czwartek, 7 marca 2013

Piekło w Raju-część druga

Chcialabym troszke przyspieszyc ale..sie nie da:(
Musze troszke napisac tego...wprowadzenia,wiec wybaczcie:)


Na czym to ja skonczylam.....zeby to tak mniej wiecej kupy sie trzymalo...wiem!

O perypetiach z kupnem mieszkania pisac oczywiscie nie zamierzam...w kazdym razie..troszeczke bieganiny i nerwow bylo .(To jednak na inna ''ksiazke'').
Jeden z pozytywow tego mieszkaniowego zamieszania to ten, ze nie bylo czasu aby o wakacjach dyskutowac.
Slonce wyrazil zgode pod warunkiem...iz po tym ..trzecim razie, dam mu swiety spokoj z jazdami w tak dluga trase.
Zapytal tylko:

-A gdzie ten Orebic ?!
-W strone Dubrownika..troszke za Tucepi...-odrzeklam majac nadzieje, ze nie wygoogla sobie jaka masa kilometrow go czeka...ale sie pomylilam.

Struchlalam ,kiedy siegnal po laptopka....i z dusza na ramieniu oczekiwalam reakcji.
Cisza sie przedluzala i przedluzala.
Przygryzlam ze zdenerwowania warge.

-Prawie 1500 .....mil???!!! -zawolal i popatrzyl na mnie przeciagle.
-hmmm..no tak jakos...-wyszeptalam niemalze bo ...''dusze ciagle mialam na ramieniu''.
-Wiesz ile to kilometrow prawda?!-zapytal wcale nie czekajac az sobie przelicze .

Usilnie probowalam sobie w pamieci policzyc..hmmm...1 km=1,6 mi czyli....mamy...a do diabla ile mamy...przeciez Basia czeka i Orebic czeka...co tam te...kilometry.

Dalismy rade uprzednio...damy rade i tym razem.
Nie wzielam tylko pod uwage, ze droga drodze nierowna...i ze tym razem pojedziemy ...przerazliwie dlugo...za sprawa wielu nalozonych na siebie czynnikow.

Tym razem.....
Nie bylo czasu aby piac z zachwytu, ze jednak Orebic zobaczymy...ze poznam Basie i jej najblizsza rodzinke...
Nie bylo czasu aby sie cieszyc i ....znaczyc krzyzyki w kalendarzu.
Dzien za dniem mijal i ani sie obejrzelismy a zostal nam niecaly miesiac do wakacji.
Nie tylko zreszta do wakacji...bo do przeprowadzki tez(ciutke nawet mniej niz miesiac)

Wszystko to tak sie skumulowalo, ze pierwszy raz w moim dotychczasowym zyciu bylam tak zestresowana.
Ten ciagly bieg ,pospiech i papierkowe sprawy zdusily moja urlopowa radosc w zarodku.
Jedyne czego pragnelam to dostac te klucze i miec cale to...kupno ..za soba...
Nie bylo tego podekscytowania i zniecierpliwienia, ktore zwykle towarzyszy, gdy wyczekujemy na cos wymarzonego.
Bylam taka wyprana z tego typu emocji, ze nie przypominalam ..siebie.
To jakby mnie kto wrzucil do pralki nastawiajac baaardzo dlugie pranie...a na koniec jeszcze suszenie wlaczyl(tak jakby samo wirowanie nie wystarczylo)
''Wymietolona'' i ''pognieciona'' przerzucalam pudla po przeprowadzce, probujac umiejscowic letnie ciuchy.

Zazwyczaj przy wakacyjnym pakowaniu dom wyglada jak pobojowisko ale tym razem przeszlam sama siebie.
Bomba by sie lepiej nie spisala...
Rozgardiasz totalny sprawil iz dom przestal przypominac dom..
Zaczynalam sie powoli w tym wszystkim gubic ...

Posortowalam wszystkie letnie rzeczy....meza... moje ...dzieci i porozkladalam kupki na lozku.
Wywalilam walizki na srodek pokoju przygotowywujac po jednej dla kazdego...czyli bylo ich szesc.
W miedzy czasie koce i poduszeczki powedrowaly do prania i kolo pralki zrobil sie imponujacy stosik...no bo pralke mam tylko jedna:).
Jeszcze buty musialam umiejscowic...ale po przeprowadzce, dziwnym trafem, polowe rzeczy ...poznikalo.
''Znaczy musza byc ciagle w garazu...''-pomyslalam ,ze buty zostawie na potem, jak Slonce wroci z pracy to mi pudla przytarga.
Te ktore nie poznikaly wywalilam kolo walizek, dziwiac sie rownoczesnie, skad nam sie nagle tyle ich nabralo.
Na dalsze pakowanie zabraklo mi juz czasu.Popatrzylam z przerazeniem na zegarek ...o ludzie...toz ja musze zaraz jeszcze na dwie godzinki do roboty pedzic...

Rada nie rada, odpalilam autko z nadzieja, ze mi sie dzieci na tych klamotach nie pozabijaja i pognalam.
Te dwie godzinki wlekly sie tak powoli....a ja mialam przeciez jeszcze tyle do zrobienia.
Kiedy wrocilam do domu maz jak tylko uslyszal, ze jestem... rozdarl sie przerazliwie:

-Matka! czy ciebie pogielo???
-...ale ze niby co?!-odwrzasnelam na tyle glosno zeby glos na gore, do sypialni dotarl.

No jezeli mowi ''matka''znaczy...cos jest nie tak.
Zastanawiajac sie o co mu moze chodzic, wlaczylam wode na kawe i pognalam do pralki wyciagnac pranie a wlozyc nastepne.
Kiedy bylam wlasnie w trakcie tejze czynnosci uslyszalam ,ze Slonce schodzi po schodach.
Kupeczka kolo pralki ciutke sie zmniejszyla i dalo sie juz normalnie kolo niej przynajmniej przejsc.

-Mozesz mi powiedziec gdzie ja bede ...spal????!!!-ni to syknal ni powiedzial....moj maz.
-Jak to gdzie bedziesz spal????-odparlam rozkojarzona, wlaczajac odpowiedni program i baczac abym czasem gotowania se nie wlaczyla...
-Co sie stalo z lozkiem????-zapytal rozezlony.
-Z lozkiem????-powtorzylam jak papuga za nim, ciagle myslami przy praniu...i za nic nie mogac zrozumiec co sie z naszym lozkiem podzialo.
-Porozwalalas na nim ''dziady'' a ja chce sie polozyc bo jutro wczesnie ide do roboty...I co .....mam z tymi rzeczami zrobic?!

Faktycznie...calkiem zapomnialam, ze tam leza.

-aaaa....nie ruszaj mi tych kupek! zaraz je sobie zabiore-odparlam ze strachem , ze mi wszystko pomiesza....i zas od poczatku bede musiala je segregowac.

Pognalam zatem rozprawic sie z naszym lozkiem...efektem czego bylo zagracenie pokoju dziennego...no ale juz na dalsze pakowanie bylo za pozno..a ja zbyt zmeczona.

''Jestem na polmetku ...nie jest zle''-powiedzialam polglosem do samej siebie...a modlac sie zebym jakiegos goscia nieprzewidzianego nie przywialo jutro ...bo ...masakra

Ubrania i buty powedrowaly czym predzej do walizek i zrobilo sie troszke normalniej w domu(a przynajmniej w wiekszej jej czesci).

Bylismy niemal gotowi do drogi.
Materace ,kolka i inne ''dziady ''czekaly poukladane pietrowo na korytarzu....gotowe do zaladunku.
Auto jednak (tak jak i ubieglym razem) moglismy spakowac dopiero kiedy moj malzonek z pracy powroci.

Nie chcialo mi sie wierzyc, ze oto nadszedl ten dzien ...piatek.
Wyruszalismy rowno z godzina duchow, czyli o polnocy.
Kolezanka Patrycji miala byc u nas okolo 22-iej.
Mnie czekalo jeszcze...cos...
Musialam jakims cudem umiescic naklejke cro.pl na autku.
(Ukryta przed mezem, bo kategorycznie sie sprzeciwil oklejaniu pojazdu.)

Z naklejeczka bylo tak:

-Kochanie ....?!-rozdarlam sie w nieboglosy probujac przekrzyczec muzyke dobiegajaca z kuchni i ..telewizor.
-Co?-pada z lazienki ,wiec tam pedze, trzymajac w rece wlasnie list ktory wlecial przez drzwi.

Troszke schodow musialam pokonac.. wiec lekko zasapana, z nieklamana radoscia na twarzy...i zapewne i wypiekami, wpadam na gore.

-Zobacz co dostalam! -mowie, po czym rozrywam koperte.

Ja wiem co jest w srodku ( Basia jest niesamowita!)...natomiast moj malzonek zupelnie sie nie spodziewa.
Wyciagam wiec sliczna naklejke na autko..taka niebiesciutka ...jak Jadran..ze sloneczkiem po srodku i macham nia niczym flaga.

- Mam naklejke, mam naklejke -skanduje niczym dziecko,tanczac dziki taniec wkolo mojego Slonca,ktory patrzy na mnie w niemym zdziwieniu i ...przerazeniu.
Kiedy doszedl do siebie,pyta:

-Po co ci ....to?
-TO nakleimy na twoje autko..-usmiecham sie od ucha do ucha.
-Mozesz se nakleic ale... na czole!-pada krotka i kategoryczna odpowiedz.
Usmiech znika z mojej twarzy tak szybko jak sie pojawil.Takiego obrotu sprawy sie nie spodziewalam.
-alez Skarbie....Basia tez taka ma...!.-zaczynam placzliwie, myslac jednoczesnie co by tu jeszcze powiedziec a on przerywa mi bezlitosnie:
-Nie ma mowy! Naklej se na swoje!
-ale moim nie jedziemy do Chorwacji!!!-niemal wrzeszcze-zmiluj sie Slonce...to tylko cropelka....

Rzucil mi jednym ze spojrzen,ktore do milych bynajmniej nie naleza, po czym uslyszalam krotkie:
-Nie!

W jego wzroku bylo cos jeszcze, co mnie zaniepokoilo i podejrzliwosc kazala mi schowac cropelke tam gdzie jej nikt nie znajdzie.
Obawialam sie bowiem, ze mi ja zabierze i...tyle ja zobacze.
Schowalam ja wiec w miejscu ,gdzie nigdy nie przyjdzie mu do glowy zagladnac i postanowilam, ze i tak ja nakleje!
(pozniej okazalo sie , ze owe miejsce bylo na tyle sprytne iz sama mialam problemy z jej znalezieniem)
Maz wiedzial, ze jak mi cos zaswita w glowie to zadna sila mnie od tego nie odwiedzie.....wiec daje sobie glowe uciac, ze gdybym ja na wierzchu zostawila...to bym jej sie szybciutko pozbyla.

Ukrylam moj skarb i zadowolona z siebie zaczelam krzatac sie przy obiedzie.

W dzien wyjazdu ,Slonce skonczyl wczesniej prace i zdazyl zapakowac samochod nim ja przywloklam sie do domu.
Samochod czekal zatem gotowy do drogi.
Zostalo nam tylko zrobienie kanapek na podroz .

-Ide sie zdrzemnac na chwile-powiedzial maz a ja ucieszylam sie z tego faktu niezmiernie.Oto nadarza sie okazja aby cichcem nakleic cropelke.

Bylam gotowa bronic naklejki wlasna piersia, gdyby czasem probowal mi ja z autka zerwac.
Na to , ze jej nie zauwazy nie liczylam...niebieskosc az ..razila na przyciemnionej tylnej szybie.
Troszeczke obtancowalam sie kolo samochodu szukajac wlasciwego miejsca,czym wzbudzilam ciekawosc Pauli.

-Co robisz mamo?!-zapytalo dziecko.
-Nic.....zupelnie nic...-odpowiedzialam majac nadzieje, ze sobie pojdzie...istniala bowiem grozba iz Slonce sie dowie o moim niecnym uczynku ...przed czasem.

Ona jednak z zaciekawieniem stala i przygladala sie z zaciekawieniem.
Kiedy naklejka wreszcie wyladowala w najodpowiedniejszym miejscu jak mi sie zdawalo,corka szepnela:

-Mamo.....tata cie zabije...!
-..e tam!-odparlam rezolutnie ale mina mi zmarkotniala, bo wyobraznia podsunela mi ewentualne prawdopodobne tego scenariusze..


Kolezanka Pati przyjechala ze swoim ojcem trzy godziny wczesniej no i....narobilismy troszke zamieszania i jazgotu.
Maz oczywiscie w takim zgielku mial problem ze spaniem i ..wkrotce pojawil sie w kuchni.

-Nie mozesz spac?!-zapytalam bedac w trakcie szykowania kanapek.
-Moze i moglbym gdybym mial ku temu warunki-powiedzial zmeczonym glosem.

Zerklam na niego ze wspolczuciem i westchnelam pozalowawszy przechlapanej doli kierowcy.
Dziewuchy zagonilam do pomocy przy kanapkach.
Na stole zaczynalo sie robic ...ciasnawo.
Chyba mozg mi sie wylaczyl, bo zanim sie obejrzalam ...na stole pietrzyl sie caly ich stos.
Maz obudzil sie momentalnie na ten widok i z przestrachem wyszeptal:

-Czy wyscie powariowaly???
Kto to niby zje?!

Przyznalam mu racje.Marnowanie jedzenia to bylo to czego nie lubilismy obydwoje .

-Bedziemy dokarmiac zabiedzonego pieska w Orebicu -odrzeklam.
-...no! ....sie'' przezre'' i psa bedziesz miala na sumieniu...!-powiedzial maz i poszedl do kapieli.

Dzieci juz wykapane i ubrane lazily z kata w kat, niecierpliwiac sie coraz bardziej.

Przed wyruszeniem w droge byl moment, kiedy niemal bylam pewna iz jakies fatum ciazy i nad ta wyprawa...


Godzina duchow nadciagala nieublagalnie.

Zaczelo sie wydawanie polecen typu:''sprawdz paszporty'', ''dokumenty masz'' rezerwacja ..pieniadze ...mapa...bagaze podreczne.

Kolezanka mojej corki musiala usciskac na pozegnanie ojca, bo...za chwile mielismy ..wyruszac.
Kiedy jej ojciec wychodzil, odprowadzany przez nas do drzwi...uslyszalam za soba potworny rumor.
Ten odglos znany byl mi az za dobrze.
Serce mi sie za trzymalo i przestalam oddychac.Krew odplynala mi z twarzy.
Struchlalam i niczym zamurowana stalam kilka sekund bojac sie spojrzec za siebie.
''Matko Boskaaaaaa''zawylo mi w srodku i balam msie odwrocic..ale w takich sytuacjach reakcje sa tak spontaniczne, ze nawet nie wiem kiedy znalazlam sie przy Marcie .
Tato kolezanki tez zareagowal blyskawicznie pojawiajac sie przy swoim dziecku i pytajac:

-Stalo Ci sie cos? Corcia powiedz cos...

Marcie lzy nie pozwolily wydobyc z siebie zadnego slowa... czym wprawila w przerazenie wszystkich dookola.
Przestraszeni do granic, jedno przez drugie pytalismy sie czy wszystko w porzadku ...co jej sie stalo...????
To , ze ja bolalo jak nie wiem.... widac bylo po wielkich lzach splywajacych po twarzy.
Kolezanka corki zjechala z kilku schodow ...i musiala widocznie uderzyc sie dosc porzadnie, bo dopiero po chwili wydusila:

-.....w porzadku nic mi nie jest...!
-Corcia jedziemy do szpitala sprawdzic!-zadecydowal ojciec.

''Szpital ????!!!''zawylo mi cos w srodku po raz drugi....
Oprocz ogromnego wspolczucia dla dziewczyny, ogarnal mnie strach...
Lek przed tym, iz jednak mogla sobie cos uszkodzic...
Skonczylo sie jednak to tylko na lzach.Szpital okazal sie zbedny i po chwili bol zaczal ustepowac.

Teraz tak mysle, ze...toz to chyba jakis znak byl ...


Slonce wydal komende ''do wozu!'' i dzieci zaczely zajmowac swoje miejsca.

Ja z Pati mialam powylaczac gniazdka i zgasic swiatlo.

Rybki zostaly dokarmione, wiec choc tym razem nie powinno byc z nimi klopotu....(pozniej okaze sie ,ze te rybki meza to jakiegos pecha maja....bo zas ...-ale to pozniej...po powrocie!)
Kuba zostal oddany na przechowanie do mamy Marty.

Rowniutenko o polnocy Slonce odpalil silnik i wyruszylismy-kierunek Peljesac...do mojej Basi:)


Wiem....nie dopisalam co z naklejka....ano ...dojechala do Orebica nienaruszona...i po powrocie jeszcze jakis czas z mezem jezdzila...
Mialam nadzieje, ze sie polubili ale...dwa tygodnie temu ze smutkiem zauwazylam jej brak:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz