poniedziałek, 23 września 2013

..kolejna część-tym razem ostatnia:)

Wyjasnień słów kilka...


Długo mnie nie było..Nie jestem pewna czy nie za długo aby pisać ciag dalszy ale nie moge tego tak zostawić.
W sumie to jestem zła jak diabli! Zła na siebie, że ''urodziłam'' to...''dziecię''..zła na otaczająca mnie rzeczywistość, która zabiera mi całą energię; zła na Tego który pozwolił mi sie urodzić a nie obdarzył wystarczającym talentem i na ....Was też jestem zła...że nie zostawiliście mnie samej sobie i przydreptaliście tu za mną.
 Gdyby nie było Was (mam na myśli wszystkie  kochane duszyczki) ...byłoby mi lżej a tak dręczące wyrzuty sumienia sparawiają, że muszę dokończyć co zaczęłam.
Problem tylko tkwi w tym, że zupełnie nie wiem jak mam to zrobić.
Przeliczyłam się z lekka i przeceniłam własne możliwości pisarskie.Owszem-potrafię składać zdania..potrafie opisywać emocje ale brakuje mi tak dużo, że ogarnia mnie straszliwe przygnębienie.
Ja chciałabym naprawde móc umieć...Chciałabym spisać moje myśli w takiej formie w jakiej lęgną się w głowie lecz zanim wystukam na klawiaturze jedno zdanie, drugie już mi umyka.
Często- gęsto gubię się i udaje mi się zapisać tylko część...a reszta ...ulatuje niczym motylek.Jakbyby te ''motylki'' mogły się urzeczywistnić okazałoby się, że otoczona jestem nimi, niczym jakąś szarańczą.

Gdybym potrafiła tak szybko pisać jak...myślę...być może wtedy byłabym zadowolona.Piszę ''być może'' bo już sama nie wiem ...czy by było inaczej ..?!
Czego ''czepiam się'' tak samej siebie ..czemu wywołuje to we mnie stany frustracji a zwątpienie dusi mnie jak jakiś powróz zadzierzgniety na szyji.

Swoja drogą to i zła jestem na moje marzenia!Po co je mam?!Po co ''uwidziało mi się'' przelewanie czegokolwiek na papier..?!Teraz tak głupio dać za wygraną i poddać się.
Nawet gdy ''złożę broń',' nic to nie da, bo gdzieś tam (w mojej łepetynie) ''zaszczepiło mi się'' dziwne przeświadczenie, że powinnam przynajmniej spróbować.Jeżeli nie spróbuję.. umrę ze świadomością, że spartoliłam rzecz, która być może była  ''tym czymś'' czego wciąż nie potrafię na tym świecie znaleźći czego ciągle ..szukam.

Mówie ''od rzeczy'' ..ja wiem ale ..tak gadam sobie czasem sama do siebie...Tak poza tym to wszystko ze mną w porządku i zapewniam Was, że żadnego specjalisty nie potrzebuję!:)))))

Jest jeszcze coś...Zlokalizowałam przyczynę mojej ''blokady''...Jako osoba anonimowa byłoby mi łatwiej się ''otwierać'' a tak...musze powstrzymywać swoje ''zapedy'' coby za bardzo po dupsku nie oberwać...:)..bo choć sama na siebie mówię:ekschibicjonistka...to...nie chciałabym uchodzić za zbytnie wynaturzenie i ''odstępstwo od normy'' w oczach innych.
Jak  aby opisać to wszystko co chcę nie wystawiając się na ''baty''...Musze znaleźć jakieś wyjście bo teraz to ''jestem w szachu''...
Nie martwcie się !Znajdę i na to jakieś rozwiazanie (kiedyś bardzo dobrze grałam w szachy:))) )

Pora pędzić po dziecko na stacje...
''Będziemy w kontakcie''!:)

Serdeczności Wszystkim!







czwartek, 6 czerwca 2013

Część czternasta Piekła

-..no chyba sobie żartujecie!-wykrzyknęła Pati obruszona.
 
Nastroszyła się niczym nieoswojone zwierzatko kiedy próbuje się je pogłaskać. Oczy zmieniły się w szparki a zaciśnięte usta nie wróżyły nic dobrego.Widać było, że szykuje się cała soba do ''ataku''.Jej ładne rysy stały się aż brzydkie.Złość malująca sie w jej oczach sprawiła , że jej twarz stała się niemila dla oka.
Ja zamarłam! .Wszak każde nieprzemyślane słowo mogło spowodować Słońca ''odwrót''.W kogo to moje dziecko się wdało to nie wiem ale aż wstrzymałam oddech.Oto doszło do konfrontacji dwóch największych uparciuchów w rodzinie.
Słońce zgromił ją wzrokiem na co ona odpowiedziala w typowy dla niej sposób, oburzeniem.
 
-Że co???-''uniosła się'' kiedy mąż wymieniał warunki czym zdenerwowała małżonka, który podniósł głos i powiedział:
-To co słyszałaś!
-Ale to jest niedorzeczne...jedenasta???!!!
-Mamo powiedz coś tacie..-jęknęła Paulina nieszczęśliwie.
 
Obydwie córki skierowały na mnie wzrok w nadzieji, że ''wezmę ich stronę''.Poczułam coś na kształt współczucia i pomyślałam tylko:''o litości!''.
Słońce dyktował warunki i już, a reszta miała do wyboru-przyjąć bądź odrzucić.
Ciekawiło mnie niezmiernie jak też baby ''przełkną'' to wszystko, bo przecież do ugodowych osób raczej nie należą(nie tyle moze z racji charakteru , choć to i też, ale raczej ze wzgledu na''głupi wiek dojrzewania''.)
To była taka swoistego rodzaju ''lekcja pokory'', która miała dużo plusów.
Okazało się, że potrafią słuchać i racjonalnie mysleć, broniąc ''swoich racji''.Próbowały ''zmiękczyć'' warunki i z dialogu wyszła jakaś ''bitwa'' na argumenty.Łudziły się w swej dziecięcej jeszcze naiwności, że coś wywalczą ale ja od samego poczatku wiedziałam, iż Słońce ''nie popuści''.
 
-I to mają być wakacje?!-fuknęła najstarsza córa a młodsza przezornie milczała.
-To jeszcze nie wszystko!-ciągnął małżonek-od dzisiaj żadnego drinkowania, zrozumiano?!-powiedział,zwróciwszy się najpierw do bab a potem patrząc na mnie wycedził:
-I spróbuj im matka dać jakies pieniądze..
 
Zabrzmialo to bardzo nieprzyjemnie i groźnie.Skuliłam się w sobie..a potem pomyślałam, że nawet jakbym im chciała dać jakieś drobne to...nie mam..Moje ''zaskórniaczki'' już baby ''przepuściły a portfelem i tak zarządzał małżonek więc..o to moze być spokojny-nie dam bo nie mam.
Ta ''matka'' zaś mnie troszkę ''zabolała'' i przypatrzyłam sie mu uważnie.Wydało mi sie, że nie dostrzegł mojego spojrzenia, zbyt zaabsorbowany swoją wyliczanką.
Dziewuchy zaakceptowały wszystko oprócz..''godziny policyjnej''.Nie potrafiły sobie wyobrazić, że na wakacjach mają być w łóżkach o jedenastej w nocy.
Mnie też jakieś dziwne się to wydało..no i kto niby ma ich ''pilnować'' o tej jedenastej...hmm...przecież..
To oznaczało, że jedno z nas( ja albo mąż) musielibyśmy być w domu o tej porze...albo obydwoje.
Co z kolei wykluczało ''dancing u Iwanka''..badź tez tarasik u Basiulinka.
 
-Kochanie....a może tak dwunasta..co?!-zapytałam delikatnie aby nie pomyślał, że podważam jego zdanie.
 
Baby zaczeły go również prosić i w końcu ''uległ''.
Stanęło więc na tym , że o dwunastej wszystkie dzieci mają być w łóżkach.
Z Paulą i Martą nie powinno być żadnych problemów ale co do Pati ..byłam pełna obaw.Jak sie później miało okazać całkiem słusznych, bo córcia miała problem z rozstaniem się z Marcinem o wyznaczonej godzinie.
Tylko dwie pierwsze noce nie musiałam sprawdzać czy najstarsze dziecko grzecznie siedzi w pokoju.Potem niestety zaczęła niefrasobliwie podchodzić do tematu.Co noc więc latałam za moim dzieckiem(przeważnie na dół) i co noc było to samo:
 
-Mamo..za pięć minut przyjdę..
 
Oczywiście z tych pięciu minut zawsze robiło się co najmniej dziesięć...Troszkę się zatem olatałam w te i we wte po tych schodach I... ogadałam.
Codzienny rytuał szukania mojego dziecka sprawiał, że jakaś nadpobudliwa się stałam.
 
Co do warunków Słońca..To oczywiście nie były wszystkie!.Pomniejszych, tych mniej ważnych nie wymieniam natomiast jedno zdanie,które małżonek powiedział sprawiło, że przeprowadziliśmy znowu jedną z tych..bardzo poważnych rozmów.
 
Kiedy już wychodziliśmy z pokoju Słońce rzucił na odchodne:
 
- I pamiętajcie! Jeżeli gdzieś idziecie to trzymacie się razem.Nie ma żadnego chodzenia w pojedynkę..ani żadnego włóczenia się po nocy.
 
Baby burknęły coś (że zrozumiały) a ja pomyśląłam sobie, że to włóczenie to po tatusiu mają i uśmiechnęłam się szeroko nic nie mówiąc.
A że ten uśmiech chyba taki nieodpowiedni miałam to małżonek skierował na mnie swój wzrok i powiedział dobitnie:
 
-A Tobie co tak wesoło?!..Matka... doo ciebie się to szczególnie tyczy!!!
 
Po moim uśmiechu nie pozostało ani śladu.Przeogromnie się zdziwiłam jakim prawem i na jakiej podstawie małżonek śmie zarzucać mi ''włóczenie''.
Przeciez wyjasniłam już mu tą kwestię..ponadto widział mnie na schodach,pogrążoną w poważnej rozmowie z młodzieżą, więc jak u licha może ciągle snuć te insynuacje?!
Za pierwszym razem podeszłam do nich z przymrużeniem oka ale po raz wtóry..nie potrafiłam.
Cisnienie mi się lekko podniosło bo gdyby miał powód aby mi to zarzucać byłoby ok..ale -nie miał!
Zresztą.. nie wiem czy bym się zdobyła na to aby tak sobie pójść ''na przechadzkę'' nic mu nie mówiąc. Raczej nie odważyłabym się na podobny wyczyn z prostej i bardzo prozaicznej przyczyny:boję się ciemności!
Jako dziecko miałam jakieś zwidy, że niby gdzies tam czai się jakieś zło i ''ciemności egipskie'' napawały mnie porzerażeniem.W nocy bałam się nosa ''wyściubić'' z domu a jak już mi się zdarzyło, to gnałam na złamanie karku do domu..a serce tak mi się tukło w piersi, że miałam wrażenie iż biegnie gdzieś tam koło mnie.
Nie lubiłam chodzić po ciemku sama bo ciagle zdawało mi się, że zza rogu wyskoczy jakaś zjawa ..jakiś duch.
Moja mama nie mogła zrozumieć czego ja się tak panicznie boję nocy.
Ja też tego nie rozumiałam..Może za dużo bajek czytałam...a potem miałam problem ponieważ bajkowy świat nakładał się na rzeczywisty.
Czarownice, wiedźmy i wróżki towarzyszyły mi w realu...tak jak i bajkowe zło i dobro-ciagle walczące ze sobą a ja przyglądałam się tej walce wiedząc(lub raczej ..wierząc), że dobro zawsze musi zwycieżyć.Nie umiałam wypośrodkować co jest fikcją literacką a co prawdą.
Dużo z tej łatwowierności zostało mi do dzisiaj i ...przeklinam czasem samą siebie, ze jestem taka głupia..taka naiwna..
Potykam się wciąż na tych samych ''kamyrdolach''a ..zamiast ''pizgnąć ''je w bok ja wciąż się ...''ranię''.
Mam już czasem tak serdecznie dość tego mojego spojrzenia na otaczający świat..tego naiwniactwa dziecięcego z którego (pomimo, że mam już czterdzieści lat) nie potrafię wyrosnąć.
Lustro drze się w niebogłosy:''do diabła cieżkiego-zmień się!!!''...a ja wciąż...taka sama...
 
No więc...może i bym mogła ''pojść w diabły'' gdyby nie takie strachajło ze mnie było...i gdybym nie obawiała się czy mnie co w tych orebicowskich ciemnościach nie zeżre (choc podobno:'' złego nie biorą..:)-wolałam nie ryzykować.. )
 
Poczekałam aż znajdziemy się w naszym pokoju po czym obrażona rzekłam do Słońca:
 
-No wiesz...?!
-Taaa...tylko gdzie byłaś ubiegłej nocy..?!
-Na schodach siedziałam jak durna.. a ty naprawde do okulisty musisz...i na przeczyszczenie uszu..też!!!
 
Zaś zaczęło się w naszym pokoju ''błyskać''.
 
 
Ton jakim to powiedziałam do miłych nie należał bo i nie mógł.Lekko zakrawał na sarkazm,bo zezłościł mnie małżonek nie na żarty.Obróciłam się na pięcie i poszłam na taras zapalić a w duchu pomyślałam:''o dupe to rozbić ..myśl se co chcesz!''.
 
Pogrążona w swoich myślach i zajęta ''rozmową z przyjacielem'' zarejestrowałam kącikiem oka, że uchylają się drzwi balkonowe.
Małżonek nadciągał...
''ocho!-pomyślałam-poważnej rozmowy ciąg dalszy..''
 
Usiadł nieopodal mnie nic nie mówiąc.
Delikatny wiaterek popchnął dym z papierosa w jego stronę.Skrzywił się, więc żeby go ''oszczędzić '' przesunęłam się z krzesełkiem w drugą stronę.
Doceniałam oczywiście fakt, że dzielnie znosi tytoniowy smród (wszak mógł siedzieć sobie w pokoju) a postanowił dotrzymać mi towarzystwa.
Wydawało mi się, że już wszystko zostało powiedziane.Ileż mozna gadać ''w koło Macieju'' o ..tym samym..
Po jego minie i po tym, że postanowił przy mnie usiąść domyśliłam się, że coś go jeszcze nurtuje..
Mnie nurtowała w zasadzie tylko jedna rzecz:''czy przez mojego małżonka nie przemawia pospolita...zazdrość?!''
 
-Kicia...powiedz mi...czy ty aby nie jesteś zazdrosny?-zapytałam przypatrując się mu bardzo uważnie aby wychwycić coś co potwierdzi moje...obawy.
-Nie jestem!-odparł zwieźle...ale tak jakoś za...szybko jak na niego.
-hmm..na pewno?
-..a o co?!-odparł pytaniem na pytanie.
-To ja sie ciebie pytam...bo ..jakoś tak mi się wydaje...
-Nie jestem zazdrosny tylko zły!
-..ale o co ...''zły''?
- o wszystko!
-To mi mało mówi.''Wszystko'' jest pojęciem względnym.
-Powinnaś wiedzieć!
-..''wiedzieć'' co?!
-Oczywiście tak ciężko się domyślić-rzucił kpiąco .
-To może mi powiesz?! Jakoś nie mam daru czytania w twoich myślach!-odparłam ściszając głos , zaczynając po troszku tracić cierpliwość.
-Udane wakacje....nie ma co!Człowiek telepie się tyle kilometrów a tu takie bagno-odrzekł i popatrzył na mnie jakbym to ja była wszystkiemu winna.
-Czyli, że niby to przeze mnie???
-Między innymi!Może się zastanów..czy jestem ci wogóle potrzebny do szcześcia..?!Jak nie ''biegasz'' to sprzatasz...jak nie sprzątasz to śpisz..Nawet nie chce ci sie na plażę iść..o sprawach łóżkowych już nawet nie mówiąc...
-Chce mi się ale nie na tą! Nie lubię tej plaży i nie chce mi się tam leźć!-warknęłam przerywając jego żale zastanawiając się równocześnie czy Słońce celowo i z premedytacją nie chce nowej wojny rozpętać...napomykając o ''tych sprawach''.
Jak mam go pragnąć ..kiedy..ciagle jesteśmy w stanie wojny (a zawieszenie broni występuje tylko na chwilkę).
Nie potrafie myśleć tylko ciałem...kiedy pierwsze jest jednak ''serce''.
 
Po chwili namysłu powiedziałam:
-I widzę, że jednak o to bieganie najwięcej ci chodzi..a jeżeli ''tak'' to pytałam się ciebie czy chcesz..
Przerwał mi, gniewnie mówiąc:
-No bo jeszcze mnie nie pogięło!
 
Zamiast zripostować siegnęłam po papierosa (już nawet nie liczyłam którego z kolei) i ''zaniemówiłam'' na dłuższą chwilę.
Rozmowę dokończyliśmy w apartamencie po telefonie od mamy Marty.
''Królestwo'' na linii - czyli ..choć nie była to ''rozmowa kontrolowana''....to czułam się tak jak za komuny kiedy nie wiesz co masz powiedzieć, bo ''wszystko co powiesz może byc użyte przeciwko tobie'' .
Troszeńkę przesadzam bo jednak mama Marty pozytywnie mnie zaskoczyła- wykazała zrozumienie co do kwestii kontynuowania przez nas dalszych wakacji, wręcz nie dopuszczając opcji, że wrócimy ze względu na Martę.
Wkurzyła się na jedną rzecz ale...nie będę się zbytnio już rozpisywać...
Tyle jeszcze sie działo, że na razie jest to watek...poboczny (jak będę miała sposobność to do tego wrócę).
 
Gadaliśmy ze Słońcem jeszcze dobrą godzinę...a potem podreptaliśmy do Basiulinka oznajmić co uradziliśmy odnośnie urlopu.
  

środa, 24 kwietnia 2013

Kilka słów

Wiem..wiem-moje ''dziecko''juz nie płacze ono..wyje w niebogłosy a ja (wyrodna jednak ze mnie matka) mam to w nosie ale nie potrafię ..pisać!
To nie jest ''blokada'' to jakieś potworne zmęczenie, które towarzyszy mi od dłuższego czasu a dotyczy  całej mnie.Mam zmęczone ciało i zmęczony umysł.
Zaczęłam pisać co prawda nastepną część ale skończyłam na kilku zdaniach I ani rusz dalej.
Słowa nie płyną-utykają na mieliźnie.
Każdego dnia powtarzam sobie:''jutro będę pisać'' ale zawsze kończy się tak samo.Nie mam sił ...nie mam tego ''czegoś'' co pozwoliło by mi na moje pisarskie próby.
Jestem anemiczką i tak własnie się czuję-śpiąca i wiecznie zmęczona.Żelazo przestało działac czy ki diabli, że ledwo chodzę...?!
Wróciły nudności i kiepskawe samopoczucie..a było przecież lepiej..
W głowie kołacze się tylko jedna wielka niepewność-co dalej?!
Co z moim blogiem ...co z Agapi???

Nie myślcie, że o Was nie myślę...wręcz przeciwnie!
Jest mi tak wstyd, że czekacie na darmo...jest mi głupio i beznadziejnie.
Nie chciałam Was rozczarować ale...:(
Przerwa w pisaniu trwa zdecydowanie za długo a ja czuję tylko...bezsilność.
Tak sobie myślę...że ze mnie pisarka jak z koziej doopy trąba ale jedno mam tak jak niektórzy pisarze-nie zawsze mogę to robić.
Muszę poczekać na ''natchnienie''...
Nie wiem jak długo to potrwa..może już jutro siadę i słowa same popłyną..a może za tydzień..albo dwa-nie wiem i przepraszam Was z całego serca!


Całusków tonę dla Wszystkich!

czwartek, 11 kwietnia 2013

Ciąg dalszy...:)

Wracając z ''dołu'' cały czas myślałam nad tym co mówiła Ania.

Właściwie nurtowała mnie jedna myśl-czego ja chcę?...co dla mnie byłoby najlepsze?!Próbując wskrzesić w sobie egoizm...dotarłam do naszej sypialni.Zastanawiajace było to, że wtedy nie czułam nic.Wyzuta z wszelkich emocji chłodno kalkulowałam, emocje mnie opuściły I co za tym idzie przypominałam jakąś lalkę o szklanych oczach.Takie zachowanie było do mnie niepodobne.''Programowałam ''swoje myślenie niczym bezduszna maszyna..jak robot nie umiejący czuć.

Zostać czy wrócić-oto jest pytanie.

Nie chciałam męza ''naciskać''.Nie miałam zamiaru go przekonywać do pozostania z obawy aby później ''mi się nie dostało''(gdy znowu ''skoczymy sobie do gardeł'').Jakas też dziwna duma nie pozwoliła na ten krok...choć...

Ludziłam się, że może zdecyduje aby jednak spróbować jakoś ''przetrwać''.Wiecie...mnie najbardziej w powrocie przerażalo to, ze będę musiała wrócić wcześniej do pracy.Oczami wyobraźni widziałam już te dni...jeden domek, drugi, trzeci..zaś gonitwa zaś bieg I....zaś to sprzątanie...

Wizja tegoż właśnie skutecznie odsuwała chęć powrotu.

Wyszło mi w myslach, że ja jednak chciałabym jeszcze w Orebicu zostać (pomimo, że przecież i ta opcja optymizmem nie napawała no bo wciąż czułam do małżonka ...żal.On zapewne też bo nasze wzajemne stosunki ,choc w pełni poprawne były jakieś takie...chłodno-zimne).Nie potrafiliśmy sobie wybaczyć .. zapomnieć.On próbował , ja próbowałam ale wciąż miedzy nami była jakś ściana..jakis mur.

Nie byłam gotowa by go zburzyć..zresztą jedyne narzędzie, którym mogłam to uczynić poszło sobie precz.Nie czułam miłości a tylko ona potrafiłaby rozwalić tą dzielącą nas niewidzialną ścianę.

Obojetnośc jest chyba najgorszym z możliwych uczuć dla mnie.Zawsze w parze z nią chodzi apatia a za nimi ,niczym cień, wlecze się przygnębienie.

 

Taki stan wcale konstruktywnie na mnie nie działał a wręcz przeciwnie-był powodem potężnego ''doła''.

Słowa nie sa w stanie opisać tamtej ...beznadziejności.

Zaparliśmy się jak dzikie osły I obydwoje ze Słońcem nie umieliśmy się przemóc by przywlec miłość-zdrajczynie i uciekinierkę -za fraki do naszych serc.

To jakaś dziecinna duma i niepojęta nieugiętość spowodowała, że z kochających się przecież ludzi staliśmy się dla siebie...obcy .

 

Usiedliśmy koło siebie w bezpiecznej odleglości.Chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu.Stwierdziłam, ze chyba muszę zacząć rozmowę bo będziemy tak do Bozego Narodzenia się sobie przyglądać.

 

-..I co myślisz Kicia?!

-Nie wiem...!-odparł z wachaniem małżonek.

Jego odpowiedź troszeczkę mnie zdeprymowała więc spytałam tylko:

-..no ale jak to ...''nie wiesz''?!

-Zwyczajnie...nie wiem!

 

No tośmy sobie podyskutowali...

Utkwiłam spojrzenie w jego oczach próbując odgadnąć co też mu może ''chodzić po głowie''..ale nic ''chodzącego'' nie wypatrzyłam.

Jego wzrok nie mówił nic a nic..jedynie ton jego głosu był jakis taki smutno-zrezygnowany.

Musiałam mu dać troszkę czasu aby się zastanowił ale ..jakos cierpliwość mnie opuscila bo wypaliłam:

 

-Na litość boską...byś powiedział czy chcesz faktycznie wracać...czy może zostać..?!

-..a jak sobie wyobrażasz dalsze wakacje???!!!-podniesionym tonem zapytał Słońce a tym razem ja odparłam matowym głosem:

-..nie wiem!

 

Nie wyobrazałam sobie i szczerze powiedziawszy nie chciałam sobie wyobrażać! Pomyślałam, że trzeba ''zdać się na los''.Będzie co będzie ...albo nic nie będzie..

 

Z ust małżonka pada zdanie, które mnie tak zaskakuje iz zapominam co chciałam wlasnie powiedzieć.

 

-Nie wiem czy jestem w stanie z toba dalej być..Pożycie z tobą staje się coraz trudniejsze.. lepiej będzie jak się rozstaniemy....-obwieszcza mi Słońce.

 

Otwarłam buzie ze zdziwienia chcąc cos powiedzieć ale nie bylam w stanie wydobyc z siebie głosu.Zaskoczył mnie tym tak bardzo, ze dłuzszą chwilę mnie''przytkało''.Tylko w głowie myśli nie nadarzały i nakładały się jedna na drugą..

''Rozwód...????''-chuczało mi w łepetynie niedowierzanie pomieszane z ogromnym zdziwieniem.Potem pomyslałam sobie, że przeciez już to ''przerabialiśmy'' w Tucepi ..

Popatrzyłam na Słońce myśląc ze może to jakis głupi ..żart..Jego mina nie zostawiała złudzeń.

Skoro tak sprawy się potoczyły.. musiałam przyjąć do wiadomości, że Słońce juz nie chce ze mną być.Jezeli nie chce znaczy, że juz mnie nie kocha...a skoro mnie nie kocha...znaczy....lepiej będzie jak sie rozejdziemy.

To było proste i logiczne...tylko ..skąd w takim razie ten nadciągający smutek?!

Poczucie ogromnego smutku nadciągało niczym wielki, spieniony bałwan...jak wielka potężna fala mająca kilka metrów.

Wiedziałam, ze ta fala nie może mnie dosięgnąć...nie może mnie zatopić bo inaczej...nie bedę w stanie nawet pomyśleć...

Utopiłabym się w takiej fali jak nic(to pewne!) a wtedy rozwód to byłaby tylko ..formalność.

W sumie to nie wiedziałam czy chcę cokolwiek ''działać'' aby ''dni rozwodowe '' oddalić...ale szkoda mi było tak przekreślić tych dziewietnastu lat...tym bardziej, że rok temu tyle łez w tucepi wylałam...I co?!...miałyby te lzy tak na marno ...cieknąć..?!

 

-Dobra Kicia!...skoro tak..to nie bedę cie unieszczęśliwiać sobą ale.....będziemy rozwodzić się w Anglii!!!
Teraz jesteśmy na wakacjach póki co...I zostawiam tobie decyzję czy wracamy czy zostajemy w Orebicu!

 

Powiedziałam to zdecydowanie i stanowczo pagtrząc wyczekujaco na małzonka.Rozwód musiał poczekać..to nie był odpowiedni czas ani miejsce aby podejmować jakąkolwiek tego typu decyzję.

 

Słońce stwierdził:

 

-Możemy zostać ale ...na moich warunkach.

 

Czy też z  przewrażliwienia .. czy też słowo :''warunki'' zabrzmiało conajmniej złowrogo w każdym razie...obudziła się moja czujność i podejrzliwie spojrzałam na Słońce, mysląc przy tym ''co też miał na myśli''...Zaczynałam się juz bać tych jego ''warunków'' bo podejrzewałam, że mogą być trudne do zaakceptowania.Warunki te (jak sie później miało okazać) tyczyły się głównie ''doroślejszych dzieci'' ale...nie tylko...

 

-...hmmm...cóż...zatem chodźmy do bab..-odparłam zaciekawiona niezmiernie z czym Słońce ''wyskoczy'' i czy.....''warunki się przyjmą''..

 

 

 

Część trzynasta Piekła

Muszę powiedzieć, że wyjeżdzamy..ale nie wiem jak..''Najprościej''-podszeptuje mi serce więc patrząc smutnym wzrokiem mówię do Ani:

 

-Chcieliśmy się też...pożegnać!

 

Basi mama przewierca mnie spojrzeniem a jej mina mówi więcej niż same słowa.Zaskoczyłam ją tym jednym zdaniem i chwilkę trwa zanim to do niej dociera.

 

-Jak to.....''pożegnać''????-pada z jej ust a jest to w takim samym stopniu pytanie jak i ...nagana.Jej oczy prześwietlaja mnie na wskroś a ja mam ochotę schować sie predziutko w jakąś mysią dziurę.

Czuję się jak gdybym coś ''zmalowała''..niczym mała dziewczynka, która spsociła i znalazła się ''na dywaniku''..nie wiem gdzie mam oczy podziać, zeby nie widzieć tego ...Ani spojrzenia.Jest w delikatnym szoku, zapewne nie spodziewala się czegoś takiego usłyszeć.

 

-Postanowiliśmy, że ..wracamy do domu...-mówię a głos troszeczkę mi sie załamuje.

 

Nutki niepewności zaczynają ''pobrzdękiwać'' i już sama nie wiem czy jest to jednak słuszna decyzja.

Robi mi się przeraźliwie smutno na duszy...Nie będzie już wieczornych pogaduszek..porannej kawusi..rozmów..śmiechów..

Jedyne co będzie to- jedna wielka niewiadoma- po wcześniejszym przymusowym powrocie.

Już wielokrotnie bywałam w sytuacji ''bez wyjścia'' ale jeszcze nigdy nie czułam się tak ..''podle'' jak w tamtej chwili.

Żałość ogromna mnie ogarnęła, że tak oto maja skończyć się te...wakacje.

Przeklinam w duchu te złe janioły, że nie zostawiły mnie w spokoju....że nie dały mi odpocząć od siebie....i przylazły!Wrzeszczę do nich w duchu:''Nie jestem taka zła przecież żebym nie mogła mieć kilkunastu spokojnych i radosnych dni w roku...czy już nie wystarcza wam, że w Królestwie łazicie za mna krok w krok...?! Nie mozecie się choć na chwilkę ..odczepić????..''

Dobrze, że na zewnątrz nie słychać tego mojego monologu z ''kocmołuchami''...dobrze, że nie widać jak ''czarne piekności'' obstapiły mnie i z przeraźliwym chichotem tańcuja dookoła mnie dziki, diabelski taniec.Nie mam sił aby je od siebie odgonić...przepędzić na cztery wiatry...posłać tam skąd przyszły, czyli do piekielnych czeluści ciemności.

Złe moce zawiązują mi chustę na oczy i postanawiaja urządzić sobie zabawę w ''ciciubabkę''.Krecąc mną dookoła, dotykają swoimi czarnymi łapami i śmiejąc się do rozpuku wykrzykują znaną z dzieciństwa rymowankę:

''-Babciu, babciu na czym stoicie?

-Na beczce!

-A co w tej beczce?

-Kapusta i kwas!

-To..gońcie nas!''

Zostałam z zawiązanymi oczami a one rozpierzchły się dookoła.

Jestem zmęczona na tą zabawę...Zmęczona aby się w ''ciuciubabkę'' bawić..zmęczona..na cokolwiek a już z nimi zupełnie nie mam ochoty bawić się w ..cokolwiek.Mam im za złe, że sobie mnie ''upatrzyły''i ze mnie tak ..''polubiły''.Dlaczego akurat ...mnie???

Zdzieram chustę i powracam do rzeczywistości..Wstrętne złośliwce znikają a ja słyszę jak Ania pyta:

 

-..ale dlaczego wyjeżdżacie???Co sie stało???

-Stało się.... dużo! O mały włos abyśmy się wczoraj nie pozabijali ze Słońcem...Dalismy niezły ''pokaz''-niczym z jakiejś patologicznej rodziny.Marta zalewa się łzami..najzwyczajniej w świecie już nie mamy sił..-odpowiadam z rezygnacją w głosie.

 

Basiulinkowa mama patrzy na mnie przeciągle i marszczy czoło.Niezadowolenie zaczyna gościć na jej twarzy i tak jakby ..nutka rozczarowania.

Mam wrażenie, że to rozczarowanie dotyczy ....mnie!

Cóż...zapewne wyobrażala sobie Agapi ciuteczkę inaczej...ale...ja chcę przecież tylko..''świętego spokoju''...chcę aby demony sobie poszły...bo Orebic zaczął przypominać jakąś ''Łysą Górę''.

Trudno mi to jej wszystko wytłumaczyć.Na to potrzebowałabym znacznie więcej czasu...a ja ...go nie mam..ja chcę -uciec ..

 

-Kasia..a co na to dzieci?! Też chcą wracać do domu???-pyta Ania a mnie znowu serce krwawi.

 

Przed oczami pojawia sie obraz ich szlochów i płaczów.Niemal słyszę te nocne pochlipywania i znowu tonę w fali smutku.

 

-Nie..dzieci przepłakały całą noc z żałości, że wracamy..-zaczęłam a Ania mi przerwała:

-Znaczy....chcesz unieszczęśliwić swoje własne dzieci kosztem szczęścia jednego cudzego???!!!

 

Dezaprobata z jaką Ania to powiedziała poruszyła jakieś komórki myślowe w mojej głowie i zaczęłam czuć się już całkiem beznadziejnie no bo to co powiedziała Basiulinkowa mama było...takie strasznie trafne i prawdziwe.

Tak to niestety ..wyglądało.Tyle, że  w sytuacji w jakiej się znaleźliśmy, nie było miejsca na takie myślenie.Ktoś musiał ucierpieć..ponieważ nie było ''słusznej drogi''.Każda z dróg prowadziła do ..''nikąd''.

Zostanie w Orebicu groziło następnym piekłem (wcześniej czy później)..i zdawałam sobie z tego sprawę.To był zaledwie początek tak zwanej ''góry lodowej''...No i jeszcze...Marta..Czyż mogłam pozwolić żeby dziecko  zalewało się łzami na wakacjach ?!

 

-Kasia..dlaczego ty zawsze robisz wszystko dla ..innych?!Dlaczego nie możesz zrobic coś dla ..siebie?! Przecież wiesz, że powrót będzie koszmarem.Nic nie odpoczęliście...stłamszeni psychicznie wrócicie do Królestwa a potem ..co?! Czy myślisz, że będzie ...lepiej?!-zapytała Ania a ja nie miałam pojęcia co na to odpowiedzieć.

 

Obawiałam się, że Basiulinkowa mama ma rację.Bałam się powrotu i szkoda mi bylo moich dzieci...

Serce rozdzierało mi się na kawałeczki kiedy tak Ania mówiła...to co ja bałam sie powiedzieć na głos.

 

-Poza tym ...przemyśl to co chcesz zrobić..Zapłaciliście gospodyni za dwa tygodnie.Raczej tych pieniędzy nie odzyskacie..Marta nie ponosi żadnych konsekwencji finansowych ale...wy ..tak!

Czy nie lepiej zostać i puścić to wszystko co się wczoraj stało w niepamięć?!Dzieci bedą szczęśliwe..wy się dogadacie....

-no a co z Martą?!-przerwałam Ani ze smutkiem.

-Marta bedzie musiała jakoś wytrzymać te kilka dni i podejść do sprawy w ten sposób, ze ''darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda''.To są w końcu wasze wakacje! To nie Marta was wzięła na wczasy tylko wy ją!

Skoro dzieciaki chcą zostać...a i wy chyba też(pomimo wszystko)...to...

 

Ania przerwała bo właśnie na tarasie pojawiła się Basia, która nie całkiem obudzona zrobiła ''wielkie oczy '' na nasz widok.Nie tyle na widok nas jako nas, co na widok wyrazu naszych twarzy.

Kiedy usłyszała, że przyszliśmy się pożegnać wykrzyknęła:

 

-No chyba nie mówicie poważnie..oszaleliście???!!!

-Twoja mamusia powiedziała:''czy wyście zwariowali''-odrzekłam i uśmiechnełam się smutno do przyjaciółki.

 

Basia nie słyszała nocnej awantury bo twardo spała..zatem w skrócie  opisaliśmy jej... co ja ominęło.

-hmm...nie wygladacie na takich ''awanturników''-odpowiedziała usmiechając się szeroko i dodając- szczęście, że Tomas spał bo jakby ona tam wpadł..to dopiero by wszystkich ''poustawiał''.

 

 Wyobraziłam sobie więc... mniej wiecej co Basia miala na myśli i zaczął  pojawiać się nieśmialutko usmieszek na mojej twarzy...tak...mogłoby być jeszcze...''ciekawiej''..bez dwóch zdań.

 

Z każda kolejną minutą pomysł wyjazdu przestal juz być takim ...''cudownym rozwiązaniem''...no i Ania przecież miała rację...pora spojrzeć w lustro i zacząć lubić tą okropną Agapi..a co za tym idzie..zastanowić się co jest dla niej ..najlepsze..bo jak to Basiulinkowa mamusia mówi:

''troszke egoizmu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło'' .

 

Decyzja o wyjeździe zaczęła tracić grunt pod nogami...i niczym niestabilna budowla poczęła kołysac się z lewa na prawo.

-To co....moze jednak ...zostaniecie?!-zapytała Ania a ja popatrzylam na Slońce pytając:

-Co o tym wszystkim myślisz?

 

Nie chciałam żeby w razie czego...było ''na mnie'' i ostateczną decyzję pozostawiłam mężowi...Połowa mnie jednak ..chciała zostać i miałam nadzieję, że mąż zdecyduje iż walizki zostaną rozpakowane.

Słońce popatrzył na mnie przeciągle mówiąc:

 

-Pójdziemy na górę to przedyskutować jeszcze raz.

 

Poszliśmy zatem na ..''naradę''.Wchodząc do apartamentu odruchowo spojrzałam w to głupie lustro.Zobaczylam wyprostowana dumnie Agapi krocząca za małżonkiem a w jej oczach zaczął pojawiać się ten błysk.Nie bałam się już moich demonów..mało tego...byłam pewna, ze jezeli jeszcze raz urzadzą sobie ze mnie ''ciuciubabkę'' skopię im tyłki jak nic.

Nie miałam pojecia co zdecyduje Słońce ale wiedziałam, że cokolwiek to będzie do Królestwa wrócę...''odmieniona''.Zaczęłam lubić siebie, akceptujac swoje ułomności i wady..nie gubiąc jednocześnie tych wszystkich pozytywów jakie posiadam... 

 

 

 

czwartek, 28 marca 2013

Piekło w Raju -część dwunasta

Nastał poranek..ani nie taki wymarzony ani nie za bardzo chciany.

Chciałam spać i się nie budzić.

Powrót do Królestwa tak bardzo przerażał, że miałam ochotę zasnąć na sto lat..jak w bajce o Spiacej Królewnie-a potem zjawia się piękny rycerz ..na pięknym rumaku..odziany w ślniącą zbroję.Podnosi przyłubicę i składa pocałunek, który budzi ''śpiocha'' i żyją dłuuugo i szczęśliwie..

Nie wiem co dla mnie piekniej brzmiało...to ''obudzenie'' czy to..''długo i szczęsliwie''..

Na stuletni sen widoków nie było tak jak i na '' szcześliwie'' zakończenie.Mój Słońce też ''jakosik'' ..królewicza nie przypominał..

Ta szara rzeczywistośc czasem jest taka...mało zjawiskowa, że człowieka az nerwy biorą..Cóż...


Wiadomo, ze życie jednak bajką nie jest...a i mnie do królewny daleko tak więc z ociąganiem zwlekłam się z łóżka.

Kac moralny był jeszcze większy i potezniejszy niż przed zaśnięciem...i to ...poczucie winy..

Gdybym mogła cofnąć czas ..naprostować schrzanione wydarzenia..

Wiecie...chciałam w tamtej chwili posiadać pierścień Arabelli.Przekręciłabym go na palcu i znalazłabym się w innej..rzeczywistości.Po co człowiek naogladał się tyle bajek skoro potem tylko żal, że to fikcja( przepiękna i fascynująca ale tylko fikcja!).

Różności lęgły mi się w mojej głowie kiedy ''doprowadzałam się do porządku '' po krótkim i męczącym śnie.

Słońce był ''gotowy'' do drogi. Pakował rzeczy ze stoliczka do plecaka.

Spojrzałam na niego i westchnęło mi się smutnie.To moje westchnienie było chyba ociupinkę za głośne bo zerknął na mnie a jego brwi powedrowały w górę w niemym pytaniu.

Właściwie...to nie miałam pojęcia co miało ono wyrazić...chyba wszystkie uczucia z możliwych.

Zrezygnowana postanowiłam się nie odzywać.Kiedy indziej zapewne cos bym powiedziała tym razem jednak zabrakło mi ochoty aby cokolwiek mówić.Tak... jakby przymusowy powrót ukradł mi cały zapas sił i energii mojej..''witalności.

Zresztą cóż mogłam powiedzieć ponad to co już zostało powiedziane..?!


Zostawiłam Słońce z tym ..pakowaniem i powlokłam się do bab by je obudzić.

Kiedy stanęłam pod ich drzwiami ręka zawisła w pozycji gotowej do zrobienia ''puk puk''. Zamarłam ..jakby ktoś zrobił:''stop klatka!cięcie'' niczym w jakimś filmie.

Znieruchomiałam uświadomiwszy sobie, że jeżeli ja je teraz zbudzę i wszyscy udamy sie na dół (aby powiedzieć znienawidzone ''do widzenia'' )to pewnikiem lament i szloch rozniesie się zaś po całym Orebicu.

Przyszło mi zatem do głowy, że najlepiej będzie jak dzieci pożegnają się przed samym odjazdem.Wiedziałam, że będą ''wyć w niebogłosy'' i jakoś nie uśmiechało mi się słuchać tego dłużej niż konieczne.


Wróciłam do pokoju mówiac do męża:

-Kicia...może chodźmy sami ''dół'' przeprosić a dzieci pożegnaja się później..?!

-Tak chyba będzie lepiej...-odparł Słońce zamykając delikatnie drzwi..by nie pobudzić dzieciaków.


Powolutku pokonaliśmy schody i zapukałam do Basiulinkowego apartamentu.Wiedziałam, że zapewne Basia jeszcze śpi ale miałam nadzieję, że Ania jest już ''na nogach''.Zdeterminowana i smutna miałam nadzieję, że Basia wybaczy mi poranną pobudkę.

Nie chcielismy wyjeżdżać w samo południe i stąd wynikał ten...pośpiech.

Chwilunię postaliśmy pod drzwiami bo wygladało na to, że jednak wszyscy odsypiają..''nocne koszmary''.

Zapukalam troszkę głośniej jednocześnie skopując na dół owoc winogronka, które spadło na płytki.Winogronko poleciało sobie w dół a zza drzwi dobiegł odglos kroczków.


-..a..dzień dobry!- ucieszyła się Ania na nasz widok, troszkę jednak zdziwiona wczesnawą godzina odwiedzin.

-Aniu...mozemy na chwilkę ...-zaczęlam a mój głos jakoś zabrzmiał obco i dziwacznie bo Ania badawczo zaczęla się nam przypatrywać.

-..no pewnie, że możecie!-odparła Basiulinkowa mama zapraszając nas na tarasik.


Przemierzając korytarz wiedziałam, że czeka mnie bardzo trudna rzecz...Trzeba było oto wyjaśnić dlaczego wyjeżdżamy...dlaczego się poawanturowaliśmy.

Mówca ze mnie kiepskawy i plątając sie w tym co chciałam powiedzieć zaczęłam:


-Aniu...chcielibyśmy bardzo przeprosić za ubiegłą noc.Za wrzaski ..za to, że nie daliśmy Wam spać.

Sama nie wiem jak to sie mogło stać..ale...się stało...

-..ale Kasia..nikt się nie gniewa! Nie ma sprawy!-przerywa mi Ania.


Jestem jej ogromnie wdzięczna za wyrozumiałość.

Wzruszenie... że zamiast porządnej ''bury'' Ania podchodzi do tego całego zajścia ze zrozumieniem powoduje, iz czuję się ...jeszcze gorzej..

Żal i smutek wypełniają każdy zakamarek serca...łzy szykują się do ataku ale ...oczy pozostają suche.Chciałabym się wybeczeć (tak jak w Tucepi) ale nie potrafię.To jest gorzej niz źle bo oznacza, że stres nie zostanie odreagowany.

Płacz niejako jest częścią mnie.Płaczę kiedy się wzruszam; kiedy się śmieję; kiedy się złoszczę..

Łzy pomagają mi dać upust nagromadzonym w środku emocjom i jak sobie tak ''pochlipię'' robi mi się lżej na duszy.


Tamtego poranka łzy gdzieś się tam czaiły...czułam , że są...ale nie chciały się pokazać.Bardzo dziwna rzecz u mnie i ..wielce niepokojąca.

Nie zanosiłam się łkaniem jak moje dzieciaki choc przecież...czułam się sto razy od nich gorzej.


cdn jak wydobrzeję...





Kochani ..chciałabym jeszcze coś napisac ale ...grypa mnie rozkłada coraz bardziej.Głowa za ciężka a co za tym idzie i ręka ciąży.

Mam wyrzuty sumienia, że tak rzadko piszę..że tak mało..Nie dam radę nawet myśleć.

Mąż nafaszerował mnie czosnkiem i jak ..przezyję to..będę pisala ciag dalszy..(mam nadzieję, że Slońce tez przezyje..bo ten czosnek ''capi'' niesamowicie...:)))))


ŚWIETA już tuż tuż więc zycze Wam Wszystkim dużo zdrówka i smacznego jajka...dyngusa nie za mokrego..cobyście się mi nie pochorowali:)))

Niech kazdemu z Was uplyną one w szczęśliwości i miłości.


Kocham Was Wszystkich bardzo !


Kaśka


poniedziałek, 25 marca 2013

Piekło w Raju-część jedenasta

Miałam już serdecznie dość i jedyna rzecz jaka mi się marzyła to ..świety spokój. A że spokój nie był mi najwidoczniej w Orebicu pisany więc...jedynym sensownym rozwiązaniem było spakowanie manatków i wrócenie do domu. Właściwie..to nie wyobrażałam sobie tego powrotu ale tak samo nie wyobrażałam sobie dalszego pobytu w tym Piekle. Sprawy zaszły za daleko.
Co innego zwykła sprzeczka czy kłótnia( która niczym takim nowym nie jest) a co innego ...szarpanina z poteżną dawką złości i gniewu, który miał niszczycielską siłę. Poczułam niesmak do samej siebie wszak nie zapanowałam nad nim ..Malo tego-ja pozwoliłam aby rozlał się w moim sercu zatruwając moja ''janielską'' duszę.
Demon ciemności zacierał ręce z uciechy, że tak łatwo mu przyszło zdeptanie mojego poczucia własnej godności...i miłości, w którą zawsze tak wierzyłam...i którą zawsze stawiałam ponad wszystko inne.Co pozostało z tej mojej miłości jeżeli potrafiłam sie tak..''zapomnieć''?!

Przyszła mi na myśl piosenka ..''Niepokonani''..która zaczęła mi śpiewać w skołatanym serduszku..

''(..) Gdy nie można mocą żadną
Wykrzyczanych cofnąć słów
Czy w milczeniu białych haniebnych flag
Zejść z barykady
Czy podobnym być do skały
Posypując solą ból
Jak posąg pychy samotnie stać(..)''

Chciałam wymazać z pamięci te ''wykrzyczane słowa'' ale nie udało się.

Wciąż gdzieś na dnie serca odbijały się niczym echo i powracały do głowy... a glowa myślała tylko o ..''białej fladze''.Nie miałam w tamtym momencie nic ze skały(a jeżeli miałam, to chyba z takiej...wapiennej-kruchej i wrażliwej na działanie różnych destrukcyjnych czynników ).

Najlepszym rozwiązaniem ( o ile można było mówić o ..jakimś lepszym i gorszym rozwiazaniu problemu) była ...ucieczka od niego.

Zdawało mi się, że cokolwiek nie wybierzemy będzie..''do kitu''.

Powrót do pracy wcześniej niż zamierzałam napawał mnie wręcz..obrzydzeniem.Słabo mi się robiło na samą myśl, że ''zgnieciona i niewypoczęta'' będę musiała zaś rzucić się w ten ..'' pracowity kierat''.Zdołowana i wyzuta z pozytywnej energii stanę się oto łatwym kąskiem dla wszelkich ''dołów i dołeczków''(delikatnie mówiąc...bo byłam pewna, że ''deprecha'' zeżre mnie żywcem jak nic).

Z takimi oto myślami wkroczyłam do pokoju bab oznajmiając beznamietnym tonem:

-Dziewczyny..proszę pakować walizki , wracamy do domu!

-Cooooo????-Paula wytrzeszczyła oczy szukając w moich sensu tego co usłyszała.

Pati również ''wpiła'' swój wzrok w moją twarz a usta zaczęły jej niebezpiecznie drgać.Była to oznaka, ze siła powstrzymuje sie od płaczu.


- Rano wyjeżdżamy więc spakujcie się żebyście mogły troszke dłuzej pospać!-odpowiedziałam mając wrażenie, że baby patrzą na mnie jak na...potwora.
 
-...ale mamusiu...czemu???-rozszlochała się Paula na głos.Jej płacz poruszył mnie do głębi i zachwiał poczucie konieczności tegoż kroku.
-Koniec wakacji!-odrzekłam i dodałam-no już! brać mi się za walizki.
-Mamo...proszę cię..!!!-zaczęła płakac Pati a łzy jak grochy zaczęły spływać po jej policzkach.
-Mamusiu....?!-jęknęła znowu Paulina a spazmatyczne łkanie nie pozwoliło jej dokończyć.
 
Rozumiałam ich ból ..ich rozczarowanie i ...rozpacz.Zaczęłam odczuwać to samo.Głos ''uwiązł mi w gardle''.Chciałam też się rozpłakać ale ...nie potrafiłam.Nie tym razem.Rezygnacja zawdzieczała w moim głosie kiedy odezwałam się po dłuższej chwili:
 
-Nie potrafiłyście się dogadać..to jest koszmar a nie ..wakacje..wyjeżdżamy.
Paula rozdzierająco zaszlochała;
-Mamusiu...przekonaj tatę zebyśmy nie wyjeżdżali...proszę...
-Córcia...ja też chcę już jechać... to nie tylko taty decyzja!-uświadamiam Pauli, że jest to obopólna decyzja i przybieram srogi ton.
 
Tylko w ten sposób zapobiec mogę dalszym prośbom o ...zostanie.
Jak na jeden wieczór za dużo już tych ''wrażeń''.Marzę tylko o tym żeby położyc się spać.
Baby widząc , że moja twarz jest wyzuta z wszelakich uczuć, szlochajac głośno, zaczynają wyciagać rzeczy z szafy, układając w walizkach.
Mam wrażenie, że oto znalazłam się w jakimś świecie stanu przejściowego czyli ..w Czyścu...bo odczuwam dziwne..''zawieszenie'' między Piekłem a Niebem.Ulga, że oto koszmar dobiegnie końca jest przyćmiana przez poczucie winy, iż zabieram swoim dzieciom osiem dni wakacji tylko dlatego, że nie jestem w stanie tolerować dłużej Marty łez.
Jęki ,lament i zawodzenie jak nic kojarzą mi się z tułającymi duszami,które wołaja o litość.Niezachwianie jednak wierzę, że ''nie ma innej opcji'' jak tylko powrót.
-Ale czemu???-nie daje za wygraną młodsza córka-czemu wyjeżdżamy???
-Bo nie potraficie sie dogadać..-odpowiadam i zerkam na najmłodsze dziecko, które właśnie się przebudziło .Dawid siada na łóżku pytając:
-Czemu dziewczyny płaczą?!
-Ciiii!...Śpij sobie...to nic...-mówię mając nadzieję, że posłucha i nie dołączy do grona wyjacych dusz bo..to dopiero byłby ..koszmar.
 
Układam go do spania, przykrywając prześcieradłem i głaszczac jego długaśna czuprynkę.Dawid na szczescie na powrót zasypia.
-Baby..przestańcie beczeć bo budzicie Dziorka!-rozkazuję niemalże.
 
Szloch nie ustaje.Pakują się z ociąganiem jakby w nadzieji, że zwlekaniem zmiękczą moje serce.
Serce rozrywa mi się na kawałeczki.Zdaję sobie sprawę, że baby ''cierpią'' ale nie widzę innego rozwiazania.
Jedynie Marta nie płacze.Spakowała się tak błyskawicznie, że gdyby ktos zorganizował konkurs na jak najszybsze pakowanie zapewne wygrałaby bezapelacyjnie.
Wycofuję się po cichu. Smutno mi przeraźliwie kiedy muszę jeszcze powiedzieć Danielowi.
-Danielu..wyjezdzamy rano.Twoja walizka jest w połowie spakowana..resztę wrzucimy jutro.
-Musimy?!-pyta dziecko tak smutnym głosem, ze mam ochotę zawyć z rozpaczy.Zamiast jednak to zrobić rzucam tylko :
-Tak!
Daniel odwraca się twarzą do ściany i ..po ruchach jego pleców widzę, że płacze.Jak przystalo jednak na meżczyznę wstydzi się ich okazać.
Płacz Daniela parzy i rani...Taki cichutki i bezgłosny jest gorszy niż wszystkie najgłośniejsze.
Szkoda mi moich pociech...cóż jednak moge wiecej zrobić...?!
Udaje się do pokoju z ciężkim sercem i mówię półgłosem do samej siebie;
-a niech to szlag trafi!
Jezeli miałam nadzieję, że zasne to bylam w wielkim błędzie.
Dziewczyny łkały zawodząc i nie dało sie oka zmrużyć.Dopiero po czwartej próbie uciszenia, za ścianą u bab zapanowała jako taka cisza.
A zapanowała tylko dlatego , że zagroziłam iż jak sie nie uspokoją to wyjedziemy..choćby zaraz...no bo i tak spać sie w takich warunkach nie da.
Cztery razy jednak ''kursowałam w te i we wte'' zanim sama mogłam głowie dac odpocząć.
Walizki spakowałam i połozyłam pod łóżkiem.Jutro zostało mi tylko pozbieranie rzeczy z łazienki i z tarasu.
Siódma godzina wydawała sie nieralna więc przypuszczałam, że wyjedziemy gdzies koło dziewiatej.
Uzgodnilismy ze Słońcem, że jak pójdziemy sie pożegnać..musimy wszystkich uroczyście przeprosić za te nocne ''scysje'' .
Sen w końcu zmorzył nas po około dwóch godzinach..ale ani małzonek ani ja nie spalismy tej nocy dobrze.
Co przyniósł poranek..?!
Cóż ..sprawy przybrały jeszcze dziwaczniejszy obrót...

czwartek, 21 marca 2013

Piekło w Raju-część dziesiąta

Słońce ''stanął jak wryty''.. ale tylko na chwilkę bo szybciutko ten stan zdziwienia przerodził się w stan zgoła odmienny.

Złość rodzi złość...agresja wywołuje agresję..

Taaaak...

Właśnie tak zaczeło się dziać. Moja wściekłość ( ''jakżesz to śmiał mi drzwi zamykać'') zaczęła wypełniać cały nasz apartament.

Ciężkie powietrze, niczym przed burzą, zacieśniało swoją pętle chwyciwszy mnie i Słońce w swe władanie i opatuliwszy troskliwie.

Zanosiło się na.. potężną nawałnicę.

Takiego nagromadzenia negatywnych emocji nawet Święty by nie udźwignął...a cóż dopiero...zwykły śmiertelnik.



-Niech ja tylko dorwę gówniarę!-wrzasnął małzonek majac na myśli najstarszą pociechę i .. domniemaną winowajczynię.

Moje matczyne serce ścisnęlo się ze strachu, że pewnikiem dziecku się oberwie i przygwoździwszy Słońce do ściany odkrzyknęłam;



-Uspokój się do diabła ciężkiego!

-Sama się uspokój i puść mnie!-wrzasnął zaś mąż próbując uwolnić się od mojego chwytu.

Przyszło mi na myśl, że szkoda iż jakiegoś ''super glu'' nie mam akurat pod ręką..bo wiedziałam iż fizycznie jest jednak silniejszy i długo go tak nie utrzymam.



-Mówię ci po dobroci... puszczaj mnie!

Tej ''dobroci'' jednak w jego spojrzeniu nie zobaczyłam.Jego oczy ciskały gromy a twarz zimna i nieprzyjazna napawała mnie przerażeniem.

Niepewna i zła jak sto diabłów rozdarłam się, sapiąc przy tym bo to trzymanie wyrywającego się małzonka wcale łatwe nie było..

-...ani mi się śni!!!

-Puszczasz czy nie?!..bo dostaniesz!-zagroził Słońce.



Mnie było już wszystko jedno ...najważniejsze było to żeby trzymać go z dala od Pati...Zdawałam sobie sprawę iż jak ją wyszarpie to dopiero się cyrk zacznie.

Groźba,że Słońce nie zapanuje nad sobą i córce po raz pierwszy w życiu ''przykleji się klapsior'' , była całkiem realna.

Złość rozum odbiera a my...

Byliśmy wszak tak wzburzeni, że nie potarfiliśmy już panować nad uczuciami niższymi.

Mąż drze się :

-Odkleisz się ode mnie czy nie???!!!

-Nie!!!-odpowiadam i sto myśli równocześnie przez głowę mi przelatuje...no bo co jeśli faktycznie podniesie na mnie rękę....co jeśli mnie uderzy???

Wiedziałam, że chyba się nie odwazy ale z drugiej strony wciąz tkwiliśmy w jakiejś amokowej furii.

Rzeczy na pozór niemożliwe staja sie czasem faktem wiec...pewności żadnej nie miałam czy jak Słońce puszczę to czy...potrafi swoją szaleńczą wsciekłość okiełzać i ujarzmić.

Nie mogłam go więc puścić!

Pogróżka, że mnie uderzy ....że byłby do tego zdolny zadziałała nie tak jak trzeba...Zamiast mnie troszkę ''przystopować''...rozsierdziła jeszcze bardziej i wrzasnęłam:



- no! tylko się poważ mnie uderzyć!

-..a zobaczysz!-pada z ust małżonka.

-a sprobuj!-odpowiadam i odruchowo chytam męża za przedramiona.

Zaczyna to wszystko przypominać jakieś zapasy.

Strach przemienia mnie w dziką i żadną krwi istotę.

-Weź ode mnie swoje ręce bo nie ręczę za siebie!-prosi małżonek.



Ja przypominam w tym momencie dziką lochę, która potrafi zaatakować bez powodu jak tylko poczuje, że jej warchlaki są w niebezpieczeństwie.



-To się uspokój do ''choinki''!-wrzeszczę i mierze go wściekłym wzrokiem.



-Ja nie żartuję! Dostanie ci się!-odpowiada mąż a ja mu na to:

-To ci oczy wydrapię ! Myslisz, że ci nie oddam????



Nasze zapasy wprawiają w przerażenie baby.

Paulina i Pati pojawiają się przy nas patrzac w osłupieniu.

Po raz pierwszy widzą coś takiego.Nasz wrzask i szarpanina jest dla nich nie do pojęcia i widzę w ich oczach ogromny lęk.

Nie rozumieją co sie dzieje...nie pojmują tego jak moglismy zniżyc się do takiego stanu...jak mogły nami zawładnac takie prymitywne odruchy.



-Mamo ..tato...przestańcie!...co wy wyprawiacie?!-prosi młodsza i zaczyna płakać.

-Oszaleliście czy co?!-mówi zszokowana Pati .



-Myśmy ''oszaleli''?????Myyyy????-drze się Słońce w stronę najstarszej córki dodając-a ty smarkulo co sobie wyobrażasz?! Koleżankę zaprosiłaś to ją niańcz a nie za chłopakiem lataj!



-Dziewczyny ..idźcie do pokoju!-rozkazuję bo widzę, że małżonek lada moment a oswobodzi się z mojego trzymania.



Napieram całym cialem aby go przytrzymać przy tej ścianie ale jednak jest silniejszy.Przesuwamy się w strone pokoju.Zanim sie zmiarkowałam co zamierza już byliśmy przy łóżku....i żeby sie ode mnie uwolnić Słońce popycha mnie na łóżko.

Nogi zrobiły niemalże świecę i zanim się zdażylam ''pozbierać'' mąż zwrócił się do Pati drąc się :



-Co ty sobie gówniaro wyobrażasz?! Piekne wakacje mamy przez ciebie niedojrzała smarkulo!



Zamiast wycofać się w odpowiednim czasie Pati odpysknęła coś ..a Słońce rozdarł się rozwścieczony:



-Jeszcze śmiesz pyskować???!!! Do pokoju ale to już!-to mówiąc chwyta ja za ramię.

-Nie dotykaj mnie!!!!!!!!!!!-wrzeszczy Pati i szlochając wybiega z apartamentu.



Akcja przenosi się zatem na korytarz.

Rozhisteryzowana Pati ''zawodzi'' zanosząc się spazmatycznym szlochem, powtarzając w kółko jedno i to samo:

''On mnie uderzył, on mnie uderzył, on mnie uderzył''...niczym na jakimś meczu...kiedy kibice skandują: ''jeszcze gola''..



-Pati!-próbuję ''przegadać jej do rozumu''-nikt cię nie uderzył!



Dziecko jakby mnie nie słyszało, znowu słyszę:''on mnie uderzył'' i zaczynam mieć tego wszystkiego dość.

-Pati !-mowię podniesionym tonem bo ten jej histeryczny płacz zaczyna przeradzać się w jakąś ''tragi-farsę''-po pierwsze-nie''on'' tylko tato a po drugie-wcale cie nie uderzył a jak się nie uspokoisz to zarobisz klapsa ode mnie..przynajmniej będziesz miała o co płakać!



Zrobił się nam '' istny dom wariatów''...i to taki ''zewnętrzny''.Patrycji spazmy obudziły sasiadów.Marianka i Mariusz pojawiają się przetraszeni tym płaczem.Zjawia się też Ania z Hermanem.

Zdezorientowani dopiero po chwili rozumieja w czym rzecz.

Ania mówi:

-Kasia.. wy się ze Słońcem dogadajcie a ja uspokoję Pati..

Odetchnęłam z ulgą, że wreszcie zawodzenie Pati ustanie bo już mi w uszach dźwięczało .



Teraz miałam jeszcze nerwy na najstarszą córkę.Co prawda wiedziałam jak nagielskie dzieci są przeczulone na punkcie ''nietyklaności ''...ale moje sa przeciez polskie z krwi i kości...i żeby jeszcze faktycznie miała powód do takiego spazmatycznego płaczu..

  W sumie...powodem takiego jej zachowania a nie innego była nasza .. awantura, której dzieci się po prostu wystraszyły ...



Wróciliśmy zatem do pokoju. Jeszcze przez chwilkę ''skaczemy sobie do oczu'' ale tym razem pomiędzy nami stoi Marianna z Mariuszem, nie dopuszczając abyśmy ze Slońcem mieli mozliwość ''bliższego kontaktu''.

Emocje powoli opadają.

Nasi sąsiedzi ''zza ściany''widząc, że ochota ''wzajemnego mordu'' nas opuściła ..wycofują się do swojego apartamentu.

Po ''bitwie'' opada powoli kurz...i choć trupów naokoło nie widać czuję się tak jakby w pokoju zalegały ich tysiące.

Serce ściska się na myśl, że tak nisko człowiek upadł.

Gdzie wzajemny szacunek...gdzie zrozumienie...gdzie ta milość,którą sobie kiedyś przyrzekaliśmy..?!


Smutek wielki, niczym studnia bez dna, zapełnia miejsce złości i wściekłości.

Zalegająca cisza jest cięższa niż te nasze uprzednie wrzaski i ''darcia''.

Spoglądamy ze Słońcem na siebie w niemym zdziwieniu i tak jakoś smętnie nam na duszy.


-Idę po Patrycję.-mowię gdzieś w pustkę...bardziej do siebie niż do męża.


Patrycja początkowo ''staje okoniem'' aż wreszcie udaje mi się ją przekonać, że zostanie ''na dole'' na noc niczego dobrego nie przyniesie.


Wydaje mi się, że najgorsze już za nami ale kiedy jednak docieramy na górę Piekło się nie kończy.Złe demony atakują z drugiej strony i to z ..takiej mało oczekiwanej i tym samym...bardziej zaskakujacej.


-Dzwonię do mamy!-mówi Marta.


Popatrzyłam na nią myśląc, że żartuje ale ona właśnie sie połączyła z Królestwem.

No jeszcze tego trzeba..druga w nocy a ona budzi matkę..pięknie!

W pierwszym odruchu mam ochotę wyszarpać jej tą komórkę z ręki i ''pizgnąć'' o ścianę.Jedno niebezpieczeństwo zostało zażegnane ale o spokoju mowy być nie może.

Siląc się na uprzejmy ton mówię bardzo spokojnie:

-Marta...daj mi ten telefon!


Coś w moich oczach dało jej do myślenia bo z ociąganiem ale oddaje mi ''słuchawkę''.


-Cześć!-witam się z mamą przypatrując się uważnie jednocześnie Marcie, która ucieka wzrokiem w kąt.

-Co się dzieje?-slyszę po drugiej stronie, że mama jest bardzo zaniepokojona, więc mówię tylko ogólnikowo;

-Mieliśmy kłótnię i ...posprzeczaliśmy sie okropnie ze Słońcem.Nie jestem w stanie teraz ci tego wyjaśnić..ale nic się nie stało.Idziemy spać.Nie jestem pewna ale chyba skrócimy wakacje...

-Zadzwonię zatem rano tylko daj znać jak się obudzicie.-mówi mama Marty i życzymy sobie dobrej nocy.


Oddaję Marcie jej własność i jestem niepocieszona.Ten telefon zrobił więcej złego niż ktoś by przypuścił...bo zaczęłam dostrzegać coś co mi umykało dziwnym trafem wcześniej..Marta nie potrafiła bez rodziców się obejść.To za nimi oczy wypłakiwała, nie umiejąc cieszyć się tymi wakacjami.

Nie mieścilo mi się jednak w głowie jak można być aż tak uzależnionym w tym wieku..od...rodziców.Ja w jej wieku tylko patrzyłam aby wybyć z domu i jezdziłam jak nie do koleżanek to do siostry na Sląsk...a jak byłam w domu to właściwie wiekszość czasu poświęcałam dyskotekom niż ...mamie czy tacie.Jednak przede wszystkim...nigdy nie obciążałam mamy swoimi zmartwieniami.Mama nie rozwiązywała za mnie problemów-jak ''nawarzyłam piwa'' musiałam go sama wypić.Nawet do glowy by mi nie przyszło, zeby wyrywać mamę ze snu w środku nocy...a tutaj Marta nie zastanawia się nad tym jak matka może się poczuć po takim telefonie...czy będzie się o Martę zamartwiała do samego rana...


Wszystkie te myśli tłoczyły się na raz i ..rosło potężne niezadowolenie.Za to...niezasłużone Piekło...za ten pokręcony urlop..za ..piekielną klótnie...za spazmy Patrycji....za to, ze Marta ciągle beczy... za dąsy i fochy...


-Proszę idźcie teraz grzecznie spać !-rzuciłam zmęczona do granic.

-Przepraszam panią..!-uslyszałam od Marty kiedy odwróciłam się kierując swoje kroki w stronę pokoju.


Spojrzałam na nią zaskoczona i powiedzialam;

-Mnie nie musisz....a przeprosić to powinnaś raczej swoją mamę, która po tym telefonie zapewne ''po ścianach łazi''. Zważywszy, że rano musi wstać do pracy czeka ją caly dzień ''męki''.


Żałość mnie jakaś taka wzięła ogromna i kiedy padło z ust małżonka:

-Powiedz dzieciom żeby się pakowały..o siódmej rano wyjazd!

Poczułam tylko ...ulgę.






czwartek, 14 marca 2013

Piekło w Raju- część dziewiąta

-Kicia...jak zacznie muzyka grać bawię sie z toba..tylko rozchmurz się..ok?!-próbowałam udobruchać męża, który powiedział:

-..no ..z pewnoscią ale..już nie dzisiejszego wieczoru..

Przerwałam mu zapewniajac gorliwie, że ''oczywiście, że ...''dzisiejszego''.

Słońce zaś ''poczęstował mnie'' wiązką piorunów i błyskawic po czym wycedził:

-Jakbyś nie zauważyła to muzykanci pakują sprzęt!


Odwróciłam sie do tyłu by zerknąć.Faktycznie ...wygladało na to, że dzisiaj to już koniec tańców.

Źle ..niedobrze ale musiałam pogodzić się z faktem, że najprawdopodobniej małżonek wróci do domu z marsową miną.

W drodze powrotnej odpowiadał tylko zdawkowo, milcząc zawzięcie.

Nie za bardzo chciało mi się ratować sytuację bo jakoś nie czułam się winna. Wyszalałam się za wszystkie czasy i tak jakoś czułam sie jak...nowonarodzona.

Chciało mi sie nawet i po ulicy pląsać ale ograniczyłam się tylko do ..nucenia prawie niedosłyszalnie jakiejś piosneczki.

Na ustach miałam uśmiech i było mi tak lekko i wesoło.

Znowu miałam wrażenie, że po ulicy idzie jakaś zupełnie inna Kaśka..że.. ja to nie ja.

Na to, że Słońce się rozgada nie miałam co liczyć wiec pogrążyłam się w ...rozmyślaniach(bzurnych ale ...miłych).

Idąc tak z ''głową w chmurach'' nawet nie zauważyłam, że oto i dotarliśmy do naszego domku.

Poszłam jeszcze sobie zapalić.


Uczucie zadowolenia nie opuszczało mnie i chciałam zabrać go troszkę do Królestwa.

Zapytałam sama siebie dlaczego ja cały czas nie moge tak tą radością tryskać...dlaczego tylko czasami potrafię naprawdę żyć...śmiać się ...cieszyć się..

W szarej rzeczywistości jestem taka.....nijaka a tu wystarczy taka bzdurka żebym zaczęła oddychać pełną piersią.

Kiedy powróciłam z tarasu mąż układał się już do spania.

No to pora na ząbki i siusiu...a przy okazji trzeba było sprawdzic jak tam młodziezy dyskoteka sie udała.

Do dzisiaj zastanawiam się czy gdybym wtedy nie poszła do łazienki (która mieściła się przy kuchni) sprawy przybrały by inny obrót...

Czy gdybym... zamiast na balkon palić, poszła umyć te cholerne ząbeczki dziesięć minut wcześniej...nie odmieniłabym tym samym biegu wydarzeń.

Znalazłam się w kuchni i stanęłam oko w oko z zaryczaną Martą, która płakała jawnie nawet nie próbujac ukryć łez.


Rzuciłam pytające spojrzenie w stronę Pauli, która wzruszyła ramionami i wzniosła oczy do nieba.
''O co chodzi tym razem?!''- westchnęłam w duchu, że długo moją radością się nie nacieszyłam...

 -A co tu się dzieje??? Stało się coś...?!-zadałam pytanie patrząc jak Marta wyciera nos i oczy.

Moja radość wystraszyła się chyba tych łez bo nie został po niej nawet maleńki ślad.

Cieżkie brzemię zaczęło ściskać mi serce....

Myślę sobie:''Boże słodki...czemu mnie to spotkało...czemu zaś mam patrzeć na te łzy...

Jakaś dziwna do zidentyfikowania złość zaczęła rozlewać się w sercu.

Czym sobie zasłużyłam żeby przez to wszystko przechodzić..

Ja chce troszkę...normalności!

Z jednej strony dąsy.. z drugiej strony łzy - ja pośrodku ich i w dodatku bez pomysłu aby temu zaradzić.
Czy za dobre serce muszę być tak ...karana.
Owszem ...zgodziłam się wziąźć Pati koleżankę ale..nie zgodziłam się na ten cały ...cyrk!

To bylo ponad moje siły.
Nie umiałam się dogadać z tymi babami...i zaczęłam się irytować( i to dosłownie).
Nie takie miały to być wakacje...i nie taki odpoczynek!


Podniosłam ociupinkę głos pytając:

-Czy może mi ktoś łaskawie powiedzieć co się znowu stało?!

 Paulina odpowiedziała po dłuższej chwili:

-Marta chciała wrócić do domu a wszyscy chcieli jeszcze zostać .. więc przyszłyśmy z Kasią ją przyprowadzić.

-..i....???-zapytałam nie mogąc pojąć co to ma wspólnego z beczeniem Marty.

-Jak Patrycja mnie potrzebowała to ja przy niej byłam a gdy ja jej potrzebuję ...ma mnie w nosie.

Po co mnie zaprosiła jeżeli widzi tylko Marcina a mnie ...nie zauważa..?!-pytała Marta a mnie darło sie coś w srodku:''..ale ty Marta przystałaś na to zaproszenie do jasnej choinki..!!!''.

 -Marta..bo ty też zdziwiasz i fochy robisz niepotrzebne!-powiedziała Paulina na co Marta raptownie podniosła sie z krzesła i jak z procy wypruła z apartamentu w ciemna noc...szlochając.
''Matko Boskaaaaa!!!'' zawyłam i rzuciłam do młodszej córki:

-Paula- leć biegiem za nią i spróbuj z nią pogadać a ja lecę pogadać z Pati i z Marcinem bo tak dłużej być nie może.

 Paulina wybiegła za Martą a ja szybkim krokiem na dół ..bo czułam, że moja najstarsza ratolość jest u Marcina.
Spotkaliśmy się w połowie schodów.

 -Słuchajcie...!
Marta beczy na ulicy!

Musimy jakoś tą sprawę rozwiązać bo w przeciwnym wypadku...wrócimy do domu wcześniej niż zamierzaliśmy.
Usiadłam z nimi na schodach próbujac po raz setny zrozumieć co tu jest grane..bo zaczęłam podejrzewać, że tu chodzi o coś wiecej niż....Pati..
Miałam nadzieję, że Marcin może coś mi rozjaśni w tej materii ...

Toczą się dwie rozmowy jednocześnie:Paula gada z Martą a ja rozmawiam z Marcinem i Pati.
Jeszcze tli się płomyczek nadzieji...jeszcze być może wszystko uda się jakoś ...''naprostować''..

 Ten płomyczek nadzieji gasi Słońce który własnie otwiera drzwi i mówi podniesionym tonem :

-Pogieło cię na amen??? Po pierwszej w nocy a wy gdzieś łazicie???
Człowiek zasnąć nie może bo tylko drzwi sie to zamykają to otwierają.
Normalne jesteście?????

 Spojrzałam na niego ze złością, mysląc w duchu;'' jeszcze mi i ciebie do szczęścia tu potrzeba!''.
Powstrzymałam sie jednak od ''odpysknięcia'' i nadajac swojemu glosowi w miare spokojne brzmienie odzywam się do męża;

 -Zaraz przyjdziemy...skończymy tylko rozmawiać.

Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to już tyle godzin...Czas mijał w zawrotnym tempie.
Małżonek ''zawinął ogonem'' i burcząc coś pod nosem na temat mojej...''normalności''..wycofał się z pola...bitwy.

 -Dobrze ..Pati!.. mam nadzieję, że cokolwiek się zmieni w waszych relacjach z Martą.Zawołaj resztę bab i za dziesięć minut chcę was widzieć wszystkie w domu...ja idę do taty bo strasznie zły coś..-to mówiąc otwarłam drzwi na korytarz najciszej jak potrafiłam.

Niemalże na palcach przeszłam korytarz żeby nie pobudzić sąsiadujących z nami rodzinek.

Jak złodziej nacisnęłam klamkę do naszych drzwi aby nie narobić hałasu.

Drzwi jednak się zacięły.Naparłam na nie ciałem próbując je popchnąć..bez skutku.
No jeszcze tego trzeba..Nie dosyć, że mam tu taki galimatias ..to jeszcze stoję jak durna przed drzwiami...nie mogąc wejść do mieszkania..

Lepiej być nie może...
Zaatakowałam nieposłuszne drzwi z większym rozmachem ale ..ramie tylko mnie zabolało a drzwi ani drgnęły.
''Do diabła cieżkiego!'' szepnełam coraz bardziej zła...''jakies złe moce sprzysięgly się na kupę czy co?!''.

 Nagle....zdałam sobie sprawę, ze przecież nigdy wcześniej nie bylo z nimi kłopotu.
Do tej pory działały bez zarzutu ...czemu więc teraz.......????
Odpowiedź na to pytanie była tak prosta, że aż niewiarygodna...i kiedy do mnie dotarła...wściekłam się tak jak jeszcze nigdy do tej pory.

''Zagotowałam''...i gdyby nie to, że miałam na uwadze śpiących obok i nad nami ..zapewne moja furia wyrawałaby je razem z zwiasami.
Powstrzymujac się od walnięcia w nie porządnie, zastukałam delikatnie:''puk puk''.
Żadnego odzewu ze środka..zastukałam juz glośniej..przecież nie bedziemy spać z babami na korytarzu...
Przystawiłam ucho do drzwi w nadzieji, że wyłapię nadchodzące kroczki męża..Nic ...cisza!
Nie słychać było żadnego szurania...żadnego odgłosu...
''Poumierali w tym domu czy co?!''-zaczęłam się już porządnie niecierpliwić i denerwować stojac tak z uchem przyklejonym do tych drzwi.
Ponowiłam pukanie mówiac półgłosem;''niech ja cię tylko dorwę!''.
Dziewczyny stanęły za mną pytając:

-Co się dzieje?!
-Też chciałabym wiedzieć! Drzwi są zamknięte!-złość przybrala na sile i bardziej to... wycedziłam niż powiedziałam, resztkami sił powstrzymujac się od ochoty by zacząć w nie walić z całych sił...dopóki się nie otworzą.

Spróbowałam dostrzec coś przez dziurke od klucza ale w dziurce był klucz i ...nic nie bylo widać.
Mordercze instynkty zawładneły resztką rozsądku.
Było mi już wszystko jedno czy'' postawię wszystkich domowników na nogi'' czy też nie ...nie miałam zamiaru tułać sie z babami po sąsiadach aby przeczekać do rana...no bo wiedziałam, że kiedyś te cholerne drzwi muszą się otworzyć.
Odetchnęłam głeboko licząc do dziesięciu aby furia ustapiła.Kiedy wydawało mi się, że zaczęłam panować nad swoimi emocjami schyliłam się i szeptając do dziurki od klucza mówię:

 -Radzę ci po dobroci ..albo otworzysz te drzwi albo zacznę w nie tak walić, że cały Orebic się zleci.

 Odpowiedziała mi znowu cisza w zwiazku z czym aby pokazać, że naprawdę nie żartuję.. załomotałam w nie głośno, szarpiac za klamkę.
Jak jestem cierpliwym człowiekiem to w tym momencie wcale nie było tego widać.
Miałam serdecznie dość takiego traktowania...serdecznie dość takiego ...poniżenia...żeby stać jak ten głupek i prosic o coś ...o co w życiu nie powinnam prosić...Miarka się przebrała!
Jakim prawem i dlaczego????
Trzęsąc się z wściekłości kopnęłam lekko nieczułe drzwi dajac im ostatnią szansę, sycząc złowrogo:

 -Jeżeli w tej chwili drzwi się nie otworzą zacznę się tak ''łupić'', że usłyszy mnie każdy w obrębie kilometra i wiesz...jest mi wszystko jedno czy ktoś wezwie policję czy nie ...mogą nas wszystkich nawet pozamykać..mam to w nosie!.

 Ostatnie słowa już wykrzyczałam bo przestałam nad soba panować.Wpadłam w taką złość, że gdy tylko usłyszałam dźwięk przekręcanego klucza rzuciłam sie na małżonka jak wściekła kocica...nie drapiąc i nie gryząc ale..drąc się o wiele za głośno niż powinnam.
Zacmienia jakiegos dostałam totalnego bo wystarczyło tylko wejść spokojnie i ...nie wdając się w dyskusję ..udać do spania.
Kiedy indziej tak bym zrobiła ale ten dzień ..był jakiś taki ...''przeklety'' ...

