Chcialabym troszke przyspieszyc ale..sie nie da:(
Musze troszke napisac
tego...wprowadzenia,wiec wybaczcie:)
Na czym to ja
skonczylam.....zeby to tak mniej wiecej kupy sie trzymalo...wiem!
O
perypetiach z kupnem mieszkania pisac oczywiscie nie zamierzam...w kazdym
razie..troszeczke bieganiny i nerwow bylo .(To jednak na inna
''ksiazke'').
Jeden z pozytywow tego mieszkaniowego zamieszania to ten, ze
nie bylo czasu aby o wakacjach dyskutowac.
Slonce wyrazil zgode pod
warunkiem...iz po tym ..trzecim razie, dam mu swiety spokoj z jazdami w tak
dluga trase.
Zapytal tylko:
-A gdzie ten Orebic ?!
-W strone
Dubrownika..troszke za Tucepi...-odrzeklam majac nadzieje, ze nie wygoogla sobie
jaka masa kilometrow go czeka...ale sie pomylilam.
Struchlalam ,kiedy
siegnal po laptopka....i z dusza na ramieniu oczekiwalam reakcji.
Cisza sie
przedluzala i przedluzala.
Przygryzlam ze zdenerwowania warge.
-Prawie
1500 .....mil???!!! -zawolal i popatrzyl na mnie przeciagle.
-hmmm..no tak
jakos...-wyszeptalam niemalze bo ...''dusze ciagle mialam na
ramieniu''.
-Wiesz ile to kilometrow prawda?!-zapytal wcale nie czekajac az
sobie przelicze .
Usilnie probowalam sobie w pamieci policzyc..hmmm...1
km=1,6 mi czyli....mamy...a do diabla ile mamy...przeciez Basia czeka i Orebic
czeka...co tam te...kilometry.
Dalismy rade uprzednio...damy rade i tym
razem.
Nie wzielam tylko pod uwage, ze droga drodze nierowna...i ze tym razem
pojedziemy ...przerazliwie dlugo...za sprawa wielu nalozonych na siebie
czynnikow.
Tym razem.....
Nie bylo czasu aby piac z zachwytu, ze
jednak Orebic zobaczymy...ze poznam Basie i jej najblizsza rodzinke...
Nie
bylo czasu aby sie cieszyc i ....znaczyc krzyzyki w kalendarzu.
Dzien za
dniem mijal i ani sie obejrzelismy a zostal nam niecaly miesiac do
wakacji.
Nie tylko zreszta do wakacji...bo do przeprowadzki tez(ciutke nawet
mniej niz miesiac)
Wszystko to tak sie skumulowalo, ze pierwszy raz w
moim dotychczasowym zyciu bylam tak zestresowana.
Ten ciagly bieg ,pospiech i
papierkowe sprawy zdusily moja urlopowa radosc w zarodku.
Jedyne czego
pragnelam to dostac te klucze i miec cale to...kupno ..za soba...
Nie bylo
tego podekscytowania i zniecierpliwienia, ktore zwykle towarzyszy, gdy
wyczekujemy na cos wymarzonego.
Bylam taka wyprana z tego typu emocji, ze nie
przypominalam ..siebie.
To jakby mnie kto wrzucil do pralki nastawiajac
baaardzo dlugie pranie...a na koniec jeszcze suszenie wlaczyl(tak jakby samo
wirowanie nie wystarczylo)
''Wymietolona'' i ''pognieciona'' przerzucalam
pudla po przeprowadzce, probujac umiejscowic letnie ciuchy.
Zazwyczaj
przy wakacyjnym pakowaniu dom wyglada jak pobojowisko ale tym razem przeszlam
sama siebie.
Bomba by sie lepiej nie spisala...
Rozgardiasz totalny
sprawil iz dom przestal przypominac dom..
Zaczynalam sie powoli w tym
wszystkim gubic ...
Posortowalam wszystkie letnie rzeczy....meza... moje ...dzieci i porozkladalam
kupki na lozku.
Wywalilam walizki na srodek pokoju przygotowywujac po jednej
dla kazdego...czyli bylo ich szesc.
W miedzy czasie koce i poduszeczki
powedrowaly do prania i kolo pralki zrobil sie imponujacy stosik...no bo pralke
mam tylko jedna:).
Jeszcze buty musialam umiejscowic...ale po przeprowadzce,
dziwnym trafem, polowe rzeczy ...poznikalo.
