czwartek, 7 marca 2013

Piekło w Raju-część piata

Czy z glupoty i szalenstwa mozna byc dumnym?!

Ja bylam!
Wtedy nie postrzegalam tego biegania jako glupie i nieodpowiedzialne .
Patrzylam na to wszystko z niefrasobliwa radoscia i jak dziecko, nie zauwazalam w tym nic glupiego.
Nie zastanawialam sie nad tym, ze wystawiam swoje zdrowie na ciezka probe.Uspilam strach, leki i obawy.
We wlasnych oczach ''uroslam''.

Niczym paw, pyszniacy sie swoim przeslicznym ogonem,wkroczylam do domu.
Drzwi od naszej sypialni byly zamkniete.
Dzieci wywialo z domu na miejska plaze.

-Tomek..usiadz ja tylko zerkne co robi Slonce!-powiedzialam do trenera po czym usadzilam go przy kuchennym stole(kuchnia pelnila u nas role pokoju goscinnego).

Juz mialam chwycic za klamke kiedy drzwi sie otwarly.
Slonce odruchowo cofnal sie na moj widok i z nieklamanym przerazeniem udarl sie :

-Jezus Maria!!!
-Kicia wrocilam!-odparlam z radoscia w oczach i zadowoleniem na co on wrzasnal:
-Jak ty wygladasz???!!!Widzialas sie w lustrze???
''Faktycznie cieszy sie , ze mnie widzi''-pomyslalam z zalem i lekko rozgoryczona rzucilam:
-Jestem w kuchni z Tomkiem.
Posmutnialo mi sie troszke, ze malzonek wcale dumny ze mnie nie jest.

-Czego ci nalac?-pytam Tomka, ktory odpowiada:
-Wszystko jedno .Co masz to dawaj.

Rzucilam okiem na stol, gdzie staly napoje.
-Moze byc lemoniada?-pytam .
-Obojetnie co byle...zimne!-pada odpowiedz.

Sprawdzilam czy mamy lod w zamrazarce.Wrzucilam dwie kostki do szklanki i nalalam mu lemoniady.
Ja musialam zrobic sobie kawe.
Tomek upil lyk i skrzywil sie lekko, pytajac:

-Kaska.. a masz wode?
-...ale taka zwykla czy mineralna?-zapytalam myslac jednoczesnie,ze chyba Tomek nie lubi takich ..barwionych swinstw(tak jak ja)
-Dawaj jaka masz!
Polozylam przed nim butelke wody mowiac:
-..dolej sobie jak za slodkie.

Ja zrobilam sobie ''rozpuszczalna'' i klaplam na stolek .
Tomek malo co sie odzywa a ja tez nie za bardzo mam sile na podtrzymywanie rozmowy.
Mam wrazenie jakbysmy sie co najmniej kilka lat znali.

Po chwili do kuchni wchodzi malzonek i rzuca zdawkowe ''czesc'' Tomkowi.
Wyczuwam , ze jest zly.
Nagle Malzonek patrzy na mnie a jego oczy ciskaja gromy.
Rozezlony pyta:

-..a co ty mu nalalas?!.
''O co mu moze chodzic..''zastanawiam sie w duchu, ze moze picia Tomkowi zaluje ..
Ton jego glosu jest wrecz niemily i wrogi, co wyzwala u mnie zlosc i podniesionym lekko glosem mowie:
-Lemoniade!
Slonce patrzy na Tomka z nieukrywanym zdziwieniem i zaskoczeniem pytajac:
-I ty to mozesz pic???
Zglupialam i zupelnie nie moglam zrozumiec o co mu chodzi...toz za wczesnie zeby pic cos mocniejszego.
Tomek odpowiada:
-spoko..postawilo mnie na nogi.

Zaczynalam obawiac sie czy ja jakiegos udaru jednak sie nie nabawilam bo przestalam ich rozumiec.
Caly ten dialog byl jakis taki dziwny.Czego Slonce taki niegrzeczny....no i co to mialo znaczyc to ''postawilo mnie na nogi''.
''Zle ze mna ...''-jeknelam w duchu ale na dalsze rozmyslania czasu nie mialam bo Slonce sie zas rozdarl:
-Lemoniada???????? Toz to kobito koncentrat cytrynowy (stu procentowy w dodatku) mu wlalas!!!

Popatrzylam na Lemoniade....potem na Slonce, na Tomka i dotarlo do mnie dlaczego Tomek sobie wody tak dolewal i dolewal ..i dolewal.
Zrobilo mi sie przeokropnie wstyd . Dobrze, ze gebe mialam wciaz ''buraczkowa'' od tego biegania bo nie bylo przynajmniej tego wstydu tak widac.
Alez ze mnie kretynka.

Maz z sarkazmem rzekl:
-No to cie ugoscila...
To ostatnie zdanie moglby sobie malzonek darowac bo bez tego czulam sie strasznie glupio(tak jakbym kupila mape Istrii)
Z nutka pretensji w glosie pytam Tomka:
-A ty czego nie powiedziales, ze to cytryna co?!
-Ja tam wszystko wypije-odparl mi na to a ja pomyslalam:''Twarda sztuka z niego''.

Trener poszedl do siebie a moj maz udal sie na miasteczkowa plaze .
Ja musialam troszke odpoczac i doprowadzic sie do porzadku.

Kiedy udalam sie do lazienki i spojrzalam wreszcie w lustro jeknelam rozdzierajaco:''o Boze!!!!''
Moja twarz straszyla! Wygladala jakby mi ja ktos wypedzlowal buraczkiem cwiklowym i to w dodatku....nierowno.
Mialam nadzieje, ze do drugiej odzyskam normalne kolory bo wybieralismy sie na plazowanie do Kuciste.

Slonce polecial na miejska plaze a ja ''myk''do ..lozia.

Wyciagnelam swoje obolale czlonki na wyrku i z luboscia zamknelam oczka.
Wczesniejsza kapiel czesciowo zmyla ze mnie trud biegania i niemal juz nie pamietalam o swoim wyczynie.
Cisza, spokoj i..klimatyzacja.
Przeszkadzal mi ten szum wiec ja wylaczylam i przykrylam sie przescieradelkiem po same uszy.
Zasnelam z usmiechem na twarzy, ze oto i jestem w Raju.
Tak tez sie czulam.Wreszcie moglam sobie pozwolic na slodkie chwile blogosci ''nicnierobienia''.
Jakby w poczuciu winy za ta bezczynnosc pomyslalo mi sie tylko, ze pasowaloby cos zrobic do jedzenia.Za niedlugo pora obiadowa..dzieci ze Sloncem wroca glodne...

''a co tam..pojdziemy na miasto cos zjesc''-stlumilam poczucie winy i zapadlam w sen.
Nie mam problemu ze spaniem czy tez z zasypianiem wiec, niczym jak za machnieciem czarodziejskiej rozdzki, Morfeusz przytulil mnie mocno i conajmniej dwie godziny spalam ''jak zabita''.

Kiedy dotarly do mnie smiechy moich pociech stwierdzilam , ze pora wstac.

Uradzilismy, ze wieczorkiem pojdziemy cos zjesc a na szybkiego zrobimy sobie jakas ''zupinke''.
Duzego wyboru nie mielismy .. swiadomie nie targalismy tym razem wielkich zapasow z Krolestwa-ot pare torebek zup i to wszystko..
(Chcielismy wreszcie odpoczac od gotowania i nastawilismy sie, ze bedziemy jadac poza domem.Jak urlop to urlop!)

Nie mam zadnych wybrednych istotek,jezeli chodzi o jedzenie, zatem barszcz bialy sie ''mignal'' i bylismy niemal gotowi na ..Kuciste.
Zaladowalismy potrzebny ekwipunek i w droge!

Basiulinek i reszta juz czekali na nas przy samochodzie.

Ciekawila mnie ta ladniejsza plaza...ale w sumie moglaby byc ''byle jaka'' bo sam fakt, ze mamy tak wspanialych ludzi kolo siebie, sprawial iz wszedzie bylo pieknie i bajkowo.

Kiedy dotarlismy na miejsce okazalo sie, ze ludzi wcale nie ma tak duzo...jak to pierwotnie podejrzewalismy.
W porownaniu do Tucepi bylo ..prawie pusto:)


Tak ...
Dotarlismy zatem na plazyczke w Kuciste.
Juz samo to , ze nie bylo takiego ''zageszczenia'' jak w Tucepi bardzo mi sie spodobalo.Mozna bylo bez problemu porozkladac naszych siedem recznikow..bez obawy, ze jak czlowiek z wody wyjdzie to zmienia swoje polozenie(bo w Tucepi czasem nam reczniki ''lazily'').
Troszke wiecej prywatnosci niz tam ..gdzie czlowiek niemal do czlowieka przylepiony( i to ..obcego!)

Spodobala mi sie plaza.
Niby kamienie troszke wieksze ale woda bardziej przejrzysta..chyba czystsza ..

O plazowaniu nie bede sie rozpisywac no bo nic szczegolnego sie nie dzialo.
''Rewelacje'' beda dopiero za cztery dni.
Poczatek urlopu byl taki anielski, ze az ..nudny:)

Szczesliwosc wypisana na siedmiu twarzach i zadowolenie...

Na mojej to chyba jeszcze wyraz niedowierzania goscil bo nie moglam wprost uwierzyc, ze moze byc tak pieknie-cicho ,radosnie i spokojnie.
(Za ta spokojnoscia tesknilo mi sie chyba najbardziej).
Nie musilam nigdzie sie spieszyc...patrzec na zegarek..

Wydawac sie nawet moglo, ze czas w miejscu stanal.

Takie chwile chcialoby sie na zawsze zatrzymac ...by wiecznie trwaly.
Wiadomo jednak, ze czasem szczescie bywa ..zludne...ze gdzies tam, w podszewce znajdzie sie i jakas dziurka.
Z poczatku malenka..potem coraz wieksza..

Wtedy jeszcze nie podejrzewalam, ze moj Raj ma taka licha podszewke i ze juz niedlugo nastapi rozdarcie na pol.
Pomimo, ze zadnych kataklizmow myslami nie sciagalam...one i tak doczepily sie do mnie.
Odnalazly mnie ,nie wiem jakim cudem (bo Kaska Kaske przestala przypominac i nie powinny mnie przeciez rozpoznac..) taka bylam ...radosnie odmieniona.
Twarz mi promieniala, w oczach zar.
Szarosc dnia powszedniego zniknela a w jej miejsce zawitala pani Radosc..ubrana w leciutka, blekitnawa szatke Jadranu wprosila sie na herbatke.
Cudnie dlugie loki, upstrzone ozdobkami Orebicowskiego slonca, nadawaly pani Radosci wdzieku i powabu.
Usmiechnela sie do mnie lobuzersko puszczajac oczko i mowiac:
''Szczesciara z ciebie agapi!''
:D

Orebicowskie sloneczko grzalo nas niemilosiernie.Co za tym idzie trzeba bylo sie troszke ''nafiltrowac'' zeby skory za wczesnie nie zrzucic.
Tak wiec miedzy kapiela a opalaniem musialo tez byc i ...smarowanie.

-Kasia co ty uzywasz do opalania-zapytala Basia ciekawie spogladajac na moja buteleczke.
-Tucepowski specyfik koloryzujacy-odpowiedzialam nacierajac wszystkie dostepne partie ciala..poczawszy od buzi ..skonczywszy na stopach.

Basia z ciekawoscia rzucila okiem i zdziwila sie;
-To ty filtra nie uzywasz?! nie boisz sie, ze cie spiecze?
Uspokoilam jej obawy mowiac:

-Nie...W tamtym roku tez tego uzywalam i jakos normalnie mnie opalilo(tak pieknie brazowo).
-A co to jest ?-spytala przyjaciolka.
-To jest ..olejek z akacji!-odparlam.
-Hmm...o akacjowym olejku nie slyszalam..-rzekla Basia ze zdziwieniem.
-Chcesz sie posmarowac?-zapytalam ,na co ona odparla, ze jeszcze za wczesnie bez filtra.

Ja natomiast natluszczalam sie raz po raz, majac w nosie obawy, ze mnie spiecze za bardzo-wszak testowalam rok wczesniej.
Swiecie wierzylam , ze moj eliksir ma akacjowy wyciag w srodku, ktory ma tez dzialanie...lecznicze...
''Wiara czyni cuda'' i ...faktycznie skora zbrazowiala i nie zlazila.

Wykonczylam moje smarowidlo po jakims tygodniu...i kiedy mialam wyrzucic buteleczke do kosza...spojrzalam na nalepeczke coby sobie taka sama kupic.
Duzymi literami napisane bylo slowo, ktore wyzwolilo we mnie tok mysleniowy.
Dopiero wtenczas poprawnie ..zrozumialam..i sobie mysle:
''Boze.. alez tluman jezykowy ze mnie''.
Znowu sie zawstydzilam, ze z agapi to taka...zagapiona gapa.
Tam pisalo jak byk: AKCIJA!!!

Dzieci pozjadaly juz wszystkie ''dziady'' ktore wzielismy na plaze.

Owoce,paluszki ciasteczka ''sie migly'' ...znaczy chcac nie chcac trzeba bylo ''zwijac majdan'' i wracac.
Najmlodszy syn zapamietale grzebal w plecaku w poszukiwaniu czegos co jeszcze mozna zjesc.Wyjadl okruszki krakersow po czym z zawiedzona mina, ze juz nic nie ma, powiedzial:

-Mamo ..nie mam nic jesc..?
Wylapujac blad gramatyczny w konstrukcji zadania poprawiam go:
-Powinienies powiedziec:''Nie mam co jesc''.
-Nie mam nic do jedzenia-odpowiada a ja zastanawiam sie dlaczego zaczyna zle budowac zdania.

W domu mowimy tylko po polsku...powinien mowic poprawnie.Coraz czesciej jednak Dawid ma problemy z odmiana czesci mowy.
Czasem smiesza mnie jego ''przeinaczenia'' ale w wiekszosci denerwuja.
Przemknelo mi przez mysl, ze moze powinnam go uczyc polskiej gramatyki ale wiem, ze nie znalazlabym na to czasu..przynajmniej nie teraz.
Tylko pytanie:''jak nie teraz to kiedy?''
Najblizsza przyszlosc wygladala malo optymistycznie.
Realnie patrzac musialabym zmienic prace..co jest niewykonalne.On jeszcze za maly aby sam przychodzil ze szkoly wiec..musi byc tak jak jest.

Posmutnialo mi sie troszke na mysl o pracy ..o tym ciaglym brakiem czasu i zeby czym predzej o tym zapomniec popatrzylam na morze.
''Jestes na wakacjach!''powiedzialam ze zloscia do siebie samej-''praca won!''
Zwijanie recznikow ,zbieranie ekwipunku plazowego pomoglo mi ''wyprzec '' te..''smutnosci''.

Gdyby nie fakt, ze bylismy strasznie glodni, zapewne zostalibysmy podziwiac zachod slonca.
Kazdy jednak chcial juz wracac.

Ekspresowa kapiel,ubieranie i bylismy gotowi na ''jedzonko''.
Nie mielismy tylko pojecia ''dokad''.
Zdecydowalismy sie na pierwsza lepsza.
Nazwa restauracyjki tak nawet ladnie brzmiala: AMFORA, zatem powinno byc i dobre jedzonko.
Bylo takie sobie ale mielismy za to widok na Jadran, wiec w pelni rekompensowalo to wszelkie ''braki''.
Milo bylo tak siedziec wchlaniajac i upajajac sie Orebicowskim klimatem wiec troszeczke sie ''zabylismy''.
Sprawialo mi przyjemnosc patrzenie na zadowolone gebusie moich dzieci.
Rejestrowalam detale i szczegoly w wyrazie twarzy z wielka starannoscia..probujac w glowie nagrac film na ''potem''.
Pomyslalam, ze..
Te rozanielone miny, to.. szczescie i radosc w oczach bede sobie ''puszczac'' kiedy szara rzeczywistosc dopadnie nas na powrot w swe szpony.
Kiedy codziennosc stanie sie juz tak szara, ze chcac nie chcac wpadne ''w dolek''..

Nie moglismy jednak siedziec tam w nieskonczonosc.
Powolutku, nigdzie sie nie spieszac wrocilismy do apartementu.

Dawid i Daniel zasneli ledwo polozyli glowe na poduszce natomiast starsze dzieci poszly jeszcze na spacer.

-Kasia?! Jestes tam?!-pyta Basiulinek uslyszywszy zapewne, ze moszcze sie na krzeselku na tarasiku.
-Jestem!-odpowiadam bo wlasnie usiadlam i zapalilam papierosa.
-No to przyjdzcie na dol!
-Zobacze ...moze na chwilke...wpadniemy-mowie ale wcale nie jestem pewna czy nie pojde w slady chlopcow.

Czuje sie z lekkka spiaca...co wprawia mnie w oslupienie, zwazywzszy na wczesna jeszcze godzine.
Slonce lezy wyciagniety na loziu jak dlugi, z zamknietymi oczami.
-Kicia..spisz?-zciszam glos w obawie, ze jak spi to nie potrzebnie moge go obudzic ale slysze:
-Nie.
-Idziemy wiec do Basiulinka...na tarasik..?!
Po kilku sekundach Slonce rzuca:
-Jak chcesz mozemy isc.
Jako, ze w ciagu dnia nie mialam wiele okazji aby z Basia pogadac ubieram spodenki i mowie do Slonca:
-To idziemy na chwilke, dobrze?!
Zamiast odpowiedzi widze, ze malzonek wstaje.

Basiulinkowy tarasik pelnil role ''punktu zbiorczego'' wszystkich rodzinek.

-Dobry wieczor wszystkim!-mowimy ze Sloncem i przysiadamy sie do rozweselonej grupki.
Czuje sie tak jak gdybym znala ich wszystkich cale lata.
Slucham jak Beata opowiada i stwierdzam, ze nie ma sobie rownych.Potrafi tak zajmujaco opisywac zdarzenia zyciowe, ze nawet jak ktos nie chce to...slucha.
Od czasu do czasu wtracam kilka slow zeby na mruka nie wyjsc ale...ale w zasadzie to wole sluchac niz mowic...co tez z przyjemnoscia czynie.
Zona Tomka jest niezrownana.Wpatrzona w nia odczuwam podziw....ja tak nie potrafie.
Wole zdecydowanie wystepowac w roli sluchacza niz oratora.

Stwierdziwszy , ze ''chwilka'' minela pozegnalismy sie zyczac dobrej nocki .

Tomek zapowiedzial sie, ze rankiem przyjdzie zwlec mnie z wyrka na ..bieganie i bylam przekonana, ze mowi bardzo serio..musialam sie troszke przespac...
Kiedy dotarlismy ze Sloncem do pokoju..pojawil sie problem spania.
Lozka pasowaloby zlaczyc ale tak jakos i tym razem nie mielismy na to sil .W zwiazku z tym polozylismy sie znowu na pojedynczym.

Kiedy przebudzilam sie nad ranem wystekalam przeciagle:''auuuuuc!''.

Wszystko mnie tak strasznie bolalo, ze nawet jak poruszylam reka to odczuwalam niesamowity bol(o nogach i pupie nie wspominajac).
Nie bylo to bynajmniej efektem spania we dwoje na ''przyciasnym'' lozku..

Nabawilam sie poteznych zakwasow.
Po cichutku ,wolniutko, stawiajac male kroczki powloklam sie do lazienki a potem do kuchni ,zrobic sobie kawe.
Z kazdym krokiem, mimowolnie, usta wyginaly sie w podkowke.
''..no to teraz sobie pocierpisz ,gluupia ty..!''mowilam sama do siebie.
Slonce smacznie spal wiec nie moglam mu sie pozalic..zreszta..wciaz byl o ten bieg zly wiec..pewnikiem by mnie nie przytulil, ani nie pozalowal..ech..!
Jego wzrok zapewne mowilby :''sama zes sobie winna!''.
Skoro nie bylo nikogo kto ''laczylby sie ze mna w bolu'' trzeba bylo wziazc sie w garsc!

Probujac zapomniec, ze czuje sie jak sie czuje usiadlam przy stole, zastanawiajac sie rownoczesnie nad dzisiejszym biegiem.
Przeciez nie bede w stanie przebiec nawet metra....no chyba, ze ...''jakims cudem''.
Tylko nie bylam pewna czy ten limit cudow juz nie wyczerpalam.
Nawet siedzac czulam jakby mi ktos skore naciagal.Cale cialo mialam obolale .
Zakwasy nie byly mi obce ale takich to ja jeszcze nigdy nie mialam.
Zdawalam sobie sprawe, ze po takim wysilku ''przyleza'' ale nie myslalam, ze az tak bolesnie i dotkliwie to odczuje.
''Cierp cialo jakzes chcialo!''-powiedzialam sobie polglosem.
Zachcialo mi sie biegow to mam!

Wewnetrzny monolog przerwalo mi pukanie do drzwi.

Tomek juz zwarty i gotowy do dzisiejszego boju(i zapewne bez zakwasow) czekal pod drzwiami.
Staralam sie w miare szybko otworzyc coby wszystkich na nogi nie postawil ale zanim to zrobilam on juz zwatpil i uslyszalam tylko czlapanie na schodach prowadzacych ''na gore''.
''Se poszedl''-szepnelam w myslach z westchnieniem ulgi.

Wrocilam do kawy..kiedy znowu rozlega sie ''puk puk''.
Pomyslalam:''znowu nie otworze na czas i niepotrzebnie przejde sie do drzwi..'' wiec mowie:
-Wejdz ,otwarte!
Tomek wszedl po czym w zdziwieniu popatrzyl na mnie mowiac:
-To ty jeszcze nie gotowa???
-..a ty taki rzeski ..i nic cie nie boli???-odpowiadam z nutka zazdrosci, ze ino mnie...''wzielo''.
(Gdyby i on ''jeczal z bolu'' byloby mi jakos ...lzej).
-hmmm....-zasepil sie trener a w jego oczach dostrzeglam nutki wspolczucia.
-Dzisiaj biegniesz sam!-zalosnie mu oznajmilam.

Popatrzyl na mnie niczym doktor na pacjenta i rzekl rzeczowo i zwiezle:
-Jak sie nie rozruszasz ..wieczorem bedzie jeszcze gorzej!.
-Myslisz..?!-zapytalam zdajac sobie sprawe, ze ma racje, dodajac-Tomek...nie wiem czy jestem w stanie!
-Jestes!-pada odpowiedz twierdzaca.

Po chwili zastanowienia dochodzimy do porozumienia.
Decyduje sie aby sprobowac.Trener przyrzeka, ze jezeli nie bede ''na silach'' ..natychmiast zawrocimy.
Zebralam sie w sobie i z jekiem powolutku biegne przed Tomkiem(dzisiaj to on musi dostosowac sie do mnie).
Z kazdym krokiem czuje jakby mi ktos pakowal w cialo tony szpileczek.
Aby odwrocic swoja uwage od tych odczuc zaczynam wyobrazac sobie, ze moje nogi sa silne...ze same mnie niosa.
Udaje mi sie zapomniec, ze jeszcze przed chwila z ledwoscia chodzilam.
''Pokonam cie ty wredna istoto!'' -mowie do zakwasow i takim sposobem dobiegam do punktu gdzie wczoraj zawrocilismy.

Przemknelo mi przez mysl, ze do Kuciste lecimy.
Droge w dol pamietalam z wczorajszego plazowania..
-Teraz skrecamy w prawo!-mowi Tomek.
-Tomek...ty chyba zartujesz?!-mojemu zdziwieniu towarzyszy cos na ksztalt przerazenia bo... ''w prawo'' zaczyna sie spora gorka.
-Pobiegniemy pod kosciolek...-zaczyna trener ale przerywam mu , mowiac:
-..o nie nie! stop!

Zatrzymalismy sie przy drogowskazie.Na gorke zdecydowanie nie reflektuje a poza tym brakuje mi juz tchu.
Odpoczywamy chwilke i ...ciekawosc zobaczenia zabytkowego kosciolka bierze gore nad zmeczeniem.
Probuje biec ale nie mam sil.Z zalem mowie Tomkowi:
-Tez chcialabym zobaczyc ale nie jestem w stanie tej gorki pokonac..znajdziemy troszke cienia gdzie moge na ciebie zaczekac..a ty pobiegniesz!

Trenerowi moj pomysl zupelnie sie nie podoba i mowi:
-To moze marszem ja pokonamy?
-Tomeczku ...ja to mialabym problemy nawet z ..wyczolganiem sie a ty o marszu mowisz...

Minelismy wlasnie dwa zakrety gorki i stwierdzam :''ani kroku dalej!''.
Robie siad plaski na poboczu jezdni a Tomek idzie w moje slady.
Czuje sie strasznie zmeczona i nie zwazajac na to, ze pewnie zakurze sie niemilosiernie..klade sie na plecach.
Nad glowa widze niebo przeswitujace tu i owdzie poprzez korony drzew.Drzewa rzucaja troszke cienia, chroniac przed mocnym orebicowskim sloneczkiem, ktore na sile probuje sie do nas przedostac.
Cykady daja koncert.
Zamykam na moment oczy i czuje zapach drzew..przypomina mi sie momentalnie Polska.

Las...chodzenie z dziecmi na grzyby..
W serce wdziera sie tesknota.
Uswiadamiam sobie rowniez, ze nie tesknie za pozostawionymi tam''czterema katami''..mi brakuje .. mojego lasu..
Pojawiaja sie obrazy z przeszlosci:

Dom polozony zaraz przy lesie.
Wystarczylo wspiac sie na gorke by utonac w lesnej ciszy.
Ten chlod, ktory daja drzewa nawet gdy na dworze jest upal...na twarzy delikatne musniecia wiaterku... szelest sciolki pod stopami...to bylo niczym kuferek zlota...
Kiedy tylko mialam chwilke bralam moje dzieciaczki i szlismy na grzyby.
Bywaly dni , ze spedzalismy w lesie pol dnia, do domu wracajac tylko aby cos zjesc.
Dawida jeszcze ''nie bylo w planach'' kiedy las rzucil na mnie urok.
Otumanil i omamil do tego stopnia,ze...
Patrycje prowadzilam za jedna reke, Pauline za druga a Daniela ''targalam'' w nosidelku na plecach.(Zazwyczaj Danielek spal)
Dziewczynki z radoscia szukaly grzybkow...czesto gesto biorac muchomorka za prawdziwka..i robiac zalosna minke kiedy mowilam :''nie zrywaj!''

Obrazy z przeszlosci sprawily , ze wcale nie mialam ochoty otwierac oczu...ale przeciez ..nie bylam sama.
Tomek ...


-Tomek...biegnij na ta gorke a ja tu na ciebie zaczekam!-powiedzialam zdecydowanie.
-Nie zostawie cie tutaj samej!.
-Oczywiscie ze...zostawisz! Nie badz niemadry..coz mi moze sie tu stac?!-probowalam uspokoic jego(i swoje rowniez) obawy -no lec!Siade sobie w cieniu a ty szybciutko wrocisz.
Niebieskie oczy popatrzyly na mnie badawczo. Zrobilam pewna siebie mine i mowie:
-Ja przez ten czas nabiore sil, no idz juz!
-Jak odpoczniesz chwilke to razem pobiegniemy-rzekl a ja mu na to:
-Jezeli nawet tam wyleze to o wlasnych silach nie zejde..a chyba nie chcesz mnie targac z powrotem na rekach...-to powiedziawszy usmiechnelam sie bo..przypomnialo mi sie cos z dawnych, mlodzienczych lat.

Zasepil sie i widzialam jak walczy ze soba.Niezdecydowanie mial wypisane na twarzy i musialam znalezc jakies argumenty coby go przekonac iz nic mi sie tu stac nie moze.
Nie chcialam byc dla niego balastem a gdyby nie pobiegl tak wlasnie bym sie czula.

-Tomek...przeciez to tylko kilka minut, no prosze cie...biegnij! Nie badz uparty!-powiedzialam bardzo stanowczo.

Trener popatrzyl na mnie uwaznie mowiac:
-Ale ..nigdzie sie nie ruszaj ,ok?!
-A dokad mialabym niby pojsc?! Toz ja bym sie za pierwszym zakretem ..zgubila-no!Juz cie nie ma!
-Bede za 10 minut z powrotem-odrzekl i juz go nie bylo.

Chwilke widzialam jego plecy po czym trener zniknal z pola widzenia.
Odetchnelam z ulga, ze posluchal.
Slonce przedarlo sie przez korony drzew i swiecilo prosto na mnie.
Musialam poszukac sobie innego miejsca.Rozgladnelam sie dookola niepewnie i zdecydowalam, ze ulokuje sie na przydroznym glazie.
Obadalam czy czasem miejsce nie jest juz zajete(majac w pamieci, ze gady lubia sie wylegiwac wlasnie przy takich kamieniach).
Zadnego lokatora nie zauwazylam wiec usiadlam .
O wygodzie moglam tylko pomarzyc...Kanciasty i poszarpany kawalek skaly wpijal mi sie nieprzyjemnie w pupe ale przynajmniej bylam oslonieta od piekacego slonca.
Przemknelo mi przez glowe:''a moze by tak siasc pod drzewem..''
Zaraz jednak pomyslalam o mrowkach..kowalikach czy tez czyms co mogloby mnie oblezc..wiec zrezygnowalam.
Nie mialam nic coby moglo mi posluzyc za prowizoryczny kocyk..hmm ...spodenek przeciez nie sciagne i nie podloze sobie...tak wiec glaz byl najlepszym rozwiazaniem.
Siedzenia na poboczu jezdni tez nie chcialam ryzykowac ..no bo istnialo potencjalne niebezpieczenstwo , ze napatoczy sie jakis samochod zjezdzajacy szybko z gorki i mnie ..nie zauwazy..

Siedzialam i czekalam , zmieniajac od czasu do czasu pozycje.
Spacerowac dookola nie bylam w stanie bo nogi mialam jak z gumy.Nadwyrezone miesnie daly o sobie znac.
Serce jednak juz nie walilo jak mlotem..puls wracal do normy.

..nie ma nic gorszego od..czekania.
Nie mialam nawet zegarka aby sprawdzic czas.Zaczelam liczyc do szesdziesieciu..potem znowu..ale dalam za wygrana.
Czasu nie przyspiesze i tak ...wiec rozgladalam sie na boki wylawiajac kazdy szczegol krajobrazu.
Dluzylo mi sie niemilosiernie i chcialabym zeby Tomek juz wrocil..ale jego nie bylo i nie bylo..
Nie slyszal moich zaklec:''Tomcio wracaj juz ,wracaaaaj!''

Nasluchiwalam czy nie slychac tupotu jego stop ale poza cykadami nie bylo slychac zupelnie nic.
Graly wyjatkowo glosno i przez moment zaczelo dzwonic mi w uszach.
Dziwnie sie czulam tak siedzac sama posrod nich ..jak jakis intruz.
Poczulam sie nagle taka..zagubiona i samotna...niczym w izolatce.
''za jakie grzechy..?!''-pomyslalam ale, ze troszke by sie ich tam znalazlo..wolalam nie potegowac przygnebiajacej pustki.
Nie byl to bynajmniej dobry moment na robienie rachunku sumienia.

Zalowalam, ze nie zdobylam sie jednak na to zeby biec na gorke...to na pewno byloby lepsze od takiego siedzenia i czekania.
Probowalam zajac swoje mysli czyms innym ale sie nie udawalo...

Nie bylam w stanie myslec o niczym innym jak tylko o tym, ze czas sie tak wlecze...i wlecze ...

Wciaz nie slyszalam znajomych krokow...
''a jezeli Tomkowi cos sie tam stalo?''-zatrwozylam sie nagle''ja tu na niego czekam podczas gdy...''
Fuklam na siebie rozezlona;nie ma zadnego ''gdy''!
Zaraz pewnikiem uslysze jego ''tup tup''..

Zamiast tego wyczekiwanego odglosu dotarl do mnie zupelnie inny dzwiek.
Slysze oto silnik samochodu..znaczy jakies autko zjezdza z gorki...
Z ciekawoscia spojrzalam na jadacy samochod.
Jakos tak bez konkretnej przyczyny zalozylam, ze to droga malo uczeszczana i ze nikogo na niej nie bedzie.
Samochod rzeczywiscie zjezdzal i nie byly to zadne moje omamy.
Z ciekawoscia probowalam dostrzec czy to czasem nie jakis rodak.
Kierowca w chwili kiedy mnie zauwazyl zaczal zwalniac..

''O nie tylko nie to..''-jeknelam w duchu, ze moze mysli iz na stopa czekam.
Potem jednak zobaczylam wyraz twarzy kierowcy, ktory wpatrywal sie we mnie z takim samym zdziwieniem co ..przerazeniem..
Takie samo przerazenia mial Slonce na twarzy kiedy wykrzyknal wczoraj:''Jezus Maria!!!''

''No tak..pewnie wygladam jakbym reanimacji potrzebowala..''-pomyslalam, ze musze cos szybciutko zrobic aby autko pojechalo dalej..tylko co?!
Przelecialo mi pare opcji przed oczami ale ...co mam pokrecic przeczaco glowa...a moze pomachac ...a moze pokazac kciukiem , ze wszystko ok....albo....
Bo jezeli wygladam strasznie to jeszcze moze ''gosciu'' karetke wezwie..Tomek wroci i mnie nie zastanie...i od zmyslow odejdzie..

Za nic w swiecie nie chcialam zeby samochod sie zatrzymal wiec usmiechnelam sie leciutko...i odwrocilam sie lekko bokiem udajac , ze podziwiam krajobraz.
Nie zaszczycajac juz wiecej kierowcy ani jednym spojrzeniem mialam nadzieje, ze ''odpusci''.
Moja leciutka wada wzroku(delikatne zawezenie bocznego pola widzenia) jakby nagle ustapilo bo wyraznie katem oka zauwazylam , ze samochod zaczyna sie dalej staczac..znaczy..jedzie w dol.

Odetchnelam z niewypowiedziana ulga ..

Cale to zdarzenie troszke przerwalo ta monotonie czekania a po nie tak dlugiej chwili daly sie slyszec trenera kroki.
''Tup tup..tup tup''-moje ''wybawienie'' wylonilo sie zza zakretu.
W sama pore bo to czekanie bylo gorsze niz dwa biegi do kupy





Do domu wracalismy wolniutko.
Nie zregenerowalam sil na tyle wystarczajaco zeby powrotna droge przebiec.
Wiecej bylo marszu niz biegu.

Strasznie sie ucieszylam kiedy zobaczylam, ze wreszcie dochodzimy...do znajomej uliczki.
Jeszcze troszke pod gorke i bylismy w domu.Znaczy ..pod!

-Teraz Ci pokaze cwiczenia na brzuch-powiedzial trener.

Troszku sie wystraszylam ,ze zas na ulicy bedzie musztra i zrobilam wielkie oczy pytajac:

-ale ...tutaj???
-Nie no nie tutaj !Chodz!-rzekl.

Odetchnelam z ulga, ze przynajmniej ludziska sie stukac po czolach nie beda...bo byla juz taka pora, ze ''tlumy''szly na plaze lub z niej wracaly.
Poszlismy z drugiej strony domu, tam gdzie gospodyni miala miejsce na grila.

-Ile wazysz?-zapytal Tomek.
Pytanie zupelnie mnie zaskoczylo.
- Skad niby mam wiedziec?!-odparlam bo wazylam sie wieki temu i nie mialam bladego pojecia ile to kilogramikow mam na czas obecny.

- A teraz stawaj!
-Cooo???-zapytalam i wybaluszylam na trenera slepia.
-Stawaj na wage!-powiedzial zdecydowanie.

Popatrzylam na niego z przerazeniem i pokrecilam przeczaco glowa mowiac:

-Masz wage???-zapytalam a zdziwienie siegnelo zenitu-nie bedziemy sie chyba... wazyc?!
-Nie marudz ! Dawaj.. .no juz! Przeciez zeby widziec rezulaty musisz wiedziec ile wazysz.

Cos mi w srodku zawylo.No przeciez w zyciu nie stane na tym ''mierzydle''.Zaczelam sie zastanawiac nad odwrotem ale cos w Tomka oczach mie nie pozwolilo.Usmiechnal sie jakos tak...sama nie wiem..
W kazdym razie powiedzialam :
-Dobra...ale jak zrobisz jakas nieodpowiednia mine to cie zamorduje!

Niepewnie wlazlam na ta wage ..modlac sie coby strzalka za daleko nie przeskoczyla.
Tomek rzucil okiem i powiedzal:
-Nnno..nie jest najgorzej..myslalem szczerze powiedziawszy, ze wiecej wazysz.
-To moze jeszcze sie zmierzymy?-powiedzialam pol zartem pol serio.

Mialam wrazenie, ze uczestnicze w jakims programie dla ''zrzucajacych kilogramy''.
A juz jak trener pokazal mi serie cwiczen to niemal bylam pewna, ze jestem w jakiejs ''szkole''...nie wiedzac o tym.
Bylo to jednak fajne i takie nowe przezycie dla mnie, ze czulam sie niemal jak jakis..zawodnik czy tez sportowiec podczas treningu.
Pelny profesjonalizm.
Zalowalam, ze w Krolestwie nie mam zadnej pulchniutkiej kolezanki ..bo moglybysmy cwiczyc i biegac.
Samej jakos mi sie nigdy nie chce a jak jest druga osoba do towarzystwa to jakos tak czlowiek sie mobilizuje..po prostu ..bardziej sie chce.


Zadowolona, ze ''nie wymieklam'' i drugi bieg rowniez przezylam, sytalam trenera czy wlazi na..cos do picia...
Tomek na ..''lemoniade'' nie reflektowal mowiac:

-Nie, nie wchodze bo jeszcze mi sie od Twojego chlopa dostanie..wczoraj zly byl okrutnie.
-Na mnie a nie na ciebie-powiedzialam i zastanowilam sie czy dzisiaj bedzie...mnie zly...
Moze juz sie przyzwyczail do moich szalonych zachowan.. :?


Slonce najzwyczajniej w swiecie chyba zaczal sie przyzwyczajac, bo tylko spojrzal na mnie przeciagle i poszedl na miejska plaze.

Mialam zatem chwilke aby doprowadzic sie do ladu.
Basia wpadla na chwilke zeby zaznajomic mnie z planami na ''dzis''.

Jechalismy poplazowac do Kuciste a potem....w rozkladzie dnia cos, co ucieszylo mnie niezmiernie:
Wyjscie do knajpki gdzie mozna bedzie potanczyc.
Na to drugie zareagowalam bardzo entuzjastycznie.
Polaczymy przyjemne z pozytecznym czyli zjemy cos i zabawimy sie odrobinke.
Juz zaczynalam sobie nucic po cichutku ''lalala'' i kroczki taneczne przypominac...plasalam sobie tak od kuchni do pokoju, korzystajac, ze dom pusciutki i ...nikt nie bedzie na mnie dziwnie patrzyl.
Na komputerku wlaczylam sobie podklad ...muzyczny i tak jakos od razu imprezowo wesolo mi sie na duszy zrobilo.

Kiedy wyszlam na tarasik na ...chwile rozmowy z ''przyjacielem'' zaszokowalo mnie, ze juz nie czulam moich zakwasow.
Jeszcze cos tam gdzie niegdzie mnie zaklulo..ale ...zakwasy minely.

Po plazowaniu przyszedl czas na ...pranie.

Troszke czasu do ''tancow'' jeszcze zostalo a reczniki az sie prosily aby je ''przekapac''.
Sol je ''lekko'' usztywnila i takie ''nakrochmalone'' zaczynaly byc z lekka nieprzyjemne.
Pozbieralam wiec wszystkie plazowe.

A skoro juz wzielam sie za pranie to dorzucilam i te lazienkowe i ...pare innych rzeczy.
Wywalilam kolo wanny i popatrzylam na to z lekkim przerazeniem.
Basia wspominala, ze pralka u nich w lazience jest ale jakas dziwna- bo niedosyc , ze sama chodzi(znaczy przemieszcza sie samoistnie) to jeszcze cos z nia nie tak.
(Chyba raz wode wylala na lazienke.)
Stwierdzilam, ze ja dziwnej pralki ''tykac'' nie bede .

Wlozylam korek do wanny,odkrecilam goraca wode, wsypalam proszku i wrzucilam najpierw biale reczniki.
Dopiero czesc rzeczy a juz mialam polowe wanny...
W sumie przyszlo mi do glowy, ze nie jest to wcale takie zle(to reczne pranie) bo mam darmowe cwiczenia na brzuch..i inne czesci ciala.

W lazieneczce male okienko slabo pelnilo funkcje wentylatora..zreszta na zewnatrz upal wiec nawet to , ze go uchylilam niewiele dalo.
Zrobilo sie jak w saunie.Duszno i goraco..i w efekcie zmuszona bylam pozbyc sie koszulki i spodenek a zalozylam stroj.
Para wodna sparwila, ze moje cialo wygladalo jakbym wlasnie z kapieli wyszla.

Przed oczami pojawil sie obraz z dawnych czasow.Nie moich , bo ja nie pamietam prania za pomoca tary...ale na filmach czesto ogladalam metalowe wielkie wanny i tarki....albo pranie w strumieniu.
Zalowalam, ze gospodyni takim tarkowym sprzetem nie dysponuje bo byloby jak znalazl.Usprawniloby mi to troszke prace.
Skoro jednak praprababcie dawaly rade to czemu ja (dyponujac cuudownymi proszkami ) mialabym nie dac???

Nie wzielam jednak pod uwage tego , ze zajmie mi to ''troszke'' czasu.
Kazdy wyprany recznik przerzucalam do brodzika gdzie czekal na plukanie.Uporalam sie wiec z''bialymi'' i przyszla kolej na ''kolory''- plazowe reczniki.
Tu juz nie bylo tak latwo..(wieksze i ciezsze).
Stwierdzilam, ze zostawie je aby sie namoczyly i zrobilam sobie ''brejk''.

-Prysznic bralas drugi raz???-zapytal maz ze zdziwieniem kiedy minelismy sie na korytarzu.
-Nie ...mam darmowa saune!-odparlam usmiechajac sie.
-Co?
-Nic...pranie robie...-odrzeklam otwierajac drzwi na balkon.
Skoro przerwa to musowo musialam zapalic.

Malzonek popatrzyl z dezaprobata i nie wiedzialam tylko czego ona dotyczy..prania czy tez palenia...a moze obydwu tych rzeczy.
-Zagon baby do roboty!-zasugerowal Slonce a ja popatrzylam na niego, skrzywiajac sie lekko.

Co jak co ale pranie to jest ostatnia rzecz jaka bym im powierzyla.
Nie wiem dlaczego ale nie lubie jak one wlaczaja pralke.
Nawet jak Slonce ''puszcza'' mi czasem pranie to ..jakos tak .. nie jestem zachwycona.
W mojej glowie ''ukichalo sie '', ze tylko ja ,osobiscie, zrobie to jak nalezy.
Domownicy moga sprzatac, gotowac, zmywac ale wylacznosc na pranie mam tylko ja.
Nie wiem skad mi sie to wzielo ...dlaczego tak mi sie w mozgu zakorzenilo ale stanowczo zakazalam im ruszac pralki.
Kiedys jak maz sie ''wylamal'' to tyle sie naburczalam i nagadalam, ze potemu juz ..dal za wygrana.

Moje baby(czyli corki i Marta) pieknily sie .
My mielismy isc do Peljeski Dvori..a one wraz z Marcinem i Kasia(corka Marianki) chcieli zobaczyc Korcule.
Moj ''zieciunio'' byl, niczym poradnik i przewodnik w jednym, dla bab...bo niemal kazdy zakatek znal na pamiec.
Nielatwe zadanie ...zwazywszy , ze on jeden ''rodzynek'' z czterema kobietkami(pozniej dolaczyla jeszcze Koni)..
Byl jeszcze moj Daniel i Dawid ...no ale ..oni mlodsi wiec ..nie pasowali do ''mlodziezy''.

Kiedy przerwa sie skonczyla udalam sie do ''sauny''.
Tak jakos siodme poty mnie oblaly, ze z ulga powitalam w lazience Slonce, ktory przyszedl ..''na inspekcje''.
-A nie ma tu pralki???-zapytal patrzac na moja gimnastyke i dodajac-toz ty tutaj do polnocy bedziesz prala...
-Nie jest tak zle-odparlam mordujac sie wlasnie z wielkim kolorowym recznikiem.

Maz wiecej sie nie odezwal i wyszedl.
Troszke zawiedziona, ze idzie mi to tak powoli otarlam pot z twarzy zastanawiajac sie jednoczesnie gdzie ja to wszystko porozwieszam...
Balkon az tyloma sznurkami nie dysponowal..''spinaczkow'' tez nie bylo za wiele..
Po pieciu minutach wrocil malzonek mowiac:

-Bylem zapytac o pralke i wiesz...Ania poddala mi dobry pomysl..Wrzucic wszystko do brodzika i ...podeptac!
-Kicia kapuste mozna deptac a nie pranie!-odparlam na co on powiedzial:
-A ja mysle, ze to wcale nieglupi pomysl..Dawaj te reczniki pod prysznic!
-Pod prysznicem sa juz biale ...gotowe do plukania-odparlam wykrecajac recznik.
Slonce westchnal i rzekl:
-Trzymaj za koniec!
-Jaki...koniec?-zapytalam zaskoczona.
-Koniec ..recznika!-to mowiac pochylil sie nad wanna i zlapal z drugiej strony.

Wdziecznosc rozlala sie po moim serduszku i po raz pierwszy z radoscia przyjelam jego pomoc.
Zerklam przy tym na niego z czuloscia i usmiechnelam sie.
Poczulam sie jak dziecko podczas zabawy.
Pranie stalo sie teraz niemal ...fascynujacym zajeciem.
Glupia prosta i banalna czynnosc wyzwolila we mnie dziwne uczucia...niemal juz zapomniane.
Poczulam jakas dziwna ''jednosc'' z moim malzonkiem.Tak jakby to zajecie zblizylo nas do siebie.
I znowu pomyslalam, ze bardzo go kocham ....znowu popatrzylam na niego ''inaczej''.

Takich chwil brakuje mi w codziennym zyciu, kiedy osoba z ktora sie jest niemal dwadziescia lat jest ...zbyt spowszedniona.
Kiedy wydaje ci sie , ze juz niczym nie moze cie zaskoczyc...kiedy wszystko jest takie..przewidywalne.
Czy to jest..nuda?!
Powiedzialabym ,ze raczej.. brak czasu aby ta rzeczywistosc postrzec inaczej.
Po czesci tez zabieganie , nie pozwalajace cieszyc sie zwyczajnymi rzeczami a dostrzegajace tylko te...niecodzienne.
Zaczelam goraczkowo myslec dlaczego w Krolestwei nie potrafie wynajdywac takich pretekstow..aby byc blizej meza...Dlaczego tylko na wakacjach mi sie to zdarza...

Moje rozmyslania przerwal mi malzonek, ktory wrzucil wykrecony recznik do plastikowej miski.
Odglos pacniecia wyrawal mnie z nostalgii i spojrzalam na nasze dzielo.
Najgrubsza robota zostala zrobiona.
Malzonek niewiele myslac zdjal klapki i wlazl do brodzika .
Zaczal zapamietale ..deptac.
Rozsmieszyl mnie ten widok i tak gapilam sie na to co wyczyniaja jego stopy.
Odglosy:''plusk plusk..pac pac'' stworzyly dziwna muzyke.
Nie do konca przekonana nad skutecznoscia tejze metody patrzylam jednak na niego jak zaczarowana.

-Choc mi pomoc!-rzucil Slonce miedzy jednym pluskiem a drugim.
Pomyslam:''wlasciwie...czemu nie..?!''



-Wiesz Kicia..-zaczelam -przypomnialy mi sie dzieciece czasy, jak tak patrzylam na twoje nogi..
-Kapusta?-zapytal malzonek.
-Kiszenie kapusty!.Obraz wciaz tkwi gleboko uspiony w pamieci..a ty swoimi bosymi stopami go ozywiles.

Widzac, ze maz z zainteresowaniem slucha, ciagne dalej:

-Kiedy bylam mala mama zawsze kisila kapuste w wielkiej drewnianej beczce.
Cala kuchnia zawalona wtedy byla kapusta, marchewka , cebula.
Kiszenie to byl wielki rytual zaczynajacy sie od ..moczenia przez pol dnia nog taty.
Tato jako ''glowny deptacz'' siedzial przez pare godzin z nogami w misce.Nogi musial szorowac ..plukac ..zas szorowac, dopoki mama nie stwierdzila, ze ''juz wystarczy''.
Strasznie go wtedy zalowalam bo tak jakos dziwnie wygladaly te jego biale nogi...odmoczone nienaturalnie..i wydawalo mi sie, ze musi strasznie cierpiec.
Ile moglam miec wtedy lat?!...moze osiem ...moze dziewiec,nie wiem!W kazdym razie bylam...mala.
Kiedy tato poddawal swoje konczyny gruntownej ''odnowie'', mama przygotowywala akcesoria typu: beczka deseczki..kamienie..lniane sciereczki .
Potem warstwami wsypywala poszatkowana wczesniej kapuste, marchew i cebule(posypujac kazda warstwe sola).
Drewniany drag pelnil role tluczka.
Ubiwszy kilka warstw ''paleczke'' przejmowal tatus.Wlazil do tej wielkiej beki i tancowal zawziecie.
To tancowanie chyba niezle mu wychodzilo bo mamy kapusta byla na prawde przepyszna.
Sasiadki sie zachwycaly i mama zawsze kisila wiecej niz potrzeba,zeby pol wsi obdarowac.

Kapusta puszczala soki ktora to wode wybieralysmy, z siostra, kubeczkiem.

Po ubiciu warstwy tato mial przerwe na papieroska a mama szykowala nastepna..
Cala kuchnia pachniala tym kiszeniem.Zapach cebuli unosil sie w powietrzu drazniac nasze dzieciece oczy...i nosy.
W kuchni nie szlo sie ruszyc ..a trwalo to niemal caly dzien.
Zazwyczaj mama wybierala sobote...jako ,ze w niedziele nie trzeba bylo w polu pracowac i mogli po tym kiszeniu troche odpoczac.
Tato zartowal z mamy..mama z taty...a ja lubilam patrzec kiedy byli tacy weseli .

pozniej....

Drewniana beczke zastapila mniejsza ..plastikowa.Tato juz nog nie mial potrzeby moczyc bo tluczek w zupelnosci wystarczal.

Najciekawsze bylo jednak to , ze mama, podczas tego kiszenia, opowiadala nam o swoim dziecinstwie(koszmarnym zreszta).
Jako dziecko czesc rzeczy nie moglam pojac...dopiero jak bylam starsza ''przyszla madrosc''.
Wydawalo mi sie wowczas ,ze mocno przesadzala...ze to nie mogla miec takiego strasznego dziecinstwa.
Ale sluchalam z zaciekawieniem tych..''bajek'' ,ktorych sens dotarl do mnie dopiero po ladnych paru latach.


Cos w tym..''deptaniu ''zapewne bylo bo ..i ja ze Sloncem jakos inaczej siebie odbieralismy.
Tanczac po recznikach cofnelismy sie ladnych kilkanascie lat w ...tyl..
Beztroskosc wyzwolila w nas i inne uczucia.

-Szepne ci cos na ..uszko...-zamruczal Slonce cichutko przytulajac sie do mnie delikatnie.






Ten .. pomysl Ani z deptaniem byl genialny.Zamiast zdzierac sobie dlonie wystraczylo troszke ''tancow'' i pranie mozna bylo rozwieszac.
Dalo nam tez i troszke ..zabawy.

Basiulinek jak zobaczyl ile tego zrobilismy zalamala rece i stwierdzila, ze nastepnym razem wyprobujemy pralke (ktos tylko bedzie musial stac na strazy i pilnowac maszyny).
Swoja droga to nie wiem jakim cudem ale zawsze (nie wazne czy w domu czy na wakacjach) tego prania mam..''tony''.

Szybciutko jakos nam ten czas minal i nadeszla pora by pojsc cos zjesc.
''Straszyzna dzieciowa'' poplynela na Korcule a my w doskonalych nastrojach poszlismy do Peljeski Dvori.

Usiedlismy przy stoliku rozgladajac sie ciekawie dookola.
Ja w szczegolnosci zainteresowana bylam ta...muzyka na zywo oraz parkietem.
To drugie wydawalo mi sie takie male i choc okragle to ...niewystarczajace dla wszystkich gosci.
Zalozylam z gory , ze kazdy bedzie tanczyl i ze bedzie scisk i tlok (nic bardziej mylnego bo tylko czasami zdarzaly sie ''tlocznosci'').
Niektorzy wcale nie wykazywali zainteresowania tancem.
Garstka tanczyla ..reszta spokojnie siedziala przy stolikach ''posilkujac sie''.

Nie wiem co sobie zamowilismy ale wiem, ze smaczne to bylo a ceny przystepne.

Musze tutaj oddac czesc kelnerowi Iwankowi.Ten chlopak przechodzil samego siebie.
Lawirowal miedzy stolikami dwojac sie i trojac aby szybko obsluzyc gosci.
Niewymuszony usmiech na twarzy, wesole spojrzenie.
Chcialoby sie go usciskac za takie wlasnie podejscie do klientow.
Ja wiem , ze to tez zasluga napiwkow(czasem wcale nie takich znowu malych) ale..pieniadze pieniedzmi...
On po prostu mial w sobie taka serdecznosc..zyczliwosc wypisana na twarzy, ze ujal mnie tym od pierwszej chwili.
Od tamtej pory dla mnie ta restauracja zmienila nazwe na: ''u Iwanka''.

Chwilke przed wyjazdem do Orebica dolaczylam do forumowej Rodzinki sluchajacej cro muzyczki i wprost nie moglam doczekac sie czy wylapie cos z Radyjka.

Kiedy Zespol muzyczny zaczal grac okazalo sie, ze nikt tak strasznie na parkiet sie nie kwapi...nikt sie nie zrywa i nie pedzi...
A juz wyobrazalam sobie, ze na dzwiek pierwszych akordow ludzie tlumnie ''powstana''..
Zbilo mnie to z tropu.No i co???
Na parkiecie tylko jedna para a ja mam ze Sloncem isc sie bawic..hmm...
Zamyslilam sie ..
Z jednej strony nogi az sie rwaly z drugiej deprymowal mnie brak tanczacych ludzi.
Znowu niesmialosc sie we mnie odezwala.

Niepewnie rozgladnelam sie za Iwankiem...bo winko nam sie skonczylo.
Zamowiwszy druga karafke Slonce zapytal:
-Idziemy sie zabawic?!
-Nie jestem pewna...-odpowiedzialam z wachaniem.
-Chodz!-rzekl maz a ja zrobilam tylko jakas glupia mine.
Tak calkiem na trzezwo nigdy nie potrafilam sie bawic..
-Zaczekaj..skoncze moje winko i ...pojdziemy-obiecalam.

Saczylam je powolutku z nadzieja, ze towarzystwo sie ''rozrusza''..ale nie zanosilo sie na to.
Na parkiecie dwojka maluchow szalala z radoscia i wspomniana para.

Zaczelam sie bac, ze chyba przyrosne do tego siedzenia bo jakos nie mialam odwagi by ot tak wlezc na parkiet i sie bawic.
-Idziesz wreszcie?!-zniecierpliwiony malzonek zrobil gniewna mine.
-..no ide..-odrzeklam dalej siedzac.
-???-Slonce wpatrywal sie we mnie wyczekujaco.
-Poczekaj zapale sobie tylko ...-co powiedziawszy siegnelam po ''przyjaciela''.

Zawsze to kilka minut do zyskania.
Kiedy jednak niedopalek wyladowal w popielniczce malzonek wzial mnie za reke i delikatnie pociagnal.
Podnioslam pupe i pomaszerowalam z mina skazanca na parkiet.
Po godzince troszke wiecej ludzi ruszylo w nasze slady i juz parkiet nie swiecil pustkami...ale to juz nie mialo znaczenia bo ...ja juz zapomnialam , ze ludzie sa dookola ..i ze moze badawczo mierza nas wzrokiem...niesmialosc zniknela z chwila kiedy zaczelam sie bawic.


Tamtego wieczoru to byly tylko srednio umiarkowane tance..takie..''przedbiegi'' bo za kilka dni okazalo sie, ze Iwankowe winko wcale takie slabiutkie nie bylo i troszke mi w glowie...''zaszumialo'':)
i mozna by smialo rzec''oj szlala szalala...
Agapi za woda..''


Teren zostal rozeznany!
...z kazda nastepna wizyta u Iwanka bylo tylko..lepiej...




Jestesmy w Raju...

''Milosc kwitnienie wokol nas..''-wszyscy sie kochaja ..ciesza ..zadowolenie na twarzach..
Orebic-''Wyspa Szczesliwosci''!


Na razie!

..zaczynaja sie bowiem tego wieczoru pierwsze ''zgrzyty''...

Po tancach wracamy do domku, kladziemy sie grzecznie do lozeczek...
-Czego zes dala dzieciom pokoj z wielkim lozkiem?!-pyta gniewnie Slonce krecac sie na wszystkie strony na naszym malenkim.
-No a jak niby moglyby sie tutaj pomiescic..???-pytam pelna zdziwienia, ze wogole moglo mu cos takiego do glowy zaswitac.
-Zawsze cosik na wakacjach wymyslisz...jak nie pan M. (w Tucepi) to ..pojedyncze lozko, gdzie czlowiek sie wyspac nie moze porzadnie...-zaczal ''przemowienie ''malzonek.
-Mozemy zawsze zlaczyc dwa do kupy!-odparlam nie widzac problemu.
-Taak..!Bede sie jeszcze ''siepal'' z meblami co noc..-odburknal Slonce.

Pomyslalam , ze przeciez to zaden problem..ale na dyskutowanie jakos sil mi zabraklo i powiedzialam:

-Wiesz...jak ci niewygodnie to ..przeniose sie ..''do siebie'' czyli na drugie lozeczko a ..hmm...jak bedziesz mial ochote na...''szeptanie na uszko'' to ...powiedz,ok?!
Popatrzyl na mnie wsciekle i warknal:
-Nawet na wakacjach sie nie moge do ciebie ..przytulic tylko osobno mamy spac.....?!
Zaczynal mnie juz denerwowac i odpysklam :
-Tobie to dogodzic normalnie ciezko..!Zlaczyc do kupy ''spania'' to zadna filozofia!

Zasnelismy bez przytulania na osobnych lozeczkach i spalo mi sie...calkiem calkiem.
Ciekawilo mnie czy Slonce tez wstanie bardziej...wypoczety..
Nie wstal.

Znaczy ..:
-Dzien dobry spioszku..!-zaswiergotalam nad uchem zeby sie budzil.Najwyzsza pora bo juz kolo dziesiatej .
Ja juz zdazylam kawke u Ani zaliczyc...a Slonce w najlepsze chrapie.
Przeciagnal sie tylko i odwrocil plecami...
-Kicia ..no wstawaj..!-poprosilam milutko na co uslyszalam:
-Widze, ze ci sie dobrze spalo...samej...

Wylapalam nutke sarkazmu w jego glosie znaczy..trza zrobic ''odwrot''..
Wywrocilam oczami i z westchnieniem poszlam zobaczyc co slychac u ..mlodziezy, zostawiajac Slonce w spokoju.
Do Kuciste i tak dopiero o 14-ej ..wiec moze spac nawet do poludnia, zdecydowalam.

Baby malowaly sobie wlasnie pazurki wiec poszlam w ich slady.
Zadowolona, ze chociaz na wakacjach mam ladne paznokcie wyciagnelam dlonie przed siebie podziwiajac efekt...
''Slicznie..'' powiedzialam bardziej do siebie niz do bab...
Paula zerknela na moje dzielo i podajac mi jeszcze jakis tam..''utwardzacz'' powiedziala:
-Przeciagnij tym ...
Kiedy bylam w trakcie ''utwardzania'', slysze jak Slonce mnie wola(znaczy...domyslilam sie ,ze to o mnie chodzi )..

-A matka gdzie zas lazi..???!!!
''Ocho...!''-mysle sobie..cos ''nam do dupki wlazlo...!


Rok temu nie udalo mi sie zobaczyc Korculi...a teraz mialam ja ''na wyciagniecie reki''.

Mielismy plynac wieczorkiem i zachod slonca zobaczyc..
Korcula podobno wlasnie podczas takiego zachodu jawi sie najpiekniej.

Dzieci ubraly sie ekspresowo i czekaly gotowe do wyjscia.
Maz tez..tylko oczywiscie ja (jak zwykle)..na koncu i ostatnia- patrzylam na lozko ..
Niezdecydowanie malujace sie na mojej twarzy ''podnioslo cisnienie'' Sloncu.
Widzialam, ze zaczyna juz w miejscu dreptac wiec (ciagle nie przekonana do konca) wzielam z lozka jedna z bluzek.
Mialam ich rozlozonych chyba z piec...i za nic nie moglam sie zdecydowac w ktorej ''dzisiaj wystapie''.
Wiedzialam tylko, ze ''gaci'' nie zmienie...ale bluzka..

Chcialam ladnie wygladac ..no wszak tylko na wakacjach mam czas na taki luksus aby sie stroic.
Do pracy latam ''byle jak'' znaczy..przewaznie w czyms wygodnym.
Na makijaz tez jakos sil nie mam i...czasu, zatem tylko kilkanascie dni w roku moge poczuc sie naprawde..''kobieco''.


Usprawiedliwiona przez sama siebie za to guzdranie, zarzucilam biala koszulke i popedzilam do lustra.
Niczym surowy sedzia spojrzalam na siebie z dezaprobata i zdarlam ''biale cudo'', ktore jakos tak wcale mnie piekniejsza nie zrobilo.
Druga i trzecia bluzka spowodowala juz moja irytacje.
Jakze zazdroscilam kobietom, ktore naloza na siebie byle co i wygladaja ladnie.
Ja zawsze mam ''ciezki orzech do zgryzienia'' w tej kwestii(i dlatego tez.. nie nawidze zakupow!)

Chcialo mi sie juz wyc...wszystkie bluzki byly...do kitu.

Stalam tak na wpol rozebrana..w staniku, patrzac sie na kazda po kolei..a lzy bezsilnosci zakrecily sie w oczach.

Slonce spojrzal na zegarek i powiedzial:

-Za piec minut mamy byc na dole...wszyscy zapewne juz czekaja przed domem...
-..ale ja nie wiem co mam zalozyc..!-jeknelam rozpaczliwie, dodajac:
-..no patrz sie jak ja w tym wygladam!!!

Maz wywrocil oczami, westchnal i powiedzial zly:
-Wszystkie sa dobre..ubierz byle jaka na litosc..boska! Nie mamy czasu!!!

Popatrzylam zas na moja ''garderobe'' i niepewnie naciagnelam rozowy podkoszulek.
-No ! I w tej mozesz isc!-rzekl Slonce a ton jego glosu nie pozostawial mi zludzen.
Jezeli sie zaczne przebierac to pewnikiem Korculi nie zobacze.

-..nie wygladam w tym dobrze...-zaczelam ale zdazylam tylko to powiedziec, bo jego wzrok zaczal''sypac gromy''.
Nie wystawiajac juz zatem jego cierpliwosci na dalsza probe z westchniem dalam za wygrana.
Zreszta Basia juz wolala, ze czekaja na nas.
Ominelam lustro nawet nie rzuciwszy na nie okiem.

Wszyscy juz faktycznie byli gotowi i czekali przed domem.

Zatem ..pora na powiedzenie Korculi ''dzien dobry''.
Pomaszerowalismy szybkim krokiem zeby zdazyc na statek( ostatni jaki plynal dzisiaj).

Z kazdym krokiem jestem coraz bardziej zla i wsciekla.
Najpierw wsciekam sie na siebie...bo probuje sobie wyobrazic jak ta rozowa bluzeczka musi okropnie wygladac ze spodniami w zblizonej tonacji...a potem zlosc skierowywuje na moje Slonce.
Wsciekla jestem, ze mam na sobie co mam...i czuje sie tak ...rozowo..niczym ''Swinka pigi''.

Do wscieklosci dolacza sie zal, ze Pati nie chciala z nami plynac.
Nie chcialo mi sie jakos wierzyc, ze wczoraj choroby morskiej sie moje dziecko nabawilo.
Tyle razy promem plynela i jakos wszystko bylo ok...a tu po wczorajszej wyprawie na Korcule...nagle choroba morska sie o nia upomniala.
Kiedy zaczelam drazyc temat tejze przypadlosci, ''wyszlo szydlo z worka''..

-Patrycja...a co ty w lozku???-zdziwilam sie niepomiernie widzac, ze najstarsze dziecko..''zaniemoglo''.

Dzieci sie ubieraja..a ona lezy ''przezroczysta'' i taka jakas....na wpol zywa..

-Ja zostaje, bo mam chorobe morska..-odrzekla cichutkim glosem.
-Co???-zapytalam bo ..jakos nie potrafilam zrozumiec o czym moje dziecko mowi.
-Nie moge plynac z wami.-rzecze Pati a u mnie podejrzliwosc wzrosla.
-Przeciez ty nie masz zadnej choroby morskiej! Ubieraj sie!-mowie kategorycznie.
-Od wczoraj ...mam!-odpowiada corka.

Przypatrzylam sie jej jeszcze uwazniej i stwierdzilam, ze wyglada jakos...''chorawo''.
Zadnym jednak sposobem nie potrafilam uwierzyc iz to ...wina plyniecia statkiem.
Cos mi tutaj nie pasowalo.
Odwrocilam sie w strone drugiej corki i pytam:

-Paula...a ty nie masz tej....choroby???Tylko Pati ''wzielo''.
Paula mowi:
-..no bo Patrycje na statku wychustalo...i zwymiotowala ...
-To dlaczego ja sie dopiero teraz dowiaduje???-pytam z pretensja w glosie-nie laska bylo mi o tym powiedziec???
-..ale o czym?-pyta Paula nie rozumiejac.
-no jak to o czym???-podnioslam glos bo juz lekko mnie zaczela irytowac- ze ma chorobe morska!

Paulina uciekla spojrzeniem w kat.
Cos mi tu zaczynalo ''nie grac''.
-Paula....!-zaczelam-tylko mow prawde!
-Ja nie wiem co ona ma ...a czego nie ma....ale gdyby wczoraj na Korculi drinka nie pila...to ...-zaciela sie mlodsza corka kiedy spojrzalam na nia ..jak spojrzalam.

No pieknie...to juz sie wydalo zatem skad ta choroba nam sie wziela.
''Ja z tymi babami to oszaleje'' -zawylam w duchu, ze zaczynam tracic nad nimi kontrole.

-Po jaka cholere ci ten drink byl???....myslisz, ze to oznaka doroslosci?!-zdenerwowalam sie.
-Mamooo...tam wcale prawie alkoholu nie bylo czuc..-zaczyna Pati a ja nie wiem co mam powiedziec.

Zdaje sobie sprawe, ze juz dzieckiem nie jest ale...tez do doroslosci brakuje jej paru miesiecy..
Wiem rowniez, ze po Balu na zakonczenie szkoly..mlodziez pila alkohol..(w tym moje dziecko)
Zatem jestem ''w kropce'' jak zareagowac?
Udac, ze nie wiem o tym( a przeciez wiem)...czy podejsc do tego spokojnie i zwrocic jej uwage, ze wcale to nie jest dla niej dobre...
Wyglosic mowe, ze w jej wieku jeszcze za wczesnie itd....
Wsciec sie i ja wyszarpac...

Rozne opcje przewinely sie mi przez glowe.
Wybralam ta, ktora nie robila ze mnie hipokrytki...bo jakos dwulicowosci to ja nigdy nie cierpalam .

Mowe wyglosilam(krotka, zeby cos tam do niej dotarlo),zganilam ja i z westchnieniem przyjelam do wiadomosci iz najstarsze dziecko zle sie czuje przez wlasna glupote.
Oczywiscie Pati zarzekala sie, ze naprawde to nie wina drinka tylko ...tej choroby morskiej...ale..mnie nie przekonala.

Zatem zostala w domu.
Ania i Herman nie plyneli na Korcule ,tak wiec nie byla sama.


Wszystko to jakos podenerwowalo mnie i w polowie drogi mialam zamiar popedzic do domu, by sie przebrac...(''luknac'' przy okazji co porabia moje dziecko).
Ocenilam jednak swoje biegowe szanse i wyszlo mi, ze albo plyne taka rozowa..albo nie plyne wcale.
Nie mialam wyboru i musialam pogodzic sie z faktem, ze wygladam koszmarnie.
Jakos tez smutno mi bylo, ze Pati nie ma z nami..

Czy moglam zatem zachwycac sie urokliwa Korczula kiedy serce mi ''wylo''....:(


Nie wiem czy nie ucieszylabym sie gdyby nagle...jakims cudem stateczek nie odplynal...

No ale...u mnie cuda to az tak czesto sie nie zdarzaja..wiec oczywiscie zdazylismy na ostatni kurs dzisiejszego dnia.
Kiedy wlasnie bylismy w trakcie wchodzenia na poklad zadzwonilo moje dziecko ..

-Mamo...gdzie jestescie?!-pyta Pati.
Przemknelo mi zaraz przez glowe, ze moze sie jej pogorszylo.
Corka jednak mowi:

-.. no bo ja wlasnie ide do portu.zdecydowalam sie poplynac z Wami.
-To cudnie corcia tylko, ze my za dwie minutki odbijamy...
-To poplyne nastepnym.
-Nastepnego juz dzisiaj nie ma!-mowie i robi mi sie jeszcze bardziej smutno.
Ciesze sie jednak , ze dziecko mi tak szybko ''cudownie ozdrowialo''..
-aa...no to wracam do domu...a nie mozecie zaczekac???-pyta Pati.

Coz mi szkodzi sprobowac zapytac...
Podchodze do pana, ktory wlasnie podnosi kladke i pytam czy nie mozna by bylo zaczekac chwilke z odplynieciem.
Na pytanie dlaczego odpowiadam, ze jeszcze jedna osoba z nami chce plynac.

-..a gdzie ona jest?!-pyta pan.
- ..bedzie za piec minut-odpowiadam na co uzyskuje odpowiedz, ze piec minut ...nie da rady..
Rozumiem i podziekowawszy grzecznie, informuje corke iz niestety ..nie mozemy czekac.

Pati tak jakby z zalem powiedziala:
-no to trudno..

Mnie natomiast smutnosci takie wziely , ze nie bylam w stanie cieszyc sie wycieczka a o podziwianiu zostawianego w tyle Orebica juz nawet mowy byc nie moglo..



Rozkojarzona przez te moje..''rozowosci'' niewiele co tej Korculi zobaczylam.

Czulam sie jak jakis ..skazaniec.
Oto ja ...(ktora przeciez uwaza, ze ''nie szata zdobi czlowieka'') nie wiedziec po jaka cholere.. obrzydzilam sobie ten dzien az do przesady.
Przez taka bzdure i glupote zamiast usmiechu mialam grymas na twarzy.

Kiedy teraz to analizuje zas wychodzi mi, ze duzo rzeczy przytrafia mi sie ''na wlasne zyczenie''.
Wystarczylo przeciez wtedy troszke ''luzu''; beztroskiego spojrzenia na ''pink'' i moglabym zachwycac sie Korcula, ktora nie bez racji, zwana jest ''Malym Dubrovnikiem''.
Kazda uliczka konczy sie ponoc ...schodami.
Gdyby nie moje samopoczucie potrafilabym to naocznie stwierdzic ale..teraz to musze wierzyc temu co przeczytalam.

Malo mnie obchodzily schodki ..uliczki...mury.
Ja okazalam sie sama dla siebie bezlitosnym ...''katem''...
Leb potoczyl sie po bruku i tak szlam...''bez glowy'', niczym slepiec.
Niewidzace oczy rejestrowaly to co dookola ale nie przesylaly dalej.
Mury i uliczki Korculi nie powodowaly zadnej reakcji.
Beznamietne oczy niby widzace a...niezauwazajace.

-Moze bys sie tak usmiechnela...-zapytal malzonek biorac mnie za reke.
-Nie umiem!-odrzeklam westchnawszy glosno..tak glosno, ze chyba to moje westchnienie do Orebica dolecialo.
Malzonek popatrzyl na mnie i wzmocnil uscisk dloni, probujac wyrwac mnie z tego ''otepienia''.
Ten ..czuly gest, mowiacy: ''nie martw sie taka glupota'' tylko mnie rozdraznil i swoja zlosc przenioslam na niego mowiac:

-I ty powiedziales, ze dobrze wygladam....????!!!!
-Nie przesadzasz ???-odpowiedzial pytaniem na pytanie, dodajac:
-Nie wygladasz wcale tak tragicznie...

Staral sie jak mogl ale.. dalo to .. tylko tyle, ze zaczelam go obwiniac, iz mnie pospieszal.
Cud , ze nie wyszczelal mnie po dupie jak rozkapryszonego dzieciaka....bo chyba mi sie nalezalo.

Zwiedzanie (na cale szczescie) nie trwalo dlugo.
Z ulga powitalam stateczek z napisem:''Korcula-Orebic'' i dopiero jak odplywalismy, zrobilo mi sie zal zmarnowanych chwil.
Dopiero wtedy przyszlo ..''opamietanie''..
Zbyt pozno!


Poszlismy... ''odreagowac'' do ''Iwanka''..gdzie zapomnialam, ze jestem rozowa.

Zjedlismy ..potanczylismy troszke i udalismy sie do domu, gdzie...''rece mi opadly'' ..







1 komentarz:

  1. 51 year-old VP Product Management Giles Matessian, hailing from McCreary enjoys watching movies like "Tale of Two Cities, A" and Lockpicking. Took a trip to Garden Kingdom of Dessau-Wörlitz and drives a Gurney Eagle Mk1. przekierowanie tutaj

    OdpowiedzUsuń