 ''Zaatakowany'' małżonek najpierw stanął jak wryty a potem...potem to juz bylo tylko gorzej...





sobota, 9 marca 2013

niemoc..

Głowa gdzieś w chmurach

muzyka słów

tańczy swój wściekły taniec

płonie znów Feniks

i kapią łzy

a ja gdzieś obok

tylko

patrzę

chciałabym pisać

lecz .. nie wiem jak

gdy pióro jak ołów ciąży

powrócił ból

przywiało strach

niemoc w swych szponach mnie

tuli

Uśmiechnij się!:))

Historie opowiedzial znajomy anglik, kiedy zaczelismy rozmawiac o ..trudnym wieku dojrzewania mlodziezy(zeby mnie pocieszyc, ze moje problemy to...''pikus'')

Jego syn, majacy wowczas lat siedemnascie, poprosil ktoregos dnia Petera czy moze isc na Sylwestra do knajpki z kolegami.
Ojciec odparl, ze owszem ale pod warunkiem, ze zalatwia sobie przywozke i odwozke(bo bylo to 15 kilometrow od domu i on nie ma zamiaru o drugiej w nocy wstawac!).
Syn na warunek sie zgodzil, przyrzekajac, ze ojciec kolegi ich do domu odtransportuje.

Wszystko ustalone..syn i ojciec zadowoleni.
Sylwester nadszedl..syn na impreze pojechal a Peter pare minut po polnocy polozyl sie spac.
(Klucz od domu syn mial..wiec wszystko ok).

Ojciec pograzyl sie w blogim snie.Smacznie mu sie spalo kiedy to zadzwonila komorka.
Wkurzony, ze ktos go po nocy budzi zerknal na telefon no i wyswietlilo mu sie ze to synek sie do niego ''dobija''(druga w nocy???!!!)
Peter wielce podenerwowany pyta o co chodzi.
A zdenerwowal sie jeszcze bardziej kiedy to syn oznajmil mu, ze nie ma jak z kolegami wrocic do domu, bo..''cos tam cos tam''...i tata musi po niego przyjechac.

Coz bylo robic..
Przemyl twarz zimna woda coby sie rozbudzic...
Rad nie rad ubral sie w pospiechu i pojechal, klnac i zlorzeczac na czym swiat stoi na gowniarza.
Gdyby jeszcze syn trzezwy byl..ale ..ledwo mogl sie z nim przez telefon zgadac...znaczy ..pobalowali niezle.

Kilometr od knajpki widzi cztery postacie idace krokiem ..bardzo niestabilnym ...srodkiem jezdni.
Na ten widok wkurzyl sie juz dokumentnie.
''Glupie szczeniaki! Toz ktos moglby ich potracic...
Bezmozgowce''-pomyslal Peter i uzywajac niemalze wszystkich rodzaju przeklenstw zatrzymal sie coby ich do auta wpakowac.

Syn jednak udaje ''hojraka'' i obrazonym tonem mowi, ze :''laski nie potrzebuje''(a obrazil sie bo go ojciec niezle przez telefon zwyzywal).

To dopiero Petera wkurzylo.
-Wsiadaj gowniarzu i to juz ! I wy tez!-to mowiac otwarl wszystkie drzwi samochodu coby szybciej ich zapakowac .

Syn z dwoma innymi poslusznie wsiedli, bo to juz nie byly przelewki ..Widzieli wszak, ze ojciec nie zartuje.Pomimo zamroczenia bezblednie ocenili stopien zdenerwowania Petera.

Jeden chlopak jednak opiera sie i mowi:
-Prosze pana ..ja sobie pojde..
-Gdzie do jasnej cholery se pojdziesz???-wrzeszczy rozezlony ojciec-pakuj dupe do auta ale to juz!

Kolega jednak twardo obstaje pzry swoim ze :
-Naprawde nie trzeba..ze to klopot....

Tego juz bylo za wiele Peter wyszedl z siebie ..zlapal go za fraki i mowi:
-Wsiadasz czy nie bo jak ci..prz....yloze to sie nie pozbierasz.
Wreszcie to poskutkowalo.
Kolega potulnie zajmuje miejsce w aucie.

Zaczyna sie odwozenie gowniarzy..
Najpierw jednego..(ktory mieszkal 5 kilometrow od domu Petera).
Potem drugiego(dwie miejscowosci dalej)..

Niezle juz zmeczony ojciec warczy do syna;
-a tego trzeciego kolege gdzie mam zawiezc?!

Syn otwarl oczy i wybelkotal;
-Nie wiem!
-Jak to nie wiesz??? Nie wiesz gdzie twoj kolega mieszka????-ryknal Peter i powoli zaczely sie w nim jakies mordercze instynkty wyzwalac..

Syn popatrzyl najpierw na kolege..potem na ojca i belkotliwie mowi:
-Nie znam go! On nie byl z nami..

Ojciec popatrzyl na syna badajac czy sobie zartow glupich nie robi a potem zwrociwszy sie do kolegi drze sie:
-To co ty robisz w moim aucie???!!!

Chlopak niezle juz wystraszony odpowiada:
-Przeciez mowilem panu , ze nie trzeba i ze sobie pojde...-a Peter przerywa mu drac sie zas :
-To po cos wsiadl???!!!
-No jak mialem nie wsiasc kiedy pan zagrozil ze mi ...przylozy...ze strachu ...wsiadlem....


-Dobra...skoro juz cie tu dowiozlem to ...gdzie jest twoj dom...?!-zapytal Peter z westchnieniem,ze pol nocy przez syna jezdzi jak glupi...w dodatku nie soje dzieci wozac..

Uśmiechnij się! :)

Coś co napisałam na forum...niektórzy już czytali inni może ..nie mieli jeszcze  okazji:)

Uroki Królestwa:)

Moja byla szefowa miala zwyczaj pokazywania mi sie w nowych ciuszkach i co weekend mialam przymusowy pokaz mody.
Najgorsze bylo jednak to, ze ona pytala mnie zawsze ;''No i jak Kasia?''
Czasem musialam sie niezle naglowkowac jak wyrazic swoje zdanie(zeby nie klamac -no bo prawde powiedziawszy nie wszystko lezalo na niej pieknie... i zeby jej przykrosci duzej nie sprawic powiedzeniem prawdy).

Po paru takich ''rewiach'' mialam juz troszke ..''dosc ''.

W pewien sobotni dzionek przyszlam do pracy a tu szefowa Linda pedzi ku mnie w czarnym ,wielkim kapeluszu..pytajac:
-no i co Kasia ..co o tym myslisz...ladnie?!

Przypatrzylam sie kapeluszowi i mowie:
-Hmm...ladnie!(co bylo zgodne z prawda).

Linda jednak okreca sie w nim na wszystkie strony...znaczy samo ''ladnie'' nie wystarcza-wyraznie czeka na cos wiecej.
Troszku juz zla (bo chcialam szybciutko zrobic swoje i isc do domu) pomyslalam sobie:

''Noz pogielo tych anglikow z tym Haloween.Nie dosyc , ze pol dnia latalam za strojami dla moich dzieci(ktore nic tylko musza sie przebrac..!) i bylam juz naprawde zla , bo zakupow nie cierpie ..to jeszcze Linda tez dala sie oglupic temu ...
A niech diabli wezma to cale glupawe swieto! ''

Westchnelam w duchu i powiedzialam:
-No!Bedziesz w nim wygladac jak prawdziwa czarownica!

Na twarzy Lindy pojawil sie wyraz niedowierzania i szoku.Przestala sie usmiechac ,zmierzyla mnie lodowatym wzrokiem cedzac przez zeby:

-Kasia! To nie bylo mile!!!

W tym momencie zgupialam dokumentnie...toz przeciez komplement jej powiedzialam a ona obrazila sie???
Pomyslalam, ze moze ..zle sie wyrazilam wiec mowie:

-Przepraszam cie najmocniej jezeli cie czyms urazilam ale chcialam tylko powiedziec , ze doskonale dobrany na Haloween!

Jezeli myslalam, ze Linda sie udobrucha i usmiechnie to bardzo sie pomylilam.
Jej wzrok ciskal iskry i blyskawice.
Wkurzyla sie strasznie i podniesionym tonem ''syczy'':

-To nie jest na Haloween!!! Kupilam go na slub corki przyjaciela!!!

Mnie jakby w twarz dal i zawylam bezglosnie:
''Masz ci los...Slub??????''
Z zazenowania nie wiedzialam gdzie mam oczy podziac, no to faktycznie mi wyszedl komplement.
Linda zdarla nieszczesne czarne cudo z glowy i obrazona popedzila do swojego pokoju.

Plusem calego zdarzenia bylo to , ze byla to ostatnia rzecz jaka Linda mi sie pochwalila..
Minusem- szefowa obrazila sie do tego stopnia, ze dwa tygodnie odzywala sie do mnie tylko kiedy musiala..a na twarzy zamiast usmiechu miala dziwny grymas...jak po wizycie u dentysty.

Nigdy nie dowiedzialam sie
.... czy poszla w tym kapeluszu na ten slub czy tez nie-nie smialam pytac...

piątek, 8 marca 2013

Piekło w Raju- część ósma

Głupawki dostalam od tego wina i ciągle tylko gębusia mi się śmiała.Tego jednak mi było trzeba...ludzi dookoła siebie, żebym wreszcie poczuła, że ..żyję.

Im bardziej mi było wesoło tym bardziej Słońce ''markotniał''.Wino jednak szumiało mi już w główce i podeszłam do tego..z pewna nutka obojetności i beztroski.
No bo przecież to nie moja wina, że małżonek nie cieszył się tak jak ja....
A może i moja..?! Powinnam sie głównie z nim bawić a ja...rozszalałam się na parkiecie podczas gdy on siedział przy stoliku.
Nie siedział jednak sam więc'' rozgrzeszyłam się'' szybciutko.
Kiedy po kolejnej przerwie muzyka znowu zabrzmiała Tomek pyta:

 -Kaśka..idziesz się bawić?!
-Tomek ja ledwo co ochłonełam a poza tym..jestem pełna obaw czy potrafiłbyś się ze mna ubawić..-powiedziałam uśmiechając się z zakłopotaniem bo dostrzegłam, że Slońce zrobił taką ..''niewyraźną'' minę.
Tomek mojemu mężowi się nie przypatrywał, więc i nie mógł zauważyc tego ..niezadowolenia ale ja tak.

 -Idziesz?!-ponowił pytanie a ja rozdarta..między chęcią sprawdzenia Tomkowych umiejętności tanecznych a ...moim małżonkiem odrzekłam:
-hmmmm....- równoczesnie myśląc:'' i chciałabym i boję się''.

 Moje ''hmmm'' Tomek opatrznie zrozumiał i zapewnil mnie, że:

-.... damy radę!

 Moje obawy wynikały z faktu, że Słońce może się zaś naburmuszyć i spędzę calutki następny dzień aby mu ''przeszło''.
Po chwili zastanowienia zwracam się do małżonka:

 -Kicia czy mogę pójść się zabawić z Tomkiem?!

 Popatrzył na mnie.Jego oczy mówiły ''wykluczone!'' ale usta rzuciły krótkie ''możesz''.
Powiedział to jednak tak dziwnie oschle, że zapytałam:
 
-Jesteś pewny?!-na co zas padło tylko króciutkie:
-Tak!

 Podniosłam się niepewnie bo wyrzuty sumienia , że może jednak ...nie powinnam, dały o sobie znać.
Z drugiej strony pomyślałam jednak, że przecież małżonek może poprosić do tańca Basię, Anię , Mariankę czy też Gosię...albo jakąkolwiek kobitkę.

Wyrzuty wlekłam za sobą aż do parkietu.

Z chwilą wejścia na okrągły podest do tańczenia sumienie przestało szeptać ''wredna żona'' i nogi wyrwały się do tańca.
Musiałam jednak uprzedzić trenera, że jeżeli zaczniemy sobie po nogach deptać to schodzimy z parkietu.
Zadarłam głowę do góry żeby dostrzec Tomka twarz bo wysoki chłop z niego..a ja wzrostu niskiego.

 -Tomek...jakby co...to złazimy,ok?!- zapytałam na co usłyszałam:
-Damy radę! Taniec nie jest moją ''najlepszą stroną''.

 Nie wiem czemu ale z chwila kiedy podałam mu dłoń wiedziałam, ze kłamał.Tylko ..po co..
Chyba tylko po to abym nie zwiała mu do stolika.
Zaczęliśmy się bawić a ja powiedziałam ze śmiechem:

-dobra ...to teraz w takim razie rewanż za ...biegi. Zobaczymy czy wytrzymasz moje tempo.

 Chciałam go delikatnie ukarać za to wprowadzenie w bład, że niby...słabo tańczy.
Kawałek był nie aż taki szybki...jak ja go tańczyłam.
Tańczenie z Tomkiem potraktowałam jako ...zawody -ktoś musi przegrać by wygrać mógł ...ktoś ( a tym ''ktosiem'' miałam być ja!)
Jakiś złośliwy chochlik sie we mnie odezwał...dodawając szybkości moim ruchom i kroczkom.
Pomyslałam sobie:''ciekawe ile Tomek wytrzyma''..bo akurat muzykantów wzięło na granie ''wściekłych polek''.
Zawody okazały się bardzo wyrównane.Tomek jakby mnie przejrzał...im szybciej ja tańczyłam - tym więcej on mnie kręcił.
Jedna piosenka ..druga ...trzecia...Sukienka oblepiła mi spocone z wysiłku ciało.Na plecach czułam jak spływają mi kropelki potu.
Dostawałam już ''biegowej'' zadyszki ale chęć zobaczenia Tomka ''na deskach'' dodawała mi skrzydeł. Tym bardziej, że widziałam iż i on już nieźle sie zmachał.

 -No to teraz UWAŻAJ!!!-zakrzyknął trener i zanim załapałam na co mam uważać poczułam, że.....fruwam.

 W pozycji poziomej zawisłam na ułamek sekundy na jego boku po czym wróciłam do pionu.
''O Bożeeee Tomeeek'' udarłam się i popatrzyłam na niego z niedowierzeniem w oczach...i lekkim przestrachem.
Wizja upadku wcale nie przypadła mi do gustu.

 -Spokojnie ..trzymam cię!-roześmiał się diabelsko i dodał z ognikami w oczach-masz dość?!

To była jawna prowokacja z jego strony..
Pomyślałam:
''No ale jeżeli myśli, że mnie tymi podrzutami ..czy też wyrzutami przystopuje to się grubo myli...''
Zresztą... nagle przypomniały mi się czasy kiedy nie takie taneczne figury wyczyniałam i przekornie powiedziałam:

 -Łał!...tylko żebyśmy gleby nie zaliczyli! Trzymaj mnie mocno ..ok?!

 Roześmiał się i zaś pofrunełam na jego drugi bok.
To , że obracał mnie koło siebie jak kukiełke...to jeszcze nic...ale, że mi nic nie ''szczeliło'' w kościach to ...cud.
Czułam sie tak jakbym zaś miała ''naście'' lat.

 -Tomcio... to teraz schodzimy do ..parteru!
-Co?-zapytał nie rozumiejac o jaki ''parter'' mi chodzi więc mówię;
-uginamy nóżki i..zniżamy się aż do ziemi!

 Bliżej podlogi był chyba Tomek bo mi mieśnie coś nie chciały się uelastycznić wystarczająco.
Po kolejnej akrobacji wysapałam z trudem łapiac oddech:

 -..litości Tomek...moje majtki....
-co???...nie masz?-zapytał zaskoczony.
-no co ty-obruszyłam się- ...oczywiście, że...mam...tylko teraz cała sala może je podziwiać.
Moja zbolała mina wprawiła go w wesołość i odparł:

-...no to spoko..
Poprawiłam sukieneczkę ściągając ją w dół jak najbardziej się dało.
Zapewne jeszcze kilka figur byśmy sobie poprzypominali ale Tomek nagle poważnieje i uśmiech znika z jego twarzy.

-Kaśka...-zaczyna niepewnie-wracamy do stolika!
-Ha! A widzisz..masz dość!-wykrzykuję triumfalnie i ''obrastam w piórka''.

 Tomek jednak odpowiada:

 - Wcale nie mam dość ale od naszego stolika sypią się gromy i błyskawice!

 W pierwszym momencie zdziwiłam sie niepomiernie :''Idzie Burza ???''
Po chwili jednak załapałam o jakie gromy może chodzić.Nie wiedziałam tylko z czyjej strony -Slońca czy Beatki...

-Chodź!-rzuca rozkaz Tomek i trzymając mnie za ręke pociąga za sobą.

 Im mniejszy dystans dzielił mnie od stolika tym bardziej rozumiałam skąd ten pośpiech.
Tomek szepnął tylko:
-Twój chłop jest zazdrosny!

Skwitowałam to lekko;

-..e tam! Chyba ci sie zdaje...czasem chciałabym żeby był...ale ...
-Kaśka!...-przerywa mi Tomek -uwierz mi , że jest!

 Nie za bardzo jednak chciałam uwierzyć i dopiero jak usiadłam przy stoliku i zobaczyłam ten... męża wzrok, przyznałam trenerowi rację.
Tylko jakoś nie chciało mi sie w głowie pomieścić: ''dlaczego''..przecież to tylko ..głupi taniec!

Slońce był ..zły.

Jego marsowa mina zdusiła ociupinke moją wesołość...a coś w srodku mi jeknęlo i zawyło...:''masz babo placek...!''



cdn niebawem czyli ...w nocy:)



Piekło w Raju -część siódma

Chcąc zachować kolejność wydarzeń powinnam napisać teraz o spotkaniu forumowego bractwa, które odbyło się ''u Iwanka''.Pozwólcie jednak, że przeskoczymy w czasie o dwa dni (spotkanie zostawiając na ''ostudzenie'' Piekła).Wkleję opis tego wydarzenia troszkę później.


Wzajemne stosunki miedzy Martą a moją Pati ulegały wciąż pogorszeniu.
Doszło do tego, do czego dojść musiało.
Patrycji koleżanka nie potrafiła ukryć, że jest daleka od ''szczęśliwosci''.
Między nimi wyczuwałam wciąż rosnący mur.Każda z nich budowała swoja twierdzę nie do zdobycia..od czasu do czasu(sporadycznie) opuszczajac zwodzony most.
Pati obojętniała na Marty fochy a Marta nie potrafiła zaakceptować odstawienia w kąt.
Wytworzyło sie w ten sposób ''błedne koło'', które najbardziej to chyba bolało mnie.
Nie macie nawet pojęcia ile razy ''prałam siebie po pysku'' za to, że człowiek nie wziął czegoś takiego pod uwagę.

A podobno były ..przyjaciółkami...:(
Serce mnie bolało ale..czy mogłam coś na to poradzić..?!
Nawet jak mogłam to nie wiedziałam co jeszcze mogę zrobić..by..i Marta zaczęła się częściej uśmiechać....a nie tylko okazjonalnie.
Obydwoje ze Słońcem podświadomie wyczuwaliśmy nienormalność całej tej sytuacji, co przenosiło się i na nasze wzajemne stosunki.
Bezsilność nas przygniatała..bo przecież niejako byliśmy zobligowani do tego aby i Marta spędziła miło czas.

 W nadziei, że może Basiulinek potafi dotrzeć do Marty poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc.
Razem z Basią tłumaczyłysmy, że są i inne dzieciaki..oprócz Pati..
Wydawało się, ze po tej rozmowie jakby coś zaczęło iść ku lepszemu...Promyk nadzieji pojawił się w tym ...pamiętnym dniu.

Starszyzna młodzieżowa wybrała sie na dyskotekę a my do ''Iwanka''.
Podekscytowanie u bab napawało nadzieją, że Marta się zintegruje wreszcie z pozostałymy dzieciakami i o Pati ...zapomni.

Wieczór nie zapowiadał niczego takiego nadzwyczajnego (co potem zaczęło sie dziać).
Drogi nie przebiegł żaden czarny kot...żaden znak szczególny na niebie się nie pojawił..nie wstaliśmy lewa nogą (wręcz przeciwnie-milutko spedzilismy dzień na plaży,który śmialo mozna zaliczyć jako ...udany).

 Rodzinka, która miała dotrzeć -dotarła i boss Basia wydała rozkaz do wymarszu na kolacyjkę zapoznawczo- integrujacą...:)

 Siedzieliśmy przy złaczonych stołach i popijaliśmy winko.
Czas upływał na śmiechach i chichach.Muzyczka przygrywała, zachęcajac w ten sposób do zabawy.
Chorwackie melodie jednak nie każdemu pasują.
Slońce z ''braku laku'' zaakceptował biesiadne kawałki...a ja przy każdej muzyce mogę się bawić...zresztą...ja lubię słuchać chorwackiej muzyki.
Nie grali oczywiście tego co bym chciała ale...można się było bawić.
Iwanek pilnie dawał pozor aby nam winka nie brakowało co ..zaowocowało tym iż po trzech lampkach ja już się czułam wesolutka i ..ogarnęła mnie jakaś niepochamowana radość.
Mąż liczył moje ''lampki winka'' i przy czwartej powiedział:

 -prosze Cię ....może na chwilke przystopuj..upijesz się!
-..no co ty Kicia ...wcale nie czuję żebym winko piła...chyba Iwanek wodę nam przyniósł..przez pomyłkę..-odparłam ze smiechem.

 Fakt faktem...jakoś tak mało tego wina czułam.
Wiedziałam jednak, że Słońce ma rację.Nie każdy pić może a ja zdecydowanie należę do tej grupy ludzi, którzy nie powinni w ogóle .. pić.
U mnie nie ma znaczenia jak dużo wypiję (czy to są dwie lampki czy cztery)..potem i tak ''umieram''.
Nie dotyczy to jednak Chorwacji bo ..jakoś mój organizm sobie nadzwyczajnie w tym klimacie radzi i nie mam sensacji żołądkowych.
W innym klimacie wypicie lampki wina kończy się odwiedzeniem toalety.
Dlaczego tak się dzieje...nie mam bladego pojęcia.
Mąż nie tyle wykazywał sie troską o mnie (choć to też) co faktem, że taka wesolutka byłam..w tańcu nie do prowadzenia.
Źle mu sie ze mną bawiło bo przejmowałam ''stery''.Nawet nie tyle ''przejmowałam'' co ''narzucałam'', nie bacząc na to, że czasem kroczki mi sie pomyliły;zamiast jednego obrotu..dwa zrobiły;a jak wypuszczał mnie ze swoich objęć zbyt daleko...bawiłam się improwizując no bo jakoś ręce za krótkie się okazywały.

Prawdę powiedziawszy to lepiej mi się bawi samej niż z kimś w parze ( ale zawsze odkąd pamietam tak było).
Chyba..pozostałości z młodzieńczych czasów dyskotek.

 Zabawiłam się kilka piosenek ze Słońcem a potem panowie muzykanci zrobili sobie przerwę.
Pomyślałam sobie czy nie potrafili by zagrać czegoś...mniej biesiadnego tak aby cały ''nasz stół'' mógł się zabawić.
W głowie zrodził się szalony pomysł aby podejść i ..zapytać.''A nóż widelec'' zagrają jakiś swiatowy przebój po...angielsku,wtedy i Basiulinek pewnie na tańce by się skusiła.

 -Kicia..zaraz wracam!-rzekłam po czym zaczełam podnosic cztery literki z ławeczki.
-Wybierasz się gdzieś?!-zapytał Słońce patrząc na mnie pytająco.
-Idę.....do...toalety!-odparłam szybciutko.
 
Gdybym powiedziała co mi'' łazi po głowie'' kazał by mi z powrotem usiaść i nie zdziwiać.
Lekkie niedomówienie pozwoliło mi sie oddalić bez dalszego tłumaczenia.
Czując na plecach wzrok małżonka troszeczkę się..zawachałam.''Szalona baba''-szepnełam do siebie w myślach obrawszy kierunek gdzie muzykanci posilali się przed następna częscią ''koncertu''.

Ich stolik znajdował się troszkę dalej niż miejsce do którego ponoć szłam.Siedzieli na wprost a drzwi do łazienki były na lewo.
Parę kroków przed nimi stchórzyłam i ..faktycznie poszłam tam gdzie niekoniecznie mi się chciało iść.
Rozsadku głos mi szepnał, że nie wypada ich zaś ...nagabywać (już raz wszak ich prosiłam aby mi Kazaliste coś zagrali) ale nie umieli i zagrali Gorana.
Drugi raz ich dręczyć...to chyba przesada( się mogą zdenerwować).
''Bijąc się z myślami'': poprosić-nie poprosić;podejść-nie podejść, umyłam ręce( chyba ze dwa razy) po czym.....-podeszłam do nich.
Musialam mieć jakiś pretekst aby wyciągnąć resztę towarzystwa na parkiet a ...piosenka ze specjalną dedykacją mi to ułatwiła.:)
Wróciłam do stolika.Ledwo usiadłam a tu muzykanci skończyli przerwę i zaczęli grać.

 -A teraz...panie proszą panów! Aniu czy mogę porwać Hermana w tany?!-zapytałam.
-No pewnie!-uśmiechnęła się mama Basi.

 Powędrowałam z Hermanem na parkiet z lekka obawą ale bezzasadną,bo bardzo dobrze prowadził a ja ...nie zdziwiałam.
Potem przyszla pora na pozostałych panów...(wszak -biały walc).
Może gdybym nie tańczyła z Tomkiem sprawy potoczyłyby się inaczej a tak.....

Zazdrość to ...ogłupiajace uczucie...


 cdn najszybciej jak się da....bo teraz już myśli mi uciekają(tez chcą ...spać..: )\
(wyłacza mi sie juz myslenie kompletnie..i nie dam rady nic juz dzisiaj natworzyc a to co skleciłam ...poprawię jutro)



czwartek, 7 marca 2013

Piekło w Raju-część szósta

Wracamy do domu powolutku...rozkoszujac sie nocnym Orebicem.

Dzieci poszly wczesniej, bo juz troszke zmeczone byly, wiec jak weszlismy do apartamentu chlopcy juz spali a baby...hmmm..
W kuchni siedziala Marta ...w pokoju zastalam Paule a ...Pati gdzies mi przepadla.

- ..a co ty tak sama Martusia tu siedzisz?!-zapytalam przypatrujac sie jej uwaznie.

Marta odrywa wzrok od komorki, bo wlasnie byla w trakcie pisania sms-a i patrzac na mnie mowi;
-..a..tak jakos....
Wydmuchala nos i zajela sie na powrot pisaniem.

Cos mi tu bardzo ale to bardzo...''nie pasowalo''.

-a Pati gdzie?!-zadalam pytanie znowu jej przerywajac.
-No a gdzie moze byc?!...Z Marcinem!-odpowiedziala'' z przekasem'' i choc chciala ukryc co o tym mysli, nie udalo sie jej.
Z jej twarzy mozna bylo wszystko wyczytac.
Smutek ,rozczarowanie, zlosc i bol....

-No a ty dlaczego nie jestes z nimi ?-zapytalam na co uslyszalam pelna rozgoryczenia odpowiedz;
-Nie jestem jej na nic potrzebna! Ma Marcina!

Nie wiem co mam jej odpowiedziec.Jestem ta sytuacja niemile zaskoczona.
W dodatku wydaje mi sie, ze chusteczka nie znajduje sie w Martusi rece przypadkowo i nie sluzy tylko do wysmarkania nosa...
Marta plakala.

Z poczatku ''targnal '' mna delikatny powiew zlosci na moje najstarsze dziecko...po czym w sercu rozszalal sie prawdziwy ''Orkan''.
No jak ona mogla zostawic Marte samej sobie...przeciez chciala z nia wakacje spedzic.
Nie moge patrzec na lzy Marty...nie moge patrzec na ten smutek...probuje znalezc rozwiazanie nowozaistnialego problemu..
Swoje dzieci znam ale nie znam prawie wogole Marty.
Nie wiem nic o jej wrazliwosci..i ..szukam odpowiednich slow, zeby sprawy nie schrzanic...
Po chwili zastanowienia mowie:

-Martus...a probowalas z Pati o tym porozmawiac?!
-Ale o czym?-pyta Marta a glos jej brzmi tak ...smetnie, ze az mnie sie serce sciska.
-O tym ,ze czujesz sie jak sie czujesz...
-To nic nie da...-zaczyna a ja ''wpadam jej'' w slowo:
-...hmmm....mysle, ze jak powiesz jej , ze czujesz sie samotna to chyba ''da''..
-Pati jak juz zwroci na chlopaka uwage...to wszystko przestaje byc dla niej wazne..


No i.....''Bestia'' powrocila!
Macha do mnie swoja kudlata lapa, szczerzac kly...przerazajaco piekielne slepia wpatruja sie we mnie bezlitosnie..
Przed tym problemem nie uciekne..nie schowam sie w mysia dziure...Bestia pojdzie za wechem i wczesniej czy pozniej mnie..dopadnie!
Musze ''wyjsc mu naprzeciw'' z nadzieja, ze nie podziele losu Czerwonego Kapturka..
Musze Go przechytrzyc ...tylko jak ..????

Wszelkie madrosci z glowy mi wyparowaly...
Cos tam przeswituje ale...niewyraznie .
''Klaplam'' na kuchenny stolek z rezygnacja.
Bestia sledzi kazdy moj ruch ...gotowa do ataku..

''o moje Janiolki Dobrej Rady...czy juz tak mocno spicie, ze nie slyszycie mojego wolania????!!!''-szepcze do siebie w duchu majac nadzieje, ze oto zleca sie cala banda i uniosa mnie, na swoich skrzydlach madrosci, daleko....gdzies...gdzie bede poza zasiegiem krwiozerczej Bestii...
''Orkan''sieje spustoszenie w moim sercu.
Kiedy przeistacza sie w tornado z wieloma wirami..patrze na nie w niemym przerazeniu.
Porywa mi wszystkie madrosci zyciowe.Doswiadczenia dotad nabyte wyrywa razem z korzeniami..
Niszczycielska sila nie zostawia nic oprocz..bezsilnosci( ktorej najmniej a nawet...wcale..w tym momencie nie potrzebuje..).
Zdana sama na siebie..probuje ''tornado'' ''uglaskac'' zdajac sobie sprawe, ze...
Nawet gdyby jakis Janiol sie nagle ..obudzil, to...z taka '''dewastujaca sila'' nie ma szans!
Musze jakos sobie poradzic...tylko nie wiem jak...


Wraz z odglosem otwierajacych sie drzwi a pozniej zamykajacych..wstepuje we mnie nadzieja, ze moze gdy porozmawiam z Pati...

Powazna rozmowe z moim najstarszym dzieckiem decyduje zostawic do rana,kiedy to ''uloze'' sobie i ''wypunktuje'' wszystkie rzeczy co musza byc powiedziane.
Zanosi sie na powazna ''rozprawke'' wiec ...pozna pora nie jest do tego bynajmniej odpowiednia.

Jak uczen na egzamin przygotowywuje sie z ''przerobionego materialu''..tak ja -przygotowywuje moja ''matczyna mowe'' ..probujac ''wcielic sie w skore '' moich nastoletnich bab.

Jutrzejszy dzien pokaze z jaka ocena zdam.
Klade sie do lozkaz bolem glowy i z obawa, ktora oblepila moja ''morfeuszowska podusie''...utrudniajac tym samym zasniecie.

Wiecie... oblac egzamin to maly pikus, kiedy mozna go ..poprawic...gorzej kiedy ''egzamin'' nie ma poprawki a ...moze zdecydowac o pozniejszym wygladzie wymarzonego urlopu....
Obudzilam sie i otwarlam szeroko oczy, myslac:''Boze ...ale sen...''.
Nie zaden jakis koszmar ale...snily mi sie osoby z przeszlosci, ktorych juz ''wieki'' nie widzialam.
Zupelnie dalekie..wiec dlaczego nagle pojawiaja sie w moich snach?! Przeciez nawet o nich nie mysle...
Idiotyczne sny i ...niewytlumaczalne.
Glupoty- niby tworzace jeden obraz i jedna calosc ale.. pozbawione sensu.
Nie lubie takich snow.Wywoluja we mnie dziwny do opisania niepokoj i ..rozdraznienie.
Budze sie wtedy zmeczona i wydaje mi sie, ze wcale nie spalam.
Nie przywiazuje do nich wagi ..niemniej, czasami, zastanawiam sie co ten moj mozg w nocy wyczynia i dlaczego...podswiadomosc kresli takie chore scenariusze..
Oczywiscie czasem lukne sobie w sennik, jednak bardziej z ciekawosci niz z ''wiary''..czy tez szukania tlumaczenia.
Niektore sny udaje mi sie zapamietac bardzo dokladnie, inne nie za bardzo...

Pierwsza mysl po przebudzeniu byla:''Opowiem to Sloncu..'' ale moj maz smacznie spal.
Nie obudzil sie nawet wtedy kiedy delikatnie pocalowalam go w policzek.
Powstrzymalam pierwszy odruch aby go przebudzic...
''Niech sobie pospi..''-pomyslalam.

Narzucilam na siebie ''ciuszek'' i otwarlam drzwi na balkon.
Kiedy wydaly z siebie charakterystyczny zgrzyt syknelam niezadowolona i zerknelam na lozko..
Maz nawet sie nie poruszyl...

Wzielam krzeselko i usadowilam sie w kaciku tarasu .
Dookola cisza ''jak makiem zasial''...tylko Jadran szumial wyrazniej niz podczas dnia.
Wygladal tez jakos inaczej.. tak ...bardziej ponuro..nie tak niebiesko..
Wydawalo mi sie , ze dociera do mnie jego zlowieszczy pomruk.

Zapatrzona w morze, probowalam myslec nad moja ''mowa''.

Co ja mam tym babom powiedziec i jak ...zeby do nich dotarlo.
..zeby dotarlo przede wszystkim do mojej najstarszej corki, ze powinna sie zachowywac ..odpowiedzialnie.
Skoro zaprosila kolezanke na wakacje niech ''stanie na wysokosci zadania'' i niech sie o nia troszczy.

Przez te Marty lzy... ja czulam sie zle..
Oto pierwszy raz zetknelam sie z tym, ze dziecko na wakacjach jest...nieszczesliwe...i ..placze.
Cos mi w srodku wolalo;''litosci!!!!''
..wiec chocbym miala na glowie stanac musze moja egoistyczna i uparta Pati ''przywolac do porzadku''...
Zatracilam sie troszke w tym ''mysleniu'' i nawet nie zauwazylam, ze Orebic powolutku zaczal sie budzic.
Nasluchiwalam czy na dolnym tarasie tez ktos sie rusza ale ...Basiulinek i reszta smacznie spala.
Wrocilam zatem do lozeczka, probujac zamknac oczy i chwilke sie zdrzemnac.Na prozno!
Nie chcialo mi sie juz spac.
Poszlam do lazienki wziazc prysznic a potem.....

Postanowilam posprzatac apartament.
Musialam przeciez czyms sie zajac i wpadlam na genialny pomysl, ze zrobie generalne porzadki.
Na pierwszy ogien poszla lazienka.Kiedy konczylam myc lustro uslyszalam glosy z kuchni.
Lazienka niemal lsnila, wiec zadowolona z siebie wytarlam jeszcze kran i zgasilam swiatlo.
Zdecydowalam, ze kuchnie zostawie na sam koniec.
Moi zaczynali sie budzic.
Daniel z Dawidem juz ubrani przekomarzali sie w kuchni.

-Jedliscie sniadanie?!-pytam Daniela widzac, ze na stole stoja tylko szklaneczki z piciem.
-Ja jeszcze nie jestem glodny.-odpowiada straszy syn a mlodszy mowi:
-Daniel nie chce mi zrobic...
Starsze dziecko popatrzylo zezloscia na mlodszego brata i mowi:
-Sam se zrob! Nie jestes juz maly dzidzius!
-ale.. nie wiem co..-odpowiada Dawid i robi jakas ...smieszna mine do Daniela, parodiujac go..

Popatrzylam na nich z mieszanymi uczuciami..bo zdalam sobie sprawe, ze roznica wieku (szesc lat)staje sie teraz bardziej zauwazalna niz jeszcze rok temu.
Teraz moj (niemal czternastoletni) syn traktuje mlodszego z ...szorstkoscia...i wyzszoscia.
Zapomnial ,ze jak on mial osiem lat to baby mu pomagaly.
Z drugiej jednak strony nie jest to wcale takie zle bo Dawid uczy sie przez to samodzielnosci...
''hmm...ale on taki jeszcze maly''-szepnal mi matczyny glosik, biorac Dawidka w obrone .

-Co chcesz Dziorek na sniadanie ?!-zapytalam otwierajac lodowke i wyjmujac mleko..pewna niemal na sto procent, ze zazyczy sobie ''platki z mlekiem''.
Nie pomylilam sie.
-Daniel ..ty tez chcesz?!-zapytalam starszego, ktory odpowiedzial:
-Ja sobie pozniej zrobie ..teraz ide do lazienki.

Zostawiwszy chlopcow poszlam luknac czy moje slonce juz ''na nogach'' i ..czy baby juz wstaly.
Drzwi do dziewczyn zamkniete.Zadnego dzwieku...znaczy-spia.

Slonce wlasnie wyszedl z pokoju i mowi:
-Budz baby!...dokad beda spaly??? Idziemy na plaze!

Pomyslalam:''idziecie!''..bo ja mialam inne plany na dzisiejsze dopoludnie, o ktorych dopiero za chwile mial sie maz dowiedziec.
Ja mialam moje.... porzadki.
No a wczesniej ..''rozmowe''.

Zapukalam i rozdarlam sie ''pobudka!!!''.
Dziewczyny zaczely leniwie sie przeciagac i mruczec , ze:''za wczesnie''.

Wcale tak wczesnie nie bylo ...


Kiedy nadarzyła sie okazja powiedziałam do Pati i Marty;
-Dziewczyny ...musimy pogadać..
-O czym?!-wpadła mi w słówko córka.
-... a chociażby o tym, że Marta płacze..-odpowiedziałam wpatrując sie uważnie w twarz Patrycji.

Ta popatrzyła na mnie złowrogo i syknęła:
-..o Boże..! sie zaczyna...!
Wywrociła oczami, zrobiła odpowiednia minkę i dodała:
-Weź mamo przestań, dobra?!

Straciłam na moment pewność siebie, bo jak sie można było spodziewać, moje dziecko, zareagowało w typowy dla niej sposób..
Cos co było dla niej niewygodne zbywała lekka pogardą.
Nie powiedziała nic wiecej, ale jej mina ''mówiła'' za nią.
Widać było, że rozdrażniłam ją lekko.
Ja jednak, przygotowana niejako na takową reakcję, ciągnęłam bezlitośnie:

-Czy tego chcesz czy nie Pati ..wysłuchasz co mam do powiedzenia, bo ja już nie mogę patrzeć jak Marta chodzi ''osowiała'' i ''markotna''.!
- A to może moja wina????-podniosła glos Patrycja ''ciskając błyskawice'' w strone Martusi, która milczała, uciekłwszy wzrokiem gdzies w bok.
-Oczywiście, że Twoja.. młoda damo! Zajęłaś się chłopakiem i zapomniałaś, że wzięłas koleżankę na wakacje!

Mój glos zabrzmiał troszkę ostrzej niż może powinien, ponieważ z lekka zaczełam się już irytowac.
Patrycja nie widziała problemu czy też nie chciała zauważyć..?!
Problem przecież jednak...był! (I to przez duże ''P'').

-Nie przesadzaj.. dobrze?!-odpowiedziała Patrycja i odwróciła sie, szykując się do odejścia.
-Pati...ja nie skończyłam!-rzekłam zdecydowanym tonem.
-Daj mi spokój mamo...nie moja wina, ze Marta tylko fochy strzela i się dąsa jak małe dziecko.Czy ja jej zabraniam z nami chodzić?!
Nic jej się nie podoba i obraża się o byle co!

Marta wstając od stołu, powiedziała tylko:
-To nie ma sensu!- i popedziła do pokoju.

Zostałam w kuchni sama z moim najstarszym dzieckiem .
Poczułam wielkie przygnębienie.Bezradność skradała się na paluszkach i czułam za soba jej oddech..

Ta rozmowa to nie był nawet ''szach-mat''.To była iście patowa sytuacja.
Pozbawiona możliwości wykonania żadnego ruchu, westchnęłam i popatrzyłam w egoistyczne oczy mojego dziecka.
Nie dostrzegłam w nich żadnej oznaki chęci zrozumienia problemu.

.. ja...
''Zaszachowana'' przez postawe corki i Marty...nie mam żadnego pola manewru.
Marta ''zamknęła się'' w sobie a moja Pati...ani mysli słuchać kogokolwiek...i czegokolwiek..

Próbuje jeszcze ''dotrzeć'' do mojej córki , mówiac:
-Patrycja...zaprosiłas kolezankę na wakacje...postępuj zatem odpowiedzialnie i ..zajmuj się nią należycie!
Córka zniecierpliwiona zapytała:
-To co ...ja mam być jej niańką???-dodając po chwili rozeźlonym tonem:
- Zlituj się mamo!..Ona nie ma pięciu lat!
..już żałuję, że mi ten pomysł wpadł do głowy, bo nie myślałam ,że ona taka będzie..!
-A ja mam nadzięję, że dotrze do ciebie znaczenie słowa: ''odpowiedzialność''...bo zachowujesz sie jak smarkula!
-..dzięki mamo!-moje dziecko rzuca sarkastycznie, ''dotknięta do żywego''..i robi ''w tył zwrot''.


''To sobie pogadalam..''-gadam sama ze sobą.
Niesmak z calej tej... źle przeprowadzonej rozmowy ''zalega na duszy''.
Dyskomfort narasta.
To dopiero poczatek holideju a co będzie ...później..kiedy już ''na starcie'' jest ..niewesoło..
Nie chcę sobie nawet wyobrażać!

Problem..niczym drzewo.. zaowocuje kwaśnym i cierpkim owocem.. za kilka dni.
A próbował ktoś ''dzikie jabłuszka ''?!(..sa strasznie...''fujskie''!)


Rozmowa z babami wprawiła mnie w rozdrażnie.
Nie tak sobie ją wyobrażałam i nie tak powinna ona wyglądać.
Rozdarta między miłością do córki i ''niedolą'' Marty..posmutniałam.

-Idziemy na miejską plażę!-rzucił małżonek.
Dzieci prędziutko ''wskoczyły'' w stroje a ja spojrzałam na Słońce mowiąc;
-Idźcie ...ja posprzątam!
-Co zrobisz???-zapytał mąż patrząc na mnie z niedowierzaniem.
-Zrobię porzadek w domu..-odparłam.
-Czy ty się aby dobrze ..czujesz?!-zadał pytanie, w którym pobrzmiewało niezadowolenie.

Nie to żeby Słońce do czystości wagi nie przywiązywał..wręcz przeciwnie.. ( u niego wszystko musi mieć swoje miejsce, ułożone ..podczas gdy to ja jestem raczej bałaganiarą.U mnie rzeczy zmieniają swoje miejsca w zawrotnym tempie a potem sama nie wiem co gdzie polożyłam..).
Jezeli czegoś nie robię to ...nie robię ale jak już się za coś wezmę to...moja pedantyczność zakrawa na chorobę.

Mąż po prostu wiedział co u mnie oznacza taki ''deep cleaning''.
Każda przysłowiowa dziura i kazdy zakamarek musi wygladać bez zarzutu..
Zezłościło go to, że o własny dom nie mam czasu tak dbać a na wakacjach chcę pół dnia poświęcić na gruntowne sprzątanie.

Zdecydowałam jednak, że porządki są tym, czego własciwie teraz potrzebuję najbardziej na świecie...aby ''wyłaczyć'' myślenie.
Zajeta czymś innym, nie będę miała czasu.. aby popaść w większy ''dołek''.

-Choć z nami..-poprosił Słońce, na co ja odparlam:
-Nie lubię tej plaży..jakoś...i niespecjalnie mam ochotę tam ''leźć''.
-Nie mozesz na chwilkę z nami pójść? Naprawdę wolisz sprzatać niż pobyć chwilkę ze mną...-spytał ze smutkiem.

Widziałam ten ..niemy wyrzut ale nic na to nie mogłam poradzić, że byłam w podłym nastroju.
Kiedy indziej zapewne poszłabym na kompromis..i dała się namówić...ale..nie wtedy.
Zaparłam się jak dziki osioł, że ''nie i koniec'', zdając sobie jednoczesnie sprawę, iż robie męzowi przykrość.
Nie chciałam iść plażować wiedząc, ze będę zgryzliwa, marudna i zła.

Słońce ''pozbierał'' dzieciaki i zniknął.
Chwilunię miałam taki ''przebłysk'' aby jednak do nich dołączyć..ale jak szybko błysło tak szybko zgasło..

Dom opustoszał a ja rzuciłam się w wir porzadków.
Kiedy bylam w trakcie mycia podłogi w kuchni, Slońce przyszedł na chwilke po ''coś tam''.
Ja akurat na klęczkach walczyłam zawzięcie z ...brudnymi fugami na wykładzinie gumowej (czy jak to się zwie).
Mąż stanął jak wryty, robiąc wielkie oczy.

-Boże...czyś ty już naprawde zmysły straciła?! Co ty robisz???-ton jego głosu podniósł się o kilka tonów.
-Podłoge myję!-odparłam spokojnie, po czym wzięłam miskę aby zmienić w niej wodę.
-Nie masz mopa???
-Gdzieś tam jest...ale widzisz, że te fugi powinny być białe a są.... niemal czarne ?!

Nasz dialog przerwało pojawienie się Basiulinka.
-A co ty kobieto robisz?!-zapytała i ona z wielkim zdziwieniem.
-Wzięłam sie za porządki..żeby z wprawy nie wyjść.
Rozprawiam się z fugami.-odrzekłam podnosząc się z kolan na widok gościa, robiac sobie chwilową przerwę.

Kiedy zaskoczenie u Basi leciutko opadło, powiedziała do Słońca:

-No...masz prawdziwy skarb...tak sprzatać cudzy dom...to już sobie wyobrazam jak musi wygladać wasz..
..ale masz robotną kobite!!!

Ledwo zdążyła to powiedzieć a mąż syknął:
-Szkoda tylko, ze ona w domu taka...robotna nie jest..- i dodał:
-..życzyłbym sobie, żeby ona w domu takie porzadki robiła...a nie na wakacjach..
Basia popatrzyła na niego ze zdziwieniem mówiąc;
-..e tam, nie przesadzaj!

Zdecydowałam się wtracić swoje ''trzy grosze'' coby Basi troszkę to wszystko naświetlić i mówię;
-Basiulinek...widzisz ...Słońce chyba nie przesadza...bo ja to jestem takim.. dokładnym odzwierciedleniem przysłowia:''Szewc w dziurawych butach chodzi''.

Wyraz niedowierzania nie znikał z Basi twarzy, wiec pospieszyłam wyjaśnic;
-Widzisz kochana...cudze domki pucuję na błysk..a na swój nie starcza mi już ani sił, ani energii, ani...ochoty.
Po całym dniu mam juz tak serdecznie ''dosyć'', że takich porządków mój dom nie widuje często..nad czym ubolewam..

Spojrzałam na małżonka, który chyba też nad czymś ''ubolewal''.Jakąś taką dziwnie przygaszoną miał minę.
Burzyłam jego wizję wspaniałego urlopu co chwilę jakimś ..''genialnym pomysłem''..a mój upór i przekora działały na niego...nienajlepiej.


W tym miejscu  skończyłam pisać forumową relację.
CD zatem już dzisiaj.
Ogonki podoklejałam tylko w pierwszej części.Sukcesywnie będę poprawiała następne....ale teraz muszę zająć się ciągiem dalszym bo nie po to duszyczki tu zaglądają aby o jakiejs biedronce czytać..:))))))

Dzisiaj w nocy zapraszam do........ Piekła:)