''Znaczy musza byc ciagle w
garazu...''-pomyslalam ,ze buty zostawie na potem, jak Slonce wroci z pracy to
mi pudla przytarga.
Te ktore nie poznikaly wywalilam kolo walizek, dziwiac
sie rownoczesnie, skad nam sie nagle tyle ich nabralo.
Na dalsze pakowanie
zabraklo mi juz czasu.Popatrzylam z przerazeniem na zegarek ...o ludzie...toz ja
musze zaraz jeszcze na dwie godzinki do roboty pedzic...
Rada nie rada,
odpalilam autko z nadzieja, ze mi sie dzieci na tych klamotach nie pozabijaja i
pognalam.
Te dwie godzinki wlekly sie tak powoli....a ja mialam przeciez
jeszcze tyle do zrobienia.
Kiedy wrocilam do domu maz jak tylko uslyszal, ze
jestem... rozdarl sie przerazliwie:
-Matka! czy ciebie
pogielo???
-...ale ze niby co?!-odwrzasnelam na tyle glosno zeby glos na
gore, do sypialni dotarl.
No jezeli mowi ''matka''znaczy...cos jest nie
tak.
Zastanawiajac sie o co mu moze chodzic, wlaczylam wode na kawe i
pognalam do pralki wyciagnac pranie a wlozyc nastepne.
Kiedy bylam wlasnie w
trakcie tejze czynnosci uslyszalam ,ze Slonce schodzi po schodach.
Kupeczka
kolo pralki ciutke sie zmniejszyla i dalo sie juz normalnie kolo niej
przynajmniej przejsc.
-Mozesz mi powiedziec gdzie ja bede
...spal????!!!-ni to syknal ni powiedzial....moj maz.
-Jak to gdzie bedziesz
spal????-odparlam rozkojarzona, wlaczajac odpowiedni program i baczac abym
czasem gotowania se nie wlaczyla...
-Co sie stalo z lozkiem????-zapytal
rozezlony.
-Z lozkiem????-powtorzylam jak papuga za nim, ciagle myslami przy
praniu...i za nic nie mogac zrozumiec co sie z naszym lozkiem
podzialo.
-Porozwalalas na nim ''dziady'' a ja chce sie polozyc bo jutro
wczesnie ide do roboty...I co .....mam z tymi rzeczami
zrobic?!
Faktycznie...calkiem zapomnialam, ze tam
leza.
-aaaa....nie ruszaj mi tych kupek! zaraz je sobie zabiore-odparlam
ze strachem , ze mi wszystko pomiesza....i zas od poczatku bede musiala je
segregowac.
Pognalam zatem rozprawic sie z naszym lozkiem...efektem czego
bylo zagracenie pokoju dziennego...no ale juz na dalsze pakowanie bylo za
pozno..a ja zbyt zmeczona.
''Jestem na polmetku ...nie jest
zle''-powiedzialam polglosem do samej siebie...a modlac sie zebym jakiegos
goscia nieprzewidzianego nie przywialo jutro ...bo ...masakra
Ubrania i buty powedrowaly czym predzej do walizek i zrobilo sie troszke
normalniej w domu(a przynajmniej w wiekszej jej czesci).
Bylismy niemal
gotowi do drogi.
Materace ,kolka i inne ''dziady ''czekaly poukladane
pietrowo na korytarzu....gotowe do zaladunku.
Auto jednak (tak jak i ubieglym
razem) moglismy spakowac dopiero kiedy moj malzonek z pracy powroci.
Nie
chcialo mi sie wierzyc, ze oto nadszedl ten dzien ...piatek.
Wyruszalismy
rowno z godzina duchow, czyli o polnocy.
Kolezanka Patrycji miala byc u nas
okolo 22-iej.
Mnie czekalo jeszcze...cos...
Musialam jakims cudem umiescic
naklejke cro.pl na autku.
(Ukryta przed mezem, bo kategorycznie sie
sprzeciwil oklejaniu pojazdu.)
Z naklejeczka bylo tak:
-Kochanie
....?!-rozdarlam sie w nieboglosy probujac przekrzyczec muzyke dobiegajaca z
kuchni i ..telewizor.
-Co?-pada z lazienki ,wiec tam pedze, trzymajac w rece
wlasnie list ktory wlecial przez drzwi.
Troszke schodow musialam
pokonac.. wiec lekko zasapana, z nieklamana radoscia na twarzy...i zapewne i
wypiekami, wpadam na gore.
-Zobacz co dostalam! -mowie, po czym rozrywam
koperte.
Ja wiem co jest w srodku ( Basia jest niesamowita!)...natomiast
moj malzonek zupelnie sie nie spodziewa.
Wyciagam wiec sliczna naklejke na
autko..taka niebiesciutka ...jak Jadran..ze sloneczkiem po srodku i macham nia
niczym flaga.
- Mam naklejke, mam naklejke -skanduje niczym
dziecko,tanczac dziki taniec wkolo mojego Slonca,ktory patrzy na mnie w niemym
zdziwieniu i ...przerazeniu.
Kiedy doszedl do siebie,pyta:
-Po co ci
....to?
-TO nakleimy na twoje autko..-usmiecham sie od ucha do
ucha.
-Mozesz se nakleic ale... na czole!-pada krotka i kategoryczna
odpowiedz.
Usmiech znika z mojej twarzy tak szybko jak sie pojawil.Takiego
obrotu sprawy sie nie spodziewalam.
-alez Skarbie....Basia tez taka
ma...!.-zaczynam placzliwie, myslac jednoczesnie co by tu jeszcze powiedziec a
on przerywa mi bezlitosnie:
-Nie ma mowy! Naklej se na swoje!
-ale moim
nie jedziemy do Chorwacji!!!-niemal wrzeszcze-zmiluj sie Slonce...to tylko
cropelka....
Rzucil mi jednym ze spojrzen,ktore do milych bynajmniej nie
naleza, po czym uslyszalam krotkie:
-Nie!
W jego wzroku bylo cos
jeszcze, co mnie zaniepokoilo i podejrzliwosc kazala mi schowac cropelke tam
gdzie jej nikt nie znajdzie.
Obawialam sie bowiem, ze mi ja zabierze i...tyle
ja zobacze.
Schowalam ja wiec w miejscu ,gdzie nigdy nie przyjdzie mu do
glowy zagladnac i postanowilam, ze i tak ja nakleje!
(pozniej okazalo sie ,
ze owe miejsce bylo na tyle sprytne iz sama mialam problemy z jej
znalezieniem)
Maz wiedzial, ze jak mi cos zaswita w glowie to zadna sila mnie
od tego nie odwiedzie.....wiec daje sobie glowe uciac, ze gdybym ja na wierzchu
zostawila...to bym jej sie szybciutko pozbyla.
Ukrylam moj skarb i
zadowolona z siebie zaczelam krzatac sie przy obiedzie.
W dzien wyjazdu
,Slonce skonczyl wczesniej prace i zdazyl zapakowac samochod nim ja przywloklam
sie do domu.
Samochod czekal zatem gotowy do drogi.
Zostalo nam tylko
zrobienie kanapek na podroz .
-Ide sie zdrzemnac na chwile-powiedzial maz
a ja ucieszylam sie z tego faktu niezmiernie.Oto nadarza sie okazja aby cichcem
nakleic cropelke.
Bylam gotowa bronic naklejki wlasna piersia, gdyby
czasem probowal mi ja z autka zerwac.
Na to , ze jej nie zauwazy nie
liczylam...niebieskosc az ..razila na przyciemnionej tylnej
szybie.
Troszeczke obtancowalam sie kolo samochodu szukajac wlasciwego
miejsca,czym wzbudzilam ciekawosc Pauli.
-Co robisz mamo?!-zapytalo
dziecko.
-Nic.....zupelnie nic...-odpowiedzialam majac nadzieje, ze sobie
pojdzie...istniala bowiem grozba iz Slonce sie dowie o moim niecnym uczynku
...przed czasem.
Ona jednak z zaciekawieniem stala i przygladala sie z
zaciekawieniem.
Kiedy naklejka wreszcie wyladowala w najodpowiedniejszym
miejscu jak mi sie zdawalo,corka szepnela:
-Mamo.....tata cie
zabije...!
-..e tam!-odparlam rezolutnie ale mina mi zmarkotniala, bo
wyobraznia podsunela mi ewentualne prawdopodobne tego
scenariusze..
Kolezanka Pati przyjechala ze swoim ojcem trzy godziny
wczesniej no i....narobilismy troszke zamieszania i jazgotu.
Maz oczywiscie w
takim zgielku mial problem ze spaniem i ..wkrotce pojawil sie w
kuchni.
-Nie mozesz spac?!-zapytalam bedac w trakcie szykowania
kanapek.
-Moze i moglbym gdybym mial ku temu warunki-powiedzial zmeczonym
glosem.
Zerklam na niego ze wspolczuciem i westchnelam pozalowawszy
przechlapanej doli kierowcy.
Dziewuchy zagonilam do pomocy przy
kanapkach.
Na stole zaczynalo sie robic ...ciasnawo.
Chyba mozg mi sie
wylaczyl, bo zanim sie obejrzalam ...na stole pietrzyl sie caly ich stos.
Maz
obudzil sie momentalnie na ten widok i z przestrachem wyszeptal:
-Czy
wyscie powariowaly???
Kto to niby zje?!
Przyznalam mu racje.Marnowanie
jedzenia to bylo to czego nie lubilismy obydwoje .
-Bedziemy dokarmiac
zabiedzonego pieska w Orebicu -odrzeklam.
-...no! ....sie'' przezre'' i psa
bedziesz miala na sumieniu...!-powiedzial maz i poszedl do
kapieli.
Dzieci juz wykapane i ubrane lazily z kata w kat, niecierpliwiac
sie coraz bardziej.
Przed wyruszeniem w droge byl moment, kiedy niemal bylam pewna iz jakies fatum
ciazy i nad ta wyprawa...
Godzina duchow nadciagala
nieublagalnie.
Zaczelo sie wydawanie polecen typu:''sprawdz paszporty'',
''dokumenty masz'' rezerwacja ..pieniadze ...mapa...bagaze
podreczne.
Kolezanka mojej corki musiala usciskac na pozegnanie ojca,
bo...za chwile mielismy ..wyruszac.
Kiedy jej ojciec wychodzil, odprowadzany
przez nas do drzwi...uslyszalam za soba potworny rumor.
Ten odglos znany byl
mi az za dobrze.
Serce mi sie za trzymalo i przestalam oddychac.Krew
odplynala mi z twarzy.
Struchlalam i niczym zamurowana stalam kilka sekund
bojac sie spojrzec za siebie.
''Matko Boskaaaaaa''zawylo mi w srodku i balam
msie odwrocic..ale w takich sytuacjach reakcje sa tak spontaniczne, ze nawet nie
wiem kiedy znalazlam sie przy Marcie .
Tato kolezanki tez zareagowal
blyskawicznie pojawiajac sie przy swoim dziecku i pytajac:
-Stalo Ci sie
cos? Corcia powiedz cos...
Marcie lzy nie pozwolily wydobyc z siebie
zadnego slowa... czym wprawila w przerazenie wszystkich
dookola.
Przestraszeni do granic, jedno przez drugie pytalismy sie czy
wszystko w porzadku ...co jej sie stalo...????
To , ze ja bolalo jak nie
wiem.... widac bylo po wielkich lzach splywajacych po twarzy.
Kolezanka corki
zjechala z kilku schodow ...i musiala widocznie uderzyc sie dosc porzadnie, bo
dopiero po chwili wydusila:
-.....w porzadku nic mi nie
jest...!
-Corcia jedziemy do szpitala sprawdzic!-zadecydowal
ojciec.
''Szpital ????!!!''zawylo mi cos w srodku po raz
drugi....
Oprocz ogromnego wspolczucia dla dziewczyny, ogarnal mnie
strach...
Lek przed tym, iz jednak mogla sobie cos uszkodzic...
Skonczylo
sie jednak to tylko na lzach.Szpital okazal sie zbedny i po chwili bol zaczal
ustepowac.
Teraz tak mysle, ze...toz to chyba jakis znak byl
...
Slonce wydal komende ''do wozu!'' i dzieci zaczely zajmowac swoje
miejsca.
Ja z Pati mialam powylaczac gniazdka i zgasic
swiatlo.
Rybki zostaly dokarmione, wiec choc tym razem nie powinno byc z
nimi klopotu....(pozniej okaze sie ,ze te rybki meza to jakiegos pecha
maja....bo zas ...-ale to pozniej...po powrocie!)
Kuba zostal oddany na
przechowanie do mamy Marty.
Rowniutenko o polnocy Slonce odpalil silnik i
wyruszylismy-kierunek Peljesac...do mojej Basi:)
Wiem....nie
dopisalam co z naklejka....ano ...dojechala do Orebica nienaruszona...i po
powrocie jeszcze jakis czas z mezem jezdzila...
Mialam nadzieje, ze sie
polubili ale...dwa tygodnie temu ze smutkiem zauwazylam jej brak:(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz