Czy z glupoty i szalenstwa mozna byc dumnym?!
Ja bylam!
Wtedy nie
postrzegalam tego biegania jako glupie i nieodpowiedzialne .
Patrzylam na to
wszystko z niefrasobliwa radoscia i jak dziecko, nie zauwazalam w tym nic
glupiego.
Nie zastanawialam sie nad tym, ze wystawiam swoje zdrowie na ciezka
probe.Uspilam strach, leki i obawy.
We wlasnych oczach
''uroslam''.
Niczym paw, pyszniacy sie swoim przeslicznym
ogonem,wkroczylam do domu.
Drzwi od naszej sypialni byly zamkniete.
Dzieci
wywialo z domu na miejska plaze.
-Tomek..usiadz ja tylko zerkne co robi
Slonce!-powiedzialam do trenera po czym usadzilam go przy kuchennym
stole(kuchnia pelnila u nas role pokoju goscinnego).
Juz mialam chwycic
za klamke kiedy drzwi sie otwarly.
Slonce odruchowo cofnal sie na moj widok i
z nieklamanym przerazeniem udarl sie :
-Jezus Maria!!!
-Kicia
wrocilam!-odparlam z radoscia w oczach i zadowoleniem na co on wrzasnal:
-Jak
ty wygladasz???!!!Widzialas sie w lustrze???
''Faktycznie cieszy sie , ze
mnie widzi''-pomyslalam z zalem i lekko rozgoryczona rzucilam:
-Jestem w
kuchni z Tomkiem.
Posmutnialo mi sie troszke, ze malzonek wcale dumny ze mnie
nie jest.
-Czego ci nalac?-pytam Tomka, ktory odpowiada:
-Wszystko
jedno .Co masz to dawaj.
Rzucilam okiem na stol, gdzie staly
napoje.
-Moze byc lemoniada?-pytam .
-Obojetnie co byle...zimne!-pada
odpowiedz.
Sprawdzilam czy mamy lod w zamrazarce.Wrzucilam dwie kostki do
szklanki i nalalam mu lemoniady.
Ja musialam zrobic sobie kawe.
Tomek upil
lyk i skrzywil sie lekko, pytajac:
-Kaska.. a masz wode?
-...ale taka
zwykla czy mineralna?-zapytalam myslac jednoczesnie,ze chyba Tomek nie lubi
takich ..barwionych swinstw(tak jak ja)
-Dawaj jaka masz!
Polozylam przed
nim butelke wody mowiac:
-..dolej sobie jak za slodkie.
Ja zrobilam
sobie ''rozpuszczalna'' i klaplam na stolek .
Tomek malo co sie odzywa a ja
tez nie za bardzo mam sile na podtrzymywanie rozmowy.
Mam wrazenie jakbysmy
sie co najmniej kilka lat znali.
Po chwili do kuchni wchodzi malzonek i
rzuca zdawkowe ''czesc'' Tomkowi.
Wyczuwam , ze jest zly.
Nagle Malzonek
patrzy na mnie a jego oczy ciskaja gromy.
Rozezlony pyta:
-..a co ty
mu nalalas?!.
''O co mu moze chodzic..''zastanawiam sie w duchu, ze moze
picia Tomkowi zaluje ..
Ton jego glosu jest wrecz niemily i wrogi, co wyzwala
u mnie zlosc i podniesionym lekko glosem mowie:
-Lemoniade!
Slonce patrzy
na Tomka z nieukrywanym zdziwieniem i zaskoczeniem pytajac:
-I ty to mozesz
pic???
Zglupialam i zupelnie nie moglam zrozumiec o co mu chodzi...toz za
wczesnie zeby pic cos mocniejszego.
Tomek odpowiada:
-spoko..postawilo
mnie na nogi.
Zaczynalam obawiac sie czy ja jakiegos udaru jednak sie nie
nabawilam bo przestalam ich rozumiec.
Caly ten dialog byl jakis taki
dziwny.Czego Slonce taki niegrzeczny....no i co to mialo znaczyc to ''postawilo
mnie na nogi''.
''Zle ze mna ...''-jeknelam w duchu ale na dalsze rozmyslania
czasu nie mialam bo Slonce sie zas rozdarl:
-Lemoniada???????? Toz to kobito
koncentrat cytrynowy (stu procentowy w dodatku) mu wlalas!!!
Popatrzylam
na Lemoniade....potem na Slonce, na Tomka i dotarlo do mnie dlaczego Tomek sobie
wody tak dolewal i dolewal ..i dolewal.
Zrobilo mi sie przeokropnie wstyd .
Dobrze, ze gebe mialam wciaz ''buraczkowa'' od tego biegania bo nie bylo
przynajmniej tego wstydu tak widac.
Alez ze mnie kretynka.
Maz z
sarkazmem rzekl:
-No to cie ugoscila...
To ostatnie zdanie moglby sobie
malzonek darowac bo bez tego czulam sie strasznie glupio(tak jakbym kupila mape
Istrii)
Z nutka pretensji w glosie pytam Tomka:
-A ty czego nie
powiedziales, ze to cytryna co?!
-Ja tam wszystko wypije-odparl mi na to a ja
pomyslalam:''Twarda sztuka z niego''.
Trener poszedl do siebie a moj maz
udal sie na miasteczkowa plaze .
Ja musialam troszke odpoczac i doprowadzic
sie do porzadku.
Kiedy udalam sie do lazienki i spojrzalam wreszcie w
lustro jeknelam rozdzierajaco:''o Boze!!!!''
Moja twarz straszyla! Wygladala
jakby mi ja ktos wypedzlowal buraczkiem cwiklowym i to w
dodatku....nierowno.
Mialam nadzieje, ze do drugiej odzyskam normalne kolory
bo wybieralismy sie na plazowanie do Kuciste.
Slonce polecial na miejska plaze a ja ''myk''do ..lozia.
Wyciagnelam
swoje obolale czlonki na wyrku i z luboscia zamknelam oczka.
Wczesniejsza
kapiel czesciowo zmyla ze mnie trud biegania i niemal juz nie pamietalam o swoim
wyczynie.
Cisza, spokoj i..klimatyzacja.
Przeszkadzal mi ten szum wiec ja
wylaczylam i przykrylam sie przescieradelkiem po same uszy.
Zasnelam z
usmiechem na twarzy, ze oto i jestem w Raju.
Tak tez sie czulam.Wreszcie
moglam sobie pozwolic na slodkie chwile blogosci ''nicnierobienia''.
Jakby w
poczuciu winy za ta bezczynnosc pomyslalo mi sie tylko, ze pasowaloby cos zrobic
do jedzenia.Za niedlugo pora obiadowa..dzieci ze Sloncem wroca
glodne...
''a co tam..pojdziemy na miasto cos zjesc''-stlumilam poczucie
winy i zapadlam w sen.
Nie mam problemu ze spaniem czy tez z zasypianiem
wiec, niczym jak za machnieciem czarodziejskiej rozdzki, Morfeusz przytulil mnie
mocno i conajmniej dwie godziny spalam ''jak zabita''.
Kiedy dotarly do
mnie smiechy moich pociech stwierdzilam , ze pora wstac.
Uradzilismy, ze
wieczorkiem pojdziemy cos zjesc a na szybkiego zrobimy sobie jakas
''zupinke''.
Duzego wyboru nie mielismy .. swiadomie nie targalismy tym razem
wielkich zapasow z Krolestwa-ot pare torebek zup i to wszystko..
(Chcielismy
wreszcie odpoczac od gotowania i nastawilismy sie, ze bedziemy jadac poza
domem.Jak urlop to urlop!)
Nie mam zadnych wybrednych istotek,jezeli
chodzi o jedzenie, zatem barszcz bialy sie ''mignal'' i bylismy niemal gotowi na
..Kuciste.
Zaladowalismy potrzebny ekwipunek i w droge!
Basiulinek i
reszta juz czekali na nas przy samochodzie.
Ciekawila mnie ta ladniejsza
plaza...ale w sumie moglaby byc ''byle jaka'' bo sam fakt, ze mamy tak
wspanialych ludzi kolo siebie, sprawial iz wszedzie bylo pieknie i
bajkowo.
Kiedy dotarlismy na miejsce okazalo sie, ze ludzi wcale nie ma
tak duzo...jak to pierwotnie podejrzewalismy.
W porownaniu do Tucepi bylo
..prawie pusto:)
Tak ...
Dotarlismy zatem na plazyczke w Kuciste.
Juz samo to , ze nie bylo
takiego ''zageszczenia'' jak w Tucepi bardzo mi sie spodobalo.Mozna bylo bez
problemu porozkladac naszych siedem recznikow..bez obawy, ze jak czlowiek z wody
wyjdzie to zmienia swoje polozenie(bo w Tucepi czasem nam reczniki
''lazily'').
Troszke wiecej prywatnosci niz tam ..gdzie czlowiek niemal do
czlowieka przylepiony( i to ..obcego!)
Spodobala mi sie plaza.
Niby
kamienie troszke wieksze ale woda bardziej przejrzysta..chyba czystsza
..
O plazowaniu nie bede sie rozpisywac no bo nic szczegolnego sie nie
dzialo.
''Rewelacje'' beda dopiero za cztery dni.
Poczatek urlopu byl taki
anielski, ze az ..nudny:)
Szczesliwosc wypisana na siedmiu twarzach i
zadowolenie...
Na mojej to chyba jeszcze wyraz niedowierzania goscil bo
nie moglam wprost uwierzyc, ze moze byc tak pieknie-cicho ,radosnie i
spokojnie.
(Za ta spokojnoscia tesknilo mi sie chyba najbardziej).
Nie
musilam nigdzie sie spieszyc...patrzec na zegarek..
Wydawac sie nawet
moglo, ze czas w miejscu stanal.
Takie chwile chcialoby sie na zawsze
zatrzymac ...by wiecznie trwaly.
Wiadomo jednak, ze czasem szczescie bywa
..zludne...ze gdzies tam, w podszewce znajdzie sie i jakas dziurka.
Z
poczatku malenka..potem coraz wieksza..
Wtedy jeszcze nie podejrzewalam,
ze moj Raj ma taka licha podszewke i ze juz niedlugo nastapi rozdarcie na
pol.
Pomimo, ze zadnych kataklizmow myslami nie sciagalam...one i tak
doczepily sie do mnie.
Odnalazly mnie ,nie wiem jakim cudem (bo Kaska Kaske
przestala przypominac i nie powinny mnie przeciez rozpoznac..) taka bylam
...radosnie odmieniona.
Twarz mi promieniala, w oczach zar.
Szarosc dnia
powszedniego zniknela a w jej miejsce zawitala pani Radosc..ubrana w leciutka,
blekitnawa szatke Jadranu wprosila sie na herbatke.
Cudnie dlugie loki,
upstrzone ozdobkami Orebicowskiego slonca, nadawaly pani Radosci wdzieku i
powabu.
Usmiechnela sie do mnie lobuzersko puszczajac oczko i
mowiac:
''Szczesciara z ciebie agapi!''
Orebicowskie sloneczko grzalo nas niemilosiernie.Co za tym idzie trzeba bylo sie
troszke ''nafiltrowac'' zeby skory za wczesnie nie zrzucic.
Tak wiec miedzy
kapiela a opalaniem musialo tez byc i ...smarowanie.
-Kasia co ty uzywasz
do opalania-zapytala Basia ciekawie spogladajac na moja
buteleczke.
-Tucepowski specyfik koloryzujacy-odpowiedzialam nacierajac
wszystkie dostepne partie ciala..poczawszy od buzi ..skonczywszy na
stopach.
Basia z ciekawoscia rzucila okiem i zdziwila sie;
-To ty
filtra nie uzywasz?! nie boisz sie, ze cie spiecze?
Uspokoilam jej obawy
mowiac:
-Nie...W tamtym roku tez tego uzywalam i jakos normalnie mnie
opalilo(tak pieknie brazowo).
-A co to jest ?-spytala przyjaciolka.
-To
jest ..olejek z akacji!-odparlam.
-Hmm...o akacjowym olejku nie
slyszalam..-rzekla Basia ze zdziwieniem.
-Chcesz sie posmarowac?-zapytalam
,na co ona odparla, ze jeszcze za wczesnie bez filtra.
Ja natomiast
natluszczalam sie raz po raz, majac w nosie obawy, ze mnie spiecze za
bardzo-wszak testowalam rok wczesniej.
Swiecie wierzylam , ze moj eliksir ma
akacjowy wyciag w srodku, ktory ma tez dzialanie...lecznicze...
''Wiara czyni
cuda'' i ...faktycznie skora zbrazowiala i nie zlazila.
Wykonczylam moje
smarowidlo po jakims tygodniu...i kiedy mialam wyrzucic buteleczke do
kosza...spojrzalam na nalepeczke coby sobie taka sama kupic.
Duzymi literami
napisane bylo slowo, ktore wyzwolilo we mnie tok mysleniowy.
Dopiero wtenczas
poprawnie ..zrozumialam..i sobie mysle:
''Boze.. alez tluman jezykowy ze
mnie''.
Znowu sie zawstydzilam, ze z agapi to taka...zagapiona gapa.
Tam
pisalo jak byk: AKCIJA!!!
Dzieci pozjadaly juz wszystkie ''dziady'' ktore wzielismy na
plaze.
Owoce,paluszki ciasteczka ''sie migly'' ...znaczy chcac nie chcac
trzeba bylo ''zwijac majdan'' i wracac.
Najmlodszy syn zapamietale grzebal w
plecaku w poszukiwaniu czegos co jeszcze mozna zjesc.Wyjadl okruszki krakersow
po czym z zawiedzona mina, ze juz nic nie ma, powiedzial:
-Mamo ..nie mam
nic jesc..?
Wylapujac blad gramatyczny w konstrukcji zadania poprawiam
go:
-Powinienies powiedziec:''Nie mam co jesc''.
-Nie mam nic do
jedzenia-odpowiada a ja zastanawiam sie dlaczego zaczyna zle budowac
zdania.
W domu mowimy tylko po polsku...powinien mowic poprawnie.Coraz
czesciej jednak Dawid ma problemy z odmiana czesci mowy.
Czasem smiesza mnie
jego ''przeinaczenia'' ale w wiekszosci denerwuja.
Przemknelo mi przez mysl,
ze moze powinnam go uczyc polskiej gramatyki ale wiem, ze nie znalazlabym na to
czasu..przynajmniej nie teraz.
Tylko pytanie:''jak nie teraz to
kiedy?''
Najblizsza przyszlosc wygladala malo optymistycznie.
Realnie
patrzac musialabym zmienic prace..co jest niewykonalne.On jeszcze za maly aby
sam przychodzil ze szkoly wiec..musi byc tak jak jest.
Posmutnialo mi sie
troszke na mysl o pracy ..o tym ciaglym brakiem czasu i zeby czym predzej o tym
zapomniec popatrzylam na morze.
''Jestes na wakacjach!''powiedzialam ze
zloscia do siebie samej-''praca won!''
Zwijanie recznikow ,zbieranie
ekwipunku plazowego pomoglo mi ''wyprzec '' te..''smutnosci''.
Gdyby nie
fakt, ze bylismy strasznie glodni, zapewne zostalibysmy podziwiac zachod
slonca.
Kazdy jednak chcial juz wracac.
Ekspresowa kapiel,ubieranie i
bylismy gotowi na ''jedzonko''.
Nie mielismy tylko pojecia
''dokad''.
Zdecydowalismy sie na pierwsza lepsza.
Nazwa restauracyjki tak
nawet ladnie brzmiala: AMFORA, zatem powinno byc i dobre jedzonko.
Bylo takie
sobie ale mielismy za to widok na Jadran, wiec w pelni rekompensowalo to
wszelkie ''braki''.
Milo bylo tak siedziec wchlaniajac i upajajac sie
Orebicowskim klimatem wiec troszeczke sie ''zabylismy''.
Sprawialo mi
przyjemnosc patrzenie na zadowolone gebusie moich dzieci.
Rejestrowalam
detale i szczegoly w wyrazie twarzy z wielka starannoscia..probujac w glowie
nagrac film na ''potem''.
Pomyslalam, ze..
Te rozanielone miny, to..
szczescie i radosc w oczach bede sobie ''puszczac'' kiedy szara rzeczywistosc
dopadnie nas na powrot w swe szpony.
Kiedy codziennosc stanie sie juz tak
szara, ze chcac nie chcac wpadne ''w dolek''..
Nie moglismy jednak
siedziec tam w nieskonczonosc.
Powolutku, nigdzie sie nie spieszac wrocilismy
do apartementu.
Dawid i Daniel zasneli ledwo polozyli glowe na poduszce
natomiast starsze dzieci poszly jeszcze na spacer.
-Kasia?! Jestes
tam?!-pyta Basiulinek uslyszywszy zapewne, ze moszcze sie na krzeselku na
tarasiku.
-Jestem!-odpowiadam bo wlasnie usiadlam i zapalilam
papierosa.
-No to przyjdzcie na dol!
-Zobacze ...moze na
chwilke...wpadniemy-mowie ale wcale nie jestem pewna czy nie pojde w slady
chlopcow.
Czuje sie z lekkka spiaca...co wprawia mnie w oslupienie,
zwazywzszy na wczesna jeszcze godzine.
Slonce lezy wyciagniety na loziu jak
dlugi, z zamknietymi oczami.
-Kicia..spisz?-zciszam glos w obawie, ze jak spi
to nie potrzebnie moge go obudzic ale slysze:
-Nie.
-Idziemy wiec do
Basiulinka...na tarasik..?!
Po kilku sekundach Slonce rzuca:
-Jak chcesz
mozemy isc.
Jako, ze w ciagu dnia nie mialam wiele okazji aby z Basia pogadac
ubieram spodenki i mowie do Slonca:
-To idziemy na chwilke,
dobrze?!
Zamiast odpowiedzi widze, ze malzonek wstaje.
Basiulinkowy
tarasik pelnil role ''punktu zbiorczego'' wszystkich rodzinek.
-Dobry
wieczor wszystkim!-mowimy ze Sloncem i przysiadamy sie do rozweselonej
grupki.
Czuje sie tak jak gdybym znala ich wszystkich cale lata.
Slucham
jak Beata opowiada i stwierdzam, ze nie ma sobie rownych.Potrafi tak zajmujaco
opisywac zdarzenia zyciowe, ze nawet jak ktos nie chce to...slucha.
Od czasu
do czasu wtracam kilka slow zeby na mruka nie wyjsc ale...ale w zasadzie to wole
sluchac niz mowic...co tez z przyjemnoscia czynie.
Zona Tomka jest
niezrownana.Wpatrzona w nia odczuwam podziw....ja tak nie potrafie.
Wole
zdecydowanie wystepowac w roli sluchacza niz oratora.
Stwierdziwszy , ze
''chwilka'' minela pozegnalismy sie zyczac dobrej nocki .
Tomek
zapowiedzial sie, ze rankiem przyjdzie zwlec mnie z wyrka na ..bieganie i bylam
przekonana, ze mowi bardzo serio..musialam sie troszke przespac...
Kiedy
dotarlismy ze Sloncem do pokoju..pojawil sie problem spania.
Lozka pasowaloby
zlaczyc ale tak jakos i tym razem nie mielismy na to sil .W zwiazku z tym
polozylismy sie znowu na pojedynczym.
Kiedy przebudzilam sie nad ranem wystekalam
przeciagle:''auuuuuc!''.
Wszystko mnie tak strasznie bolalo, ze nawet jak
poruszylam reka to odczuwalam niesamowity bol(o nogach i pupie nie
wspominajac).
Nie bylo to bynajmniej efektem spania we dwoje na
''przyciasnym'' lozku..
Nabawilam sie poteznych zakwasow.
Po cichutku
,wolniutko, stawiajac male kroczki powloklam sie do lazienki a potem do kuchni
,zrobic sobie kawe.
Z kazdym krokiem, mimowolnie, usta wyginaly sie w
podkowke.
''..no to teraz sobie pocierpisz ,gluupia ty..!''mowilam sama do
siebie.
Slonce smacznie spal wiec nie moglam mu sie pozalic..zreszta..wciaz
byl o ten bieg zly wiec..pewnikiem by mnie nie przytulil, ani nie
pozalowal..ech..!
Jego wzrok zapewne mowilby :''sama zes sobie
winna!''.
Skoro nie bylo nikogo kto ''laczylby sie ze mna w bolu'' trzeba
bylo wziazc sie w garsc!
Probujac zapomniec, ze czuje sie jak sie czuje
usiadlam przy stole, zastanawiajac sie rownoczesnie nad dzisiejszym
biegiem.
Przeciez nie bede w stanie przebiec nawet metra....no chyba, ze
...''jakims cudem''.
Tylko nie bylam pewna czy ten limit cudow juz nie
wyczerpalam.
Nawet siedzac czulam jakby mi ktos skore naciagal.Cale cialo
mialam obolale .
Zakwasy nie byly mi obce ale takich to ja jeszcze nigdy nie
mialam.
Zdawalam sobie sprawe, ze po takim wysilku ''przyleza'' ale nie
myslalam, ze az tak bolesnie i dotkliwie to odczuje.
''Cierp cialo jakzes
chcialo!''-powiedzialam sobie polglosem.
Zachcialo mi sie biegow to
mam!
Wewnetrzny monolog przerwalo mi pukanie do drzwi.
Tomek juz
zwarty i gotowy do dzisiejszego boju(i zapewne bez zakwasow) czekal pod
drzwiami.
Staralam sie w miare szybko otworzyc coby wszystkich na nogi nie
postawil ale zanim to zrobilam on juz zwatpil i uslyszalam tylko czlapanie na
schodach prowadzacych ''na gore''.
''Se poszedl''-szepnelam w myslach z
westchnieniem ulgi.
Wrocilam do kawy..kiedy znowu rozlega sie ''puk
puk''.
Pomyslalam:''znowu nie otworze na czas i niepotrzebnie przejde sie do
drzwi..'' wiec mowie:
-Wejdz ,otwarte!
Tomek wszedl po czym w zdziwieniu
popatrzyl na mnie mowiac:
-To ty jeszcze nie gotowa???
-..a ty taki rzeski
..i nic cie nie boli???-odpowiadam z nutka zazdrosci, ze ino
mnie...''wzielo''.
(Gdyby i on ''jeczal z bolu'' byloby mi jakos
...lzej).
-hmmm....-zasepil sie trener a w jego oczach dostrzeglam nutki
wspolczucia.
-Dzisiaj biegniesz sam!-zalosnie mu oznajmilam.
Popatrzyl
na mnie niczym doktor na pacjenta i rzekl rzeczowo i zwiezle:
-Jak sie nie
rozruszasz ..wieczorem bedzie jeszcze gorzej!.
-Myslisz..?!-zapytalam zdajac
sobie sprawe, ze ma racje, dodajac-Tomek...nie wiem czy jestem w
stanie!
-Jestes!-pada odpowiedz twierdzaca.
Po chwili zastanowienia
dochodzimy do porozumienia.
Decyduje sie aby sprobowac.Trener przyrzeka, ze
jezeli nie bede ''na silach'' ..natychmiast zawrocimy.
Zebralam sie w sobie i
z jekiem powolutku biegne przed Tomkiem(dzisiaj to on musi dostosowac sie do
mnie).
Z kazdym krokiem czuje jakby mi ktos pakowal w cialo tony
szpileczek.
Aby odwrocic swoja uwage od tych odczuc zaczynam wyobrazac sobie,
ze moje nogi sa silne...ze same mnie niosa.
Udaje mi sie zapomniec, ze
jeszcze przed chwila z ledwoscia chodzilam.
''Pokonam cie ty wredna istoto!''
-mowie do zakwasow i takim sposobem dobiegam do punktu gdzie wczoraj
zawrocilismy.
Przemknelo mi przez mysl, ze do Kuciste lecimy.
Droge w
dol pamietalam z wczorajszego plazowania..
-Teraz skrecamy w prawo!-mowi
Tomek.
-Tomek...ty chyba zartujesz?!-mojemu zdziwieniu towarzyszy cos na
ksztalt przerazenia bo... ''w prawo'' zaczyna sie spora gorka.
-Pobiegniemy
pod kosciolek...-zaczyna trener ale przerywam mu , mowiac:
-..o nie nie!
stop!
Zatrzymalismy sie przy drogowskazie.Na gorke zdecydowanie nie
reflektuje a poza tym brakuje mi juz tchu.
Odpoczywamy chwilke i ...ciekawosc
zobaczenia zabytkowego kosciolka bierze gore nad zmeczeniem.
Probuje biec ale
nie mam sil.Z zalem mowie Tomkowi:
-Tez chcialabym zobaczyc ale nie jestem w
stanie tej gorki pokonac..znajdziemy troszke cienia gdzie moge na ciebie
zaczekac..a ty pobiegniesz!
Trenerowi moj pomysl zupelnie sie nie podoba
i mowi:
-To moze marszem ja pokonamy?
-Tomeczku ...ja to mialabym problemy
nawet z ..wyczolganiem sie a ty o marszu mowisz...
Minelismy wlasnie dwa
zakrety gorki i stwierdzam :''ani kroku dalej!''.
Robie siad plaski na
poboczu jezdni a Tomek idzie w moje slady.
Czuje sie strasznie zmeczona i nie
zwazajac na to, ze pewnie zakurze sie niemilosiernie..klade sie na
plecach.
Nad glowa widze niebo przeswitujace tu i owdzie poprzez korony
drzew.Drzewa rzucaja troszke cienia, chroniac przed mocnym orebicowskim
sloneczkiem, ktore na sile probuje sie do nas przedostac.
Cykady daja
koncert.
Zamykam na moment oczy i czuje zapach drzew..przypomina mi sie
momentalnie Polska.
Las...chodzenie z dziecmi na grzyby..
W serce
wdziera sie tesknota.
Uswiadamiam sobie rowniez, ze nie tesknie za
pozostawionymi tam''czterema katami''..mi brakuje .. mojego lasu..
Pojawiaja
sie obrazy z przeszlosci:
Dom polozony zaraz przy lesie.
Wystarczylo
wspiac sie na gorke by utonac w lesnej ciszy.
Ten chlod, ktory daja drzewa
nawet gdy na dworze jest upal...na twarzy delikatne musniecia wiaterku...
szelest sciolki pod stopami...to bylo niczym kuferek zlota...
Kiedy tylko
mialam chwilke bralam moje dzieciaczki i szlismy na grzyby.
Bywaly dni , ze
spedzalismy w lesie pol dnia, do domu wracajac tylko aby cos zjesc.
Dawida
jeszcze ''nie bylo w planach'' kiedy las rzucil na mnie urok.
Otumanil i
omamil do tego stopnia,ze...
Patrycje prowadzilam za jedna reke, Pauline za
druga a Daniela ''targalam'' w nosidelku na plecach.(Zazwyczaj Danielek
spal)
Dziewczynki z radoscia szukaly grzybkow...czesto gesto biorac
muchomorka za prawdziwka..i robiac zalosna minke kiedy mowilam :''nie
zrywaj!''
Obrazy z przeszlosci sprawily , ze wcale nie mialam ochoty
otwierac oczu...ale przeciez ..nie bylam sama.
Tomek ...
-Tomek...biegnij na ta gorke a ja tu na ciebie zaczekam!-powiedzialam
zdecydowanie.
-Nie zostawie cie tutaj samej!.
-Oczywiscie ze...zostawisz!
Nie badz niemadry..coz mi moze sie tu stac?!-probowalam uspokoic jego(i swoje
rowniez) obawy -no lec!Siade sobie w cieniu a ty szybciutko
wrocisz.
Niebieskie oczy popatrzyly na mnie badawczo. Zrobilam pewna siebie
mine i mowie:
-Ja przez ten czas nabiore sil, no idz juz!
-Jak odpoczniesz
chwilke to razem pobiegniemy-rzekl a ja mu na to:
-Jezeli nawet tam wyleze to
o wlasnych silach nie zejde..a chyba nie chcesz mnie targac z powrotem na
rekach...-to powiedziawszy usmiechnelam sie bo..przypomnialo mi sie cos z
dawnych, mlodzienczych lat.
Zasepil sie i widzialam jak walczy ze
soba.Niezdecydowanie mial wypisane na twarzy i musialam znalezc jakies argumenty
coby go przekonac iz nic mi sie tu stac nie moze.
Nie chcialam byc dla niego
balastem a gdyby nie pobiegl tak wlasnie bym sie czula.
-Tomek...przeciez
to tylko kilka minut, no prosze cie...biegnij! Nie badz uparty!-powiedzialam
bardzo stanowczo.
Trener popatrzyl na mnie uwaznie mowiac:
-Ale
..nigdzie sie nie ruszaj ,ok?!
-A dokad mialabym niby pojsc?! Toz ja bym sie
za pierwszym zakretem ..zgubila-no!Juz cie nie ma!
-Bede za 10 minut z
powrotem-odrzekl i juz go nie bylo.
Chwilke widzialam jego plecy po czym
trener zniknal z pola widzenia.
Odetchnelam z ulga, ze posluchal.
Slonce
przedarlo sie przez korony drzew i swiecilo prosto na mnie.
Musialam poszukac
sobie innego miejsca.Rozgladnelam sie dookola niepewnie i zdecydowalam, ze
ulokuje sie na przydroznym glazie.
Obadalam czy czasem miejsce nie jest juz
zajete(majac w pamieci, ze gady lubia sie wylegiwac wlasnie przy takich
kamieniach).
Zadnego lokatora nie zauwazylam wiec usiadlam .
O wygodzie
moglam tylko pomarzyc...Kanciasty i poszarpany kawalek skaly wpijal mi sie
nieprzyjemnie w pupe ale przynajmniej bylam oslonieta od piekacego
slonca.
Przemknelo mi przez glowe:''a moze by tak siasc pod
drzewem..''
Zaraz jednak pomyslalam o mrowkach..kowalikach czy tez czyms co
mogloby mnie oblezc..wiec zrezygnowalam.
Nie mialam nic coby moglo mi
posluzyc za prowizoryczny kocyk..hmm ...spodenek przeciez nie sciagne i nie
podloze sobie...tak wiec glaz byl najlepszym rozwiazaniem.
Siedzenia na
poboczu jezdni tez nie chcialam ryzykowac ..no bo istnialo potencjalne
niebezpieczenstwo , ze napatoczy sie jakis samochod zjezdzajacy szybko z gorki i
mnie ..nie zauwazy..
Siedzialam i czekalam , zmieniajac od czasu do czasu
pozycje.
Spacerowac dookola nie bylam w stanie bo nogi mialam jak z
gumy.Nadwyrezone miesnie daly o sobie znac.
Serce jednak juz nie walilo jak
mlotem..puls wracal do normy.
..nie ma nic gorszego od..czekania.
Nie
mialam nawet zegarka aby sprawdzic czas.Zaczelam liczyc do szesdziesieciu..potem
znowu..ale dalam za wygrana.
Czasu nie przyspiesze i tak ...wiec rozgladalam
sie na boki wylawiajac kazdy szczegol krajobrazu.
Dluzylo mi sie
niemilosiernie i chcialabym zeby Tomek juz wrocil..ale jego nie bylo i nie
bylo..
Nie slyszal moich zaklec:''Tomcio wracaj juz
,wracaaaaj!''
Nasluchiwalam czy nie slychac tupotu jego stop ale poza
cykadami nie bylo slychac zupelnie nic.
Graly wyjatkowo glosno i przez moment
zaczelo dzwonic mi w uszach.
Dziwnie sie czulam tak siedzac sama posrod nich
..jak jakis intruz.
Poczulam sie nagle taka..zagubiona i samotna...niczym w
izolatce.
''za jakie grzechy..?!''-pomyslalam ale, ze troszke by sie ich tam
znalazlo..wolalam nie potegowac przygnebiajacej pustki.
Nie byl to bynajmniej
dobry moment na robienie rachunku sumienia.
Zalowalam, ze nie zdobylam
sie jednak na to zeby biec na gorke...to na pewno byloby lepsze od takiego
siedzenia i czekania.
Probowalam zajac swoje mysli czyms innym ale sie nie
udawalo...
Nie bylam w stanie myslec o niczym innym jak tylko o tym, ze
czas sie tak wlecze...i wlecze ...
Wciaz nie slyszalam znajomych
krokow...
''a jezeli Tomkowi cos sie tam stalo?''-zatrwozylam sie nagle''ja
tu na niego czekam podczas gdy...''
Fuklam na siebie rozezlona;nie ma zadnego
''gdy''!
Zaraz pewnikiem uslysze jego ''tup tup''..
Zamiast tego
wyczekiwanego odglosu dotarl do mnie zupelnie inny dzwiek.
Slysze oto silnik
samochodu..znaczy jakies autko zjezdza z gorki...
Z ciekawoscia spojrzalam na
jadacy samochod.
Jakos tak bez konkretnej przyczyny zalozylam, ze to droga
malo uczeszczana i ze nikogo na niej nie bedzie.
Samochod rzeczywiscie
zjezdzal i nie byly to zadne moje omamy.
Z ciekawoscia probowalam dostrzec
czy to czasem nie jakis rodak.
Kierowca w chwili kiedy mnie zauwazyl zaczal
zwalniac..
''O nie tylko nie to..''-jeknelam w duchu, ze moze mysli iz na
stopa czekam.
Potem jednak zobaczylam wyraz twarzy kierowcy, ktory wpatrywal
sie we mnie z takim samym zdziwieniem co ..przerazeniem..
Takie samo
przerazenia mial Slonce na twarzy kiedy wykrzyknal wczoraj:''Jezus
Maria!!!''
''No tak..pewnie wygladam jakbym reanimacji
potrzebowala..''-pomyslalam, ze musze cos szybciutko zrobic aby autko pojechalo
dalej..tylko co?!
Przelecialo mi pare opcji przed oczami ale ...co mam
pokrecic przeczaco glowa...a moze pomachac ...a moze pokazac kciukiem , ze
wszystko ok....albo....
Bo jezeli wygladam strasznie to jeszcze moze
''gosciu'' karetke wezwie..Tomek wroci i mnie nie zastanie...i od zmyslow
odejdzie..
Za nic w swiecie nie chcialam zeby samochod sie zatrzymal wiec
usmiechnelam sie leciutko...i odwrocilam sie lekko bokiem udajac , ze podziwiam
krajobraz.
Nie zaszczycajac juz wiecej kierowcy ani jednym spojrzeniem mialam
nadzieje, ze ''odpusci''.
Moja leciutka wada wzroku(delikatne zawezenie
bocznego pola widzenia) jakby nagle ustapilo bo wyraznie katem oka zauwazylam ,
ze samochod zaczyna sie dalej staczac..znaczy..jedzie w dol.
Odetchnelam
z niewypowiedziana ulga ..
Cale to zdarzenie troszke przerwalo ta
monotonie czekania a po nie tak dlugiej chwili daly sie slyszec trenera
kroki.
''Tup tup..tup tup''-moje ''wybawienie'' wylonilo sie zza
zakretu.
W sama pore bo to czekanie bylo gorsze niz dwa biegi do kupy
Do domu wracalismy wolniutko.
Nie zregenerowalam sil na tyle wystarczajaco
zeby powrotna droge przebiec.
Wiecej bylo marszu niz biegu.
Strasznie
sie ucieszylam kiedy zobaczylam, ze wreszcie dochodzimy...do znajomej
uliczki.
Jeszcze troszke pod gorke i bylismy w domu.Znaczy
..pod!
-Teraz Ci pokaze cwiczenia na brzuch-powiedzial
trener.
Troszku sie wystraszylam ,ze zas na ulicy bedzie musztra i
zrobilam wielkie oczy pytajac:
-ale ...tutaj???
-Nie no nie tutaj
!Chodz!-rzekl.
Odetchnelam z ulga, ze przynajmniej ludziska sie stukac po
czolach nie beda...bo byla juz taka pora, ze ''tlumy''szly na plaze lub z niej
wracaly.
Poszlismy z drugiej strony domu, tam gdzie gospodyni miala miejsce
na grila.
-Ile wazysz?-zapytal Tomek.
Pytanie zupelnie mnie
zaskoczylo.
- Skad niby mam wiedziec?!-odparlam bo wazylam sie wieki temu i
nie mialam bladego pojecia ile to kilogramikow mam na czas obecny.
- A
teraz stawaj!
-Cooo???-zapytalam i wybaluszylam na trenera slepia.
-Stawaj
na wage!-powiedzial zdecydowanie.
Popatrzylam na niego z przerazeniem i
pokrecilam przeczaco glowa mowiac:
-Masz wage???-zapytalam a zdziwienie
siegnelo zenitu-nie bedziemy sie chyba... wazyc?!
-Nie marudz ! Dawaj.. .no
juz! Przeciez zeby widziec rezulaty musisz wiedziec ile wazysz.
Cos mi w
srodku zawylo.No przeciez w zyciu nie stane na tym ''mierzydle''.Zaczelam sie
zastanawiac nad odwrotem ale cos w Tomka oczach mie nie pozwolilo.Usmiechnal sie
jakos tak...sama nie wiem..
W kazdym razie powiedzialam :
-Dobra...ale jak
zrobisz jakas nieodpowiednia mine to cie zamorduje!
Niepewnie wlazlam na
ta wage ..modlac sie coby strzalka za daleko nie przeskoczyla.
Tomek rzucil
okiem i powiedzal:
-Nnno..nie jest najgorzej..myslalem szczerze
powiedziawszy, ze wiecej wazysz.
-To moze jeszcze sie zmierzymy?-powiedzialam
pol zartem pol serio.
Mialam wrazenie, ze uczestnicze w jakims programie
dla ''zrzucajacych kilogramy''.
A juz jak trener pokazal mi serie cwiczen to
niemal bylam pewna, ze jestem w jakiejs ''szkole''...nie wiedzac o tym.
Bylo
to jednak fajne i takie nowe przezycie dla mnie, ze czulam sie niemal jak
jakis..zawodnik czy tez sportowiec podczas treningu.
Pelny
profesjonalizm.
Zalowalam, ze w Krolestwie nie mam zadnej pulchniutkiej
kolezanki ..bo moglybysmy cwiczyc i biegac.
Samej jakos mi sie nigdy nie chce
a jak jest druga osoba do towarzystwa to jakos tak czlowiek sie mobilizuje..po
prostu ..bardziej sie chce.
Zadowolona, ze ''nie wymieklam'' i drugi
bieg rowniez przezylam, sytalam trenera czy wlazi na..cos do picia...
Tomek
na ..''lemoniade'' nie reflektowal mowiac:
-Nie, nie wchodze bo jeszcze
mi sie od Twojego chlopa dostanie..wczoraj zly byl okrutnie.
-Na mnie a nie
na ciebie-powiedzialam i zastanowilam sie czy dzisiaj bedzie...mnie
zly...
Moze juz sie przyzwyczail do moich szalonych zachowan..
Slonce najzwyczajniej w swiecie chyba zaczal sie przyzwyczajac, bo tylko
spojrzal na mnie przeciagle i poszedl na miejska plaze.
Mialam zatem
chwilke aby doprowadzic sie do ladu.
Basia wpadla na chwilke zeby zaznajomic
mnie z planami na ''dzis''.
Jechalismy poplazowac do Kuciste a potem....w
rozkladzie dnia cos, co ucieszylo mnie niezmiernie:
Wyjscie do knajpki gdzie
mozna bedzie potanczyc.
Na to drugie zareagowalam bardzo
entuzjastycznie.
Polaczymy przyjemne z pozytecznym czyli zjemy cos i zabawimy
sie odrobinke.
Juz zaczynalam sobie nucic po cichutku ''lalala'' i kroczki
taneczne przypominac...plasalam sobie tak od kuchni do pokoju, korzystajac, ze
dom pusciutki i ...nikt nie bedzie na mnie dziwnie patrzyl.
Na komputerku
wlaczylam sobie podklad ...muzyczny i tak jakos od razu imprezowo wesolo mi sie
na duszy zrobilo.
Kiedy wyszlam na tarasik na ...chwile rozmowy z
''przyjacielem'' zaszokowalo mnie, ze juz nie czulam moich zakwasow.
Jeszcze
cos tam gdzie niegdzie mnie zaklulo..ale ...zakwasy minely.
Po plazowaniu przyszedl czas na ...pranie.
Troszke czasu do ''tancow''
jeszcze zostalo a reczniki az sie prosily aby je ''przekapac''.
Sol je
''lekko'' usztywnila i takie ''nakrochmalone'' zaczynaly byc z lekka
nieprzyjemne.
Pozbieralam wiec wszystkie plazowe.
A skoro juz wzielam
sie za pranie to dorzucilam i te lazienkowe i ...pare innych
rzeczy.
Wywalilam kolo wanny i popatrzylam na to z lekkim
przerazeniem.
Basia wspominala, ze pralka u nich w lazience jest ale jakas
dziwna- bo niedosyc , ze sama chodzi(znaczy przemieszcza sie samoistnie) to
jeszcze cos z nia nie tak.
(Chyba raz wode wylala na
lazienke.)
Stwierdzilam, ze ja dziwnej pralki ''tykac'' nie bede
.
Wlozylam korek do wanny,odkrecilam goraca wode, wsypalam proszku i
wrzucilam najpierw biale reczniki.
Dopiero czesc rzeczy a juz mialam polowe
wanny...
W sumie przyszlo mi do glowy, ze nie jest to wcale takie zle(to
reczne pranie) bo mam darmowe cwiczenia na brzuch..i inne czesci ciala.
W
lazieneczce male okienko slabo pelnilo funkcje wentylatora..zreszta na zewnatrz
upal wiec nawet to , ze go uchylilam niewiele dalo.
Zrobilo sie jak w
saunie.Duszno i goraco..i w efekcie zmuszona bylam pozbyc sie koszulki i
spodenek a zalozylam stroj.
Para wodna sparwila, ze moje cialo wygladalo
jakbym wlasnie z kapieli wyszla.
Przed oczami pojawil sie obraz z dawnych
czasow.Nie moich , bo ja nie pamietam prania za pomoca tary...ale na filmach
czesto ogladalam metalowe wielkie wanny i tarki....albo pranie w
strumieniu.
Zalowalam, ze gospodyni takim tarkowym sprzetem nie dysponuje bo
byloby jak znalazl.Usprawniloby mi to troszke prace.
Skoro jednak
praprababcie dawaly rade to czemu ja (dyponujac cuudownymi proszkami ) mialabym
nie dac???
Nie wzielam jednak pod uwage tego , ze zajmie mi to
''troszke'' czasu.
Kazdy wyprany recznik przerzucalam do brodzika gdzie
czekal na plukanie.Uporalam sie wiec z''bialymi'' i przyszla kolej na
''kolory''- plazowe reczniki.
Tu juz nie bylo tak latwo..(wieksze i
ciezsze).
Stwierdzilam, ze zostawie je aby sie namoczyly i zrobilam sobie
''brejk''.
-Prysznic bralas drugi raz???-zapytal maz ze zdziwieniem kiedy
minelismy sie na korytarzu.
-Nie ...mam darmowa saune!-odparlam usmiechajac
sie.
-Co?
-Nic...pranie robie...-odrzeklam otwierajac drzwi na
balkon.
Skoro przerwa to musowo musialam zapalic.
Malzonek popatrzyl z
dezaprobata i nie wiedzialam tylko czego ona dotyczy..prania czy tez palenia...a
moze obydwu tych rzeczy.
-Zagon baby do roboty!-zasugerowal Slonce a ja
popatrzylam na niego, skrzywiajac sie lekko.
Co jak co ale pranie to jest
ostatnia rzecz jaka bym im powierzyla.
Nie wiem dlaczego ale nie lubie jak
one wlaczaja pralke.
Nawet jak Slonce ''puszcza'' mi czasem pranie to ..jakos
tak .. nie jestem zachwycona.
W mojej glowie ''ukichalo sie '', ze tylko ja
,osobiscie, zrobie to jak nalezy.
Domownicy moga sprzatac, gotowac, zmywac
ale wylacznosc na pranie mam tylko ja.
Nie wiem skad mi sie to wzielo
...dlaczego tak mi sie w mozgu zakorzenilo ale stanowczo zakazalam im ruszac
pralki.
Kiedys jak maz sie ''wylamal'' to tyle sie naburczalam i nagadalam,
ze potemu juz ..dal za wygrana.
Moje baby(czyli corki i Marta) pieknily
sie .
My mielismy isc do Peljeski Dvori..a one wraz z Marcinem i Kasia(corka
Marianki) chcieli zobaczyc Korcule.
Moj ''zieciunio'' byl, niczym poradnik i
przewodnik w jednym, dla bab...bo niemal kazdy zakatek znal na
pamiec.
Nielatwe zadanie ...zwazywszy , ze on jeden ''rodzynek'' z czterema
kobietkami(pozniej dolaczyla jeszcze Koni)..
Byl jeszcze moj Daniel i Dawid
...no ale ..oni mlodsi wiec ..nie pasowali do ''mlodziezy''.
Kiedy
przerwa sie skonczyla udalam sie do ''sauny''.
Tak jakos siodme poty mnie
oblaly, ze z ulga powitalam w lazience Slonce, ktory przyszedl ..''na
inspekcje''.
-A nie ma tu pralki???-zapytal patrzac na moja gimnastyke i
dodajac-toz ty tutaj do polnocy bedziesz prala...
-Nie jest tak zle-odparlam
mordujac sie wlasnie z wielkim kolorowym recznikiem.
Maz wiecej sie nie
odezwal i wyszedl.
Troszke zawiedziona, ze idzie mi to tak powoli otarlam pot
z twarzy zastanawiajac sie jednoczesnie gdzie ja to wszystko
porozwieszam...
Balkon az tyloma sznurkami nie dysponowal..''spinaczkow'' tez
nie bylo za wiele..
Po pieciu minutach wrocil malzonek mowiac:
-Bylem
zapytac o pralke i wiesz...Ania poddala mi dobry pomysl..Wrzucic wszystko do
brodzika i ...podeptac!
-Kicia kapuste mozna deptac a nie pranie!-odparlam na
co on powiedzial:
-A ja mysle, ze to wcale nieglupi pomysl..Dawaj te reczniki
pod prysznic!
-Pod prysznicem sa juz biale ...gotowe do plukania-odparlam
wykrecajac recznik.
Slonce westchnal i rzekl:
-Trzymaj za
koniec!
-Jaki...koniec?-zapytalam zaskoczona.
-Koniec ..recznika!-to
mowiac pochylil sie nad wanna i zlapal z drugiej strony.
Wdziecznosc
rozlala sie po moim serduszku i po raz pierwszy z radoscia przyjelam jego
pomoc.
Zerklam przy tym na niego z czuloscia i usmiechnelam sie.
Poczulam
sie jak dziecko podczas zabawy.
Pranie stalo sie teraz niemal ...fascynujacym
zajeciem.
Glupia prosta i banalna czynnosc wyzwolila we mnie dziwne
uczucia...niemal juz zapomniane.
Poczulam jakas dziwna ''jednosc'' z moim
malzonkiem.Tak jakby to zajecie zblizylo nas do siebie.
I znowu pomyslalam,
ze bardzo go kocham ....znowu popatrzylam na niego ''inaczej''.
Takich
chwil brakuje mi w codziennym zyciu, kiedy osoba z ktora sie jest niemal
dwadziescia lat jest ...zbyt spowszedniona.
Kiedy wydaje ci sie , ze juz
niczym nie moze cie zaskoczyc...kiedy wszystko jest takie..przewidywalne.
Czy
to jest..nuda?!
Powiedzialabym ,ze raczej.. brak czasu aby ta rzeczywistosc
postrzec inaczej.
Po czesci tez zabieganie , nie pozwalajace cieszyc sie
zwyczajnymi rzeczami a dostrzegajace tylko te...niecodzienne.
Zaczelam
goraczkowo myslec dlaczego w Krolestwei nie potrafie wynajdywac takich
pretekstow..aby byc blizej meza...Dlaczego tylko na wakacjach mi sie to
zdarza...
Moje rozmyslania przerwal mi malzonek, ktory wrzucil wykrecony
recznik do plastikowej miski.
Odglos pacniecia wyrawal mnie z nostalgii i
spojrzalam na nasze dzielo.
Najgrubsza robota zostala zrobiona.
Malzonek
niewiele myslac zdjal klapki i wlazl do brodzika .
Zaczal zapamietale
..deptac.
Rozsmieszyl mnie ten widok i tak gapilam sie na to co wyczyniaja
jego stopy.
Odglosy:''plusk plusk..pac pac'' stworzyly dziwna muzyke.
Nie
do konca przekonana nad skutecznoscia tejze metody patrzylam jednak na niego jak
zaczarowana.
-Choc mi pomoc!-rzucil Slonce miedzy jednym pluskiem a
drugim.
Pomyslam:''wlasciwie...czemu nie..?!''
-Wiesz Kicia..-zaczelam -przypomnialy mi sie dzieciece czasy, jak tak patrzylam
na twoje nogi..
-Kapusta?-zapytal malzonek.
-Kiszenie kapusty!.Obraz wciaz
tkwi gleboko uspiony w pamieci..a ty swoimi bosymi stopami go
ozywiles.
Widzac, ze maz z zainteresowaniem slucha, ciagne
dalej:
-Kiedy bylam mala mama zawsze kisila kapuste w wielkiej drewnianej
beczce.
Cala kuchnia zawalona wtedy byla kapusta, marchewka ,
cebula.
Kiszenie to byl wielki rytual zaczynajacy sie od ..moczenia przez pol
dnia nog taty.
Tato jako ''glowny deptacz'' siedzial przez pare godzin z
nogami w misce.Nogi musial szorowac ..plukac ..zas szorowac, dopoki mama nie
stwierdzila, ze ''juz wystarczy''.
Strasznie go wtedy zalowalam bo tak jakos
dziwnie wygladaly te jego biale nogi...odmoczone nienaturalnie..i wydawalo mi
sie, ze musi strasznie cierpiec.
Ile moglam miec wtedy lat?!...moze osiem
...moze dziewiec,nie wiem!W kazdym razie bylam...mala.
Kiedy tato poddawal
swoje konczyny gruntownej ''odnowie'', mama przygotowywala akcesoria typu:
beczka deseczki..kamienie..lniane sciereczki .
Potem warstwami wsypywala
poszatkowana wczesniej kapuste, marchew i cebule(posypujac kazda warstwe
sola).
Drewniany drag pelnil role tluczka.
Ubiwszy kilka warstw
''paleczke'' przejmowal tatus.Wlazil do tej wielkiej beki i tancowal
zawziecie.
To tancowanie chyba niezle mu wychodzilo bo mamy kapusta byla na
prawde przepyszna.
Sasiadki sie zachwycaly i mama zawsze kisila wiecej niz
potrzeba,zeby pol wsi obdarowac.
Kapusta puszczala soki ktora to wode
wybieralysmy, z siostra, kubeczkiem.
Po ubiciu warstwy tato mial przerwe
na papieroska a mama szykowala nastepna..
Cala kuchnia pachniala tym
kiszeniem.Zapach cebuli unosil sie w powietrzu drazniac nasze dzieciece oczy...i
nosy.
W kuchni nie szlo sie ruszyc ..a trwalo to niemal caly
dzien.
Zazwyczaj mama wybierala sobote...jako ,ze w niedziele nie trzeba bylo
w polu pracowac i mogli po tym kiszeniu troche odpoczac.
Tato zartowal z
mamy..mama z taty...a ja lubilam patrzec kiedy byli tacy weseli
.
pozniej....
Drewniana beczke zastapila mniejsza
..plastikowa.Tato juz nog nie mial potrzeby moczyc bo tluczek w zupelnosci
wystarczal.
Najciekawsze bylo jednak to , ze mama, podczas tego kiszenia,
opowiadala nam o swoim dziecinstwie(koszmarnym zreszta).
Jako dziecko czesc
rzeczy nie moglam pojac...dopiero jak bylam starsza ''przyszla
madrosc''.
Wydawalo mi sie wowczas ,ze mocno przesadzala...ze to nie mogla
miec takiego strasznego dziecinstwa.
Ale sluchalam z zaciekawieniem
tych..''bajek'' ,ktorych sens dotarl do mnie dopiero po ladnych paru
latach.
Cos w tym..''deptaniu ''zapewne bylo bo ..i ja ze Sloncem
jakos inaczej siebie odbieralismy.
Tanczac po recznikach cofnelismy sie
ladnych kilkanascie lat w ...tyl..
Beztroskosc wyzwolila w nas i inne
uczucia.
-Szepne ci cos na ..uszko...-zamruczal Slonce cichutko
przytulajac sie do mnie delikatnie.
Ten .. pomysl Ani z deptaniem byl genialny.Zamiast zdzierac sobie dlonie
wystraczylo troszke ''tancow'' i pranie mozna bylo rozwieszac.
Dalo nam tez i
troszke ..zabawy.
Basiulinek jak zobaczyl ile tego zrobilismy zalamala
rece i stwierdzila, ze nastepnym razem wyprobujemy pralke (ktos tylko bedzie
musial stac na strazy i pilnowac maszyny).
Swoja droga to nie wiem jakim
cudem ale zawsze (nie wazne czy w domu czy na wakacjach) tego prania
mam..''tony''.
Szybciutko jakos nam ten czas minal i nadeszla pora by
pojsc cos zjesc.
''Straszyzna dzieciowa'' poplynela na Korcule a my w
doskonalych nastrojach poszlismy do Peljeski Dvori.
Usiedlismy przy
stoliku rozgladajac sie ciekawie dookola.
Ja w szczegolnosci zainteresowana
bylam ta...muzyka na zywo oraz parkietem.
To drugie wydawalo mi sie takie
male i choc okragle to ...niewystarczajace dla wszystkich gosci.
Zalozylam z
gory , ze kazdy bedzie tanczyl i ze bedzie scisk i tlok (nic bardziej mylnego bo
tylko czasami zdarzaly sie ''tlocznosci'').
Niektorzy wcale nie wykazywali
zainteresowania tancem.
Garstka tanczyla ..reszta spokojnie siedziala przy
stolikach ''posilkujac sie''.
Nie wiem co sobie zamowilismy ale wiem, ze
smaczne to bylo a ceny przystepne.
Musze tutaj oddac czesc kelnerowi
Iwankowi.Ten chlopak przechodzil samego siebie.
Lawirowal miedzy stolikami
dwojac sie i trojac aby szybko obsluzyc gosci.
Niewymuszony usmiech na
twarzy, wesole spojrzenie.
Chcialoby sie go usciskac za takie wlasnie
podejscie do klientow.
Ja wiem , ze to tez zasluga napiwkow(czasem wcale nie
takich znowu malych) ale..pieniadze pieniedzmi...
On po prostu mial w sobie
taka serdecznosc..zyczliwosc wypisana na twarzy, ze ujal mnie tym od pierwszej
chwili.
Od tamtej pory dla mnie ta restauracja zmienila nazwe na: ''u
Iwanka''.
Chwilke przed wyjazdem do Orebica dolaczylam do forumowej
Rodzinki sluchajacej cro muzyczki i wprost nie moglam doczekac sie czy wylapie
cos z Radyjka.
Kiedy Zespol muzyczny zaczal grac okazalo sie, ze nikt tak
strasznie na parkiet sie nie kwapi...nikt sie nie zrywa i nie pedzi...
A juz
wyobrazalam sobie, ze na dzwiek pierwszych akordow ludzie tlumnie
''powstana''..
Zbilo mnie to z tropu.No i co???
Na parkiecie tylko jedna
para a ja mam ze Sloncem isc sie bawic..hmm...
Zamyslilam sie ..
Z jednej
strony nogi az sie rwaly z drugiej deprymowal mnie brak tanczacych
ludzi.
Znowu niesmialosc sie we mnie odezwala.
Niepewnie rozgladnelam
sie za Iwankiem...bo winko nam sie skonczylo.
Zamowiwszy druga karafke Slonce
zapytal:
-Idziemy sie zabawic?!
-Nie jestem pewna...-odpowiedzialam z
wachaniem.
-Chodz!-rzekl maz a ja zrobilam tylko jakas glupia mine.
Tak
calkiem na trzezwo nigdy nie potrafilam sie bawic..
-Zaczekaj..skoncze moje
winko i ...pojdziemy-obiecalam.
Saczylam je powolutku z nadzieja, ze
towarzystwo sie ''rozrusza''..ale nie zanosilo sie na to.
Na parkiecie dwojka
maluchow szalala z radoscia i wspomniana para.
Zaczelam sie bac, ze chyba
przyrosne do tego siedzenia bo jakos nie mialam odwagi by ot tak wlezc na
parkiet i sie bawic.
-Idziesz wreszcie?!-zniecierpliwiony malzonek zrobil
gniewna mine.
-..no ide..-odrzeklam dalej siedzac.
-???-Slonce wpatrywal
sie we mnie wyczekujaco.
-Poczekaj zapale sobie tylko ...-co powiedziawszy
siegnelam po ''przyjaciela''.
Zawsze to kilka minut do zyskania.
Kiedy
jednak niedopalek wyladowal w popielniczce malzonek wzial mnie za reke i
delikatnie pociagnal.
Podnioslam pupe i pomaszerowalam z mina skazanca na
parkiet.
Po godzince troszke wiecej ludzi ruszylo w nasze slady i juz parkiet
nie swiecil pustkami...ale to juz nie mialo znaczenia bo ...ja juz zapomnialam ,
ze ludzie sa dookola ..i ze moze badawczo mierza nas wzrokiem...niesmialosc
zniknela z chwila kiedy zaczelam sie bawic.
Tamtego wieczoru to byly
tylko srednio umiarkowane tance..takie..''przedbiegi'' bo za kilka dni okazalo
sie, ze Iwankowe winko wcale takie slabiutkie nie bylo i troszke mi w
glowie...''zaszumialo'':)
i mozna by smialo rzec''oj szlala
szalala...
Agapi za woda..''
Teren zostal rozeznany!
...z
kazda nastepna wizyta u Iwanka bylo tylko..lepiej...
Jestesmy w Raju...
''Milosc kwitnienie wokol nas..''-wszyscy sie kochaja
..ciesza ..zadowolenie na twarzach..
Orebic-''Wyspa
Szczesliwosci''!
Na razie!
..zaczynaja sie bowiem tego
wieczoru pierwsze ''zgrzyty''...
Po tancach wracamy do domku, kladziemy
sie grzecznie do lozeczek...
-Czego zes dala dzieciom pokoj z wielkim
lozkiem?!-pyta gniewnie Slonce krecac sie na wszystkie strony na naszym
malenkim.
-No a jak niby moglyby sie tutaj pomiescic..???-pytam pelna
zdziwienia, ze wogole moglo mu cos takiego do glowy zaswitac.
-Zawsze cosik
na wakacjach wymyslisz...jak nie pan M. (w Tucepi) to ..pojedyncze lozko, gdzie
czlowiek sie wyspac nie moze porzadnie...-zaczal ''przemowienie
''malzonek.
-Mozemy zawsze zlaczyc dwa do kupy!-odparlam nie widzac
problemu.
-Taak..!Bede sie jeszcze ''siepal'' z meblami co noc..-odburknal
Slonce.
Pomyslalam , ze przeciez to zaden problem..ale na dyskutowanie
jakos sil mi zabraklo i powiedzialam:
-Wiesz...jak ci niewygodnie to
..przeniose sie ..''do siebie'' czyli na drugie lozeczko a ..hmm...jak bedziesz
mial ochote na...''szeptanie na uszko'' to ...powiedz,ok?!
Popatrzyl na mnie
wsciekle i warknal:
-Nawet na wakacjach sie nie moge do ciebie ..przytulic
tylko osobno mamy spac.....?!
Zaczynal mnie juz denerwowac i odpysklam
:
-Tobie to dogodzic normalnie ciezko..!Zlaczyc do kupy ''spania'' to zadna
filozofia!
Zasnelismy bez przytulania na osobnych lozeczkach i spalo mi
sie...calkiem calkiem.
Ciekawilo mnie czy Slonce tez wstanie
bardziej...wypoczety..
Nie wstal.
Znaczy ..:
-Dzien dobry
spioszku..!-zaswiergotalam nad uchem zeby sie budzil.Najwyzsza pora bo juz kolo
dziesiatej .
Ja juz zdazylam kawke u Ani zaliczyc...a Slonce w najlepsze
chrapie.
Przeciagnal sie tylko i odwrocil plecami...
-Kicia ..no
wstawaj..!-poprosilam milutko na co uslyszalam:
-Widze, ze ci sie dobrze
spalo...samej...
Wylapalam nutke sarkazmu w jego glosie znaczy..trza
zrobic ''odwrot''..
Wywrocilam oczami i z westchnieniem poszlam zobaczyc co
slychac u ..mlodziezy, zostawiajac Slonce w spokoju.
Do Kuciste i tak dopiero
o 14-ej ..wiec moze spac nawet do poludnia, zdecydowalam.
Baby malowaly
sobie wlasnie pazurki wiec poszlam w ich slady.
Zadowolona, ze chociaz na
wakacjach mam ladne paznokcie wyciagnelam dlonie przed siebie podziwiajac
efekt...
''Slicznie..'' powiedzialam bardziej do siebie niz do
bab...
Paula zerknela na moje dzielo i podajac mi jeszcze jakis
tam..''utwardzacz'' powiedziala:
-Przeciagnij tym ...
Kiedy bylam w
trakcie ''utwardzania'', slysze jak Slonce mnie wola(znaczy...domyslilam sie ,ze
to o mnie chodzi )..
-A matka gdzie zas
lazi..???!!!
''Ocho...!''-mysle sobie..cos ''nam do dupki wlazlo...!
Rok temu nie udalo mi sie zobaczyc Korculi...a teraz mialam ja ''na wyciagniecie
reki''.
Mielismy plynac wieczorkiem i zachod slonca zobaczyc..
Korcula
podobno wlasnie podczas takiego zachodu jawi sie najpiekniej.
Dzieci
ubraly sie ekspresowo i czekaly gotowe do wyjscia.
Maz tez..tylko oczywiscie
ja (jak zwykle)..na koncu i ostatnia- patrzylam na lozko ..
Niezdecydowanie
malujace sie na mojej twarzy ''podnioslo cisnienie'' Sloncu.
Widzialam, ze
zaczyna juz w miejscu dreptac wiec (ciagle nie przekonana do konca) wzielam z
lozka jedna z bluzek.
Mialam ich rozlozonych chyba z piec...i za nic nie
moglam sie zdecydowac w ktorej ''dzisiaj wystapie''.
Wiedzialam tylko, ze
''gaci'' nie zmienie...ale bluzka..
Chcialam ladnie wygladac ..no wszak
tylko na wakacjach mam czas na taki luksus aby sie stroic.
Do pracy latam
''byle jak'' znaczy..przewaznie w czyms wygodnym.
Na makijaz tez jakos sil
nie mam i...czasu, zatem tylko kilkanascie dni w roku moge poczuc sie
naprawde..''kobieco''.
Usprawiedliwiona przez sama siebie za to
guzdranie, zarzucilam biala koszulke i popedzilam do lustra.
Niczym surowy
sedzia spojrzalam na siebie z dezaprobata i zdarlam ''biale cudo'', ktore jakos
tak wcale mnie piekniejsza nie zrobilo.
Druga i trzecia bluzka spowodowala
juz moja irytacje.
Jakze zazdroscilam kobietom, ktore naloza na siebie byle
co i wygladaja ladnie.
Ja zawsze mam ''ciezki orzech do zgryzienia'' w tej
kwestii(i dlatego tez.. nie nawidze zakupow!)
Chcialo mi sie juz
wyc...wszystkie bluzki byly...do kitu.
Stalam tak na wpol rozebrana..w
staniku, patrzac sie na kazda po kolei..a lzy bezsilnosci zakrecily sie w
oczach.
Slonce spojrzal na zegarek i powiedzial:
-Za piec minut
mamy byc na dole...wszyscy zapewne juz czekaja przed domem...
-..ale ja nie
wiem co mam zalozyc..!-jeknelam rozpaczliwie, dodajac:
-..no patrz sie jak ja
w tym wygladam!!!
Maz wywrocil oczami, westchnal i powiedzial
zly:
-Wszystkie sa dobre..ubierz byle jaka na litosc..boska! Nie mamy
czasu!!!
Popatrzylam zas na moja ''garderobe'' i niepewnie naciagnelam
rozowy podkoszulek.
-No ! I w tej mozesz isc!-rzekl Slonce a ton jego glosu
nie pozostawial mi zludzen.
Jezeli sie zaczne przebierac to pewnikiem Korculi
nie zobacze.
-..nie wygladam w tym dobrze...-zaczelam ale zdazylam tylko
to powiedziec, bo jego wzrok zaczal''sypac gromy''.
Nie wystawiajac juz zatem
jego cierpliwosci na dalsza probe z westchniem dalam za wygrana.
Zreszta
Basia juz wolala, ze czekaja na nas.
Ominelam lustro nawet nie rzuciwszy na
nie okiem.
Wszyscy juz faktycznie byli gotowi i czekali przed
domem.
Zatem ..pora na powiedzenie Korculi ''dzien
dobry''.
Pomaszerowalismy szybkim krokiem zeby zdazyc na statek( ostatni jaki
plynal dzisiaj).
Z kazdym krokiem jestem coraz bardziej zla i
wsciekla.
Najpierw wsciekam sie na siebie...bo probuje sobie wyobrazic jak ta
rozowa bluzeczka musi okropnie wygladac ze spodniami w zblizonej tonacji...a
potem zlosc skierowywuje na moje Slonce.
Wsciekla jestem, ze mam na sobie co
mam...i czuje sie tak ...rozowo..niczym ''Swinka pigi''.
Do wscieklosci
dolacza sie zal, ze Pati nie chciala z nami plynac.
Nie chcialo mi sie jakos
wierzyc, ze wczoraj choroby morskiej sie moje dziecko nabawilo.
Tyle razy
promem plynela i jakos wszystko bylo ok...a tu po wczorajszej wyprawie na
Korcule...nagle choroba morska sie o nia upomniala.
Kiedy zaczelam drazyc
temat tejze przypadlosci, ''wyszlo szydlo z worka''..
-Patrycja...a co ty
w lozku???-zdziwilam sie niepomiernie widzac, ze najstarsze
dziecko..''zaniemoglo''.
Dzieci sie ubieraja..a ona lezy
''przezroczysta'' i taka jakas....na wpol zywa..
-Ja zostaje, bo mam
chorobe morska..-odrzekla cichutkim glosem.
-Co???-zapytalam bo ..jakos nie
potrafilam zrozumiec o czym moje dziecko mowi.
-Nie moge plynac z
wami.-rzecze Pati a u mnie podejrzliwosc wzrosla.
-Przeciez ty nie masz
zadnej choroby morskiej! Ubieraj sie!-mowie kategorycznie.
-Od wczoraj
...mam!-odpowiada corka.
Przypatrzylam sie jej jeszcze uwazniej i
stwierdzilam, ze wyglada jakos...''chorawo''.
Zadnym jednak sposobem nie
potrafilam uwierzyc iz to ...wina plyniecia statkiem.
Cos mi tutaj nie
pasowalo.
Odwrocilam sie w strone drugiej corki i pytam:
-Paula...a ty
nie masz tej....choroby???Tylko Pati ''wzielo''.
Paula mowi:
-..no bo
Patrycje na statku wychustalo...i zwymiotowala ...
-To dlaczego ja sie
dopiero teraz dowiaduje???-pytam z pretensja w glosie-nie laska bylo mi o tym
powiedziec???
-..ale o czym?-pyta Paula nie rozumiejac.
-no jak to o
czym???-podnioslam glos bo juz lekko mnie zaczela irytowac- ze ma chorobe
morska!
Paulina uciekla spojrzeniem w kat.
Cos mi tu zaczynalo ''nie
grac''.
-Paula....!-zaczelam-tylko mow prawde!
-Ja nie wiem co ona ma ...a
czego nie ma....ale gdyby wczoraj na Korculi drinka nie pila...to ...-zaciela
sie mlodsza corka kiedy spojrzalam na nia ..jak spojrzalam.
No
pieknie...to juz sie wydalo zatem skad ta choroba nam sie wziela.
''Ja z tymi
babami to oszaleje'' -zawylam w duchu, ze zaczynam tracic nad nimi
kontrole.
-Po jaka cholere ci ten drink byl???....myslisz, ze to oznaka
doroslosci?!-zdenerwowalam sie.
-Mamooo...tam wcale prawie alkoholu nie bylo
czuc..-zaczyna Pati a ja nie wiem co mam powiedziec.
Zdaje sobie sprawe,
ze juz dzieckiem nie jest ale...tez do doroslosci brakuje jej paru
miesiecy..
Wiem rowniez, ze po Balu na zakonczenie szkoly..mlodziez pila
alkohol..(w tym moje dziecko)
Zatem jestem ''w kropce'' jak
zareagowac?
Udac, ze nie wiem o tym( a przeciez wiem)...czy podejsc do tego
spokojnie i zwrocic jej uwage, ze wcale to nie jest dla niej
dobre...
Wyglosic mowe, ze w jej wieku jeszcze za wczesnie itd....
Wsciec
sie i ja wyszarpac...
Rozne opcje przewinely sie mi przez
glowe.
Wybralam ta, ktora nie robila ze mnie hipokrytki...bo jakos
dwulicowosci to ja nigdy nie cierpalam .
Mowe wyglosilam(krotka, zeby cos
tam do niej dotarlo),zganilam ja i z westchnieniem przyjelam do wiadomosci iz
najstarsze dziecko zle sie czuje przez wlasna glupote.
Oczywiscie Pati
zarzekala sie, ze naprawde to nie wina drinka tylko ...tej choroby
morskiej...ale..mnie nie przekonala.
Zatem zostala w domu.
Ania i
Herman nie plyneli na Korcule ,tak wiec nie byla sama.
Wszystko to
jakos podenerwowalo mnie i w polowie drogi mialam zamiar popedzic do domu, by
sie przebrac...(''luknac'' przy okazji co porabia moje dziecko).
Ocenilam
jednak swoje biegowe szanse i wyszlo mi, ze albo plyne taka rozowa..albo nie
plyne wcale.
Nie mialam wyboru i musialam pogodzic sie z faktem, ze wygladam
koszmarnie.
Jakos tez smutno mi bylo, ze Pati nie ma z nami..
Czy
moglam zatem zachwycac sie urokliwa Korczula kiedy serce mi ''wylo''....
Nie wiem czy nie ucieszylabym sie gdyby nagle...jakims cudem stateczek nie
odplynal...
No ale...u mnie cuda to az tak czesto sie nie zdarzaja..wiec
oczywiscie zdazylismy na ostatni kurs dzisiejszego dnia.
Kiedy wlasnie
bylismy w trakcie wchodzenia na poklad zadzwonilo moje dziecko
..
-Mamo...gdzie jestescie?!-pyta Pati.
Przemknelo mi zaraz przez
glowe, ze moze sie jej pogorszylo.
Corka jednak mowi:
-.. no bo ja
wlasnie ide do portu.zdecydowalam sie poplynac z Wami.
-To cudnie corcia
tylko, ze my za dwie minutki odbijamy...
-To poplyne
nastepnym.
-Nastepnego juz dzisiaj nie ma!-mowie i robi mi sie jeszcze
bardziej smutno.
Ciesze sie jednak , ze dziecko mi tak szybko ''cudownie
ozdrowialo''..
-aa...no to wracam do domu...a nie mozecie zaczekac???-pyta
Pati.
Coz mi szkodzi sprobowac zapytac...
Podchodze do pana, ktory
wlasnie podnosi kladke i pytam czy nie mozna by bylo zaczekac chwilke z
odplynieciem.
Na pytanie dlaczego odpowiadam, ze jeszcze jedna osoba z nami
chce plynac.
-..a gdzie ona jest?!-pyta pan.
- ..bedzie za piec
minut-odpowiadam na co uzyskuje odpowiedz, ze piec minut ...nie da
rady..
Rozumiem i podziekowawszy grzecznie, informuje corke iz niestety ..nie
mozemy czekac.
Pati tak jakby z zalem powiedziala:
-no to
trudno..
Mnie natomiast smutnosci takie wziely , ze nie bylam w stanie
cieszyc sie wycieczka a o podziwianiu zostawianego w tyle Orebica juz nawet mowy
byc nie moglo..
Rozkojarzona przez te moje..''rozowosci'' niewiele co tej Korculi
zobaczylam.
Czulam sie jak jakis ..skazaniec.
Oto ja ...(ktora
przeciez uwaza, ze ''nie szata zdobi czlowieka'') nie wiedziec po jaka cholere..
obrzydzilam sobie ten dzien az do przesady.
Przez taka bzdure i glupote
zamiast usmiechu mialam grymas na twarzy.
Kiedy teraz to analizuje zas
wychodzi mi, ze duzo rzeczy przytrafia mi sie ''na wlasne
zyczenie''.
Wystarczylo przeciez wtedy troszke ''luzu''; beztroskiego
spojrzenia na ''pink'' i moglabym zachwycac sie Korcula, ktora nie bez racji,
zwana jest ''Malym Dubrovnikiem''.
Kazda uliczka konczy sie ponoc
...schodami.
Gdyby nie moje samopoczucie potrafilabym to naocznie stwierdzic
ale..teraz to musze wierzyc temu co przeczytalam.
Malo mnie obchodzily
schodki ..uliczki...mury.
Ja okazalam sie sama dla siebie bezlitosnym
...''katem''...
Leb potoczyl sie po bruku i tak szlam...''bez glowy'', niczym
slepiec.
Niewidzace oczy rejestrowaly to co dookola ale nie przesylaly
dalej.
Mury i uliczki Korculi nie powodowaly zadnej reakcji.
Beznamietne
oczy niby widzace a...niezauwazajace.
-Moze bys sie tak
usmiechnela...-zapytal malzonek biorac mnie za reke.
-Nie umiem!-odrzeklam
westchnawszy glosno..tak glosno, ze chyba to moje westchnienie do Orebica
dolecialo.
Malzonek popatrzyl na mnie i wzmocnil uscisk dloni, probujac
wyrwac mnie z tego ''otepienia''.
Ten ..czuly gest, mowiacy: ''nie martw sie
taka glupota'' tylko mnie rozdraznil i swoja zlosc przenioslam na niego
mowiac:
-I ty powiedziales, ze dobrze wygladam....????!!!!
-Nie
przesadzasz ???-odpowiedzial pytaniem na pytanie, dodajac:
-Nie wygladasz
wcale tak tragicznie...
Staral sie jak mogl ale.. dalo to .. tylko tyle,
ze zaczelam go obwiniac, iz mnie pospieszal.
Cud , ze nie
wyszczelal mnie po dupie jak rozkapryszonego
dzieciaka....bo chyba mi sie nalezalo.
Zwiedzanie (na cale szczescie) nie
trwalo dlugo.
Z ulga powitalam stateczek z napisem:''Korcula-Orebic'' i
dopiero jak odplywalismy, zrobilo mi sie zal zmarnowanych chwil.
Dopiero
wtedy przyszlo ..''opamietanie''..
Zbyt pozno!
Poszlismy...
''odreagowac'' do ''Iwanka''..gdzie zapomnialam, ze jestem
rozowa.
Zjedlismy ..potanczylismy troszke i udalismy sie do domu,
gdzie...''rece mi opadly'' ..