Forumowym Duszyczkom kochanym zawdzięczam to, że bedzie jej dalsza część....a liskom...nie zawdzieczam nic!( oprócz kupy stresu)...więc żeby była jasność-każdy lisek będzie przez mnie wywalany bez słowa wyjaśnienia i bez cienia wachania.
Podobno ..''nic dwa razy sie nie zdarza, nie ma dwóch tych samych nocy..''ale to tylko ..podobno!
U mnie to się nie sprawdziło.
Dwa razy zdarzyły mi się takie ''cudne'' wakacje więc w moim przypadku słowa piosenki stają się mało ..prawdziwe.
Chciałoby się zanucić:''to nie tak miało być,zupełnie nie tak(..)''
Miało być pięknie i uroczo..miało nie być ''powtórki z rozrywki''.
Życie jednak nie wiadomo dlaczego wciąż karmi mnie takimi wrażeniami , że czasem sobie myślę ...czy ja jakaś przeklęta jestem czy co?!
Dlaczego nie dane mi jest mieć normalnego urlopu....wystarczy przecież, tych ekstremalności w codziennym życiu.
Stres, zmartwienia,zmęczenie i inne rzeczy o nazwie problemy powinny zostać w domu a na wymarzony holidej powinno się jechać wyluzowanym ...bez tego wspomnianego bagażu.
Skoro ''powinno się'' to tak zrobiłam.
Pozamykałam moich odwiecznych towarzyszy codzienności na cztery spusty i zostawiłam w domu, mając nadzieję, że pod moją nieobecność...może się wyprowadzą...umrą z głodu...albo przeniosą do...sąsiada...i jak powrócę z moją rodzinką z Chorwacji ..słoneczko przywiezione z Orebica sprawi, iż wreszcie będę mogła powiedzieć:''kocham Cię Życie!''
A nadzieja ...wiadomo -to matka glupich:)
Miały zostać w Królestwie, a one cichcem przemyciły sie ze mną do Chorwacji...no i .....zaś mam o czym pisać(ku radości nielicznych a utrapieniu większości).
Jak te małpy problemiska potrafiły aż tak daleko się za mną zawlec- nie wiem...ale wiem, że przez to długo długo nie zobaczę Chorwacji.
Cóż....trza znaleźć winnego a najlepiej obarczyć winą wszystko i wszytkich tylko nie siebie...
Ja z natury jestem człowiekiem, który ''bierze wszystko na siebie''....i ciągle prześladuje mnie przeświadczenie, że te wszystkie nieszczęścia to...''przeze mnie'' ale ...w tym przypadku winę za spieprzone wakacje trza rozdzielic na kilka osób.
Największa jej cześć spada niestety na moją Pati...
Gdyby nie jej szalony pomysł byłaby szansa aby miło i przyjemnie spędzić urlop...a tak....było ...''drastycznie''- i to dosłownie!
Jeżeli ktoś drastyczności nie lubi obawiam się , że nie przypadnie mu do gustu ta część agapiowskiego ekshibicjonizmu.
Oczywiście drastyczności, nie przysłonią i innych milszych rzeczy jak ..radość ale w pewnej części mojego pisania...staną się dominującą jej cześcią.
Ktoś kto czytał moją pierwszą relacje wie, czego może się spodziewać...a ktoś kto ma styczność z moją '' twórczoscią'' po raz pierwszy ..powinien się zastanowić zanim zajmie miejsce.
Pierwotnie miałam już nie pisać kolejnej relacji ale pomyślałam sobie, że na liski się uodporniłam więc nie powinno być tak źle....że przyszedł czas i pora by sprawdzić czy jeszcze...potrafię:~)
Pisząc ''ekstremalnie pokręcony holidey'' byłam taka...szczęśliwa.
Pisanie odrywało mnie od szarej rzeczywistości i ...niczym dziecko, cieszyłam się, że mogę to robić....więc nie mogłam się oprzeć(za co ..choć może powinnam przeprosić to....nie przepraszam bo ....każdy czyta to na własną odpowiedzialność:) )
Marzyły nam się wakacje całkiem normalne takie...spokojne.
Nieprzemyślana decyzja zawarzyła na ich późniejszym wyglądzie i zapedziła nas w kozi róg.
Człowiek uczy się przez całe życie.....(tylko cholewcia dlaczego na wakacjach??????)
A ostrzegała mnie moja przyjaciółka Basia-
''Kasia...ty się dobrze zastanów i przemyśl to!''
Na co ja odrzekłam... z niefrasobliwością i naiwnością aż niestosowną do mojego wieku:
''Będzie dobrze!''
Wierzyłam wtedy, że ''będzie''!
''Szczeniacka'' naiwność zasłoniła mi wszystkie ''przeciw''.
Dobre Janioły nie ustrzegły mnie przed zgodzeniem się na prośbę mojej najstarszej córki....Przysneło się im albo.....zamierzenie chciały sprawić iż zacznę ''na zimne dmuchać''...(czasem są takie złośliwe że zastanawiam się czy są to te białe,czy może te.....ciemniejsze....albo nie daj Bóg smoliste jak węgiel).
Żaden mnie porządnie nie walnał ...coby mi rozum i rozsądek nie pozwolił zrobić....co zrobiłam...więc śmiem podejrzewać, że jakiś diabeł maczał w tym palce...i to taki ...z piekła rodem ,kopytami i ..ogonem!)
Jednego jestem pewna...
NIGDY nie zabiorę na wakacje cudzego dziecka(nawet jak dziecko ma już prawie osiemnaście lat).
PRZENIGDY nie dam się na coś takiego namowić ...choćby dziecko morze łez wylewało...choćby klękało i błagało.....(może nawet wyć z rozpaczy)...
Jedno slówko ''tak'' sprawiło iż mieliśmy piekło w orebicowskim raju...ale..zanim do niego trafimy bedzie milutko..bo przygotowania do podróży upłyneły nam pod znakiem...spokojności względnej....
....a jeszcze przed pakowaniem muszę wyjaśnić dlaczego Chorwacja(a miało jej nie być)... w szczególności- Orebic:)
Po zeszłorocznym urlopie w Tucepi Słońce nabrał alergii na Chorwację i wiedziałam, że przekonanie go,
aby zgodził się na wakacje w Orebicu będzie graniczyło z cudem.
Musiałam jednak w ten cud uwierzyć całymi siłami i obrać jakąś strategie..coby malżonka do pomysłu przekonać.
Na marginesie-zostałam niejako później zmuszona aby przyrzec iż to będzie ''ostatni raz''...ale po koleji.
Użyłam wszystkich moich wdzięków aby w ogóle zechciał...słuchać a już żeby się zgodził...cóż...
(Zapowiedział wszystkim po ostatnim holideju , że w najbliższej przyszłości mamy o Chorwacji zapomnieć!)
Owszem może kiedyś tam ...i to samolotem....
Nie było dyskusji, poniewaz nasze podróże są zawsze ''drogami przez mękę'' i wiedziałam, że po raz trzeci cieżko go będzie do tej męki zmusić.
Musiałam opracować plan...a że od planowania do wykonania dłuuuuga droga to krok po kroczku obmyśliwałam co powiedzieć i jak powiedzieć....wszak..
miała być Grecja.
Miała być do momentu ,w którym nie poznałam Basi...bo potem już wiedziałam, że chcę jechać do Orebica-tam gdzie ona.
Chciałam przekonać się czy w realu nasza znajomość ma rację bytu....
Czy będę potrafiła przenieść tą przyjaźń do realności i czy jej sobą nie rozczaruję...
''Wziaźć Słońce na ''litość''..zalać się łzami...?!''-pomyślałam szukając pomysła.
''hmmmm....to nie zadziała!-oddaliłam ten planik , bo Słoneczko na moje łzy zdąrzył się uodpornić.
Cóż.. zdecydowałam, że wezme go z zaskoczenia ...żeby nie miał za dużo czasu na ''myślenie''.
I choć wiedziałam już że Kos musi zaczekać to Chorwacja wciąż była zasnuta gęstym woalem mgły...i tylko niewyraźnie majaczyła w oddali niczym jakiś statek widmo.
Tak się bałam żeby mi ten statek nie odpłynął, iż każdego dnia snułam moje orebicowskie marzenia starając się je ściągnąć.
Od myślenia zmarszczka na czole niebezpiecznie mi się powiększała.
Mgła nie rzedła ..wręcz przeciwnie..niebezpiecznie gęstniała tak, że nie potrafiłam dostrzec już nawet zarysu statku.
Orebic odpływał...a z nim Basia...
Gdy się mocno pragnie i bardzo chce
wszystko może zdarzyć się...
Calutkimi siłami wierzyłam w coś co wydawało się niewykonlane prosząc o cud..iiiiii...pewnego dnia ten cud sie zdarzył!
Oczywiście troszeczkę mu pomogłam.. będąc słodką aż do przesady...sprzeniewierzając się samej sobie byłam taaaaka milutka dla mojego małżonka, że ...zaczął słuchać.
Jeszcze nie powiedział, że pojedziemy ale...nie powiedział też ''nie''....
''juuuuuuupi ''-podskakiwałam z radości, że wszystko zaczyna jednak iść w dobrym kierunku.
Musiałam jednak w ten cud uwierzyć całymi siłami i obrać jakąś strategie..coby malżonka do pomysłu przekonać.
Na marginesie-zostałam niejako później zmuszona aby przyrzec iż to będzie ''ostatni raz''...ale po koleji.
Użyłam wszystkich moich wdzięków aby w ogóle zechciał...słuchać a już żeby się zgodził...cóż...
(Zapowiedział wszystkim po ostatnim holideju , że w najbliższej przyszłości mamy o Chorwacji zapomnieć!)
Owszem może kiedyś tam ...i to samolotem....
Nie było dyskusji, poniewaz nasze podróże są zawsze ''drogami przez mękę'' i wiedziałam, że po raz trzeci cieżko go będzie do tej męki zmusić.
Musiałam opracować plan...a że od planowania do wykonania dłuuuuga droga to krok po kroczku obmyśliwałam co powiedzieć i jak powiedzieć....wszak..
miała być Grecja.
Miała być do momentu ,w którym nie poznałam Basi...bo potem już wiedziałam, że chcę jechać do Orebica-tam gdzie ona.
Chciałam przekonać się czy w realu nasza znajomość ma rację bytu....
Czy będę potrafiła przenieść tą przyjaźń do realności i czy jej sobą nie rozczaruję...
''Wziaźć Słońce na ''litość''..zalać się łzami...?!''-pomyślałam szukając pomysła.
''hmmmm....to nie zadziała!-oddaliłam ten planik , bo Słoneczko na moje łzy zdąrzył się uodpornić.
Cóż.. zdecydowałam, że wezme go z zaskoczenia ...żeby nie miał za dużo czasu na ''myślenie''.
I choć wiedziałam już że Kos musi zaczekać to Chorwacja wciąż była zasnuta gęstym woalem mgły...i tylko niewyraźnie majaczyła w oddali niczym jakiś statek widmo.
Tak się bałam żeby mi ten statek nie odpłynął, iż każdego dnia snułam moje orebicowskie marzenia starając się je ściągnąć.
Od myślenia zmarszczka na czole niebezpiecznie mi się powiększała.
Mgła nie rzedła ..wręcz przeciwnie..niebezpiecznie gęstniała tak, że nie potrafiłam dostrzec już nawet zarysu statku.
Orebic odpływał...a z nim Basia...
Gdy się mocno pragnie i bardzo chce
wszystko może zdarzyć się...
Calutkimi siłami wierzyłam w coś co wydawało się niewykonlane prosząc o cud..iiiiii...pewnego dnia ten cud sie zdarzył!
Oczywiście troszeczkę mu pomogłam.. będąc słodką aż do przesady...sprzeniewierzając się samej sobie byłam taaaaka milutka dla mojego małżonka, że ...zaczął słuchać.
Jeszcze nie powiedział, że pojedziemy ale...nie powiedział też ''nie''....
''juuuuuuupi ''-podskakiwałam z radości, że wszystko zaczyna jednak iść w dobrym kierunku.
-Kochanie...i...co?!-zapytałam przy nadarzającej się okazji, wyczaiwszy ten
''dobry moment''.
-Co ''co''???-odpowiedział machinalnie z nosem w gazecie ..a dokładnie w dziale ''domy na sprzedaż''.
-No możemy jechać do tego Orebica?!-ciągne niezrażona , próbując równocześnie wsadzić swój nos między głowę małżonka a ogłoszenia.
-Nie wiem!-pada krótka odpowiedź , po czym zabiera się z gazetą i siada na kanapie...czym zbija mnie z tropu.
-Jak to nie wiesz???- nie daje za wygraną i siadam w kuckach na dywanie mając Słońce przed sobą.
-Musimy sie Słonce zdecydować, bo ...po pierwsze urlop musisz zabukować a po drugie...Basia się pyta czy może nam zaklepać apartament...
Westchnął przeciągle i tak ...żałośnie jakos, że i ja mu zawtórowałam.
Obydwoje zobaczyliśmy zaś tą jazdę ...i zmęczenie .
Żal mi się go zrobiło ogromnie i poczułam się tak ....nijako.
Pierwszy raz od niepamietnych czasów nasze oczy patrzyły tak samo..
Małżonek zdawał sobie sprawę z tego, że zaś będzie ledwo żywy przez te wojaże chorwackie, co znalazło odbicie w jego spojrzeniu...chwile sie zamyslił nim odpowiedział:
-Nie możemy teraz mysleć o wakacjach!
-A to czemu???-zawyłam żałośnie.
-..albo dom albo wakacje!-uciał zdecydowanym tonem.Odłożył gazetę i podnosząc cztery literki skierował się w stronę kuchni..
Popatrzyłam na jego plecy myśląc , że chyba ma i rację ale nagle , niczym błyskawica przemknęło mi przez głowę:
-Kochaanieeee...ale przecież może moglibyśmy to pogodzić?!-powiedziałam i popedziłam za nim.
-Co?!-mruknął zamyślony a ja na to:
-No jak to ''co''...toż przecież możemy rozglądać się za domem...i możemy jechać na wakacje!!!-powiedziałam rezolutnie i dobitnie.
Mój głos przebił się przez jego zamślenie, bo popatrzył na mnie całkiem ''rozbudzony'' i lekko zniecierpliwionym tonem odrzekł:
- A tak w ogóle to gdzie ty masz zamiar się wybrać?!
-Do Orebica! I nie ''ja'' a ...''my''!-powiedziałam kładąc nacisk na liczbę mnogą.
Znam małżonka na tyle dobrze , że wiedziałam, iz więcej nic nie zdziałam...Musiałam odpuścić w nadzieji, że skoro nie wrzeszczy...znaczy ..się zastanawia...a skoro się zastanawia....nie jest źle!
Tylko strasznie źle się czułam trwając w tej niepewności..jakby ktoś jakieś jarzmo narzucił mi na ramiona ...pętając mi jednocześnie nogi.
Powlokłam sie pod prysznic, bo jeszcze czekały mnie dwie godzinki pracy.
Tak nie lubię takich ''zawieszeń w próżni'', że pierwszy raz ucieszyłam się iż muszę biec ...do mojej Dziewczynki(praca dodatkowa przy niepełnosprawnym dziecku).
Będę musiała to wszystko zostawić na ten czas i mysleć tylko o tym , co w danej chwili muszę robić..czyli zająć się pracą a ''dom'' zostawić na ...potem..
Kiedy wróciłam ..nie miałam już sił bawić się w ''podchody'' i tym samym wakacje zostawały pod wielkim znakiem zapytania...na jutro.
Przyszło ''jutro'' ale okazało się, że najstarsza córka wynalazła dom i umówiła się (właściwie to nas) na spotkanie w biurze nieruchomości z doradcą kredytowym.
Przerażenie sięgnęło zenitu i na plan dalszy zepchneło Orebic..
Strach, że nie wiem nic o kredytach..(.o kupnie domów...że sobie nie poradzimy z tym wszystkim)- spowodował iż poczułam lekki zawrót w glowie i...mdłości.
Najchętniej eksmitowałabym to przerażenie z mojego serca ale...zaparło się jak dzikie i nijak nie potrafiłam się go pozbyć.
Chciało mi sie wyć i płakać ....chciało mi się też śmiać.
W głowie jak po karuzeli,wszystko takie....tańczące...
Znowu wzywałam na pomoc tabuny dobrych janiołow...nie tyle coby nam pomogły..lecz...żebym od zmysłow nie odeszła...
Zaczął się ciężki okres gdzie każdy na siebie warczał i wściekał się z byle powodu.
-Co ''co''???-odpowiedział machinalnie z nosem w gazecie ..a dokładnie w dziale ''domy na sprzedaż''.
-No możemy jechać do tego Orebica?!-ciągne niezrażona , próbując równocześnie wsadzić swój nos między głowę małżonka a ogłoszenia.
-Nie wiem!-pada krótka odpowiedź , po czym zabiera się z gazetą i siada na kanapie...czym zbija mnie z tropu.
-Jak to nie wiesz???- nie daje za wygraną i siadam w kuckach na dywanie mając Słońce przed sobą.
-Musimy sie Słonce zdecydować, bo ...po pierwsze urlop musisz zabukować a po drugie...Basia się pyta czy może nam zaklepać apartament...
Westchnął przeciągle i tak ...żałośnie jakos, że i ja mu zawtórowałam.
Obydwoje zobaczyliśmy zaś tą jazdę ...i zmęczenie .
Żal mi się go zrobiło ogromnie i poczułam się tak ....nijako.
Pierwszy raz od niepamietnych czasów nasze oczy patrzyły tak samo..
Małżonek zdawał sobie sprawę z tego, że zaś będzie ledwo żywy przez te wojaże chorwackie, co znalazło odbicie w jego spojrzeniu...chwile sie zamyslił nim odpowiedział:
-Nie możemy teraz mysleć o wakacjach!
-A to czemu???-zawyłam żałośnie.
-..albo dom albo wakacje!-uciał zdecydowanym tonem.Odłożył gazetę i podnosząc cztery literki skierował się w stronę kuchni..
Popatrzyłam na jego plecy myśląc , że chyba ma i rację ale nagle , niczym błyskawica przemknęło mi przez głowę:
-Kochaanieeee...ale przecież może moglibyśmy to pogodzić?!-powiedziałam i popedziłam za nim.
-Co?!-mruknął zamyślony a ja na to:
-No jak to ''co''...toż przecież możemy rozglądać się za domem...i możemy jechać na wakacje!!!-powiedziałam rezolutnie i dobitnie.
Mój głos przebił się przez jego zamślenie, bo popatrzył na mnie całkiem ''rozbudzony'' i lekko zniecierpliwionym tonem odrzekł:
- A tak w ogóle to gdzie ty masz zamiar się wybrać?!
-Do Orebica! I nie ''ja'' a ...''my''!-powiedziałam kładąc nacisk na liczbę mnogą.
Znam małżonka na tyle dobrze , że wiedziałam, iz więcej nic nie zdziałam...Musiałam odpuścić w nadzieji, że skoro nie wrzeszczy...znaczy ..się zastanawia...a skoro się zastanawia....nie jest źle!
Tylko strasznie źle się czułam trwając w tej niepewności..jakby ktoś jakieś jarzmo narzucił mi na ramiona ...pętając mi jednocześnie nogi.
Powlokłam sie pod prysznic, bo jeszcze czekały mnie dwie godzinki pracy.
Tak nie lubię takich ''zawieszeń w próżni'', że pierwszy raz ucieszyłam się iż muszę biec ...do mojej Dziewczynki(praca dodatkowa przy niepełnosprawnym dziecku).
Będę musiała to wszystko zostawić na ten czas i mysleć tylko o tym , co w danej chwili muszę robić..czyli zająć się pracą a ''dom'' zostawić na ...potem..
Kiedy wróciłam ..nie miałam już sił bawić się w ''podchody'' i tym samym wakacje zostawały pod wielkim znakiem zapytania...na jutro.
Przyszło ''jutro'' ale okazało się, że najstarsza córka wynalazła dom i umówiła się (właściwie to nas) na spotkanie w biurze nieruchomości z doradcą kredytowym.
Przerażenie sięgnęło zenitu i na plan dalszy zepchneło Orebic..
Strach, że nie wiem nic o kredytach..(.o kupnie domów...że sobie nie poradzimy z tym wszystkim)- spowodował iż poczułam lekki zawrót w glowie i...mdłości.
Najchętniej eksmitowałabym to przerażenie z mojego serca ale...zaparło się jak dzikie i nijak nie potrafiłam się go pozbyć.
Chciało mi sie wyć i płakać ....chciało mi się też śmiać.
W głowie jak po karuzeli,wszystko takie....tańczące...
Znowu wzywałam na pomoc tabuny dobrych janiołow...nie tyle coby nam pomogły..lecz...żebym od zmysłow nie odeszła...
Zaczął się ciężki okres gdzie każdy na siebie warczał i wściekał się z byle powodu.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz