kaska...jestem z ciebie dumny i przyznam ci sie, ze nie przypuszczalem iz pokonamy taki dystans..ze dasz rade.
Bylas dzielna !

Popatrzylam na niego i usmiechnelam sie od ucha do ucha ,mowiac:

-Wejdziesz na chwilke?!
Moi juz powinni ''byc na nogach''
-A masz cos zimnego do picia-zapytal.
-..no jasne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz